Przeglądarka Internet Explorer, której używasz, uniemożliwia skorzystanie z większości funkcji portalu ngo.pl.
Aby mieć dostęp do wszystkich funkcji portalu ngo.pl, zmień przeglądarkę na inną (np. Chrome, Firefox, Safari, Opera, Edge).
Nasza działalność społeczna rodziła się pomału: najpierw zależało nam na otwarciu stowarzyszenia, które będzie pomagać osobom niepełnosprawnym. Później idea ewoluowała, a obecnie robimy wiele także na rzecz społeczności lokalnej. Chcemy przełamywać bariery między osobami pełnosprawnymi i niepełnosprawnymi. To w gruncie rzeczy głównie etykiety – mówią założyciele Stowarzyszenia W Stronę Marzeń z Mokotowa, Tomasz Wyszomirski i Agnieszka Malicka.
Ignacy Dudkiewicz: – Są państwo niepełnosprawni od urodzenia?
Agnieszka Malicka, wiceprezes Stowarzyszenia W Stronę Marzeń: – Tak, w każdym razie całe świadome życie.
Jak rodziła się państwa potrzeba działania?
Tomasz Wyszomirski, prezes Stowarzyszenia „W Stronę Marzeń: – Wyniosłem to z domu. Rodzice działali na mnie motywująco, nigdy nie przekonując, żebym siedział w czterech ścianach i nic nie robił. Mówili: „idź, spróbuj, zrób, a potem zobaczymy, co będzie”. To dzięki nim jestem tu, gdzie jestem. Najbliższe otoczenie nie pozwoliło mi siedzieć w domu.
A.M.: – Ja też nigdy nie czułam, że jestem traktowana inaczej niż rodzeństwo. A nie wszyscy mają to szczęście.
T.W.: – Z doświadczenia wiemy, że często zdarza się tak, iż rodzice wychowujący niepełnosprawne dziecko trzymają je jakby pod kloszem, wyręczając w wielu sprawach w poczuciu, że tak powinni. A tymczasem takie wzorce odbijają się na późniejszym dorosłym życiu ich dzieci.
No dobrze, ale od wyjścia z domu do podjęcia aktywności społecznej jest jeszcze kawałek...
T.W.: – Zawsze miałem pomysły, które według niektórych są niemożliwe do zrealizowania. Kiedy założyliśmy stowarzyszenie, wiele osób kręciło głową, mówiąc, że nic z tego nie będzie. Mam nadzieję, że teraz są mile zaskoczone. Mieliśmy duże doświadczenie w pracy w organizacjach, co ułatwiło nam podjęcie decyzji, że chcemy zrobić coś sami. Mało jest osób niepełnosprawnych, które wychodzą z inicjatywą, które działają. W naszym wypadku postanowiliśmy, że będzie inaczej.
A.M.: – Wcześniej pracowaliśmy w grupie osób niepełnosprawnych i w większym stopniu byliśmy traktowani jako podopieczni, a nie jako etatowi pracownicy. Ideą naszego stowarzyszenia było i nadal jest pokazanie, że osoby niepełnosprawne mogą też coś zrealizować same, niekoniecznie będąc tylko beneficjentami usług i pomocy świadczonej przez inne organizacje.
Udaje się?
T.W.: – Obecnie wśród członków stowarzyszenia proporcja między osobami pełnosprawnymi i niepełnosprawnymi wynosi mniej więcej 50 na 50, ale zarządzaniem i najważniejszymi działaniami zajmują się osoby niepełnosprawne.
A.M.: – Otwarcie naszej siedziby dla okolicznych mieszkańców pozwala też przełamywać bariery istniejące w społeczeństwie. Kiedy robiliśmy remont naszego lokalu, przychodzili czasem mieszkańcy i dziwili się, widząc osobę niepełnosprawną ze szczotką czy szpachelką. Nie wiedziały, że idea zaangażowania osób niepełnosprawnych leży u podstaw powstania naszej siedziby, jaką jest lokal MOKOTOWO.
Właśnie, jak powstało MOKOTOWO?
T.W.: – Na początku nie było łatwo. Nie zdawaliśmy sobie nawet sprawy z tego, jak trudno założyć organizację. Ale się udało. Ludzie śmieją się z nas, że bierzemy się za rzeczy niemożliwe. A nam udaje się im podołać. Tak było z założeniem organizacji, ale też przygotowaniem lokalu, o który pan pyta. Niektórzy, kiedy przychodzili i widzieli jego stan, pukali się w głowę, mówili, że chyba zwariowaliśmy, skoro chcemy tutaj coś robić.
Było tak źle?
