– Każde dziecko ma prawo zostać nauczone czytania, bo bez tego nie będzie w stanie w pełni uczestniczyć w społeczeństwie obywatelskim, nie będzie miało kompetencji, by zrozumieć dyskurs publiczny ani krytycznie ocenić tego, co się do niego mówi – tłumaczy Maria Deskur z Fundacji Powszechnego Czytania, z którą rozmawiamy o stanie czytelnictwa w Polsce.
Jędrzej Dudkiewicz: – Stan czytelnictwa w Polsce od kilku lat jest na dość stabilnym poziomie: ani nie wzrasta, ani nie spada. Z czego to wynika?
Maria Deskur: – Rzeczywiście, chociaż czasem odsetek czytających jest mniejszy o kilka punktów procentowych, to jednak nie ma dramatycznego pogorszenia. Czemu? Brutalnie mówiąc, myślę, że po prostu dobiliśmy do dna. Aczkolwiek, jak znam życie, może być jeszcze gorzej.
Na podstawowe pytanie „czy przeczytał Pan/Pani przynajmniej jedną książkę w ciągu ostatnich dwunastu miesięcy?” twierdząco odpowiada niecałe 40%. W Czechach ten wynik jest dwukrotnie lepszy, w Skandynawii ponad dwukrotnie, w Anglii, Francji, Niemczech prawie dwukrotnie. To oznacza, że w społeczeństwach rozwiniętych, jak zwyczajowo mówimy o sąsiadach z Zachodu, statystycznie jest znacznie więcej czytelników. Trzeba podkreślić, że nie jest to pytanie o to, ilu ludzi w Polsce realnie czyta – czyli sięga po książkę przynajmniej raz na dwa miesiące – bo ich jest mniej więcej 10%. W zasadzie jest to pytanie o wtórny analfabetyzm.
Mówię ostro, bo mam wrażenie, że się ze sobą cackamy. Mówimy: „no tak, dzieci siedzą przy komputerach, ale korzystają z nich do nauki, to może nie tak źle”. No więc właśnie – jest bardzo źle.
Dlaczego?
– Nie dociera do nas skala problemu. Co to znaczy dla nas cywilizacyjnie, na przykład w perspektywie dziesięcioletniej, że ludzie nie czytają? Niski poziom, o którym mówiłam, nie utrzymuje się przez wiele lat, tylko przez kilka ostatnich. Tak naprawdę nie widzimy jeszcze tragicznych efektów tego zjawiska. Mamy elity – biznesowe, urzędnicze, naukowe, artystyczne – ale to ludzie z innych epok czytelniczych. Niski poziom czytelnictwa dopiero nas uderzy.
Zapytam zatem trochę przewrotnie: czemu czytanie w ogóle jest ważne i po co społeczeństwu oczytani ludzie? Nie jest ono trochę fetyszyzowane? Można wszak być inteligentnym, mieć dużą wiedzę bez czytania książek. Wciąż uważamy, że film, serial, czy nawet gra komputerowa to coś, co stoi w hierarchii dóbr kultury niżej. A przecież formy te są coraz lepsze i też mogą przekazać ludziom wartości, opowiedzieć o czymś ważnym.
– Dwa lata temu, gdy Biblioteka Narodowa opublikowała swoje kolejne badania stanu czytelnictwa w Polsce, zadałam sobie w zasadzie dokładnie to pytanie. Zwykle po publikacji wyników odbywa się związany z nimi lament środowiska; my, Polacy, bardzo lubimy szukać winnych. I zawsze są to jacyś oni. Uznałam, że mam dość uczestniczenia w tym płaczu i zaczęłam szukać informacji o czytelnictwie z założeniem, że może rzeczywiście nie wszyscy muszą sięgać po książki. Kiedy jednak wykona się taki wysiłek, który – dodajmy! – nie jest wielki, bo wystarczy przejrzeć strony kilku największych organizacji promujących czytelnictwo, od razu pojawia się odpowiedź. Opowiem tu o Reach Out And Read, organizacji założonej w 1990 roku w USA przez pediatrę Barry’ego Zuckermana, a nie członka branży książkowej. Wymyślił on, że zacznie polecać rodzicom czytanie książek jako pomysł na stymulowanie relacji rodzinnych i rozwoju intelektualnego dzieci. Dziesięć lat później wyniki ogólnorozwojowe – i trzeba to słowo podkreślić, bo nie chodzi o wyniki edukacyjne – dzieci pod jego opieką wyskoczyły ponad skalę.
