W ciągu ostatnich kilku miesięcy nie było dnia, żeby osoby pracujące w organizacjach prawnoczłowieczych nie poszukiwały kogoś zaginionego w Czeczenii. Wszystkie poszukiwane osoby były uchodźcami deportowanymi z krajów Unii Europejskiej, w tym z Polski.
Sprawa Magomeda Gadajewa
Jedną ze spraw, która szczególnie postawiła w tryb gotowości obrońców praw człowieka, była sprawa Magomeda Gadajewa, deportowanego z Francji. Gadajew uzyskał status uchodźcy w Polsce, a potem wyjechał na Zachód – wydawało mu się, że tam będzie bezpieczniejszy niż w kraju, przez który przejeżdża tak wielu Czeczenów. Powodem, dla którego po jego deportacji wszczęto głośny alarm, był fakt, iż Magomed zeznawał w przeszłości w sprawie sądowej przeciwko funkcjonariuszom organów ścigania, którzy do dziś pozostają na służbie. Pod koniec wojny w Czeczenii Gadajew trafił do obozu filtracyjnego, gdzie doświadczył tortur i był świadkiem tortury innych osób. Udało mu się uciec, po czym zdecydował się złożyć zeznania. W sprawę zaangażowane były rosyjskie organizacje pozarządowe – co było powodem niezadowolenia władz rosyjskich.
W Europie Magomed ułożył sobie życie, pełnił funkcję zarządzającą w europejskiej organizacji zrzeszającej Czeczenów „Bart Marsho”. Był także członkiem europejskiego zgromadzenia czeczeńskiego. Był osobą lubianą, bardzo pomocną, cenioną przez współpracujących z nim aktywistów i dziennikarzy.
Dlaczego francuskie władze zdecydowały się deportować Magomeda, to nie jest jasne. W mediach podano mało konkretne i nieprzekonujące informacje o zaangażowaniu w islamistyczne ruchy radykalne, nie przedstawiono żadnych zarzutów. Przeciwnie – francuski sąd prowadzący postępowanie w kwestiach pobytowych, zwracał uwagę na konieczność zapewnienia bezpieczeństwa uchodźcy w skrajnie niebezpiecznej sytuacji. Decyzje o deportacji musiała podjąć francuska Straż Graniczna samodzielnie.
Do aresztowania doszło dość nagle. Magomed załatwiał sprawy formalne, żona z małymi dziećmi została przed budynkiem i przez trzy godziny w ogóle nie wiedziała, że jej mąż został zatrzymany. Późnym wieczorem zaczęli interweniować członkowie czeczeńskiego towarzystwa, o drugiej w nocy odwołanie złożył adwokat. Przed deportacją Gadajew podjął ostatnią próbę powstrzymania jej – próbując się zabić.
W Moskwie na lotnisku przez dwanaście godzin Gadajewa przesłuchiwała Federalna Służba Bezpieczeństwa. Po aktywnym zaangażowaniu dziennikarzy „Nowaja Gazety” i działaczy organizacji „Memoriał” Gadajew został zwolniony – co pośrednio może świadczyć o tym, że ani organy europejskie, ani rosyjskie nie miały żadnego powodu, żeby go zatrzymywać.
Po uwolnieniu szybko wyjechał do brata, do miasta Novyi Urengoj w regionie Jamał-Nenec w Rosji, miejscowości znajdującej się w sporej odległości od Moskwy i dosyć daleko od Czeczenii.
Niedługo później w mediach pojawiły się kolejne alarmujące komunikaty. Okazało się, że pod domem, w którym przebywają bracia znajdują się już czeczeńskie służby bezpieczeństwa. Magomed poprosił o ochronę lokalnych władz, jednak jej nie udzielono, a czeczeńscy funkcjonariusze zabrali go ze sobą.
