25 lat OPUS. Od punktu informacyjnego do lidera zmian w sektorze pozarządowym [wywiad]
Centrum Promocji i Rozwoju Inicjatyw Obywatelskich OPUS ma już 25 lat. Z tej okazji rozmawiamy z jego prezesem Łukaszem Waszakiem o tym, jak powstawał i zmieniał się OPUS, co robił przez ćwierć wieku, i jak na jego działania wpłynęła obecność Polski w Unii Europejskiej.
Powstaje Centrum OPUS
Rafał Kowalski, ngo.pl: – Zacznijmy od początku – kiedy powstał OPUS?
Łukasz Waszak, OPUS: – Rejestracja nastąpiła 24 stycznia 1999 roku. To jest data, kiedy faktycznie powstało stowarzyszenie. Natomiast początek działań trzeba datować mniej więcej dwa lata wcześniej – jeszcze w ramach Stowarzyszenia Słyszę Serce. Powstał punkt informacyjny prowadzony we współpracy ze Stowarzyszeniem na rzecz Forum Inicjatyw Pozarządowych i tak zwanymi punktami info BORDO, miejscami, które miały prowadzić podstawowe działania informacyjne dla organizacji pozarządowych.
To jest istota naszego funkcjonowania od samego początku do dzisiaj: informacja, doradztwo i wsparcie organizacji pozarządowych.
W 2000 roku przystąpiliśmy do Sieci SPLOT. W okresie inkubacji, pomiędzy wyodrębnieniem organizacji a wejściem do SPLOT-u, na początku naszej historii pojawili się Ania Wojakowska i Kuba Wygnański, którzy prowadzili sieć Punktów w ramach Stowarzyszenia na rzecz FIP. Później naszym opiekunem został BORIS. Kasia Kozłowska, Kasia Sekutowicz, Zbyszek Wejcman, Paweł Jordan – to były osoby, które miały nad nami opiekę i pomagały nam uczyć się, jak wspierać organizacje.
Powiedziałeś o kilku osobach z zewnątrz. A kogoś od was chciałbyś wyróżnić, wspomnieć?
– Nie byłoby OPUS-a, gdyby nie Przemek Krężel, ówczesny prezes Stowarzyszenia Słyszę Serce, który zainspirował mnie, Jolę Woźnicką i inne osoby. Tak naprawdę przy Słyszę Serce inkubowały się różne organizacje, np. było Centrum Wolontariatu, które powstało w Łodzi nawet wcześniej niż my.
Przemek był liderem zmian w podejściu do funkcjonowania organizacji pozarządowych w ogóle: z podejścia na zasadzie „z nami grzecznie, bo my społecznie”, na podejście „z nami po partnersku”. Bo my jesteśmy partnerem dla administracji i dla biznesu, w zakresie realizacji określonych zadań i usług na rzecz mieszkańców, od pomocowych do rozwojowych.
Stowarzyszenie Słyszę Serce jako swoją główną działalność ma aktywizację społeczno-zawodową osób niepełnosprawnych z dysfunkcją słuchu. Jako jedno z pierwszych prowadziło profesjonalną działalność fundraisingową, realizację współpracy z samorządami – i w tamtym okresie to była innowacja, jeśli chodzi o myślenie o organizacjach.
Później do zespołu dołączyły osoby, które tworzyły punkt informacyjny: Jola Woźnicka, Roma Cywińska, Aga Orzechowska. W ekipie było jeszcze kilka osób, które zaczynały z nami, potem drogi nam się porozchodziły, ale zostaliśmy my z Jolą. A później doszły kolejne osoby i już po kilkanaście lat są z nami.
Zespół OPUS
Spytam o ludzi w OPUS. Jak pod tym względem rozwinęliście się przez te 25 lat? Jak duży macie teraz zespół?
– Teraz to prawie 40 osób, głupio mi powiedzieć, ale już nawet nie policzę precyzyjnie, ile mamy teraz osób w przeliczeniu na pełne etaty: bo część jest na umowę o pracę, część na kontraktach stałych, część jest na jakieś częściowe etaty. To zespół, który współpracuje z nami w sposób stały i tworzy trzon naszej organizacji w Łodzi i w biurach lokalnych.
Tu przełomem były działania związane z wejściem Polski do Unii Europejskiej. Pierwszym dużym programem, który wdrażaliśmy, było EURO-NGO w ramach Sieci SPLOT we współpracy z Polsko-Amerykańską Fundacją Wolności. To dało nam możliwość zbudowania bazy osobowej. Byliśmy punktem kontaktowym Programu Młodzież i Eurodesk.
Impulsem rozwojowym było też tworzenie sieci Regionalnych Ośrodków Szkoleniowych Europejskiego Funduszu Społecznego. Jako OPUS dostaliśmy akredytację, żeby przygotowywać podmioty z województwa łódzkiego, publiczne i niepubliczne, do korzystania ze środków z EFS-u. To był impuls, który spowodował, że udało się uruchomić biura lokalne, które do dzisiaj tworzą strukturą pozwalającą nam pracować w regionie.
