Przeglądarka Internet Explorer, której używasz, uniemożliwia skorzystanie z większości funkcji portalu ngo.pl.
Aby mieć dostęp do wszystkich funkcji portalu ngo.pl, zmień przeglądarkę na inną (np. Chrome, Firefox, Safari, Opera, Edge).
Jestem zwyczajną kobietą - przekonuje nasza rozmówczyni. Jednocześnie chciałaby doczekać momentu, kiedy przekonywać już nie będzie musiała. Katarzyna Bierzanowska, twórczyni bloga "Nie-pełnosprawna", aktywistka fundacji Homo Faber i osoba z niepełnosprawnością ruchową opowiedziała nam o tym, jak stara się do tego doprowadzić.
Marcel Wandas: – Kiedy spojrzałem na Twoją stronę i przejrzałem wpisy zauważyłem, że często działasz bardzo dziennikarsko, że to są trochę takie reporterskie interwencje. To zamierzone? Chcesz być takim watch-dogiem?
Katarzyna Bierzanowska: – Właściwie ta strona zaczęła żyć własnym życiem. Z początku zupełnie nie wiedziałam, w którą to stronę pójdzie. Rzeczywiście, używałam aktualnych zdarzeń jako fundamentów, na których budowałam szersze artykuły dotyczące niepełnosprawności. Nie ważne jednak, czy interpretujemy to jako dziennikarstwo obywatelskie, interwencje czy po prostu chęć podzielenia się jakąś informacją. Ważne, że mam szansę dotrzeć do szerszej grupy odbiorców. Miałam poczucie, że jestem ze swoimi spostrzeżeniami na temat świata w pewien sposób sama, a przecież warto dotrzeć do różnych osób, które mogą nie zdawać sobie z nich sprawy. Za tymi interwencjami szły kolejne działania, które uświadomiły trochę osób. Może nie są to miliony, ale każda kolejna się liczy. A wśród tych osób byli też na przykład moi znajomi, którzy nigdy nie rozmawiali o niepełnosprawności, nie miały okazji, żeby zgłębić temat.
A czy wieść niesie się dalej, czy temat podłapują mieszkańcy, lokalni dziennikarze? Takich niedostępnych miejsc w Lublinie jest sporo, to chyba dość atrakcyjny medialnie wątek?
K.B.: – Czasem rzeczywiście sprawa znajduje ujście w mediach, bywa też, że jestem proszona o opinie w różnych sprawach. Ale w mojej działalności nie chodzi o to, by opiniować czy krytykować. Staram się zdiagnozować problem i pomyśleć, co dalej z nim zrobić. Coraz częściej okazuje się, że da się przystosować do potrzeb osób niepełnosprawnych budynki, które nie są wcale dostępne, albo komuś wydawało się, że są, ale się pomylił. Tak samo jest z budynkami, które są stawiane. Skutek jest różny, ale mimo porażek warto. Niech to będzie nawet jedna poręcz, dwa dodatkowe oznakowania dla osób niepełnosprawnych wzrokowo, kilka schodów mniej. Zaczyna się o tym mówić, i to nie tylko w kontekście dostępności różnych budynków. Coraz częściej porusza się problem perspektyw życiowych osób niepełnosprawnych. Dostępności uczelni wyższych, instytucji - to nie jest tylko problem z dostaniem się do dziekanatu, tylko w ogóle uzyskaniem wyższego wykształcenia. To jest problem, którego jakimś elementem jesteśmy wszyscy. Więc jestem zadowolona, że prowokuje dyskusję, że też przyczyniam się do organizacji wydarzeń, które mogą się jej przysłużyć. Coraz częściej zresztą obserwuje, że dopiski o dostępności dla niepełnosprawnych pojawiają się na plakatach wydarzeń, w klubach, w miejscach publicznych. Ludzie chcą to zmieniać, nie zawsze jednak wiedzą, jak się za to zabrać.
