– Bezpośredniość, pewność siebie w kontakcie z innymi, ale także wielka kultura osobista oraz łatwość w nawiązywaniu kontaktów z ludźmi. Doskonale radził sobie w dowolnej grupie, ale jednocześnie miał dobry kontakt z każdym z osobna. Taki był – Bogusława Stanisławskiego, zmarłego działacza na rzecz praw człowieka, współzałożyciela polskiej Amnesty International wspomina Witek Hebanowski, jego wieloletni współpracownik i przyjaciel.
Jakkolwiek banalnie by to nie zabrzmiało: Bogusław jest taką osobą, o której nie da się mówić w czasie przeszłym. Mimo że odszedł, jest ciągle obecny. Przyzwyczaił nas, że zawsze jest tam, gdzie coś się dzieje, gdzie jest potrzebny, gdzie powinien być.
Poznałem go na początku roku akademickiego w 1996 roku. To był mój pierwszy rok studiów. Przyszedłem na spotkanie Amnesty International na Koszykową. Bogusław prowadził odprawę dla całego zespołu i okazało się, że jest potrzebny ktoś, kto następnego dnia przyjmie gości zagranicznych z lotniska. Jakoś nie było wielu chętnych. Zgłosiłem się i to było moje pierwsze zadanie w AI, które przydzielił mi Bogusław.
Jakie zrobił na mnie wówczas wrażenie? To są różne cechy: bezpośredniość, pewność siebie w kontakcie z innymi, ale także kindersztuba i wielka kultura osobista oraz łatwość nawiązywania kontaktów z ludźmi. Doskonale radził sobie w dowolnej grupie, ale jednocześnie miał dobry kontakt z każdym z osobna. I tak mu zostało. Taki był.
Szacunek
Współpraca z nim oparta była na szacunku względem drugiej osoby, przy dbałości o każdy szczegół. Zwracał uwagę na detale. Uważał, że to jest bardzo ważne. Jednocześnie jednak wprowadzał nas w historię, opowiadał o tym, co było wcześniej. To dawało poczucie pewnej wspólnoty, czuliśmy się zadbani. Pracujesz, ale masz okazję także poznać osobiste, bogate doświadczenia kogoś, kto wiele przeżył, widział i wiedział. To był także magnes, który przyciągał do niego młodych ludzi i sprawiał, że czuliśmy się przy nim swobodnie.
Fundamentalne prawa człowieka
Drogi Bogusława z Amnesty rozeszły się po 2001 roku. Formalnie, ponieważ do końca interesował się tym, co się dzieje w organizacji, regularnie brał udział w Maratonach Pisania Listów.
Powodów odejścia było kilka, ale najważniejszy wynikał z sytuacji zewnętrznej i inaczej rozumianej misji organizacji dyktowanej przez zachodnie sekcje AI. Zachód w AI uważał, że już najwyższy czas zająć się tzw. pełnym spektrum praw człowieka, które jednak można było przypisać pewnemu typowi światopoglądu. My natomiast mieliśmy poczucie, że powinniśmy walczyć o fundamentalne prawa człowieka – o tych którzy są uwięzieni, torturowani. Bogusława drażniło takie podejście. Uważał, że należy łączyć ludzi o różnych światopoglądach na rzecz waki o prawa człowieka.
Po odejściu z AI pozostał nadal aktywnym działaczem społecznym i obywatelskim. Interesował się tym, co robią osoby kiedyś związane z AI. Dlatego dość naturalne wydało mi się zaangażowanie go do tworzonej przeze mnie Fundacji Inna Przestrzeń, w której pełnił kluczową rolę – przewodniczącego Rady Fundacji.
Młodość do końca
Zarówno podczas naszych wspólnych działań w Amnesty, jak i później w Fundacji nie raz dochodziłem do wniosku, że mentalnie Bogusław jest jednym z młodszych członków zespołu. Młodszym niż nie jeden dwudziestolatek.
Było wiele aktywności, których spróbował będąc już w „poważnym” wieku, gdy ludzie raczej zastanawiają się czy włączyć telewizor, czy iść na spacer. Po siedemdziesiątce zaczął jeździć konno, brał udział w ekstremalnych spływach kajakowych, odbył podróż pociągiem na linii Tbilisi-Baku. Niecały rok temu, gdy miał 88 lat, przyszedł do Fundacji na spotkanie, a potem chciał iść na jeden z protestów, które się wtedy odbywały w Warszawie. Wzięliśmy rowery Veturilo i pojechaliśmy tam razem.
Myślę, że w pewnym sensie wygrał los na loterii, ponieważ tę mentalną młodość, ciekawość świata, chęć uczenia się cały czas i syntezy tego, co działo się wokół niego zachował niemal do końca swych dni.
Wiedząc już o swej śmiertelnej chorobie, zachowywał maksimum aktywności, na jaką było go stać. Gdy odwiedziliśmy go z przyjaciółmi w szpitalu na oddziale neurochirurgii okazało się, że na ławeczkach w przyszpitalnym parku Bogusław spotyka się nadal z osobami z różnych grup zaangażowanych w protesty obywatelskie, często pozostających ze sobą w sporze. Sama obecność Bogusława i jego osobowość sprawiały, że ci ludzie zaczynali ze sobą rozmawiać. I skupiali się na konkretach, a nie na pustych deklaracjach.
Gwiazda festiwalu Pol'and'Rock
W sierpniu towarzyszyłem Bogusławowi na festiwalu Pol'and'Rock w Kostrzyniu, na zaproszenie Jurka Owsiaka. Specjalnie używam słowa „towarzyszyłem”, ponieważ nie potrzebował on opieki, a jedynie wsparcia. Mimo swego wieku i choroby funkcjonował w miarę samodzielnie.
Wyjazd do Kostrzynia był niezwykłym przedsięwzięciem i przeżyciem. Doświadczyliśmy – jak to nazwaliśmy razem z Bogusławem i jego przyjacielem, który był tam z nami – Polski Rzeczpospolitej Życzliwości. Uczestniczyliśmy w optymistycznej wizji tego, jak ludzie mogliby funkcjonować.
Bogusław czuł się tam jak ryba w wodzie. Przemawiał do kilkudziesięciu tysięcy młodych ludzi. Po trzech minutach jego wystąpienia publiczność zgotowała mu owacje na stojąco. I trwała tak do końca tego spotkania. Lubił być w centrum uwagi i to nie jest tajemnicą, ale myślę, że żaden zespół, żadna mega gwiazda rockowa nie byłaby w stanie w tak krótkim czasie wywołać takiego entuzjazmu. Były kolejki do selfie i przybijanie „piątek” przez otwarte okno samochodu, gdy już opuszczaliśmy teren festiwalu. A potem, wieczorem – już jako uczestnik – Bogusław wziął udział w warsztacie, który poprowadziłem dla grupy młodych z AI z całej Polski. Miałem wrażenie, że lepiej wczuwa się w sytuacje warsztatowe niż nie jeden chłopak czy dziewczyna. 89-latek stający się gwiazdą młodzieżowego festiwalu? Tylko Bogusław.
Źródło: inf. własna warszawa.ngo.pl
Redakcja www.ngo.pl nie ponosi odpowiedzialności za treść komentarzy.