Podejrzewam, że szybko się tym ktoś zainteresował.
– Oczywiście. Władze federalne zapytały się: „co wy takiego robicie tym dzieciom?” Kiedy dowiedziały się, że po prostu polecają czytać dzieciom książki, dość szybko rozwiązanie to zostało wprowadzone we wszystkich pięćdziesięciu stanach, ROR dostał finansowanie i dziś jest jedną z największych organizacji promujących czytelnictwo na świecie. Rozbudowano też program: nie tylko lekarze polecają rodzicom czytanie, ci ostatni dostają też różne materiały, sami zaś lekarze są szkoleni w tym, jak rozmawiać z pacjentami na ten temat. Zaczęto też to wszystko analizować, poddawać obserwacjom i badaniom klinicznym.
Co z nich wyszło?
– Że nie jest prawdą, iż można być inteligentnym bez czytania – czyli odpowiedź na pana pytanie. Zostało udowodnione, że czytanie z dzieckiem buduje jego emocjonalność, kompetencje społeczne i kompetencje językowe – a to trzy sprawy konieczne do tego, by być realnie inteligentnym.
Jak to ładnie ujął doktor Piotr Albrecht: „nie ma inteligencji bez emocji”. W Polsce mówimy dość powszechnie, że trzeba czytać dzieciom, bo zwiększa to ich zasób słów, rozwija wyobraźnię, lepiej radzą sobie potem w szkole. W Ameryce patrzą na to na innym poziomie. Mówią, że każde dziecko ma prawo zostać nauczone czytania, bo bez tego nie zostanie wyposażone w te trzy aspekty (emocje, relacje, język), a zatem nie będzie w stanie w pełni uczestniczyć w społeczeństwie obywatelskim, nie będzie miało kompetencji, by zrozumieć dyskurs publiczny, krytycznie ocenić to, co się do niego mówi, czy prowadzić dialog. Innymi słowy, jeżeli nie będzie się dziecku czytać i z nim rozmawiać, to nie będzie mogło funkcjonować w świecie. Zuckerman podkreśla przy tym, że to może być cokolwiek: bierzesz książkę obrazkową, siadasz z dzieckiem i widzicie, że tu jest kaczuszka, tu jest piesek, tu jest niebiesko i razem możecie się zastanowić, co było dalej.
Czyli jest to narzędzie, które można potem wykorzystać. Dziecko nauczone czytać będzie potem sięgać po inne lektury.
– Tak. Jednocześnie trzeba podkreślić, że to musi być książka, a nie zabawka. Rozwój mózgu dziecka odbywa się na bardzo wczesnym etapie i trzeba go stymulować przy pomocy lektury, a nie audiobooka czy telewizji. Pojawiają się argumenty, że ta ostatnia też dostarcza dziecku dużej liczby słów. Tyle tylko, że nie są one przekazywane przez głos, który jest dla dziecka ważny. To głos bliskiej osoby stabilizuje emocje dziecka i otwiera jego mózg na rozwój. Tak więc książka jest narzędziem, ale to musi być książka.
Czemu więc tak mało osób w Polsce czyta książki i co można z tym zrobić? Jaki wpływ na czytelnictwo ma zamożność, miejsce zamieszkania i życiowe szanse, które nie zawsze zależą od nas?
– Niestety, na pewno kwestie te są bardzo ważne. Czytanie nie powinno wiązać się ze statusem, co nie zmienia faktu, że póki co tak właśnie jest. Istnieją bardzo widoczne korelacje między czytaniem a wykształceniem, zamożnością, wielkomiejskością. Biblioteka Narodowa nazywa to habitusem: dzieci z rodzin czytających też czytają. Wiąże się z tym tematem badanie, które zrobiło na mnie ogromne wrażenie. W 2010 roku PISA zrealizowała „Reading for Change”, którego częścią było „Reading for Pleasure”.
