Mówią, że stopił się w jedno ze swoją organizacją, że jest postacią o dwóch obliczach. Szymon Modrzejewski – z jednej strony perfekcjonista i pracoholik, z drugiej nieco ekscentryczny społecznik, któremu z ludźmi czasem nie po drodze, za to o kamienie dba z największym pietyzmem.
Obrósł w legendę. Złożyło się na to prawie trzydzieści lat pracy – 2600 naprawionych – jak sam to przy różnych okazjach określa „poklejonych” – nagrobków i innych obiektów sztuki sepulkralnej (ogólnie rzecz biorąc związanej z kultem zmarłych). Pracował na 140 cmentarzach w Polsce i za granicą, ostatnio w Tbilisi w Gruzji. Pomagało mu podczas 79 obozów cmentarnych nawet tysiąc wolontariuszek i wolontariuszy.
Przez długie lata był niezauważany przez środowisko konserwatorskie albo traktowany przez nie z dystansem, a nawet krytycznie, bo nigdy zawodowcem z papierkiem nie został, dyplomu nie zrobił. Uczył się jednak od fachowców – m.in. specjalisty od konserwacji rzeźby kamiennej warszawskiej ASP Janusza Smazy, z którym współpracował przez kilkanaście lat.
– To, co Szymon robi, to kamieniarstwo w najlepszym tego słowa znaczeniu – mówi. – W swoich działaniach ma we mnie wsparcie. Ma i będzie miał – dodaje.
W końcu został uhonorowany nagrodą Europa Nostra w 2011 roku za działalność na rzecz ochrony dziedzictwa kulturowego Europy. Stowarzyszenie Magurycz to dla wielu wzór i renoma, synonim pracy konserwatorskiej wysokiej próby, choć Szymon Modrzejewski nie nazwałby się konserwatorem, a po prostu kamieniarzem.
– Remontujemy przy użyciu wybranych technik konserwatorskich. Janusz Smaza uczył nas, jak to robić i nie szkodzić. On jest dla nas jak Temida – przyznaje założyciel Magurycza.
Zanim jednak stał się pozarządowcem – co nastąpiło dopiero w 2006 roku – w latach 90. działał w Społecznej Komisji Opieki nad Zabytkami Sztuki Cerkiewnej przy Towarzystwie Opieki nad Zabytkami. Założył też Nieformalną Grupę Kamieniarzy „Magurycz”, co było zalążkiem późniejszej organizacji.
Zbuntowany nastolatek przyjeżdża w góry
A zaczęło się w 1986 roku, kiedy zjawił się w części Polski dla konserwatorów dziewiczej, w Bieszczadach, skąd II wojna światowa i powojenne walki z UPA zmiotły Bojków, Łemków, Ukraińców i Żydów. Zgliszcza dawnych kultur szybko porósł las. W czasach PRL-u ten region przyciągał buntowników wszelkiej maści – hipisów, punkowców. Była to trochę ziemia niczyja i rodzaj enklawy dla kontestatorów.
Siedemnastoletni Szymon Modrzejewski włóczył się po górach poza szlakami i któregoś dnia po prostu trafił przypadkowo na omszałe kamienie nagrobne, które najzwyczajniej oczyścił. Rok później wziął już udział w obozie „Nadsania” prowadzonym przez Stanisława Krycińskiego, z zamiłowania historyka, etnografa, krajoznawcę, który inwentaryzował ślady po wymarłych wsiach Pogórza Przemyskiego i Bieszczad, porządkował cmentarze.
– Szymon bardzo się wyróżniał, był aktywny i zaangażowany w pracę. Irytowało go, gdy inni robili mniej. Kiedy zajmowaliśmy się dwoma lub trzema cmentarzami równolegle, powierzałem mu nadzór nad jedną z grup. Był takim wicekierownikiem obozu. Podczas kolejnych uznał, że zacznie prowadzić swoją działalność. Ja organizowałem dwutygodniowe obozy raz do roku, a on uważał, że to może być sposób na życie – wspomina Stanisław Kryciński.
– Na początku nie bardzo wierzyłem w to, że można skrzyknąć ludzi i przekonać ich do wspólnej pracy. Tego nauczył mnie dopiero Stanisław Kryciński – przyznaje szef Magurycza.