Rozpoczęły się kolejne interwencje, przez ponad dwa tygodnie miejsce pobytu Gadajewa nie było znane. Ostatecznie – czeczeńskie organy ścigania poinformowały, że w domu Gadajewa w Czeczenii odnaleziono broń i jest on oskarżony o jej posiadanie. W czasie pobytu w jednostce policji, Magomed, który wcześniej aktywnie korzystał ze wsparcia NGO-sów, nagle odmówił korzystania z ich pomocy, odmówił przyjęcia adwokata. Na Youtubie równolegle pojawił się film, w którym niezbyt przekonująco mówi, że nie był bity i torturowany.
W podobnym okresie z Francji deportowano także sześć innych osób – Leziego Artzueva – po przylocie do Moskwy został zatrzymany przez FSB i przekazany czeczeńskim organom ścigania, po czym na cztery tygodnie zaginął. Przez kilka tygodni niemożliwe było odnalezienie także innego uchodźcy – Ilyasa Sadueva.
W ostatnim czasie, poszukiwano jednak nie tylko uchodźców z Francji, także kilkunastu osób deportowanych z Austrii Belgii Niemiec i Polski. Uchodźca deportowany z Niemiec zaginął w Czeczenii na prawie miesiąc. Jego również Federalna Służba Bezpieczeństwa przekazała czeczeńskim władzom, które jednak zdecydowały się go wypuścić. Po kilku godzinach został zabrany z domu przez nieumundurowane osoby będące prawdopodobnie funkcjonariuszami Federalnej Służby Bezpieczeństwa.
Wskazane historie dotyczą osób, których zrozpaczone rodziny, nie widząc szans na uratowanie zaginionych w inny sposób, zdecydowały się – przynamniej na tamtym etapie, powierzyć ich mediom i organizacjom pozarządowym. O wielu innych sprawach nie da się nic napisać.
Wymuszone zaginięcia
Wielu przedstawicieli władz krajów UE nie widzi zagrożeń w tych – tak zwanych przez działaczy praw człowieka wymuszonych zaginięciach, zwłaszcza jeżeli poszukiwane lub poszukiwani odnajdują się. Trzeba jednak dobrze zrozumieć ich mechanizm.
Zaginięcia po deportacjach najczęściej związane są z tym, że władze rosyjskie – w tym czeczeńskie, nie posiadają żadnych dowodów pozwalających na łatwe skazanie zatrzymywanych osób. Takich dowodów nie przekazują im również europejskie organy ścigania. Najłatwiejszym, z punktu widzenia władz rosyjskich, sposobem uzyskania takich zeznań jest poddanie osoby zatrzymanej przemocy. W przypadku Czeczenów chodzi też często o osobistą zemstę przedstawicieli władz republiki, którzy wreszcie mają okazję dopaść osoby, które umknęły wcześniej prześladowaniom.
Jeżeli jednak Czeczenów zatrzymuje sama Federalna Służba Bezpieczeństwa to i tak znacznie wygodniej jest jej przetransportować uchodźcę do Czeczenii.
Czeczenia jest wyjętą spod rosyjskiego prawa republiką, w której nikt nie zadaje zbędnych pytań, a znalezienie osoby zatrzymanej jest niezwykle trudne.
W Czeczenii (a także w wielu innych miejscach na Kaukazie) w jednostkach policji – co wynika z licznych relacji, raportów oraz śledztw dziennikarskich – stosuje się prąd, wieszanie, bicie butelkami, szlauchem oraz inne formy tortur. Zatrzymani ludzie znikają, ponieważ przez pewien czas nie można do nich dopuścić osób z zewnątrz. Niektórzy padają jednak ofiarą egzekucji – znane są konkretne przypadki odnalezienia zwłok osób deportowanych, tak jak np. Apti Nazjujev i Umar Bilemchanow – obaj deportowani z Norwegii. Pierwszy z nich – Nazjujev, został znaleziony martwy w 2013 roku w rzece, z wyrwanymi zębami i paznokciami, z potrzaskanymi kolanami, złamaną czaszką i głębokimi ranami na ciele. Bilemchanow był torturowany kablami elektrycznymi, potem znaleziono go martwego – władze czeczeńskie tłumaczyły, że zginął w wypadku samochodowym.