Po raz pierwszy zostało udowodnione, że jeżeli nauczy się dzieci czytania dla przyjemności – nie „czytania po prostu”, nie „czytania ze zrozumieniem i tyle” – czyli jeśli nauczy się dzieci frajdy z czytania, dzięki czemu będą sięgały po inne pozycje niż tylko te, które każe się czytać w szkole, to będzie to miało statystycznie większe przełożenie na ich sukces zawodowy niż ich pochodzenie socjo-ekonomiczne. Jest więc udowodnione, że czytanie jest sposobem na niwelowanie nierówności społecznych.
To na mnie robi kolosalne wrażenie. Każde dziecko ma więc prawo do czytania, niezależnie od tego, w jakiej rodzinie się urodziło. Oczywiście ludzie wykształceni czytają swoim dzieciom sami z siebie. Powstało więc pytanie, co zrobić z tymi, którzy tego nie robią. Angielska organizacja BookTrust po prostu rozdaje dzieciom książki przy urodzeniu. Trafiają do około 98% noworodków, czyli praktycznie każde angielskie dziecko dostaje od nich przy urodzeniu pakiet lektur.
Metaforycznie rzecz ujmując i upraszczając: książki zamiast 500+.
– Niekoniecznie zamiast. Pojechałam do nich na wizytę studyjną, by dowiedzieć się więcej. Mówią: „dajemy te książki wszystkim, ale dobrze wiemy, że naszą prawdziwą grupą docelową są rodzice nieczytający”. Oczywiście, muszą dawać wszystkim, nie mogą powiedzieć: „drogi inteligencie, skoro sam czytasz, to przepraszamy, ale za karę nie dostaniesz książki przy narodzinach dziecka”. Nie przejmują się jednak tym, że ci, którzy czytają, mogą uznać, że pakiet lektur jest prymitywny i z niego nie skorzystają. To nie jest dla nich.
Ludzie z BookTrust na własnych ewaluacjach nauczyli się, że namówienie nieczytającego rodzica, by czytał, może się udać w zasadzie tylko przy bezpośrednim kontakcie. Dlatego wprowadzili zakaz wysyłania książek. Całość jest zorganizowana tak, że każda rodzina dostaje książki bezpośrednio od pracownika socjalnego, który z kolei podlega koordynatorowi danej gminy. Chodzi o to, by wejść do domu kogoś, kto książek nie ma i odbyć rozmowę. Pracownicy socjalni są specjalnie przeszkoleni do tego dialogu, mają pulę argumentów, by pokazać korzyści z tego, że będzie się czytać dzieciom. Przy tym systemie, w idealnym scenariuszu, taki rodzic w następnym kroku wyda część 500+ na książki – by wrócić do pana stwierdzenia. A inne badania pokazały, że posiadanie książek w domu oczywiście sprzyja czytaniu.
Powiedziała pani, że dziecko czytające dla przyjemności wychodzi poza to, co każą mu w szkole. Czy przyczyną niechęci do czytania nie jest też w pewnym stopniu polska szkoła, w której brakuje miejsca nie tylko na dyskusję z uczniami o tym, co chcieliby czytać, ale też na interpretację, bo jest do niej przygotowany klucz?
– Nasz system szkolnictwa na pewno mógłby być bardziej przyjazny czytaniu dla przyjemności. Muszę jednak jasno podkreślić, że gdyby rodzice wykonali wysiłek i czytali dzieciom sami, od ich urodzenia, codziennie dwadzieścia minut, to te dzieci, idąc do szkoły, nie miałyby w ogóle problemu z czytaniem. Kiedy zaczyna się naukę, ma się lat sześć, siedem. I albo już się wtedy zna dziesiątki książek z literatury wczesnodziecięcej – jeśli rodzic nam czytał – albo nie. Do polskiej szkoły można mieć sporo pretensji, ale obarczanie jej całą winą za to, że ludzie nie czytają, jest błędem. To my, rodzice, musimy uderzyć się w pierś.
Debata o tym, czy dziecko jest w stanie przeczytać „Pana Tadeusza”, jest wtórna. Jestem przekonana, że dziecko, któremu czyta się od urodzenia, w wieku lat kilkunastu albo poradzi sobie z Mickiewiczem, albo przyjdzie do rodzica i poprosi o lekturę razem. Będzie miało kompetencje, by stwierdzić, że coś jest za trudne, ale też będzie znało model wspólnego czytania i sobie poradzi.
Czyli w szkole jest już za późno?
