Dorota Borodaj: Puszcza Białowieska to nasza wspólna sprawa [wywiad]
Jak powiedziała jedna z moich bohaterek – leśnictwo opiera się na wierze, że wyeliminowanie kilku, kilkunastu czy kilkudziesięciu drzew zasiedlonych przez kornika powstrzyma albo spowolni proces, który i tak jest nieuchronny, bo wynika ze zmian klimatycznych. Podobnie myśli się o uchodźcach. Wierzymy, że gdy przerzucimy jedną, sto czy dwa tysiące osób przez mur, powstrzymamy ruch wynikający z tego, co dzieje się na planecie – mówi Dorota Borodaj, autorka książki „Szkodniki. O ludziach, drzewach i maszynach w Puszczy Białowieskiej”.
Ewa Koza: – Zaczęłam czytać twoją książkę, utożsamiając szkodniki z kornikiem drukarzem. Skończyłam z zupełnie innym skojarzeniem. Co dla ciebie zawiera się w tytule?
Dorota Borodaj: – Tytuł przyszedł do mnie pod koniec pracy nad książką, gdy przypomniałam sobie słowa jednego z leśników, który zajmuje się szkodnictwem leśnym. Chciałam zaprosić do rozmowy – myślałam, że będzie mówił o korniku – odmówił, ale przy okazji wytłumaczył mi, że szkodnictwo leśne to bezprawne korzystanie z lasu, czyli na przykład śmiecenie, kradzież drewna, kłusownictwo. Miał na myśli szkody wyrządzane przez człowieka. Ten tytuł skłania do zadawania sobie pytań, co lub kto szkodzi przyrodzie? Jednocześnie ciekawy był dla mnie sam proces dawania sobie pozwolenia na to, by sięgać po określenie „szkodnictwo” czy „szkodniki”. Leśnicy pewnie jasno powiedzieliby, czym one są.
Czyli?
– Organizmami, które szkodzą innym organizmom. Tymi, które w nadmiarze – tu też my definiujemy, czym jest ten nadmiar – powodują jakieś zniszczenia. Z kolei osoby związane z koalicją Kocham Puszczę czy z Obozem dla Puszczy często powtarzały, że w przyrodzie to pojęcie nie istnieje.
2021 rok odwrócił wszystko do góry nogami. Jak powiedziała jedna z moich bohaterek – leśnictwo opiera się na wierze, że wyeliminowanie kilku, kilkunastu czy kilkudziesięciu drzew zasiedlonych przez kornika powstrzyma albo spowolni proces, który i tak jest nieuchronny, bo wynika ze zmian klimatycznych.
Podobnie myśli się o uchodźcach. Wierzymy, że gdy przerzucimy jedną, sto czy dwa tysiące osób przez mur, powstrzymamy ruch wynikający z tego, co dzieje się na planecie. Są miejsca, w których, z uwagi katastrofę klimatyczną czy konflikty zbrojne, nie da się żyć. I będzie ich coraz więcej. A poza tym świat się zmniejsza, niemal wszędzie możemy dziś dolecieć, więc sytuacje, z którą mamy teraz do czynienia na granicy polsko-białoruskiej, będą coraz częstsze.
Słowo „szkodniki” stało się dla mnie idealną klamrą do spięcia różnych wątków, które pojawiły się w książce.
Co cię łączy z Puszczą Białowieska?
– Przyjechałam tu dwadzieścia lata temu, kiedy byłam na trzecim roku studiów i jednocześnie rozpoczęłam pracę na Uniwersytecie Powszechnym im. Jana Józefa Lipskiego. Do dziś przyjaźnię się z jego twórcami, Katarzyną i Pawłem Winiarskimi.
To Paweł pod koniec 2019 roku powiedział, że trzeba by napisać książkę o Obozie dla Puszczy. I on, i Kasia byli zaangażowani w protesty, nie w samym Obozie, ale jako ówcześni mieszkańcy. Ziarno zostało zasiane, zaczęłam się spotykać z pierwszymi bohaterami i bohaterkami i sprawdzać, dokąd poprowadzi mnie ta historia. I o czym właściwie powinna być ta książka.
Dla mnie las to cisza, wolność, głębszy oddech, tymczasem Puszcza Białowieska jest od ponad siedmiu lat polem walki. W opisie wydarzeń, które dzieją się na jej terenie, używana jest terminologia wojenna – jest Powstanie Białowieskie, jest pokaz siły i władzy, jest walka o drzewa, o rację i korzyści, choć osoby, których oczami pokazujesz puszczę – od ministra, przez poetę, leśnika, po mieszkankę podlaskiej wsi – jednogłośnie deklarują troskę o drzewa. Uwierzyłaś w tę troskę?
