Agnieszka Czmyr-Kaczanowska. Oczekuję, że praca dopasuje się do potrzeb mojej rodziny [wywiad]
Mam taki przywilej, że jak opowiadam o swej pracy, to się rozpromieniam. Mój mąż często mówi, że ma już dość „Mamo pracuj”, bo to jest jego największy rywal. Z Agnieszką Czmyr-Kaczanowską rozmawia Joanna Mikulska.
Joanna Mikulska: – W jakim momencie twojego życia pojawiła się Zosia?
Agnieszka Czmyr-Kaczanowska: – To było czternaście lat temu. Miałam stabilną, ciekawą pracę, którą lubiłam. Zosia jest moim pierwszym dzieckiem i było dla mnie jasne, że szybko chcę wrócić do pracy. Wierzyłam, że bez problemu połączę ją z byciem młodą mamą.
Skąd wzięłaś tę pewność?
– Bo tak czułam. Bo praca była ważnym aspektem „tylko mojego” życia. Bo realizowaliśmy ważny projekt – „Polski model ekonomii społecznej” z Kubą Wygnańskim i całym zespołem Fundacji Inicjatyw Społeczno-Ekonomicznych (FISE). Ja chyba w ogóle nie miałam wątpliwości i nie chciałam nikogo zawieść. Gdy po czterech miesiącach po porodzie zaczęłam wracać do pracy, to dziewczyny z ówczesnego zarządu Fundacji zaproponowały mi pół etatu i możliwość pracy z domu, mimo że mieszkałam wtedy dwanaście minut od biura autobusem i byłam pierwszą osobą z zespołu, która miała dziecko.
A kto zajmował się Zosią, gdy pracowałaś?
– Mama mojej koleżanki. Ja siedziałam w kuchni podłączona piętnastometrowym kablem do internetu, który wił się przez cały dom, a ona była z nią w pokoju i sypialni. Ale to było raptem cztery godziny. Pobawiły się, nakarmiłam Zosię i szły na spacer. Nie było ich czasem dwie-trzy godziny. Pamiętam też chwile, kiedy Zosia leżała na kocyku, a ja machałam zabawką i rozmawiałam z zespołem. Nie słyszałam, żeby to komuś przeszkadzało. Oczywiście, pojawiało się zmęczenie się, ale satysfakcja z pracy w pełni mi to rekompensowała.
To skąd wziął się pomysł, żeby coś zmieniać?
– Potem przeprowadziłam się do Krakowa i pracowałam w FISE już całkowicie zdalnie. Przygotowywałam publikację, w której przeczytałam o tym, że w Londynie są organizacje, które wspierają pracujące mamy. Bardzo mnie to zainteresowało, bo byłam po wielu rozmowach z koleżankami, w tym z Asią Gotfryd, która po urodzeniu dziecka szukała dla siebie innej, bardziej elastycznej zawodowej ścieżki. Wysłałam do Asi maila z linkiem www.workingmums.co.uk do tej brytyjskiej organizacji, napisałam tak: Zobacz, jakie super inspiracje, to ty rób, a ja ci pomogę.
Wtedy zajmowałam się portalem ekonomiaspoleczna.pl i swoją wiedzę mogłam wykorzystać w naszym pomyśle. Przed założeniem własnego portalu odwiedziłyśmy też „Working mums” w Londynie. Powoli zaczęłyśmy myśleć, że nasz projekt powinien promować elastyczne godziny pracy i być platformą online, aby wspierać i inspirować kobiety z całej Polski. Wieszczono nam od razu upadek: fajnie sobie to dziewczyny wymyśliłyście, ale pieniędzy to z tego nie będzie – słyszałyśmy. Mimo to spróbowałyśmy i założyłyśmy firmę.
Dlaczego nie organizację pozarządową?