Jak niebezpiecznym miejscem są czeczeńskie oddziały policji, potwierdza śledztwo Nowej Gazety prowadzone od 2017 roku do chwili obecnej. Nowa Gazeta opublikowała między innymi zeznania byłego funkcjonariusza – Sulejmana Giezmachmajewa, który opisał egzekucje dokonane przez struktury siłowe czeczeńskiej republiki – w ciągu trzech dni w styczniu 2017 roku zatrzymano 56 osób.
Wszystkich zatrzymanych torturowano prądem elektrycznym, bito przy pomocy pałek oraz gumowymi wężami, a także torturowano przy pomocy 100-litrowej niebieskiej plastikowej beczki z wodą, w której zatrzymany wisiał głową w dół, zawieszony za nogi na haku umocowanym do sufitu. Jeśli zatrzymany nie przyznawał się, to po godzinie lub dwóch tortury zaczynały się od nowa i trwały do momentu, gdy osoba przyznała się lub umarła. Policjant był świadkiem egzekucji trzynastu osób – kilku pierwszych poprzez strzał w głowę, a pozostałych – ponieważ ten sposób egzekucji pozostawiał ślady w pomieszczeniu, przez uduszenie.
Czeczenki także w niebezpieczeństwie
Wskazane sprawy mogą świadczyć o tym że ofiarami deportacji i tortur padają głównie mężczyźni, jest jednak inaczej. Sprawy dotyczące kobiet są jednak z reguły bardziej ukrywane ma to związek z rozbudowanym kontekstem kulturowym. W ostatnim czasie poszukiwano jednak również kilku deportowanych z Unii Europejskiej, w tym jednej z Polski, do tego momentu czterech z nich nie odnaleziono.
Kilka lat temu podczas wizyty w Czeczenii poszukiwałam w Czeczenii deportowanej z Polski uchodźczyni – nazwijmy ją Maliką. Brat Maliki był bojownikiem, walczył podczas wojny. Aby wywabić brata z lasu, kadyrowcy zaczęli porywać kolejnych członków rodziny – ojca, matkę, a potem dziewczyny. Malika opowiadała, jak zaprowadzono ją do piwnicy, w której było już kilkanaście innych dziewczyn. Wszystkie one były po kolei bite i gwałcone. Malika pamiętała, że w celi było brudno, brzydziły się insektów, nie można było usiąść, tym bardziej że większość z nich nie miała już majtek. Jej brat zginął, ale kadyrowcy nie przestali rodziny nachodzić. W 2018 roku Malice połamano żebra, złamano kość udową. Kiedy wydobrzała, uciekła do Polski, z której została deportowana. W nocy z domu w Czeczenii zabrał ją oddział ubrany po cywilnemu i ślad po niej zaginął.
Sąsiad Maliki, oprowadzając mnie po wsi opowiadał mi po kolei, z którego domu kogoś porwano, z którego torturowano i zabito, z którego torturowano i wrócił, a gdzie mieszkają ci nietykalni. Nietykalnych nie było zbyt wielu.
Napisz coś, ludzie zapłacą
W czasie wojny, kiedy w Czeczenii prowadzone były działania zbrojne, Europa chętniej przyjmowała uchodźców. Rosyjska taktyka spalonej ziemi sprawiała, że w mediach można było zobaczyć nie tylko zniszczony do zera Grozny, ale także makabryczne zdjęcia ofiar, inguskie obozy dla uchodźców pełne bezdomnych, czasami kalekich dzieci. Obecnie pisanie o dramacie Czeczenów jest znacznie trudniejsze. Miasta wyglądają dobrze, społeczeństwo zostało zastraszone. Nawet jeżeli dziennikarz czy dziennikarka chcą zaryzykować swoim bezpieczeństwem osobistym, pozostają jeszcze ludzie, o których piszą. Redakcje i czytelnicy nie lubią tekstów zanonimizowanych, a o Czeczenii nie da się pisać inaczej.