– Wierzę w nią, bardzo mocno w nią wierzę. Wyszłam od potrzeby opowieści o niezwykłym 2017 roku, o fizycznej walce, która rozgrywała się przez pół roku w puszczy, bo ona pokazała, jak ten las jest ważny. Nie tylko dla osób, które są w tej walce od lat, ale też dla tych, które przyjeżdżały tu po raz pierwszy w życiu, bez wcześniejszego doświadczenia aktywistycznego. I właśnie w Puszczy Białowieskiej uczyły się, czym jest las, taki, w którym toczące się nieprzerwanie od tysięcy las naturalne procesy nie zostały jeszcze zniszczone przez człowieka. Być może naruszone, ale nie przerwane.
Konflikt o puszczę trwa bardzo długo. Jego współczesne początki to połowa lat 90., kiedy pojawiły się pierwsze pomysły, żeby całą Puszczę Białowieską objąć Parkiem Narodowym. W latach 90. i 2000. spór rozgrywał się między dwoma graczami – po jednej stronie byli naukowcy, którzy według leśników i mieszkańców sympatyzujących z leśnikami, chcieli zamknąć puszczę, żeby „badać sobie żuczki”, po drugiej – mieszkańcy, reprezentowani przez lokalne samorządy, które straszyły wizją odcięcia ludzi od drewna opałowego, grzybów i jagód. W 2017 roku ten podział rysował się bardziej na linii aktywiści, aktywistki, organizacje pozarządowe kontra leśnicy, sprzężeni z ministerstwem środowiska i Kościołem.
Co wydarzyło się w 2017?
– Minister Jan Szyszko podpisał aneks do tak zwanego Planu Urządzenia Lasu (PUL), dokumentu, który określa 10-letni plan dla każdego nadleśnictwa, w tym skalę i limity wycinek. Zgodnie z nim poziom wycinki dla nadleśnictwa Białowieża został zwiększony. Motywowano to tym, że panuje kornik drukarz, że ta gradacja trwa przynajmniej od 2008 roku, a wtedy „źli” ekolodzy zabronili wyciąć pierwsze zasiedlone przez kornika drzewa, w związku z czym cała puszcza jest zagrożona. Miliony świerków zamierają i muszą zostać wycięte, żeby opanować sytuację. W późniejszym czasie do tych argumentów doszła jeszcze kwestia bezpieczeństwa – zamarłe świerki miały zagrażać spacerującym po puszczy ludziom.
Już wtedy w blokach startowych czekały organizacje pozarządowe zrzeszone w koalicji Kocham Puszczę. Tworzyli ją naprawdę mocni gracze – Greenpeace Polska, Pracowania na rzecz Wszystkich Istot, Fundacja Dzika Polska, WWF, czy ClientEarth Prawnicy dla Ziemi. Ci ludzie doskonale wiedzieli, co będzie się działo. Obserwowali ruchy ministerstwa i leśników, gdy do Puszczy Białowieskiej wjeżdżał ciężki sprzęt – w postaci harwesterów i forwarderów – i szykowali się do akcji protestacyjnej.
Wcześniej, przez cały 2016 rok, po puszczy chodziły patrole aktywistek i aktywistów, które sprawdzały i dokumentowały, gdzie odbywają się wycinki i czy nie naruszają obowiązujących przepisów – na przykład cięcia w ponadstuletnich drzewostanach. Wiosną 2017 roku zaczęli szykować miejsce pod obóz protestacyjny, a pod koniec maja, podczas jednej z wycinek, grupa uzbrojonych w liny, drabiny i transparenty ludzi zablokowała pierwszy harwester. Okazało się, że walka, która rozpoczęła się w maju – pod roboczym hasłem Powstanie Białowieskie, szybko zmienionym na Obóz dla Puszczy – trwała aż do listopada.
Jedna z aktywistek wychodzi z domu, gdy jabłonie w jej sadzie zawiązują owoce, kiedy wraca, jabłka zaczną kruszeć.
– Te historie pokazują, że to nie był kaprys. To pół roku wielkiej przygody, nawiązywania przyjaźni, uderzeń adrenaliny, gdy udawało się zablokować maszynę, ale też niewygody, chłodu, coraz gorszej pogody, rosnącej agresji ze strony funkcjonariuszy leśnych i niechęci ze strony części mieszkańców. Oczywiście, byli tacy, którzy nie zgadzali się z postulatami i działaniami aktywistek i aktywistów, ale nigdy nie zaatakowali nikogo werbalnie, ale były też osoby brutalne, stwarzające poczucie zagrożenia. To pokazuje, że ten las jest dla ludzi bardzo ważny, na poziomie politycznym, społecznym, ogólnopolskim, lokalnym, a nawet międzynarodowym.