– Całe moje całe życie zawodowe spowodowało, że jestem zwierzęciem pozarządowym. Zaczęłam już na studiach w Krakowie, potem kontynuowałam w międzynarodowej organizacji ATD Fourth World w Berlinie, Warszawie, Paryżu i Brukseli. Po powrocie do Polski moje pierwsze kroki skierowałam na Szpitalną do FIP-u (Stowarzyszenie na rzecz Forum Inicjatyw Pozarządowych) i później do FISE wraz z projektem ekonomii społecznej.
Założyłam kilka organizacji pozarządowych i wiedziałam, że można pomagać też w inny sposób. Obawiałyśmy się, że występując jako fundacja już na starcie będziemy zaszufladkowane jako pomoc społeczna, a tego nie chciałyśmy.
Nasz koncept w mamopracuj.pl opierał się na tym, że mama jest fenomenalnym pracownikiem i to, że ktoś ją zatrudnia nie jest rodzajem pomocy społecznej (choć oczywiste dla mnie jest, że nie ma w niej nic złego).
Długo drążyłyśmy rynek, aż zaczęli się pojawiać klienci, którzy płacili nam za to, że mogli zamieścić ogłoszenie na portalu mamopracuj.pl, znaleźć świetne kandydatki do pracy i skrócić czas ich poszukiwań. Zyskiwałyśmy zaufanie zarówno od kobiet, jak i pracodawców.
Jakie kobiety się do was zgłaszają?
– Kobiety, które korzystają z mamopracuj.pl lub naszych projektów to fenomenalne babki. Często wyglądają jak milion dolarów, są wykształcone, znają obce języki, a to, czego potrzebują, to inspiracja, podpowiedź, rozmowa – aby same mogły odnaleźć się na rynku pracy. Być może to się teraz zmieniło, ale przez lata urzędy pracy nie pomagały takim osobom. Zapewniały wsparcie osobom bezrobotnym, a te kobiety wcale nie chciały się rejestrować jako bezrobotne.
Współpracujecie z urzędami pracy?
– Robiłyśmy różne wspólne akcje z urzędami, zachęcałyśmy do korzystania z dotacji na kursy, ale szybko okazywało się, że pieniądze i szkolenia są skierowane do kobiet bez wyższego wykształcenia. A ponad siedemdziesiąt procent kobiet z naszej grupy je ma.
Urząd pracy nie potrafił zrozumieć, że ta grupa kobiet też może potrzebować pomocy, ale innego rodzaju.
Kiedy już się wydawało, że pojawia się szansa ma opłacanie kursów IT w programie #MamoPracujwIT, panie z urzędów zachęcały do kursu stylizacji paznokci zamiast kursu testowania manualnego, bo według nich był bardziej dla kobiet. Z zabawnych historii, miałam takie wystąpienie dla doradców zawodowych w urzędzie pracy i pierwsze pytanie (a właściwie też jedyne), jakie zadał mi jeden z nich dotyczyło tego, dlaczego nie założyłyśmy też wersji portalu dla ojców, na przykład: tatopracuj.pl.
Dlaczego?
– Odpowiedziałam, że zatrudnialność kobiet, które zostają mamami spada od 12 do 40 procent. Tymczasem, kiedy mężczyzna zostaje ojcem jego zatrudnialność rośnie o kolejne naście procent. Jest wspaniałym nabytkiem dla firmy, bo będzie pracował długo, weźmie kredyt i nie rozstanie się tak łatwo.
Gdy zaczęłyśmy robić kampanie rekrutacyjne i kampanie employer brandingowe i obie poczułyśmy, że możemy żyć z prowadzenia firmy, wtedy zdecydowałyśmy się na założenie fundacji.
Co umożliwił wam ten krok?
– Pozwolił nam wejść na inny poziom: z jednej strony mamy działalność gospodarczą i jesteśmy niezależne, a z drugiej założyłyśmy fundację, dzięki której mogłyśmy robić projekty dla kobiet i realizować je na naszych zasadach: projekty mentoringowe, warsztaty, coaching albo stypendia. Zaufanie zdobyłyśmy w fundacjach korporacyjnych, które bardzo doceniają rezultaty naszych działań i chętnie się w nie włączają w ramach akcji CSR-owych. Te projekty dają nam wielką elastyczność, bo możemy zwiększać skalę naszych działań i wspierać coraz więcej kobiet. Czasem to, co dajemy, to jest inspiracja, podpowiedź, coś malutkiego, a czasem 60 procent kosztów kursu zmieniającego zawód. Może najlepiej opowiem na przykładzie.