A.M.: – Wszystkie pomieszczenia miały ściany wyłożone starymi i niezbyt ładnymi panelami. Potem okazało się, że elektryka jest położona bezpośrednio pod nimi, a nie wkuta w ścianę. Potrzebne było dużo przeróbek, lokal w trakcie remontu wyglądał jak pobojowisko. Mało kto wierzył, że coś tu zrobimy, zwłaszcza że nie było nas stać na wynajęcie ekipy. Działaliśmy więc siłami własnymi oraz osób zaprzyjaźnionych. Prawie cztery miesiące, dzień w dzień, własnymi rękoma, wykuwaliśmy to miejsce.
Było warto?
T.W.: – Jak najbardziej. W przekonaniu, że idziemy w dobrą stronę umacniało nas to, że coraz więcej osób przychodziło nam pomagać. Ani na chwilę nie zostaliśmy z tym sami, a w kryzysowych sytuacjach zawsze znajdywał się ktoś, kto był gotów nas wesprzeć.
Dlaczego właśnie Mokotów?
A.M.: – Jeździliśmy po różnych dzielnicach. W Śródmieściu czy na Woli powiedziano nam wprost, że szanse na dostanie lokalu na preferencyjnych warunkach są marne. Pierwszeństwo mają tam większe i starsze organizacje. Z jednej strony jest to zrozumiałe, ale trzeba też szukać drogi wsparcia młodych organizacji. Dopiero na Mokotowie urzędnicy podeszli do tego inaczej.
To znaczy?
A.M.: – Początkowo działaliśmy bez lokalu, korzystając z możliwości darmowego wynajęcia pokojów na konsultację czy sali konferencyjnej w Mokotowskim Centrum Integracji Mieszkańców. W ten sposób mogliśmy się poznać z urzędnikami, którzy zobaczyli, że naprawdę chcemy działać, a nasz zapał się szybko nie skończy. Dano nam prawdziwą szansę wykazania się. Dzięki temu, że mogliśmy uczestniczyć w działaniach dzielnicy na rzecz mieszkańców, zaraziliśmy się ideą działania dla społeczności lokalnej.
Jak wyglądała ta droga od zaangażowania na rzecz osób niepełnosprawnych do otwarcia się na całą społeczność lokalną?
T.W.: – Kiedy zaczęliśmy tutaj działać, zaczęli też do nas przychodzić mieszkańcy, pytać, dowiadywać się, proponować inicjatywy. A myśmy w to wchodzili, maksymalnie się na nich otwierając. Nie zamykaliśmy się, adresując działania jedynie do osób niepełnosprawnych. Zamiast tego włączaliśmy osoby niepełnosprawne w działania na rzecz społeczności.
A.M.: – Istnieje trend tworzenia podobnych podziałów: „my się zajmujemy tylko osobami z daną chorobą”, „a my tylko niepełnosprawnymi ruchowo”. Oczywiście, czasem nie da się tego uniknąć. Jednak nam zależy właśnie na tym, żeby zacierać dystanse między pełnosprawnymi i niepełnosprawnymi, żeby nie rysować tych linii podziału, tylko działać wspólnie, wspólnie uczestniczyć w warsztatach, integrować wszystkich. Kiedy zaczynaliśmy warsztaty, przychodziły do nas też osoby z lekkim upośledzeniem. Inni uczestnicy mieli niekiedy problem z ich zrozumieniem. Przez pierwszy okres pomagaliśmy jako tłumacze, a obecnie już tego kłopotu nie ma. Poznaliśmy się.
Z jakim odbiorem wśród społeczności lokalnej się spotykacie?
T.W.: – Na początku wszyscy myśleli, że będzie tu działała firma. Gdy dowiadywali się, że będą tu działać osoby niepełnosprawne, rodziło to zdziwienie, także dystans. Ale teraz już ludzie nas rozpoznają, pytają, co się będzie działo, są zainteresowani.
A.M.: – Przyzwyczaili się do naszej obecności. Pierwsza sala w lokalu MOKOTOWO jest zresztą ogólnodostępna, można do nas zawsze przyjść, poczytać, prowadzimy też akcję wymiany książek. Mamy tablicę, na której wywieszamy informacje o działaniach. I kiedy ściągnęliśmy ją w okresie świątecznym, to pani w sklepie od razu zmartwiona zapytała, czy się zamykamy, bo nie ma żadnych ogłoszeń. Z pozoru może się czasem wydawać, że ludzie o nas nie wiedzą, ale tak naprawdę często widzą i interesują się naszymi działaniami.
