Zakładam, że to doświadczenie nie jest tylko moje. Od samego początku istnienia, pomijając oczywistość tego, że urodziła mnie matka, otaczały mnie kobiety. Na początku mama i babcia. A potem cały szereg kobiet codzienności: badały mnie lekarki rodzinne, lizaki w sklepach sprzedawały mi sprzedawczynie, uczyły mnie przedszkolanki i nauczycielki. Od polskiego, rytmiki, historii, matematyki, biologii, geografii, chemii, fizyki. Urzędniczki w urzędach załatwiały moje sprawy, szefowe szefowały. Spotykałam aktywistki, koleżanki w liceum, koleżanki na studiach. Przyjaźniłam się z kobietami, a potem też w nich zakochiwałam.
A potem, pewnego dnia, podniosłam głowę i zobaczyłam (zawsze widziałam, ale dostrzegłam): polityków w telewizji, księży na ambonach, dyrektorów w instytucjach i firmach szpitalach i szkołach, pisarzy, których tak bardzo podziwiałam i do których aspirowałam.
Nasze życia nie tylko od najwcześniejszych momentów świadomości i jeszcze w stanie przedświadomym kształtują kobiety. Od nich dosłownie zależą nasze życia. A potem znikają. Świat zmienił się na przestrzeni tych dwudziestu lat, które minęły od mojego dzieciństwa, podnoszę głowę i widzę kobiety w innych miejscach, ale i nie zmienił się aż tak bardzo.
Bo dalej widzę: sprzedawczynie, urzędniczki, nauczycielki, sprzątaczki, urzędniczki na niższych szczeblach, pracowniczki w instytucjach kultury, sekretarki, bibliotekarki, urzędniczki pocztowe, kasjerki w bankach. One też, a może przede wszystkim stwarzają nas świat. Wykonują pracę, którą rzadko dostrzegamy, a jeszcze rzadziej doceniamy. Miły gest w postaci kwiatów i czekoladek, jest miły, ale nie zastąpi godnej codzienności. Godnej płacy. Respektowania naszych praw. Kiedy marszałek Sejmu mówi: „nie przyjdziemy na Dzień Kobiet z koszem ustaw”, to chciałabym się mylić, ale sądzę, że zobaczę kosze kwiatów.
Odkąd mogę wybierać, wybieram naukowczynie, filozofki, pisarki, polityczki, dyrektorki, ale dalej widzę wszystkie kobiety, które mnie otaczają. Nadają światu kształt, a kiedy już skończą, znikają. Tak wyglądało moje dzieciństwo i dorastanie. Dostrzegam je i siebie pośród nich.
Chciałam powiedzieć, że nigdy nie żałowałam, że urodziłam się kobietą, ale to nieprawda. Kiedy z pasją chodziłam do kościoła, dziewczynki nie mogły być nawet ministrantkami, a co dopiero księdzem. Tak bardzo tego pragnęłam. Nie widziałam piłkarek, a chciałam grać jak Ronaldo (tamten Ronaldo) i Alessandro del Pierro. Małymi łokciami wpychałam się do męskiego świata, imponując celnością, ale wystarczył mały zgrzyt, żebym znów została „dziewczynką”.
Świat się zmienił, ale czy tak bardzo? Pracuję w poważnej branży, dzwonię do klienta. Profesjonalna i uprzejma, klient na moje pytanie odpowiada: „Co ty tam wiesz, dziewczynko” (jest to tak zwany fakt autentyczny).
„Widocznie więcej niż pan”, odpowiadam, ale dziewczynka we mnie gotuje się. Przeklinam go bezwstydnymi przekleństwami w duchu i odbieram kolejny telefon.
Dzisiaj czuję dumę i za nic nie chciałabym być mężczyzną. Kiedy słyszę w telewizji „nasze panie” albo „nasze dziewczyny” (najczęściej od komentatorów sportowych i równie często od polityków), gniewam się na gramatyczne zawłaszczenie i protekcjonalny ton. Jutro usłyszymy go wszystkie, przeczytamy w mediach społecznościowych peany pochwalne, życzenia, dostaniemy kosze kwiatów. Przynieście je chociaż w doniczkach, wiele z nas tak bardzo je lubi.
Moja babcia, która skończyła cztery klasy przedwojennej szkoły nauczyła mnie więcej niż doktor na Uniwersytecie, który nazywał kobiety „kłodami” (w sensie seksualnym, w XXI wieku, na państwowej uczelni), moja mama nauczyła mnie więcej niż politycy wszystkich znanych mi ugrupowań razem wziętych. Moje przyjaciółki i dziewczyny, koleżanki: troski, humoru i mierzenia się. Ze światem i sobą. Widzę ich wyraźne ślady w sobie, stworzyły moje imaginarium, rozpaliły marzenia, stały za mną w chwilach najtrudniejszych.
Nie mogę generalizować, bo znam i inne. Ale w przededniu Dnia Kobiet, ważnego dla mnie z powodów bardzo osobistych, nie chce mi się uprawiać namiętnego symetryzmu.
Chcę się chwalić kobietami, które zmieniły moje życie i im dziękować. Może każda z nas taką ma? Wyjątkową osobę, która identyfikuje się jako kobieta i przekazała z tego ekscytującego spektrum kobiecości coś niepospolitego.
Próbuję się nie złościć, nie wdawać w internetowe spory. Wiem, że walka o równouprawnienie i feminatywy może być niezakończona. Teraz świat wreszcie odkrywa swoją prawdziwą naturę: płynną, niebinarną. A może nie odkrywa, może po prostu wreszcie słychać i widać polifonię głosów.
To, co było dla mnie ważne, jako feministki i kobiety, już nie jest, nie tak bardzo. Nie złoszczę się, nie obrażam. Godzę na zmianę świata, na słyszenie nowego.
Jeśli miałabym wybrać, co najbardziej w nas lubię, to elastyczność. To my sprawiamy, że świat jest miękki – nie przez nadmierną emocjonalność czy rolę strażniczki domowego ogniska – ale przez gotowość naszych umysłów na niewiedzę, na zaskoczenie, na zmianę.
Lubię nie wiedzieć. Zamęczyłabym się na śmierć, gdybym musiała nadymać się do czerwoności, żeby udawać, że wiem wszystko na każdy temat, mówić pyszałkowato i długo tylko po to, żeby nie powiedzieć nic.
Olga Górska – urodziła się w Radomiu w połowie sierpnia 1988 roku. Z zawodu kierowniczka, z wykształcenia humanistka, z pochodzenia proletariuszka. W dzieciństwie lubiła grać w piłkę (jako napastniczka), oglądać Króla Lwa i chodzić do kościoła. W dorosłym życiu lubi spać, oglądać stare filmy i słuchać soulu z lat 60. Laureatka III edycji Nagrody Krakowa Miasta Literatury UNESCO. Felietonistka magazynu „Replika”. Autorka powieści „Nie wszyscy pójdziemy do raju”.
Źródło: informacja własna ngo.pl