Czekam.
Spotkałam kiedyś Ewę, która powiedziała mi, że podpis pod moim zdjęciem na portalu sprawił, że uwierzyła, że ona też może. A mój podpis był taki: Oczekuję, że praca dopasuje się do potrzeb mojej rodziny. Ewelina powiedziała, że jest HR-owcem, ale ten podpis to była dla niej rewolucja. Rzuciła swoją pracę i zmieniła wszystko, bo uświadomiła sobie, że w starej pracy nikt jej nie wspiera i znalazła taką, jakiej potrzebowała: elastyczną i zdalną.
A dlaczego praca zawodowa dla kobiety jest taka ważna?
– Odpowiedź na to pytanie ma wiele poziomów. Przychodzą do nas dziewczyny i mówią tak: zapomniałam w ogóle o sobie, mam mnóstwo talentów, nie tylko te związane z wychowaniem dzieci, i chciałabym je wykorzystywać. I ze łzami w oczach dodają: dzieci są dla mnie całym światem, ale ja chyba nie chcę, żeby były moim całym światem.
Przypomina mi się teraz historia Ani, która ma doktorat z fizyki, pracowała w branży IT w języku niemieckim i angielskim i swoje dzieci wychowała dwujęzyczne, mimo że oboje z mężem są Polakami. Przez dziewięć lat nie pracowała i po tym czasie nie widziała dla siebie nigdzie miejsca. A praca zawodowa jest ważna, bo daje spełnienie, poczucie wykorzystywania swoich talentów, posiadania czegoś swojego.
Czasem dziewczyny mówią też tak: w końcu mogę założyć szpilki i pomalować usta, i jeśli to jest coś, co dodaje im poczucie kobiecości, to jest to ważne.
Dziewczyny mówią też o niezależności finansowej. Czasem ze związkiem jest wszystko w porządku, ale one powoli zaczynają się czuć gorsze, bo ich cały dzień wypełniony jest…
… życiem rodzinnym.
– Dzieci wypełnią cudownie każdą przestrzeń. Są jak masa plastyczna. Jak się na to zgodzisz, to kończysz dzień z poczuciem, że nie miałaś chwili dla siebie. Paradoksalnie jak dzieci rosną, nie jest łatwiej.
Dlaczego?
– Małe dzieci często bardzo chorują. Pamiętam jak moja Zosia zaczęła chorować w we wrześniu, to skończyła w maju. Ale przedszkole i żłobek są szalenie przyjazne rodzicom. Jak dzieci idą do szkoły, to nie mogą same się odwieźć i zawieźć. Czasem lekcje kończą o jedenastej, a czasem zawozisz je na jedenastą.
Jak sobie radziłaś, gdy twoje dwie starsze córki, Zosia i Hania poszły do szkoły?
– Na pewno pomogło mi to, że stworzyłyśmy sobie z Asią najbardziej przyjazne miejsce do pracy, jakie można sobie wyobrazić. Pracujemy zdalnie. Od marca mamy w zespole trzy młode dziewczyny, bez dzieci, ale wcześniej nasz zespół tworzyły same mamy. Mamy atmosferę dużej wrażliwości i zrozumienia swoich potrzeb. Zaczynam pracę między ósmą a dziewiątą i o czternastej muszę zamknąć komputer i pojechać po najmłodszego Krzysia do przedszkola, a po drodze zbieram jeszcze córki ze szkoły i wracam do domu. Pomiędzy czternastą a dziewiętnastą jestem z dziećmi. Jeśli mam coś do dokończenia, to siadam jeszcze na chwilkę wieczorem.