To jest dość straszne, kiedy pomyślę, że największą przeszkodą dla niepełnosprawnych chcących odebrać wyższe wykształcenie są często schody. Spójrzmy na Wydział Politologii UMCS, gdzie pod tym względem jest bardzo, bardzo źle. A nawet, jeśli rozwiążemy tę sprawę organizując e-learning, czy jakąś formę nauki korespondencyjnej, to znowu pojawia się problem wyrzucenia osoby z niepełnosprawnością poza nawias życia społecznego – w tym przypadku uczelnianego.
K.B.: – To jest problem, który dobrze znam. Też próbowałam studiować, i nie miałam problemów z samą nauką, a z barierami architektonicznymi. A przecież są rozwiązania, które są możliwe, choć pewnie niewygodne dla instytucji, bo wymagają pewnego wysiłku. Najprostsze - przeniesienie zajęć do innego budynku. To nie wymaga żadnych nakładów finansowych, a jedynie podstawowej empatii, chęci i zdolności organizacyjnych. To nie jest wina osoby niepełnosprawnej, jej widzimisię. Osoba niepełnosprawna nie ma wpływu na swoją sytuację, i to nie powinno być po jej stronie, by budować sobie życie od zera, walczyć na każdym kroku, tylko ta druga strona powinna się martwić, że nie ma otoczenia przyjaznego osobie, która ma nieco inną sprawność. Sama, nie znając z autopsji niepełnosprawności wzrokowych czy słuchowych próbowałam dowiedzieć się jak najwięcej na ten temat, żeby móc zrobić coś w tej sprawie. Z jednej strony to mnie nie dotyczy, ale nie znaczy to, że może pozostać dla mnie obce. Nigdy nie wiem, kiedy ta wiedza będzie potrzebna.
No bo ludzie są jednak trochę ignorantami… W Internecie można znaleźć absolutnie każdą informacje, a nawet osoby, które powinny wiedzieć coś więcej niekoniecznie garną się do zgłębiania tej wiedzy. I chyba niekoniecznie narzuca się to im z góry. Czy nie powinno tak być?
K.B.: – To jest przede wszystkim problem z edukacją. Na żadnym jej szczeblu nie znajdziemy tematu niepełnosprawności. Więc jak ktoś ma zdawać sobie sprawy z tego, jak zachować się przy osobach niepełnosprawnych, jeśli nie miał z nimi w życiu kontaktu i niewiele o nich wie? Jeśli niepełnosprawność nie pojawi się w naszym bliskim otoczeniu wydaje się problemem, który jest bardzo odległy, i który nigdy nas nie dotknie. Dlatego nie trzeba się nad nim za bardzo pochylać. bo od tego są odpowiednie osoby. A tak nie jest. Nikt nie planuje w swoim kalendarzu niepełnosprawności. I to nie są tylko wypadki i choroby. Czasem to kwestia wieku. Czasem to czasowa niepełnosprawność – zwichnięta noga, złamana ręka. A dostępność architektoniczna ma też znaczenie dla innych grup społecznych. Zwróćmy uwagę na młodych rodziców z dziecięcymi wózkami, którzy próbują przejść z nimi parę metrów po nierównym chodniku, przedostać się przez schody bez podjazdu. W takiej sytuacji człowiek dowiaduje się, że ludzie poruszają się po świecie nie tylko w jeden sposób, nie tylko na swoich dwóch nogach. I to jest spore wyzwanie. Inną sprawą jest nieumiejętność udzielenia pomocy – często nie jest ona potrzebna, a ludzie wręcz wyrywają się, by pomóc.
Pokazujesz też, że osoba niepełnosprawna może. Może ładnie wyglądać, wyjść do klubu, może spełniać marzenia.