Nawet, jeżeli zrobimy wiele, żeby bohater naszego tekstu nie zaginął, czy nie był prześladowany i tak nie ma żadnej gwarancji, że jakaś część społeczeństwa – zupełnie nie związana ze sprawą, nie poniesie konsekwencji.
W marcu 2020 roku Jekatierina Sokirianskaja, szefowa i badaczka organizacji Conflict Analysis and Prevention Center opublikowała raport o potrzebach społeczno-psychologicznych żon, dzieci bojowników skazanych lub zabitych na Kaukazie Północnym. Wnioskiem z raportu było to, że Federacja Rosyjska powinna tym rodzinom pomagać, a nie prześladować je i inwigilować. Raport powstał na podstawie wywiadów z rodzinami z różnych republik, także z Dagestanu i Inguszetii, tylko kilka wywiadów przeprowadzono w Czeczenii. W odpowiedzi na ten raport i tekst na jego podstawie, opublikowany w Nowej Gazecie, w portalu prokadyrowskiej telewizji grozny.tv pojawił się list podpisany rzekomo przez 1600 osób.
W liście napisano, że prześladowania nie mają miejsca, dla przykładu wyjaśniono, że niektóre wdowy dostały od państwa działki, jedna z nich prowadzi sklep, a inna pracuje w szkole. Z informacji z Czeczenii wiemy, że służby Ramzana Kadyrowa masowo odwiedzały wcześniej domy różnych osób, zbierając podpisy pod oświadczeniem. Łatwo domyśleć się, co oznaczała ta podróż po republice wielkości mniejszej niż połowa województwa mazowieckiego grupy uzbrojonych mężczyzn nachodzących ludzi w domach. Był to jasny sygnał dla Czeczenów, dla dziennikarzy i badaczy, że przeprowadzenie kilku wywiadów w Czeczenii może oznaczać wizytę policji w domach 1600 zupełnie przypadkowych ludzi. Przekaz był jasny: „Napisz coś, ludzie zapłacą”.
Wiemy, ale nie chcemy zrozumieć
Pomimo jednak wszelkich trudności, trudno uznać, że żadne teksty czy raporty o Czeczenii nie powstają, a służby państw Unii Europejskiej nie wiedzą, co się w Czeczenii dzieje. Kilka dni po deportacji uchodźców z Francji, rosyjska dziennikarka Nowej Gazety, Jelena Milaszina odesłała do francuskiej ambasady francusko-niemiecką nagrodę, którą przyznano jej za pisanie o prawach człowieka w Czeczenii. Wytłumaczyła, że nie może jej przyjąć, skoro władze Francji tak naprawdę nie przeczytały tego, o czym ona pisze. Wydaje się jednak, że nie chodzi o to, że władze Francji, Niemiec, Belgii czy Polski tych tekstów nie przeczytały. Chodzi raczej o to, że ta sprawa nie porusza już tak bardzo opinii publicznej, jak podczas wojny, więc politycy nie muszą się z jej opinią liczyć.
Ludzie boją się obcych, ten strach nakręcają politycy niektórych partii politycznych w Europie. Dochodzi do tego rosnąca liczba migrantów w Europie i brak przemyślanych polityk migracyjnych w państwach UE. Działa także propaganda rosyjska – która od początku pierwszej wojny przedstawiała Czeczenów jako terrorystów.
Nie jest prawdą oczywiście, że terroryzm na Kaukazie nie istniał, albo że w Europie nie ma zagrożenia terroryzmem, ale przykładanie takiej łaty do kilkusettysięcznej diaspory zamieszkującej Europę i prawie milionowej społeczności zamieszkującej Czeczenię jest niesprawiedliwe.