Pandemia spowodowała, że nasz portal przeżył skok rozwojowy, więc mam teraz dużo obowiązków, a moja praca, tak jak praca każdej mamy, powoduje, że w rodzinie wiele musi się zmienić. Trzeba podzielić się obowiązkami z partnerem. Stworzyć listy rzeczy, których po prostu nie będzie w domu.
Z czego zrezygnowałaś?
– Uwielbiam prasowanie, ale gdy góra ubrań do prasowania przerosła moje najmłodsze dziecko, zrozumiałam, że to nie ma sensu. Następna rzecz to zastanowienie się, kto nam może pomóc: babcia, dziadek, ciocia, a może niania na godziny. Trzeba też zmienić sposób myślenia. Zacznijmy od kosztów opieki: przedszkola, żłobka czy niani. W wielu głowach pojawia się taka kalkulacja: mam iść do pracy i zapłacić tysiąc złotych za żłobek?
Nie opłaca mi się.
– Ale to jest pięćset złotych. Przecież to wasze wspólne dziecko (oczywiście poza sytuacjami, kiedy mówimy o samodzielnym rodzicielstwie). Idźmy dalej.
Często kobiety myślą tak: wszystko będzie na mojej głowie, bo mój partner ma taką pracę, że wraca późno, albo w ogóle go nie ma. A czy on tej pracy nie może zmienić, albo jej uelastycznić? Przecież skoro ja jestem gotowa, aby dopasować wszystko do tego, żeby zajmować się dziećmi, to dlaczego mój partner mówi, że jego praca jest nie do ruszenia. Właściwie to jest, bo ona nie służy rodzinie.
No i wtedy pojawia się argument, że jego praca jest ważniejsza.
– Pamiętam swoje silne emocje, które towarzyszyły odkryciu, że moja praca jest w naszej rodzinie mniej ważna. Byłam zła i sfrustrowana i pomyślałam butnie, że przecież ona nie jest mniej ważna. Chociaż zarabiam mniej niż mój mąż, ale to nie tu wyraża się jej wartość.
A gdzie?
– W potrzebie. Jeśli się na coś decyduje i chce wykonywać tę pracę, to znaczy, że jest ona dla mnie ważna. Mogę to robić z powodu finansów, albo samorealizacji, czy nawet z powodu możliwości założenia szpilek.
Jako kobiety świetnie potrafimy umniejszyć naszym potrzebom i pozwolić, żeby zeszły na dalszy plan.
Zatrzymajmy się przy tym jeszcze. Dlaczego tak jest?
– W mądrych książkach, takich jak: „Brakująca połowa dziejów” Anny Kowalczyk lub „Niewidzialne kobiety” Caroline Criado Perez, znajdziemy na to pytanie odpowiedź: męski sposób widzenia świata jest dominujący. No bo jeśli ustalimy, że wartość pracy wyraża się pieniędzmi, to nie mamy możliwości manewru. Chciałabym bardzo to zmieniać, poddawać w wątpliwość: czy na pewno tak jest?
Uzmysłowienie sobie tego, że wartość pracy może nie być mierzona wyłącznie w pieniądzach jest bardzo ważna. Dobrym przykładem będą obowiązki domowe i wychowanie dzieci. To wszystko samo się nie dzieje.
Jeśli dotykamy tematu dziania się, to nie mogę nie zapytać o wasz rodzinny wyjazd do Indii. Kto był pomysłodawcą?
– Ty wszystko o mnie wiesz! Moja mama pracowała w biurze podróży i już zaczynając szkołę podstawową miałam za sobą odwiedziny w kilku krajach. Podróżowanie było moim powietrzem. Przed podjęciem stałej pracy w Polsce też dużo podróżowałam i pracowałam w różnych miejscach na świecie. Gdy pojawiły się dzieci, wyruszaliśmy na krótkie wypady, ale ja wielokrotnie prosiłam mojego męża: wyjedźmy gdzieś wszyscy razem, zmieńmy kraj, otoczenie, ale to długo nie mieściło się w jego wyobraźni.
Nie podróżował tak dużo przed dziećmi.