– Profesor Zuckerman wyraźnie o tym mówi – obserwował swoich pacjentów, którzy byli bardzo zdrowi do czasu szkoły, a potem miały wielkie problemy. Były to dzieci fizycznie zdrowe, które w styczności ze szkołą nagle objawiły swoje niedobory emocjonalne, społeczne i językowe, wynikające z tego, że nikt im nie czytał. Pana stwierdzenie jest oczywiście mocne, nie uważam, by kiedykolwiek było za późno, niemniej mocne stwierdzenia po to są, by kogoś poruszyć – i w tym sensie – tak, koniecznie trzeba zaczynać wcześniej!
Wracając do pytania o polską szkołę: dzieci, którym ktoś od małego czyta, nie mają fundamentalnych problemów z tym, by z daną lekturą się zapoznać – mogą psioczyć na to, że niektóre są nudne, ale to zupełnie inna sprawa niż kompetencje. A coraz więcej dzieci taki właśnie problem kompetencyjny ma. To wina nas, rodziców, bo pozwalamy sobie na to, by dać małemu dziecku komórkę. Ono się nią zajmuje i jest spokój. Ale potem idzie do szkoły bezbronne. Sama pracuję i mam dużo zrozumienia dla innych matek i ojców, którzy w końcu ten telefon na chwilę dają. Ale jednak nie mam zrozumienia dla rodziców, którzy pozwalają dziecku spędzać przed ekranem osiem godzin dziennie – szczególnie jeśli w następnym kroku są gotowi atakować nauczyciela czy szkołę za to, że jest winna edukacyjnemu niepowodzeniu takiego dziecka.
Dotykamy kolejnej kwestii. Czy jednym z najważniejszych powodów tego, że tak mało osób w Polsce czyta, nie jest czas, a raczej jego brak? Żyjemy w coraz dynamiczniejszym świecie, wiele osób pracuje ponad osiem godzin dziennie. Ludzie są zmęczeni, zajmują się rodziną w inny sposób niż wspólne czytanie. I po prostu nie mają już albo możliwości, albo energii, by sięgnąć po książkę. A nie wszyscy lubią lub mogą czytać w komunikacji miejskiej…
– Nasz świat przyspieszył i jesteśmy karmieni różnymi treściami, które mówią, że musimy się rozwijać, awansować, być na czasie etc. Koniec końców każdy z nas jest jednak wolnym człowiekiem, obdarzonym rozumem. Nie mówię, że to łatwe, sama często jestem ledwo żywa i po prostu włączam film, bo to najłatwiejsze, co można zrobić. Nie tylko zresztą najłatwiejsze. Czas to jedno, ale też inne rzeczy, jak gry, filmy, seriale, są coraz bardziej atrakcyjne, a jednocześnie zwiększa się dostęp do nich. Nie ma co ukrywać, Netflix jest na pewno wrogiem czytania.
Jego szef powiedział kiedyś, że największym wrogiem jego serwisu jest sen, bo człowiek musi poświęcać na to czas i nie może wtedy oglądać seriali.
– No właśnie. Mamy mało czasu, jesteśmy zmęczeni, więc łatwiej jest obejrzeć seriale, które zresztą są coraz lepiej zrobione, a jednocześnie wymagają mniej wysiłku niż czytanie. Co nie zmienia faktu, że jako istoty myślące i rozumiejące łańcuchy przyczynowo-skutkowe powinniśmy umieć jednak dokonywać wyborów. Tak, jak nie jemy non stop słodyczy, bo wiemy, że to niezdrowe, choć pyszne.
Czy problemem nie jest też elitarność czytania? Kiedy ktoś w Skandynawii czyta „Pięćdziesiąt twarzy Greya”, to wszyscy się cieszą, że to robi, bo to znaczy, że lubi czytać i jest szansa, że sięgnie po coś lepszego. U nas może spotkać się z reakcjami mówiącymi, że to beznadziejna książka, a więc nie jest to „prawdziwe” czytanie. Mam wrażenie, że w naszym kraju ludzi, którzy nie czytają, traktuje się z góry, czego przykładem może być też fanpage na Facebooku: „Nie czytasz, nie idę z tobą do łóżka”. Drugą kwestią jest dzielenie społeczeństwa. Niedawno jeden z polityków Koalicji Europejskiej powiedział: „wybór przyszłości Polski jest między tymi, co książki palą, a tymi, którzy je czytają”. Wpisuje się to w bardzo stereotypowy podział społeczeństwa na tych, którzy są niewykształceni i głosują na PiS, oraz inteligentną elitę, głosującą na KE.
