Czy z pożytku jest pożytek? OPP chroni, ale nie zwiększa zaufania
WYGNAŃSKI: Brak zaufania do OPP, to, że właśnie tego nie udało nam się osiągnąć, może być ich największą słabością, zwłaszcza w niespokojnych czasach. I to pomimo tego, że widzimy, jak status ten pomaga chronić przed patologiami.
Zacznijmy od początku. Konstrukcja statusu Organizacji Pożytku Publicznego od zawsze zakładała pewną wymianę. Oto w zamian za formę samodyscypliny, stawianie sobie większych wymagań, można uzyskać pewne zyski – zwłaszcza podatkowe. Przypominam o tym, bo historyczny kontekst tego, w jaki sposób status OPP był tworzony, ma znaczenie także w obecnym kontekście politycznym.
Kto ma nadawać status OPP?
Na całym świecie oczywiste jest, że organizacje pozarządowe dzielą się na takie, które służą celom prywatnym lub tzw. klubowym (ograniczonym do członków), oraz takie, które służą interesowi publicznemu. To rozsądne rozróżnienie. O ile bowiem prawo do istnienia mają rzecz jasna i jedne, i drugie, to tylko te drugie mogą oczekiwać szczególnego, dodatkowego uprzywilejowania podatkowego.
Gdy po 1989 roku rozpoczęła się dyskusja nad tym, w jaki sposób regulować działanie trzeciego sektora, rozmawialiśmy również o tym, kto powinien decydować o nadaniu danemu NGO statusu OPP. W różnych krajach funkcjonuje to różnie. Są takie, w których zajmują się tym służby skarbowe. Wytłumaczenie urzędom skarbowym, których istotą jest zbieranie podatków, że pewne instytucje należy przed tym chronić, wydawało się jednak bardzo trudne. A może należało stworzyć mechanizm, w którym to państwo się tym zajmuje – czy to na poziomie samorządu czy rządu? Wszyscy jednak bali się nadawać administracji takich uprawnień, dzięki którym mogą one uznawać jedne NGO za lepsze, a inne za gorsze. Ciągle świeże były wspomnienia z poprzedniego systemu, gdzie właśnie tak to funkcjonowało (warto przypomnieć, że w tym czasie administracja musiała wyrazić zgodę na powołanie fundacji, a rola sądu sprowadzała się do funkcji notariusza). Rozważano także mechanizm charity commission, czyli specjalnej instytucji, która by rozstrzygała o nadaniu statusu OPP. Ale by to dobrze funkcjonowało, potrzeba tradycji i doświadczenia. Pojawiały się pomysły oparcia się na mechanizmie samorządności i samoregulacji wśród organizacji (taką drogą poszły np. Filipiny, a choć wydaje się to egzotyczne, to pewne analogie dotyczące wyłaniania się społeczeństwa obywatelskiego były wtedy uzasadnione). Wreszcie – powstała koncepcja, by o nadaniu (i, co równie ważne, ewentualnym odebraniu) statusu OPP decydował sąd. I z wielu powodów uznano ją za najrozsądniejszą – a w każdym razie najbezpieczniejszą.
Pożytek z działań – trudny do sprawdzenia
Oczywiście, także ten mechanizm ma swoje wady. Sąd podejmuje decyzję jedynie na podstawie papierów, w których dana instytucja deklaruje pewne działania i zaniechanie innych praktyk. A papier wiele znosi. Potem podniesiono nieco poprzeczkę, oczekując, że organizacja chcąca mieć status OPP powinna wcześniej działać przez przynajmniej dwa lata.
W tym kontekście pojawia się inny dylemat, który rozważaliśmy. Czy o nadaniu statusu OPP powinien decydować test pozytywny, czy negatywny? Czy wystarczy, że ktoś przyrzeknie, że nie będzie czegoś robił: prowadził określonego typu działalności, płacił zbyt dużo, ukrywał źródeł finansowania i koszty działania etc.? Czy może jednak powinniśmy sprawdzać, czy dana organizacja rzeczywiście wytwarza jakiekolwiek dobra publiczne? Stworzenie sensownego, funkcjonalnego i niearbitralnego testu pozytywnego jest bardzo trudne, dlatego z tego zrezygnowano. Niewiele krajów zdobyło się na to.