– No i nie lubi zmian tak bardzo jak ja. Ale pewnego dnia, pamiętam, że to był czerwiec – koniec roku szkolnego, przyszedł i powiedział, że możemy na trochę gdzieś wyjechać. Nie trzeba było drugi raz mnie namawiać. Sześć miesięcy później już byliśmy w Indiach, gdzie przenieśliśmy nasze życie codzienne i pracę. Moje dzieci chodziły tam do przedszkola i do szkoły.
Niewiarygodne, że istnieją takie możliwości.
– Wcale nie byliśmy ich pionierami. W różnych miejscach na świecie są społeczności ekspatów, którzy w ten sposób organizują swoje życie na krótszy lub dłuższy czas. Są międzynarodowe szkoły zakładane przez nich. My w małej wiosce na Goa mieliśmy do wyboru dwie. Ludzie w ten sposób żyją całe swoje życie.
To dla mnie jest zupełnie poza schematem działania. Mam sentyment do Indii, bo byłam tam kilka miesięcy jeszcze na studiach.
– Wyobrażasz sobie, że mogłabyś tam pojechać i pokazać Indie swoim dzieciom?
Miewam takie fantazje, ale myślałam, że pewnie trzeba to robić, kiedy dzieci są małe.
– Pewność, że to jest możliwe też zaczerpnęłam od innych. Helenka była wtedy w drugiej klasie, po powrocie napisała dwa testy i wszystko miała nadrobione.
A sam wyjazd był jak otworzenie okien, drzwi i przewietrzenie głowy. Jedziesz siedem tysięcy kilometrów i nie wiesz, co cię tam spotka: zarazki, bakterie, nowi ludzie – trzeba zaufać światu.
Gdy wróciliśmy, Zosia miała prezentację w szkole. Dla niej to jest zawsze duże wyzwanie, ale wtedy powiedziała: wiesz mamo, pomyślałam, że jak byłam w Indiach, to już teraz wszystko mogę.
Powiedziałaś, że fundacja i portal przeżyły duży skok podczas pandemii. Na czym on polegał?
– Z powodu pandemii zdarzyło się coś, czego w ogóle się nikt nie spodziewał, cały świat przeszedł na online, w którym my pracujemy od początku. Zaczęli się do nas zgłaszać klienci, z którymi już współpracowałyśmy i nowe firmy, z prośbą o pomoc. Uruchomiłyśmy serie webinarów dla dużych korporacji, m.in. o tym, jak pracować z dziećmi na pokładzie. Wcześniej realizowałyśmy działania bardziej wizerunkowo-rekrutacyjne na zewnątrz, a teraz weszłyśmy do środka do organizacji. Okazało się, że często managerowie nie wiedzą, jak się zabrać za organizację pracy zdalnej. Wyobrażają sobie, że mieli pracownika osiem godzin w firmie, to teraz będą go mieć osiem godzin w domu. Tylko gdy ten pracownik ma też w domu czterolatka pod opieką, to praca zaczyna się robić bardziej skomplikowana.
Ministerstwo Rodziny, Pracy i Polityki Społecznej publikowało porady dla rodziców, aby proponowali dziecku ciche zabawy.
– Może jest na świecie dziecko, które będzie cichutko układało puzzle, ale nie przez osiem godzin. Tłumaczyłyśmy, że musi być pełna elastyczność, że pracownik musi zrobić śniadanie, podgrzać zupę lub połączyć starsze dziecko na Teamsach ze szkołą. I opowiadałyśmy, jak sobie to organizować.
Takie podstawowe tipy to: praca w interwałach, rozmawianie z dziećmi, tłumaczenie, że mama teraz odpisuje na maila i jak skończy, to się pobawi.