– Rysowanie takich podziałów nie ma sensu, tylko pogłębia problem, bo trudno się dziwić, że ktoś, kto jest traktowany z góry, nie ma ochoty sięgnąć po książkę. Dlatego tak ważne jest promowanie czytania dla przyjemności od najmłodszych lat.
Po badaniach PISA, o których mówiłam, brytyjskie ministerstwo edukacji wprowadziło w szkołach program Reading for Pleasure, który stawia czytanie dla przyjemności w centrum; pokazuje, co nauczyciele powinni robić, by dzieciom czytanie kojarzyło się z przyjemnością. Może to być na przykład wciąganie biblioteki w przestrzeń szkolną: dzieci rekomendują, co jest wystawione w jej witrynie, pomagają w porządkach oraz wyborze, co kupić do zbiorów. Amerykanie i Kanadyjczycy z kolei właściwie we wszystkich szkołach wprowadzili zasadę, że w pierwszych klasach dzieci nie dostają żadnych zadań, oprócz tego, że codziennie mają przez pół godziny dziennie czytać to, na co mają ochotę. Na całym świecie podejmuje się więc działania, by czytanie nie kojarzyło się z elitarnością, tylko z frajdą dostępną dla każdego za darmo.
Jeśli chodzi zaś o pierwszą kwestię, którą pan poruszył, to powodzenie literatury popularnej w Polsce udowadnia, że ludzie nie mają problemu z czytaniem, nazwijmy to umownie, mniej ambitnych rzeczy. „Pięćdziesiąt twarzy Greya” było u nas wielkim bestsellerem. Nie mam wrażenia, by była z tym związana jakaś wielka fala pogardliwego hejtu.
A co z Internetem? Wraz ze zmieniającym się światem zmieniają się też formy czytania. W sieci można znaleźć bardzo pogłębione artykuły. Czy wiemy, co ludzie czytają w Internecie i czy to, że korzystają do tego z różnych urządzeń, coś zmienia?
– Znam badania, które mówią, że ludzie, którzy zaczęli korzystać z Kindle’a, czytają jeszcze więcej niż wcześniej. Wydaje mi się, że wynika to z tego, iż urządzenia tego używają ci, którzy i tak dużo czytają, a daje im to po prostu możliwość czytania wielu rzeczy na raz, bez wożenia ze sobą tony książek. Nie ma jednak badań potwierdzających, że Kindle przyczynia się do ogólnego wzrostu czytelnictwa. Trzeba powiedzieć, że o ile nie ma nic złego w tym, że dorośli korzystają z tego urządzenia, o tyle w przypadku dzieci wskazane jest, by miały one w rękach papierową książkę. Chodzi o dotyk, ilustracje, emocje z tym związane. Nie mam za to wiedzy na temat tego, co ludzie czytają w Internecie, poza tym, że są coraz bardziej przyzwyczajeni do krótkich komunikatów i to do komunikatów obrazkowych.
Czytałem, że ludzie mają coraz większy problem z przeczytaniem dłuższego artykułu, bo nie są w stanie się skoncentrować.
– W tym sensie książka jest zupełnie innym doświadczeniem, bo uczy koncentracji, ćwiczy umysł i pozwala na pogłębianie myśli. Są zresztą badania potwierdzające, że dziecko, które na wczesnym etapie życia nauczy się czytania książek, będzie sobie lepiej radzić nie tylko w przedmiotach humanistycznych. Będzie miało po prostu wyćwiczony umysł w najróżniejszych kierunkach: analizie, syntezie, wnioskowaniu etc. Z drugiej strony są badania mówiące, że komunikacja typu SMS czy lajki na fejsie niby faktycznie rozwija w nas wielozadaniowość, ale jednocześnie realnie zmniejsza umiejętność koncentracji oraz, także!, umniejsza naszą cierpliwość, która w osiąganiu sukcesów jest przecież szalenie ważna.
Bardzo ciekawe jest też to, że czytanie bajek, które zawierają wszak elementy magiczne, dużo bardziej buduje w dzieciach empatię niż historia faktograficzna. Tak więc mądrość ludowa polegająca na opowiadaniu sobie o Czerwonym Kapturku i złym wilku pomaga radzić sobie z emocjami.