K.B.: – Często widzę zaskoczenie na twarzach niektórych osób, kiedy rozmawiam z nimi o swoich zainteresowaniach, i mówię, że jeżdżę na nartach, skaczę ze spadochronem. Mogłabym najwyżej powiedzieć, że robię na drutach albo w wolnych chwilach maluję akwarelami, na to nie są przygotowani. To jest wyświechtany tekst, ale bariery zazwyczaj są w głowie. To jest też duża praca osób niepełnosprawnych, które poza tym, że się spełniają, muszą też przekonywać innych ludzi, że to nie jest nic nadzwyczajnego. Albo, że nie należy im się pomnik za to, że tylko wychodzą z domu. Jeśli to, że zrobię zakupy w supermarkecie dla niektórych jest przejawem mojej dzielności, jest frustrujące. I to, mimo że wynika z dobrych intencji. Ja po prostu prowadzę swoje życie. Chociaż wiadomo, że osoby niepełnosprawne muszą mieć pewnie twardszy charakter, by osiągnąć to, co pełnosprawnym przychodzi bez przezwyciężania wielu barier. Ale im więcej się na niepełnosprawnych napatrzymy, tym będzie lepiej i tym będzie to mniej szokujące.
Jak to było na tym spadochronie? Jak to zorganizowałaś i jakie to było uczucie? Ja bym się chyba strasznie bał.
K.B.: – Już dawno o tym myślałam. Co roku udawało mi się spełnić jakieś swoje postanowienie. Chodziło jedynie o znalezienie dobrego miejsca i zorientowania się, jak to jest w sytuacji osób z ograniczonym stopniem sprawności ruchowej. Okazało się, że to możliwe, jak tylko trafiła się dobra pogoda, skoczyłam. Nie było żadnych problemów, choć pewnie niektóre osoby z mojego otoczenia miały przynajmniej jednodniowe nadciśnienie.
Chciałbym wrócić jeszcze na chwilę do wątku nieświadomej stygmatyzacji, który poruszyłaś wcześniej. Kiedy osoba pełnosprawna mówi osobie z niepełnosprawnością, że jest dzielna, że ją podziwia – to nie zawsze musi być ok. Jak więc wyczuć granice, co robić, by nie przekazywać komunikatu, który mógłby sugerować, że patrzymy na kogoś z góry, trochę oceniająco? Pewnie inaczej jest z różnymi osobami, ale może da się powiedzieć, co dla większości osób jest OK?
K.B.: – Rzeczywiście, trudno uogólniać. Ale zdarzyło się ostatnio, że mój nowo poznany znajomy stwierdził, że mnie podziwia. Pomyślałam: “O nie, tylko nie to”. To jest na wyrost i chyba świadczy o tym, że potrzebuje trochę czasu, by poznać temat niepełnosprawności i poznać mnie samą. Bo osoby, które poruszają się na wózku nie myślą o tym gdy budzą się każdego ranka. To jest dla nich codzienność. Problem pojawia się na horyzoncie dopiero, gdy widzą zaskoczone twarze, gdy widzą skupione na nich spojrzenia czy czyjeś zakłopotanie.
No to nie powiem, że Cię podziwiam, ale jak powiem, że dobra robota, to będzie OK?
K.B.: – (Śmiech) Tak, jak najbardziej, to będzie w porządku. O ile to prawda, ale dziękuję.
A co planujesz w tym roku, jest jakieś postanowienie, czy może już je zrealizowałaś?
K.B.: – Na rok 2015 udało mi się polecieć paralotnią. W 2016 mam nadzieję, że uda mi się zanurkować i pokonać park linowy. A poza tym na razie Nie-pełnosprawna prowadzi się jak się prowadziła. Zobaczymy, w jakim kierunku to pójdzie. Pracuję też w Stowarzyszeniu Homo Faber, gdzie w ramach szkoleń oswajamy temat niepełnosprawności i dyskutujemy na jej temat z różnymi osobami, jednostkami, władzami. Jest jeszcze kilka planów, co do których lepiej nie zapeszać, więc może za jakiś czas wrócimy do tej rozmowy.
Źródło: lublin.ngo.pl
Teksty opublikowane na portalu prezentują wyłącznie poglądy ich Autorów i Autorek i nie należy ich utożsamiać z poglądami redakcji. Podobnie opinie, komentarze wyrażane w publikowanych artykułach nie odzwierciedlają poglądów redakcji i wydawcy, a mają charakter informacyjny.