Drewniana stajenka i „aborcja jest OK” [Felieton Trudnowskiego]
Wandale szpecący kościoły nie zdają sobie sprawy, jak często w komunistycznej Polsce to właśnie katolickie świątynie były miejscem sprzeciwu wobec tyrańskiej władzy, autorytarnej i totalitarnej niesprawiedliwości.
Był rok 1956. Na fali postalinowskiej odwilży proboszcz warszawskiej parafii Najświętszej Maryi Panny Królowej Świata przy Opaczewskiej złożył do komunistycznych władz formalny wniosek o zgodę o budowę kościoła na terenie nowopowstającego osiedla mieszkaniowego na warszawskim Rakowcu. Otrzymuje od władz obietnicę zgody, powstaje projekt architektoniczny. Choć na obiecanej działce postawiono już drewniany krzyż i budowlane baraki, to formalnej zgody na postawienie świątyni nie otrzymano. Ale pojawił się szybko proboszcz, formalnie ksiądz z Opaczewskiej oddelegowany do opieki nad konstytuującą się nową wspólnotą wiernych. Ksiądz Romuald Kołakowski. Wedle wspomnień i świadectw szybko stał się Pasterzem.
Rolę kaplicy zaczął pełnić drewniany magazyn na cement, nazwany przez parafian „naszą stajenką”. Ks. Kołakowski zamieszkał w pomieszczeniu na narzędzia o powierzchni 5 metrów kwadratowych, a szatnię dla robotników przekształcono w zakrystię.
1 maja 1962 roku zaczęto w tej kaplicy odprawiać nabożeństwo majowe. Dwa dni później, a więc 3 maja – nie tylko w święto Najświętszej Maryi Panny Królowej Polski, ale też w rocznicę uchwalenia wolnościowej konstytucji, w podzięce za którą 5 maja 1791 r. Sejm Czteroletni uchwalił zobowiązanie do zbudowania w Warszawie Świątyni Opatrzności Bożej, której „zastępczą” rolę pełnił przez lata kościół na Rakowcu – pierwszy raz odprawiono mszę świętą. „Majowe” zwieńczył swoją obecnością kardynał Stefan Wyszyński wyświęcając „stajenkę”. Formalnie uprawomocnił ks. Kołakowskiego w roli proboszcza i przekazał dary dla nowej wspólnoty wiernych.
Później zaczęły się szykany. Areszty domowe, wymeldowanie proboszcza na bruk, pozbawienie go dowodu osobistego. Kolejne tury odbierania części obiecanej działki, odcinanie prądu i telefonu, kolportowanie przez Służbę Bezpieczeństwa wśród parafian ulotek mających pogrążyć reputację księdza. Regularne grzywny, które opłacali parafianie. Kardynał Wyszyński broniąc parafii jako wspólnoty wiernych zapowiedział dekret zezwalający na przechowywanie Najświętszego Sakramentu w domach parafian – gdyby przyszło do zniszczenia kaplicy. Kaplica dwukrotnie była dewastowana, najpewniej przez dobrze znanych z historii PRL „nieznanych sprawców”. Ponoć nawet przez lata historię walki o parafię, chcąc pokazać cywilizowanemu światu praktyki czerwonego autorytaryzmu, relacjonowały wiernie światowe media.
Kulminacja przyszła 16 sierpnia 1966 roku. Trzy tysiące milicjantów, armatki wodne, psy i pały – wszystko przy asyście partyjnych czynowników. Efekt nocnego starcia z ORMOwcami? 300 stojących na straży „stajenki”, wspólnoty i Najświętszego Sakramentu parafian skończyło w areszcie. Wedle innych medialnych źródeł – aresztowano kilkadziesiąt osób, a inne wywożono z Warszawy i tam pozostawiano na pastwę losu. W październiku proboszcz Kołakowski trafił do komunistycznego więzienia z wyrokiem 90 dni aresztu za nieuiszczenie grzywny za „samowolę budowlaną”. Z wyroku „wykupili” go z Rakowieckiej parafianie. Ostatecznie kościół powstał w połowie lat 70-tych.
Przez kilka lat byłem tam pół-parafianinem, mieszkała tam moja dzisiejsza żona, a przez kilka miesięcy po ślubie nawet parafianinem. Bardzo lubiłem tę parafię, chyba żywszą wspólnotowym życiem od innych znanych mi w Warszawie. Może to po prostu owoc większej odległości od Starego i Nowego Miasta pełnego mądrych zakonników, churchingu i w efekcie – parafii doświadczających większego rozproszenia wiernych_._ Wielkopostna droga krzyżowa między blokami czy procesja Bożego Ciała zawsze gromadziła coraz rzadsze w Warszawie tłumy. Na oko mniej stereotypowe, wielopokoleniowe. Choć przecież i tam ktoś czasem bluzgał z okna na widok modlących się. Ale może ta parafia była żywsza z poważniejszego powodu – heroicznego doświadczenia konstytuowania się tej wspólnoty w obliczu szykan komunistycznej władzy.