W Bieszczadach poznał też wspomnianego Janusza Smazę i zaczął się uczyć technik kamieniarskich i konserwacji kamienia. Wsiąkł w to.
– Pojawił się człowiek całkowicie zakręcony. Dziś mogę powiedzieć, że absolutnie pozytywnie. Był skłócony ze światem, z otoczeniem. Szymona wziąłem pod swoje skrzydła, choć nie można go po prostu wziąć pod skrzydła, bo to rogata dusza – opowiada wykładowca warszawskiej ASP.
– Janusz najmował mnie jako pomocnika do zespołu konserwatorskiego. To mi bardzo dużo dało – podkreśla Modrzejewski.
Działalność cmentarna pochłaniała go coraz bardziej. W połowie lat 90. poszedł swoją drogą, stworzył własną grupę kamieniarzy.
– Ja chciałem uporządkować jak najwięcej cmentarzy, odkrzaczyć je, poustawiać nagrobki, pokleić to, co połamane. Szymon z kolei miał podejście bardziej konserwatorskie, chciał prace wykonywać bardziej fachowo. To zajmuje po prostu więcej czasu – tłumaczy Stanisław Kryciński.
Kamienie, zaprawa i tak w kółko
O cmentarze po wysiedlonej ludności nikt nie dbał, nie były wpisane do rejestrów zabytków. Szymon Modrzejewski wraz ze swoją grupą nie musiał się starać o zgody, dokumenty. Zgłaszał swoje plany remontowe do urzędów czy najbliższych parafii rzymsko- czy grekokatolickich w zasadzie pro forma.
– Pracuje głównie w ośrodkach, gdzie ludowa kamieniarka dominowała. On wyczuł ten świat doskonale i przyszło mu to z ogromną łatwością – mówi Janusz Smaza.
Z biegiem lat przy okazji zabierania się do pracy na cmentarzach przyjął jedną podstawową zasadę – pojawiają się dopiero wtedy, kiedy społeczność lokalna chce w tym uczestniczyć.
– Czasem odmawiam, jeśli ktoś oznajmia „to przyjedźcie tutaj” i traktuje nas jak najemnych robotników. Chcemy unikać sytuacji, kiedy Magurycz ma wyręczać społeczność lokalną. Przyjechać, zrobić, wyjechać. A potem nie ma kto się tym opiekować. Jak społeczność umoczy w tym ręce, nabrudzi się, namęczy, to będzie miała do tego całkowicie inny stosunek – podkreśla Szymon Modrzejewski.
A praca na cmentarzu to bardzo ciężkie zajęcie. Przez lata na obozy-warsztaty przyjeżdżały bardzo różne osoby, często nietuzinkowi ludzie, zainspirowani osobowością Szymona. Na miejscu jednak okazywało się, że to ciężka fizyczna harówka przez bite dwa tygodnie. A szef obozu to ekscentryczny gość i pędzi do roboty.
– To ogromny profesjonalista, starający się robić wszystko z największą dokładnością. Wszystko ma pod kontrolą. Do tego jest emocjonalny i wymagający. Kiedy ktoś pojawia się po raz pierwszy, nie do końca wie, na co się decyduje. A praca na cmentarzu jest dość ciężka. Nie każdemu może to odpowiada. Jeśli ktoś przyjeżdża, to Szymon chciałby, żeby pracował z takim zaangażowaniem jak on – tłumaczy Piotr Zubowski, wolontariusz i doktorant z Wrocławia.
– Mogę to porównać do pracy na budowie. Kamienie, wiadra z zaprawą, znów kamienie, potem znów zaprawa, przetaczanie, wtaczanie. Nie wszyscy mieli tego świadomość – wyznaje Olga Solarz, etnografka i ukrainistka, wolontariuszka Magurycza, prywatnie również partnerka Szymona.
– Wolontariuszom brakuje czasem praktycznych umiejętności, nie wiedzą zbyt dużo o pracy fizycznej. Wtedy Szymonowi jest ciężko, bo pracę musi wykonać, ale trudno się przecież rozdwoić. Bywa przez to poirytowany – wyjaśnia Sławek, inżynier, który mieszka w sąsiedztwie Szymona i pomaga mu często wolontariacko w wielu technicznych kwestiach.
