18 czerwca to symboliczna data. Wtedy swoją kulminację będą mieć wydarzenia związane z Dniem Sąsiada, które trwają na terenie Warszawy od maja do lipca. O Dniu Sąsiada rozmawiamy z Agatą Konarzewską z Q-Ruchu Sąsiedzkiego.
Jędrzej Dudkiewicz: – Lubisz swoich sąsiadów?
Może wtedy, gdy byłam młodsza i mieszkałam z rodzicami, nie zwracałam na to takiej uwagi, ale teraz, gdy zaczęłam zawodowo zajmować się sąsiedztwem, widzę, że to, jak moi rodzice się zachowywali, miało duży wpływ na moje postrzeganie tego, jak sąsiedztwo powinno wyglądać.
To już siódma edycja Dnia Sąsiada. Jak zmieniało się to wydarzenie na przestrzeni lat?
W pierwszych latach ważne było dotarcie do urzędników i przekonanie ich, że warto taką inicjatywę rozpocząć – trzeba było wyjść z propozycją, zachęcić instytucje i przez nie działać sąsiedzko. Dopiero w ostatnich latach jest taki trend, że te sąsiedztwa spontanicznie się organizują, na zasadzie nieformalnych grup, bez wsparcia instytucji i organizacji – jest to proces stricte oddolny.
Widać też, że na przestrzeni lat Dzień Sąsiada rośnie w siłę, jest coraz więcej wydarzeń.
Czyli ile?
W 2014 udział wzięło 56 sąsiedztw, w zeszłym roku 72, w tym roku na chwilę obecną mam 47 zgłoszeń – myślę, że do końca czerwca jeszcze się trochę chętnych dopisze. Tych inicjatyw jest zatem bardzo dużo i też bardzo różnego rodzaju. Bo niekiedy nie są to takie wprost Dni Sąsiada, tylko różnego rodzaju mniejsze wydarzenia lokalne – pikniki, kopanie ogródków.
Wszystko to tworzy przyjazny klimat dla takich inicjatyw. To zupełnie co innego niż kilka lat temu, kiedy jakakolwiek aktywność sąsiedzka wydawała się jakimś kosmicznym pomysłem i hasło Dzień Sąsiada nie budziło dobrych skojarzeń.
Jaki jest największy sukces Dnia Sąsiada do tej pory?
Myślę, że za sprawą Dnia Sąsiada ta potrzeba, która nie była wcześniej uświadomiona, nagle się skrystalizowała. Przez te lata Q-Ruch Sąsiedzki wypracował sobie markę wspieracza Dnia Sąsiada, więc jeśli ktoś chce podjąć taką inicjatywę, to ma miejsce, gdzie może się zgłosić i dowiedzieć się, jak zrobili to inni, poznać podstawowe know-how.
A największa porażka, zawód?
Patrząc na różnego rodzaju zjawiska społecznościowe w Warszawie i na świecie – ruchy miejskie, koalicje, innowacyjne inicjatywy, które tworzą się zupełnie spontanicznie – zastanawiałam się, na ile Q-Ruch Sąsiedzki jest w stanie odpowiedzieć na te wszystkie potrzeby zarówno „zwykłych mieszkańców” miasta, jak i całej rzeszy miejskich aktywistów.
Nie wiem, czy to jest porażka, to bardziej dylemat, nad którym warto się zastanowić: jak instytucjonalnie wspierać inicjatywy, które z natury nie są zinstytucjonalizowane.
Dzień Sąsiada to wydarzenie globalne. Czy są u nas jakieś inspiracje, zapożyczenia z innych krajów. A może mamy coś specyficznego?
We Francji była to bardziej chęć celebrowania – uliczne święto, by wyjść, wystawić stolik, napić się wina i zjeść ser. Miało to więc wesoły charakter. Z kolei w Australii motywem do zorganizowania Dnia Sąsiada było tragiczne wydarzenie. Był tam mianowicie przypadek starszej pani, która zmarła w swoim mieszkaniu i znaleziono ją dopiero po kilku miesiącach, bo nikt z sąsiadów nie zauważył, nie zainteresował się, ludzie się nie znali. To popchnęło ludzi do tego, by stworzyć taki dzień sąsiedzkiej solidarności, który sprawi, że zwrócimy większą uwagę na drugiego człowieka. Miało to zatem głębszy wymiar przełamywania anonimowości.