Przez całą naszą rozmowę przewijają się różne badania i przykłady z Zachodu. Czy w Polsce są sensowne działania na rzecz czytelnictwa?
– Tak, jest kilka wspaniałych inicjatyw. Jedną z nich jest organizowana od piętnastu lat akcja „Cała Polska czyta dzieciom” Ireny Koźmińskiej. To po prostu bardzo słuszne zachęcanie do tego, o czym mówiłam – do czytania dzieciom codziennie przynajmniej przez dwadzieścia minut. Kolejną inicjatywą są wspaniałe działania Instytutu Książki, który stworzył akcję „Mała książka, Wielki człowiek”. Przygotował – tak samo jak wspomniane BookTrust i ROR – książkę dla noworodków, która jest rozdawana rodzicom po urodzeniu dziecka. Fajne rzeczy robią Zaczytani.org, czyli fundacja, która zbiera za darmo książki i buduje w szpitalach biblioteki, głównie dla dzieci, ale nie tylko. Oprócz tego organizują „Bajkoterapię”, czyli czytanie dzieciom przez aktorów i wolontariuszy.
No i powstała Fundacja Powszechnego Czytania.
– Zgadza się. Zaczęliśmy akcję „Książka na receptę, recepta na sukces”. Stworzyliśmy papierek, który wygląda jak recepta, dystrybuujemy je do przychodni i prosimy, by każdemu rodzicowi, który tam przychodzi z małym dzieckiem, ją wręczać.
Zależy nam też, by lekarz lub pielęgniarka powiedzieli, że dziecko trzeba kąpać i dawać witaminy, ale też trzeba mu po prostu czytać i rozmawiać z nim.
W tym celu współpracujemy z czasopismem „Medycyna praktyczna”. Jego autorzy zebrali badania na temat czytelnictwa i opublikowali artykuł na ten temat, więc każdy, kto czyta pismo – a ma ono wielką renomę wśród lekarzy – dostał informację, że czytanie powinno być częścią profilaktyki ogólnorozwojowej dla dzieci.
Żeby możliwa była jednak zmiana systemowa, potrzebne jest państwo. Czy jako fundacja będziecie rozmawiać z rządem i samorządami, by instytucje publiczne wsparły to, co robicie? W końcu wszystkie działania z zagranicy, o których pani mówiła, były przynajmniej częściowo finansowane ze środków publicznych.
– Staramy się rozmawiać ze wszystkimi, a więc także z instytucjami publicznymi. Nie mam jednak przekonania, że musi to zrobić koniecznie państwo, chociaż oczywiście powinno – także we własnym interesie – wesprzeć takie działania. Podejmujemy też próby, by namówić duży biznes do zaangażowania się w to, co robimy. Tak naprawdę każdy z nas powinien być zainteresowany tym, by poziom czytelnictwa w Polsce wzrósł. To problem cywilizacyjny i jeśli nie zrobimy wysiłku, by go rozwiązać, to się po prostu bardzo źle skończy.
Amerykańska organizacja „Right to Read” mówi, że bez tego nie ma możliwości zachowania dialogu społecznego. Jeżeli pozwoli się, by społeczeństwo podzieliło się na tych, co czytają, i tych, którzy korzystają tylko ze smartfonów, to rozmowa między obiema grupami będzie bardzo trudna. Tym bardziej, że jedna z nich będzie mieć umiejętności manipulowania drugą. Tak więc każdy odpowiedzialny człowiek powinien chcieć zaangażować się w promocję czytelnictwa. To jedno z wielu wyzwań, przed którymi stoimy. Stawką jest nasze przetrwanie jako dialogicznego i demokratycznego społeczeństwa radzącego sobie z różnicami statusowymi.
Maria Deskur – Prezes Fundacji Powszechnego Czytania. Romanistka, absolwentka UJ i Sorbony, współtwórczyni wydawnictwa Muchomor, zwyciężczyni konkursu London Book Fair i British Council – Międzynarodowy Młody Wydawca roku 2005. Od 2011 w Egmoncie, ostatnio jako Dyrektor Zarządzający; od 2018 Prezes Fundacji Powszechnego Czytania, matka czworga dzieci.
Redakcja www.ngo.pl nie ponosi odpowiedzialności za treść komentarzy.