A zlokalizujmy to lepiej w czasie: kiedy nastąpił ten moment związany ze środkami europejskimi, w którym weszliście na ten „wyższy level”?
– To były lata 2001-2004, 2005-2010 oraz po 2013. Po pierwsze to było coś, co zawsze jest kluczowe w funkcjonowaniu organizacji – długoterminowe kontrakty na to, żeby móc budować stabilność. To nie było działanie pojedyncze, krótkie projekty, tylko dwu-, trzyletnie, dające bazę i stabilność, pozwalające uruchomić inne projekty „obok”, które uzupełniały nam działania, również z funduszy europejskich. Ale też rozwinęliśmy wtedy działalność gospodarczą.
A jeszcze wcześniej impulsem był okres przedakcesyjny. Środki z PHARE, ale też i środki z Euro NGO – czyli programu przygotowania liderów do wsparcia organizacji pozarządowych w członkostwie i korzystania ze środków UE Polska-Amerykańskiej Fundacji Wolności.
To dla nas był też pierwszy program, który dał nam możliwość kontaktu z władzami samorządowymi, szczególnie regionalnymi. Mając zaplecze eksperckie, byliśmy dla samorządów partnerem. Wartości unijne, rola partnerów społecznych dała nam podstawę do tego, żeby lepiej współpracować z władzami samorządowymi. Nikt nie mógł już ignorować organizacji.
Fundusze i tematy unijne – lokalnie
Jest taki stereotyp, że fundusze unijne – w ogóle tematyka unijna – to jest coś dla „warszawki”, dla dużych organizacji. Tymczasem mówisz o waszych działaniach, które wychodziły do lokalnej społeczności, do mniejszych organizacji. Czy jesteś w stanie odkłamać ten stereotyp, że lokalnie to ma mniejsze znaczenie i są mniejsze możliwości?
– Możliwości są takie same, potencjał jest inny. Jesteśmy 20 lat w Unii Europejskiej, korzystamy ze środków w kolejnych perspektywach i za każdym razem słyszymy, że one będą prostsze i bardziej dostępne. Niestety nie wychodzi nam to! Mogę powiedzieć, że pierwsze fundusze były naprawdę proste, mimo tego, że było tam mnóstwo niepotrzebnych rzeczy! Teraz też sobie nie pomagamy. Mamy kolejną perspektywę i kolejny raz nowe rozwiązania, które nie ułatwiają.
Największą wartością środków z UE, ale też największą ich słabością z punktu widzenia organizacji jest ich wielkość.
Żadna instytucja zarządzająca nie lubi małych projektów, dlatego że rozliczana jest z absorpcji, a absorpcja liczy się w zerach. W POKL były projekty za 50 tysięcy – do dzisiaj wiele urzędów – tych, które takie wdrażały – mówi, że to był najgorszy czas, mieli mnóstwo pracy a małą absorpcję. Dla nas, z punktu widzenia sektora pozarządowego, to były najlepsze pieniądze. One uczyły organizacje procedur, były dostępne dla małych podmiotów. A na poziomie lokalnym 50 tysięcy złotych to jest czasami całoroczny budżet organizacji.
Dzisiaj środki na przykład z Europejskiego Funduszu Społecznego są dostępne dla organizacji, ale wtedy, kiedy one wchodzą w partnerstwa, bądź są już na tyle duże, że samodzielnie radzą sobie z procedurami i papierologią. Niestety w tych projektach papier goni papier. Naprawdę czasami dochodzimy do kuriozum.
Szansą dla małych NGO są również projekty, w których samorządy, będąc beneficjentem, zakładają, że część zadań projektowych uruchomią jako zadania zlecone lokalnym NGO-som. Środki pozyskuje samorząd i dalej, w oparciu o ustawę o pożytku, ogłasza konkurs. Taki konkurs, robiony już na znanych krajowych procedurach, jest dostępny dla lokalnych organizacji, bo one te procedury znają. Wiele samorządów namawialiśmy, żeby w ten sposób realizowały projekty na przykład ze środków z EFS-u, że nie muszą wszystkiego wdrażać same.
Strasznie żałuję, że w tej perspektywie nie wykorzystaliśmy szansy na te tak zwane mikrogranty, czyli de facto regranting w funduszach UE, bo chociażby środki na capacity building mogły być efektywnie wykorzystane, gdyby były przekazywane organizacjom jako mikrodotacja.
Jak zmienia się wasza oferta? Co najbardziej potrzebne było organizacjom dwadzieścia lat temu, co dziesięć, a co jest potrzebne teraz? Czy to jest constans, czy jest zmiana, na którą reagujecie?
– Na pewno rozwój naszych usług jest powiązany ściśle z rozwojem technologii. Kiedy zaczynaliśmy, byliśmy punktem informacyjnym z papierową zawartością magicznej wiedzy o różnych rzeczach – biblioteczką. Dzisiaj dostęp do informacji zmienił się: Internet stał się powszechn,y to i dostęp do informacji stał się powszechny. Jednak trzeba umieć poruszać się w tej ilości informacji.