Bardzo ważne było dla mnie, żeby oddać głos różnym stronom konfliktu, choć nie jest to symetryczna opowieść. Wytrwale szukałam bohaterów, również po leśnopaństwowej stronie.
Nie interesowali mnie leśnicy, którzy będą mówić to, co mogę przeczytać w każdym oświadczeniu prasowym. Tak samo po stronie aktywistów i aktywistek – nie interesowały mnie osoby, które „zjadły zęby” na latach walki. Szukałam takich, które w tym lesie i w tej walce uczyły się społecznego nieposłuszeństwa, i takich, które miały w sobie coś nieoczywistego, nie pozwalały przypiąć sobie łatki.
Jak możemy przeczytać: „Silny, zdrowy świerk ma na niego sposób: gdy tylko kornik próbuje się wgryzać w łyko, drzewo tryska w niego żywicą i to najczęściej wystarcza, by wyjść z tej walki zwycięsko. Jeśli jednak świerk osłabiony suszą (…), nie ma sił się bronić lub gdy korników jest za dużo, szala zwycięstwa przechyla się na stronę przeciwnika”. Wycinanie lasu zawsze budzi emocje. Co – poza wycinką – można było zrobić, żeby zminimalizować szkody?
– Mogę tylko powiedzieć, co usłyszałam od moich bohaterów i bohaterek. Leśnicy mówili, że gdyby na początku lat dwutysięcznych pozwolono im wyciąć dwadzieścia, pięćdziesiąt czy dwieście drzew, na których znaleziono pierwsze objawy zwiększonej aktywności kornika, puszcza byłaby „uratowana”. I że to, co przyszło im robić w 2016 i 2017, pozwoliłoby zatrzymać gradację, a przynajmniej zapewnić bezpieczeństwo.
Osoby związane z organizacjami pozarządowymi czy środowiskiem naukowym idącym w poprzek tym teoriom mówiły, że w takim lesie, jak Puszcza Białowieska powstrzymanie kornika jest niemożliwe.
To, że można wyłapać wszystkie zaatakowane drzewa, to mrzonka, walka z wiatrakami, która co najwyżej trochę spowolni proces, który i tak jest nieunikniony. Mówili, że to taki plasterek na coś, co nie jest chorobą, a znakiem czasów.
Starałam się to pokazać w rozmowie z dr Marceliną Zimny, która śledzi i odtwarza historię Puszczy Białowieskiej, badając zakonserwowane w torfie ziarna pyłku, i widzi pod mikroskopem, jak bardzo puszcza się zmieniała.
Na te zmiany częściowo – w różnym natężeniu – wpływa człowiek, ale nie tylko. Wpływa na nie również katastrofa klimatyczna, w tym susza. Ona osłabia świerki i sprawia, że ten gatunek będzie się wycofywał z puszczy. Zniknie z miejsc, w których jest dla niego zbyt sucho, a pojawi się na bardziej wilgotnym podłożu. Na czym polega to znikanie? Na przykład na tym, że osłabione drzewa masowo zaatakuje kornik drukarz.
Niedawno ktoś skomentował moją książkę, mówiąc, że wiem niemal wszystko o Puszczy Białowieskiej. To nieprawda, ale wiem, kto ma taką wiedzę, i z tymi osobami rozmawiam.
Długo nad nią pracowałam, rozmawiałam z wieloma osobami. Starałam się tak to przedstawić, żeby czytelnik miał przestrzeń do pracy i zadawania własnych pytań. Szybko zrozumiałam, że choć nie chcę ukrywać, po której stronie mam serce, nie chcę też tworzyć opowieści, w której „używam” moich bohaterów w konkretnym, z góry założonym, celu. Mogłam dobrać takich rozmówców, których po jednej ze stron opisałabym jako krystalicznie czystych, a po drugiej karykaturalnych. Celowo tego nie zrobiłam.
Jak piszesz: „Punktem wyjścia są szkodniki, następstwem brutalna wycinka lasu. Potem, w 2021 roku, przez puszczę zaczęli iść ludzie, a niedawno zagojone ślady po harwesterach zastąpiły te po wojskowych ciężarówkach i maszynach budowlanych, ściągniętych tu do budowy zapory wzdłuż granicy. Puszcza znów stała się polem walki”. Jak zapisało się w tobie spotkanie z trzema Afgańczykami w puszczy? Co czuje człowiek, który może tylko biernie patrzeć na działania służb?