Kamieniarz i administrator
Czas płynął. Okazywało się, że co jakiś czas następowała zmiana ekipy. Po kilku latach nawet najwytrwalsi odpuszczali i szli swoją drogą.
– Szymon ma taką charyzmę, że zawsze gromadzi wokół siebie różnych ludzi, których potrafi zorganizować i przygotować kolejne obozy, i zaplanować zadania. Dla ludzi, z którymi współpracował przed laty, Magurycz był po prostu epizodem w życiu, a dla Szymona to jego treść – opowiada Marcin Dobrowolski, bliski znajomy ze Stowarzyszenia Rozwoju Wetliny i Okolic, z którym współpracował w ostatnich latach w Bieszczadach.
Sam Modrzejewski ma zgryz. Organizację prowadzi w gruncie rzeczy w pojedynkę – pozostaje i kamieniarzem, i administratorem jednocześnie. Przyznaje, że to trudne i frustrujące.
– Niestety, w pewnym sensie Stowarzyszenie Magurycz istnieje tylko na papierze. Olga Solarz pomaga mi w tym od dłuższego czasu, ale to wciąż za mało. Od wiosny do jesieni jeździmy po cmentarzach, a ja się wściekam, kiedy brakuje faktury. Od jesieni do wiosny rozliczam projekty i piszę następne. W tym stanie rzeczy upatruję swoją winę, być może poświęciłem temu zbyt mało uwagi. Z zazdrością patrzę na organizacje, które sobie z tym doskonale radzą – zauważa Modrzejewski.
Ludzie, którzy mieli okazję się z nim zetknąć, przyznają, że jest bezkompromisowym społecznikiem, co z jednej strony świadczy o jego charakterze, z drugiej może mu utrudniać budowanie trwałego zespołu Stowarzyszenia Magurycz.
– Podchodzi trochę za serio do życia. Życzyłbym mu więcej luzu. Nie jest łatwym człowiekiem. Chyba, poza Olgą Solarz, nie spotkał nikogo, kto podzielałby jego pasję w tym samym stopniu – mówi Stanisław Kryciński.
– W pewnym sensie Szymon nadal jest tym zbuntowanym, bezkompromisowym nastolatkiem, jakim był, kiedy zaczynał pracę na cmentarzach. Jego pasja jest niesamowita. Magurycz jednak zespolił się z jego tożsamością. On jest Maguryczem – śmieje się Olga Solarz. – Ludzie odchodzili ze Stowarzyszenia, bo pewne reguły im nie odpowiadały. Szymon traktował ich jak rodzinę. Teraz jednak zaczyna rozumieć, że to okazywało się złudne – dodaje.
Wielka Orkiestra Cmentarnej Pomocy
Chciałbym pracować na cmentarzach – podobnie jak Owsiak z Orkiestrą – do końca świata i jeden dzień dłużej.
– Nadal mam pozytywistyczne nastawienie do świata. Z przyjemnością myślę o tym, że kogoś, choć nie wiem, jak wielu, udało się przekonać do tego, że wielonarodowe dziedzictwo kulturowe tego kraju jest bezcenne. Cieszy też to, że część osób, które przewinęły się przez Magurycz, podjęła działalność na własną rękę – zaznacza Szymon Modrzejewski.
Niespełnionym marzeniem wciąż pozostaje instytucjonalny rozwój Stowarzyszenia Magurycz. – Niekoniecznie chciałbym, żeby było ono jakąś wielką organizacją, ale żeby miało biuro, księgową i np. uporządkowane archiwum. Mamy 150 tysięcy zdjęć z cmentarzy. Dobrze byłoby to umieścić w internecie – mówi.
– On odciska piętno na wszystkim, co się dzieje w Maguryczu. Ale jest to też jego słabość, bo trzeba jakoś dzielić się obowiązkami – uważa Marcin Dobrowolski.
– Dylematów będzie miał coraz więcej. Nie da się stale tak intensywnie pracować. Wiem, że działa z poświęceniem, ideowo, emocjonalnie. Nie oszczędza się. Taki tryb nie każdemu jednak odpowiada. Jeśli zwolni tempo, to zrobi jeszcze więcej. Czasem trzeba iść na ustępstwa – w stosunku do siebie i innych. Musi do tego dorosnąć jak każdy z nas – uważa Janusz Smaza.