A warszawskim obchodom bliżej do Francji czy Australii?
U nas, w Warszawie, spotykają się te dwa nurty. Warszawa jest dużym miastem, więc te więzi sąsiedzkie z natury są po prostu słabsze – panuje duża mobilność, jest dużo osób, które nie są związane z tym miastem. Wszystko to sprawia, że trudniej nawiązać relacje z sąsiadami. W Warszawie istnieje tendencja do anonimowości, kontakty sąsiedzkie są szczątkowe.
Z drugiej strony mamy takie dzielnice, które są bardzo przyjazne, sąsiedzi są zżyci, tworzą się wspólnoty. I to nie tylko w starszych dzielnicach, jak Ochota czy Żoliborz, gdzie stoją kamienice zamieszkane przez tych samych ludzi od wielu lat. Są też nowe osiedla, gdzie wprowadzają się młodzi ludzie, najczęściej z małymi dziećmi, którzy są w tej samej sytuacji społecznej, materialnej, kulturowej. I im też udaje się stworzyć wspólnotę, spędzają razem czas. U nas zatem Dzień Sąsiada ma wymiar i celebrowania, i poznawania się zupełnie od zera.
Wspomniałaś, że do Warszawy przyjeżdża dużo ludzi. Czy powoduje to jakieś problemy w organizacji Dnia Sąsiada? Czy przyjezdni identyfikują się z miastem, biorą udział w waszym wydarzeniu?
To nie jest kwestia tożsamości, tylko postawy – otwartości na drugiego człowieka, chęci nawiązywania kontaktów. W rzeczywistości cały ten konflikt między przyjezdnymi a prawdziwymi warszawiakami, mam wrażenie, nie ujawnia się w codziennych relacjach. Ogranicza się to raczej do forów internetowych i innych miejsc, gdzie można po prostu wylać jad.
W poprzednim wywiadzie dla naszego serwisu mówiłaś o planach badania efektów waszych działań. Czy teraz możesz powiedzieć coś więcej na ten temat?
Podobne badania robi CBOS, który przygląda się kilku poziomom sąsiedztwa. Jest sąsiedztwo konwencjonalne, czyli mówienie sobie „dzień dobry”, ukłony grzecznościowe, etc. To przeważająca forma. Sprawdzany jest też zasięg – czy wymienia się grzeczności z większością sąsiadów, czy tylko z jednym albo dwoma. To, co nam dało do myślenia to to, że w aktywnych sąsiedztwach nawet takie powierzchowne kontakty miały znacznie większy zasięg.
Ta otwarta postawa, mówienie „dzień dobry” wielu ludziom, mimo że nie wszystkich bardzo dobrze się zna, jest jednym ze wskaźników kapitału społecznego. W aktywnych sąsiedztwach jego poziom jest o wiele wyższy niż przeciętnie.
Tak samo wyglądało to w przypadku sąsiedztwa świadczeniowego, które polega na świadczeniu sobie różnych usług, pomocy. To nie chodzi o wielkie rzeczy, bo mówimy na przykład o wniesieniu zakupów. W aktywnych sąsiedztwach jest to znacznie częstsze. Wnioski są takie, że Dzień Sąsiada zdecydowanie polepsza jakość relacji między mieszkańcami.
Dowiedz się, co ciekawego wydarzyło się w III sektorze. Śledź wydarzenia ważne dla NGO, przeczytaj wiadomości dla organizacji pozarządowych.
Odwiedź serwis wiadomosci.ngo.pl.
Konarzewska: To nie jest kwestia tożsamości, tylko postawy – otwartości na drugiego człowieka, chęci nawiązywania kontaktów.
Źródło: Inf. własna [warszawa.ngo.pl]