T.W.: – Podam inny przykład. Działamy na dużym osiedlu, na którym brak miejsc parkingowych jest dużym problemem. Kiedy udało nam się załatwić wyznaczenie dwóch miejsc dla osób niepełnosprawnych blisko naszej siedziby, początkowo musieliśmy się gęsto tłumaczyć mieszkańcom. A teraz miejscowi już sami ich pilnują, by przypadkiem ktoś „przyjezdny” nam ich nie zajął. To miłe.
Prowadzicie też warsztaty dla dzieci...
A.M.: – To prawda. Współpracujemy z dziećmi ze świetlicy, z harcerzami. Prowadzimy projekt profilaktyczny „Warto Inaczej” współfinansowany ze środków Dzielnicy Mokotów, warsztaty wzmacniające, profilaktykę antyużywkową. Wychodzimy do szkół, uczymy, jak komunikować się z osobami niepełnosprawnymi, pokazujemy, jak wygląda ich życie, uczymy tolerancji.
Udaje się?
T.W.: – Powinniśmy się pokazywać ludziom, wychodzić do młodych, bo jeżeli młodzież nie zrozumie, czym jest niepełnosprawność, nie przyzwyczai się do obecności osób niepełnosprawnych, to w późniejszym życiu będzie je traktować inaczej. A przy bezpośrednim spotkaniu wszyscy się otwierają – zarówno my, jak i dzieci.
A.M.: – Wciąż często spotykamy się z sytuacją, kiedy dziecko pyta rodziców o to, czemu ten pan jest na wózku, albo czemu ta pani chodzi o kulach, a rodzic, nie wiedząc, jak się zachować, odciąga je i mówi: „cicho, nie pytaj, bo to nie wypada”. Naszym zdaniem właśnie wypada, bo dzięki temu nie buduje się otoczki tematu tabu wokół osób niepełnosprawnych. Niedawno w galerii handlowej pewna pięcioletnia dziewczynka rzuciła mi się na szyję, pytając, czemu jestem taka mała. Rodzice przystanęli, zaczęli jej tłumaczyć, odwołując się też do przykładów z rodziny, że każdy jest trochę inny. I o to chodzi! Kiedy prowadzimy zajęcia w szkole, zawsze na początku prosimy dzieci, żeby nie krępowały się zadawać pytań, nawet jeśli obawiają się, że możemy się za nie obrazić.
Nie mogę nie zapytać o to, skąd wzięła się nazwa stowarzyszenia.
T.W.: – Zdecydował przypadek, spośród wielu propozycji ta spodobała się najbardziej. Ale okazała się bardzo trafna.
A jakie są te wasze marzenia związane z działalnością?
A.M.: – Marzy mi się, żeby w sprawy społeczne i aktywność społeczną zaangażowało się jak najwięcej okolicznych mieszkańców, żeby większość pomysłów na inicjatywy, które organizujemy, wychodziła od nich.
T.M.: – Widzi pan, znów dobrze widać te nasze dwie nogi działalności. Bo marzymy także o tym, żeby wciąż jak najwięcej osób niepełnosprawnych włączało się w te działania – nie tylko u nas, ale też w innych organizacjach. Staramy się działać dzień w dzień, sukcesywnie, nie zabiegając o rozgłos. I cieszymy się, że jednak informacja o naszych działaniach gdzieś dociera do świadomości.
Agnieszka Malicka – współzałożycielka i wiceprezes Stowarzyszenia W Stronę Marzeń. Absolwentka wydziału ekonomii na Uczelni Warszawskiej im. Marii Skłodowskiej-Curie o specjalności zarządzanie zasobami ludzkimi. Posiada doświadczenie we współpracy z organizacjami pozarządowymi, prowadzącymi działania m. in. na rzecz osób niepełnosprawnych, dzieci i młodzieży oraz osób wykluczonych.
Tomasz Wyszomirski – współzałożyciel i prezes Stowarzyszenia W Stronę Marzeń. Praktyk zarządzania organizacją pozarządową z długoletnim doświadczeniem we współpracy z organizacjami pozarządowymi, prowadzącymi działania m. in. na rzecz osób niepełnosprawnych, dzieci i młodzieży oraz osób wykluczonych.
Malicka: Kiedy robiliśmy remont naszego lokalu, przychodzili czasem mieszkańcy i dziwili się, widząc osobę niepełnosprawną ze szczotką czy szpachelką…
Teksty opublikowane na portalu prezentują wyłącznie poglądy ich Autorów i Autorek i nie należy ich utożsamiać z poglądami redakcji. Podobnie opinie, komentarze wyrażane w publikowanych artykułach nie odzwierciedlają poglądów redakcji i wydawcy, a mają charakter informacyjny.