Oczywiście nie ze wszystkim się da. Ale dzieci muszą wiedzieć, jaka jest potrzeba rodzica, żeby ją zrozumieć. Zawsze sobie powtarzam: brak jasności to brak zrozumienia. Wczoraj jak się podzieliłam informacją, że nie mam przestrzeni na to, żeby znowu pojechać po Krzysia w korkach do przedszkola, a w potem z Zosią do lekarza, bo mam pracę dla mnie ważną do wykonania i już nie mam siły robić jej wieczorem, to moja córka zareagowała: nic się nie martw, zadzwonię do babci, pójdziemy razem z nią po Krzysia. A ja już w głowie kombinowałam, jak to załatwię, że jak coś przesunę i uda się szybko podjechać, to się wyrobię.
Bacznie obserwuję, jak zmienia się podejście do pracowników rodziców i ich szczególnych potrzeb. Cieszę się, że przez ostatnie miesiące pracodawcy dostrzegli, że w swoich firmach mają różne grupy pracowników.
Dane mówią nawet o tym, że przez czas pandemii nawet do 70 procent benefitów uległo zmianie.
Co to są benefity?
– To pozapłacowe dodatki do pensji, np. pakiet medyczny, albo bardziej dopasowane do potrzeb na przykład: dofinansowanie do żłobka, dodatkowe dni urlopu, sześć dni dodatkowej opieki na rodzica (ustawowo masz dwa dni bez względu na to, ile masz dzieci). W Bazie Pracodawców Przyjaznych Rodzicom https://mamopracuj.pl/baza-pracodawcow opisujemy różne rozwiązania wspierające pracowników rodziców.
Z NGOs-ami też współpracujecie?
– Pomagamy NGO-som znaleźć pracowników bezpłatnie, wystarczy do nas napisać.
A jakie macie plany?
– Ostatnie miesiące pracujemy nad nową marką – Talenti.pl. To platforma rekrutacyjna, stworzona z myślą o kobietach. Odwracamy proces rekrutacji, aby to praca szukała kandydatek. W wielkim skrócie i uproszczeniu chcemy, aby każda kobieta, która szuka pracy mogła zgłosić się do nas, założyć konto na platformie, przejść rozbudowany proces, w którym opowiada nam o sobie i swoim doświadczeniu, a my zaproponujemy jej pracę. Po pierwsze rozszerzamy grupę docelową, a po drugie na portalu publikujemy oferty pracy od pracodawców oraz wskazówki rozwojowe, oferty kursów i wiele inspiracji, ale pracę trzeba znaleźć samemu.
Czyli znowu w pewnym sensie jest to próba zmiany sposobu myślenia. Twoja historia jest pozytywnym głosem, pokazującym, że wiele rzeczy jest możliwych. Miałaś trudne momenty w swojej karierze zawodowej?
– Trudne momenty pojawiają się często, gdy jest dużo zadań: chorujące dzieci, brak słońca, wyzwania w zespole. To co robię, to szukam szkoleń, które pomagają mi radzić sobie z tymi trudnościami. Mam taki przywilej, że jak opowiadam o swej pracy, to się rozpromieniam. Mój mąż często mówi, że ma już dość „Mamo pracuj”, bo to jest jego największy rywal. Ale uczę się odpoczywać i odpuszczać. Korzystam z pracy z coachami, z mentorami, żeby nie czuć się też w tej pracy nad sobą samotna. To jest to, co mnie uskrzydla.
Agnieszka Czmyr-Kaczanowska – współzałożycielka Fundacji i portalu www.mamopracuj.pl, Employer Branding Manager i entuzjastka Diversity & Inclusion. Od dziesięciu lat, wraz z zespołem, wspiera kobiety w rozwoju zawodowym i osobistym. Blisko współpracuje z pracodawcami, którzy wierzą w ideę różnorodności i chcą tworzyć przyjazne miejsca pracy. Dzięki temu zmienia rynek pracy na bardziej przyjazny i otwarty dla kobiet. Obecnie rozwija nową markę Talenti.pl – platformę rekrutacyjną dla kobiet, której ideą jest pozytywnie namieszać na rynku rekrutacji. W życiu prywatnym przede wszystkim matka trójki dzieci i dwóch kotów, żona i niepoprawna marzycielka. Kiedy nie podróżuje, marzy o podróżach.
Źródło: informacja własna ngo.pl