OPP pomaga chronić przed patologią
Nie zmienia to faktu, że OPP muszą przed kimś odpowiadać. W Polsce odpowiedzialność OPP miała opierać się na trzech filarach. Pierwszym, na etapie nadania statusu, jest sąd. Drugim – najważniejszym – miała być opinia publiczna. Trzecim: mechanizmy wewnętrzne samej organizacji, takie jak konieczność posiadania kolegialnego organu nadzoru, zakaz uprzywilejowania członków danej organizacji, przepisy dotyczące przestępstw umyślnych czy pożyczek. To wszystko miało chronić przed nadużyciami. I to chyba się udaje. Nie przypominam sobie większych afer w sektorze z udziałem OPP. Te najbardziej znane przypadki defraudacji czy niegospodarności dotyczą organizacji, które tego statusu nie mają.
Widać, że mechanizmy ograniczające OPP chronią przynajmniej przed pewnymi formami patologii. Z pewnością nie jest to działanie zawsze skuteczne, ale z równą pewnością – pomocne. Oczywiście, w żadnej mierze nie można wyciągać z tego wniosku, że organizacje, które tego statusu nie posiadają, są jakoś szczególnie podejrzane. Jest wiele bardzo szacownych organizacji, które z różnych powodów nie starały się o jego uzyskanie.
Odpowiadamy przed opinią publiczną!
Wróćmy do opinii publicznej. Wiele organizacji status OPP postrzega jako bilet uprawniający do uczestniczenia w jednoprocentowej grze. Ten bilet kupuje się poprzez transparentność, opowiadanie o tym, co się robi, podanie szczegółów budżetu… Skoro bowiem opinia publiczna ma za pomocą mechanizmu 1% decydować o wydatkowaniu pieniędzy publicznych, to z definicji musi mieć dostęp do informacji o tym, komu i na co je przekazuje.
Niestety, z tej informacji korzysta niewiele osób i to mimo dostępnych baz danych, wyszukiwarek czy informatorów. Racjonalność nie gra wielkiej roli przy podejmowaniu decyzji o przekazywaniu 1%. Podobnie jest w polityce – chcielibyśmy, żeby ludzi czytali programy, porównywali poglądy kandydatów, wyrabiali sobie własne zdanie i na koniec podejmowali decyzję. Ale to tak nie działa. Z pewnością są osoby, które z tych danych korzystają, coś porównują czy sprawdzają, jak pieniądze zostały wykorzystane przez OPP rok wcześniej. Ale to zawsze będzie mniejszość. Istnieje potrzeba stworzenia bardziej inteligentnych nawigatorów po OPP – tak, by w większym stopniu ułatwić ludziom dokonywanie wyboru.
Nie zbudowaliśmy zaufania do OPP
Bez tego obywatele i obywatelki operują na emocjach. To jedno z nieszczęść OPP. Istotą tego statusu miało być podniesienie prestiżu instytucji. A widzimy, że nie udało się zbudować dostatecznego zaufania do NGO jako takich, skoro większość pieniędzy z 1% idzie na konta prywatne. To rodzaj zbiorowej odmowy uznania wartości, jaką tworzy instytucja. To, że NGO jedynie robi przekaz bankowy do kogoś, kogo ty znasz, sprowadza ją do roli przekaźnika. Nie wiem, czy ludzie, którzy słyszą, że dana organizacja ma status OPP, w większości myślą o niej lepiej, czują, że mogą od niej więcej oczekiwać, mają do niej większe zaufanie. Niestety – nie sądzę.
I właśnie ten brak zaufania, to, że właśnie tego nie udało nam się osiągnąć, może być największą słabością OPP, zwłaszcza w niespokojnych czasach. Znam organizacje, które nigdy nie ubiegały się o status OPP przede wszystkim dlatego, że oznacza on danie władzy dodatkowego uprawnienia do posiadania nad nimi jakiejś kontroli czy kwestionowania ich działań. Dopóki między państwem a obywatelami jest elementarne zaufanie, ciężko pomyśleć, że może to być instrument kłopotliwy. Ale obecnie, gdy patrzę na to, co się dzieje, boję się, że status OPP będzie wykorzystywany jako kolejny pretekst do tego, by wejść do organizacji, czegoś od niej chcieć, coś jej zabrać, czymś ją szantażować. A społeczeństwo, które nie ma zaufania do organizacji pożytku publicznego, czy organizacji w ogóle – może nie chcieć ich bronić. Obym się mylił.
Czym żyje III sektor w Polsce? Jakie problemy mają polskie NGO? Jakie wyzwania przed nim stoją. Przeczytaj debaty, komentarze i opinie. Wypowiedz się! Odwiedź serwis opinie.ngo.pl.
Boję się, że status OPP będzie wykorzystywany jako pretekst do tego, by wejść do NGO, coś jej zabrać, czymś ją szantażować.