Prowadzi do stosowania odpowiedzialności zbiorowej, która zakazana jest prawem w państwach demokratycznych. Mechanizm jest jednak prosty – kiedy ludzie zaczynają się bać, przestają zadawać pytania. Chcą przestać czuć zagrożenie i zgodzą się na różne działania władz, żeby mieć problemy daleko od siebie. W ten sposób można deportować wielu zupełnie niewinnych ludzi.
Demokracja w odwrocie
W przypadku deportacji chodzi także o to, w jaki sposób państwa demokratyczne zaczynają stosować prawo, które nas wszystkich obowiązuje. Reguły międzynarodowego prawa karnego stanowią, że co do zasady w przypadku popełnienia przestępstwa stosuje się prawo miejsca, w którym zostało popełnione. Czyli, jeżeli któryś z uchodźców popełniłby jakieś przestępstwo, powinniśmy stosować nasze prawo.
Artykuł 33 Konwencji dotyczącej statusu uchodźców, sporządzonej w Genewie dnia 28 lipca 1951 roku mówi o tym, że nie można wydalić uchodźcy do miejsca, w którym jego życiu lub wolności zagrażałoby niebezpieczeństwo. Wyjątkiem od takiej zasady jest sytuacja, kiedy istnieją podstawy, aby sądzić, że uchodźca jest groźny dla bezpieczeństwa państwa, w którym się znajduje. Drugą taką sytuacją jest skazanie uchodźcy prawomocnym wyrokiem za szczególnie poważne zbrodnie. Wyjątki od zasady powinny być interpretowane wąsko, do deportacji powinno dochodzić w absolutnie wyjątkowych przypadkach.
W praktyce, we współczesnym świecie trudno w ogóle wyobrazić sobie taką sytuację. Jeżeli dana osoba jest oskarżona w postępowaniu karnym, może zostać tymczasowo aresztowana i tym samym zabezpieczone zostaje bezpieczeństwo państwowe. Państwa europejskie dysponują obecnie takimi możliwościami inwigilacji cudzoziemców, że trudno wyobrazić sobie, że nie są w stanie udowodnić popełnienia przestępstwa. A jeżeli nie mają dowodów na popełnienie przestępstwa, to tym bardziej nie powinno dochodzić do deportacji.
Te rozważania są zresztą czysto teoretyczne, ponieważ nic nie wiadomo, aby którakolwiek z wydalonych osób o jakiekolwiek przestępstwo była podejrzana. To, co wiemy, o tych sprawach, świadczy raczej o czymś przeciwnym – żadnych zarzutów nie postawiono.
Jeżeli natomiast wydania którejś z tych osób domagałyby się teoretycznie władze Federacji Rosyjskiej, można byłoby rozważać zasadność ekstradycji – ale nie w przypadku uchodźców, co także regulują przepisy prawne.
Jak to możliwe, że bogate demokratyczne państwa zachodnie nie są w stanie skorzystać z instytucji, która przez wiele lat pracowicie budowały i przeprowadzić rzetelnych postępowań, zamiast tego wolą powierzyć swoje problemy Federalnej Służby Bezpieczeństwa Rosji albo oddziałom policji Ramzana Kadyrowa.
Jeden z moich czeczeńskich rozmówców opowiadał mi kilka lat temu, jak radzi sobie z torturami, które zdarzają się cyklicznie, bo jego brat także walczył przeciwko Rosjanom, a potem ludziom Kadyrowa. Władze więc zabierają go z domu, przesłuchują, wypuszczają i sytuacja się powtarza. Tłumaczył mi:
Musisz zamknąć umysł i przesunąć swoją psychikę z tej fizycznej lokalizacji do innej. Kiedy ciało odczuwa ból, twój umysł musi być jak najdalej od ciała, żeby można było znosić tortury. Możesz spróbować liczyć albo w myślach śpiewać piosenki, albo odwrotnie – spróbować umiejscowić ból poza ciałem.
W ciągu ostatnich miesięcy wiele osób prowadzących nerwowe poszukiwania, zastanawiało się, czy poszukiwany przez nich uchodźca właśnie to robi.
Źródło: informacja własna ngo.pl