– Pamiętam, że miałam poczucie nierealności tej sytuacji. Miałam wrażenie, że przed moimi oczami przeskakują kolejne klatki filmu, na który jakoś reaguję. Ci mężczyźni, choć poprosili o ochronę międzynarodową, zostali wywiezieni w nocy w sam środek lasu, jak się okazało w bardzo niebezpieczne miejsce, blisko bagien. Zadzwonili do mnie, bo zdążyliśmy wymienić się numerami telefonów. Parę lat później zeznawałam w ich sprawie, bo poskarżyli się w polskich sądach na działanie władz. Wygrali, to dość wyjątkowy przypadek.
Bardzo szybko zaczęłam się godzić z tym, że na wiele rzeczy nie mam wpływu. Postanowiłam nie myśleć o polityce, bo czułam, że jej nienawidzę, a to nie jest dobre uczucie, zwłaszcza kiedy w domu są dzieci, a ty chcesz być przytomną mamą.
Nie włączyłam się w akcje humanitarne w lesie, bo czułam, że to mnie roztrzaska na kawałki. Szukałam innych dróg bycia w tym temacie, ale nie miałam w sobie bohaterskiego sznytu, żeby brać plecak i iść w las. Myślę, że nie miałabym go też w 2017 roku, raczej nie przypinałabym się do maszyn. Nie myślałam o tym, bo miałam w domu noworodka, więc patrzyłam na tę historię z dystansu.
W 2021 bardzo dobrze zrozumiałam, że dzieje się coś, na co nie mam wpływu. Szybko zrozumiały to też bohaterki i bohaterowie mojej książki. Początkowo wydawało im się, że wystarczy zrobić to samo, co w 2017, z tą różnicą, że nie będą się przypinać do harwesterów, ale do samochodów wojskowych, straży granicznej i budowlanych. Okazało się, że to niemożliwe.
Prawnicy od razu im wyjaśnili, że nie ma na to szans. To nie tylko kwestia zapisów prawnych, ale też reakcji społeczeństwa. Kiedy protestowano przeciwko harwesterom, posty na Facebooku niosły się w tysiącach udostępnień, było mnóstwo reakcji i komentarzy. Kiedy powstała inicjatywa Nie dla muru, pojawiło się kilka – kilkanaście lajków. Na pierwszy protest, który mógł być zorganizowany po tym, jak zdjęto strefę z tego obszaru, przyszła garstka ludzi, podczas gdy w 2017 roku na obywatelskie spacery po puszczy przychodziły setki.
Zaczynałaś pracę nad książką od Obozu dla Puszczy, z czym ją skończyłaś?
– Z ogromnym niedosytem i silną potrzebą wykrzyczenia, że Puszcza Białowieska jest naszą wspólną sprawą. Zrozumieliśmy to w 2017 roku, gdy opinia publiczna tak mocno „rzuciła się” na puszczę. Powinniśmy to kontynuować z związku z wydarzeniami na granicy polsko-białoruskiej. Nie tylko w kontekście praw człowieka, ale też tego, jak bardzo źle odpowiadamy na sytuację, której żaden mur nie zatrzyma.
Bardzo łatwo przyszło nam zapomnieć o puszczy i o ludziach, którzy tam żyją. Oni mają i mogą mieć prawo czuć się porzuceni i niewidziani przez nas, mieszkających trochę dalej od granicy z Białorusią. Wystarczyło objąć ten teren strefą i karnie tam nie jeździliśmy.
Przecież puszcza jest wciąż tak samo piękna i wyjątkowa, jak była. Teraz – może bardziej niż kiedykolwiek – trzeba tam jeździć, przełamywać napędzany przez polityków i media lęk, mieszkać w gospodarstwach agroturystycznych, chodzić po lesie z lokalnymi przewodnikami i nie dać się wciągnąć najgłośniejszej narracji, tylko zadawać pytania. Bo Puszcza Białowieska to nasza wspólna sprawa.
Dorota Borodaj – reporterka, autorka wywiadów, publikowała m.in. w „NGO.pl”, „OKO.press”, „Dużym Formacie”, magazynach „Pismo” i „Kontakt”, „Wysokich Obcasach”. Absolwentka Polskiej Szkoły Reportażu, autorka książki „Szkodniki. O ludziach, drzewach i maszynach w Puszczy Białowieskiej”. Spotykała się z osobami zaangażowanymi w spór i chodziła z nimi po puszczy. Punktem wyjścia książki są wydarzenia z 2017 roku, gdy przez sześć miesięcy trwały blokady ciężkiego sprzętu, którym wycinano i wywożono z puszczy świerki zaatakowane przez kornika drukarza. Jedna strona sporu widziała w nich gnijący, marnujący się surowiec. Druga – naturalny element cyklu życia lasu, gdzie nawet śmierć ma głęboki sens.
Źródło: informacja własna ngo.pl