Zawsze psioczyłem też na bryłę tego kościoła. Sam budynek wydawał mi się jednym z brzydszych, jakie znam w stolicy, choć przecież konkurencja jest duża. Aż kto mi przypomniał, że brzydkie kościoły lat autorytarnej niewoli to też wyraz świadomej polityki komunistycznych władz, którzy tylko takie projekty dopuszczali do realizacji.
Dlaczego o tym piszę? Bo fasada tego wyjątkowego kościoła była pierwszą ze sprofanowanych hasłem „aborcja jest OK” świątyń, której zdjęcie zobaczyłem w niedzielny poranek. I pomyślałem, że współcześni nieznani sprawcy pewnie jego historii nie znają.
Tak samo jak inni wandale szpecący kościoły nie zdają sobie sprawy, jak często w komunistycznej Polsce to właśnie katolickie świątynie były miejscem sprzeciwu wobec tyrańskiej władzy, autorytarnej i totalitarnej niesprawiedliwości. Miejscem walki o podstawowe prawa człowieka, takie jak prawa do praktykowania wiary w sposób niezakłócony.
Ale też miejscem wolności ekspresji, wolności politycznej i artystycznej, która często – nawet, gdy nie po drodze jej było z wartościami niesionymi przez Kościół – znajdowała schronienie nieraz tylko i wyłącznie w parafialnych salach i świątynnych katakumbach.
I, oczywiście, mógłbym wiele napisać na temat złych emocji, jakie budzą we mnie obrazy ataków na kościoły i przestępcze próby zakłócania nabożeństw, ale to chyba nie czas i nie miejsce. Bo jest w tym wszystkim też i emocja minimalnej nadziei. Może ostatnia iskierka z wygasającego w ostatnich dniach w przygnębiającym tempie optymizmu.
Bo choć mi z dnia na dzień coraz trudniej, to chcę wierzyć, że chociaż jakaś część osób stojąca dziś z wandalami w jednym politycznym szeregu potrafiłaby wobec parafian z lat 60-tych zdobyć się na emocję solidarności, a może i uznania. Że ta opowieść o konsekwentnej walce o jedno z ważnych praw człowieka dotknęłaby może części z nich. Może chociaż działaczy lokatorskich czy przeciwników bandyckich form reprywatyzacji czy pato-deweloperki, którzy siłowe eksmisje, blokady i prześladowania mieszkańców znają ze swojej aktywności. Że może zobaczyliby jakąś paralelę. Że może ktokolwiek z nich, poznawszy opowieść o tym jednym, konkretnym budynku świątynnym, zrozumiałby, że jego dewastujący kościoły sojusznicy niszczą nie tylko jakieś niezrozumiałe dla nich świętości. Ale też miejsce wywalczone biernym, pokojowym oporem walczących koniec końców o wolne państwo, w którym i wolność religijna nie jest gorsza od innych wolności, które deklarujemy w podniosłych aktach. Choć, raz jeszcze powtórzę, jest tej nadziei we mnie z dnia na co dzień coraz mniej, gdy widzę szanowanych przeze mnie ludzi, z którymi się fundamentalnie różnię, a którzy dziś ataki na kościoły bardzo lekkim słowem bagatelizują, a czasem i usprawiedliwiają.
O osobach takich jak ksiądz Kołakowski niegdyś pisało się, że zmarły w opinii świętości. Ksiądz profesor Chrostowski, przed laty wikariusz w opisywanej parafii, wspominał proboszcza przy okazji jubileuszu parafii jako człowieka „jedną nogą w niebie, drugą mocno stąpającego po ziemi”. I przywoływał historię o tym, jak konsekwentnie modlił się za swych prześladowców, a po śmierci jednego z nich – odprawił jego pogrzeb.
Wbrew temu, co sądzi dziś wielu rozwścieczonych na Kościół i kościoły – o tym jest przede wszystkim chrześcijaństwo. Również to nasze, niedoskonałe, uwikłane w wiele rzeczy, które i mnie smucą czy gorszą. Równie niedoskonali wierni w tysiącach kościołów i poza nimi, na swoich milionach śmiesznych różańców, które niektórzy z manifestantów każą im „sobie wsadzić w d***”, modlą się i za nich. Tych rozwścieczonych manifestantów, za wandali i profanów. A czasem może i przede wszystkim za nich. „Dopomóż szczególnie tym, którzy najbardziej potrzebują Twojego miłosierdzia”.
Piotr Trudnowski – prezes Klubu Jagiellońskiego. Redaktor portalu klubjagiellonski.pl. Pracował dla organizacji obywatelskich, instytucji publicznych, biznesu i polityków. Mąż Karoliny, ojciec Leona.
Komentuj z nami świat! Czekamy na Wasze opinie i felietony (maks. 4500 znaków plus zdjęcie) przesyłane na adres: redakcja@portal.ngo.pl
Źródło: własna
Redakcja www.ngo.pl nie ponosi odpowiedzialności za treść komentarzy.