Pandemia pozwoliła nam uruchomić nowe usługi online od webinarów po doradztwo. Usługi rozbudowujemy o spotkania hybrydowe. Szukamy możliwości szybkiego i efektywnego korzystania ze spotkań on line i spotkań na żywo. Jednak nadal konieczne są spotkania na żywo, one mają inną dynamikę i nie możemy z nich zrezygnować. Dlatego wzmacniamy nasze biura lokalne, by zapewnić dostęp do usług najbliżej organizacji.
Powrót do podstaw i korzeni
Zatoczyliśmy koło?
– Zatoczyliśmy koło. Śmiałem się, że jak wyciągnę materiały dotyczące uczenia ludzi zarządzania cyklem projektowym, które opracowano dwadzieścia parę lat temu, z takiej fajnej książeczki z logotypami unijnymi i zaczniemy tego uczyć, to znaczy, że historia się powtarza. Takie właśnie materiały wracają do życia, bo mamy kolejną grupę ludzi aktywnych, którzy kompletnie nie mają wiedzy i umiejętności na przykład myślenia projektowego, metodologii zarządzania cyklem projektowym.
Po dwudziestu pięciu latach, w kontekście tego, gdzie jesteśmy, narzędzi, sposobu informowania, trochę wracamy do podstaw. Ale co ważniejsze, wracamy do podstaw w kontekście wartości.
Skupiliśmy się na środkach europejskich, ale one są tylko narzędziem do czegoś. I dzisiaj, tak naprawdę, my wracamy do tego, żeby rozmawiać, jaka w ogóle jest rola sektora pozarządowego, tej aktywności obywatelskiej. Tu trzeba wrócić znowu do korzeni budowania wspólnot od dołu, wspólnot, które chcą coś robić razem, wspólnot, które pokazały, że w dobie kryzysu potrafiły różne rzeczy zrobić razem.
I znowu mam wrażenie, że robimy kółko, bo nam się tak społeczeństwo spolaryzowało i też spolaryzowało się na poziomie relacji samorząd–organizacje, że znowu w wielu miejscach rozmawiamy o czymś, co wydawało się, że już jest oczywiste, że samorząd wie o tym, że mieszkańcy mu są potrzebni, że wie o tym, że organizacje są ważnym partnerem.
Dzisiaj w wielu miejscach obserwuję, że samorządowcy idą na skróty, że łatwiej im zrobić różne rzeczy samemu, budują własne struktury, własne działania, często wchłaniając ludzi z pozarządówki, zapominając o podstawowej zasadzie, czyli zasadzie pomocniczości.
Za chwileczkę znowu wrócimy do systemu, w którym wszystko organizują struktury publiczne na poziomie lokalnym. To nie jest dobry kierunek i o tych rzeczach trzeba znów rozmawiać.
W mojej ocenie to teraz jedno z większych wyzwań. Jeszcze parę lat temu mógłbym powiedzieć, że to są pojedyncze przypadki, ale dzisiaj ta tendencja się rozlewa od dużych do małych samorządów. W tych małych samorządach nawet jest trochę lepiej. Duże samorządy zaczynają stawiać jakieś różne centra, inne rzeczy, często prowadząc je samodzielnie – to nie jest dobre. To też ciemna strona pieniędzy unijnych, bo jak zbudowaliśmy piękne budynki, to przecież ich nie oddamy NGO-som…
Pieniądze czy wartości
Osoby z sektora biegłe w tematach unijnych dzielą się na dwie frakcje: jedni mówią, że liczą się tylko pieniądze. Druga frakcja przekonuje, że Unia to, poza pieniędzmi, cały zestaw wartości pozamaterialnych, z których warto korzystać. Jak Ty to widzisz z perspektywy organizacji tam na dole, lokalnie?
– Środki europejskie są narzędziem i tak je trzeba pokazywać. To błąd całej naszej narracji i myślenia, że my dostajemy pieniądze nie wiadomo na co. My dostajemy pieniądze na to, żeby zbudować coś z tych pieniędzy, co będzie trwałe, a nie je przejeść!
Dzisiaj mówimy na przykład o KPO, że to duże pieniądze, które będą rozwojowe. Słowo rozwojowe to jest klucz. One nie są do tego, żebyśmy je przejedli, tylko żebyśmy zbudowali, bądź też reaktywowali różne rzeczy. Fundusze strukturalne są po to, żeby budować system, a nie mieć projekcik, przejeść i powiedzieć: „dziękuję, bardzo fajnie było”.
To powinniśmy pokazywać: środki europejskie są po to, żebyśmy budowali rozwiązania, które mają mieć później swoją trwałość.
Na przykład usługi społeczne – to jest coś, co nas po prostu jako kraj za chwileczkę położy. Wszyscy mówią o problemie demograficznym, starzejącym się społeczeństwie. A lokalnie, jak wejdziesz do ośrodka pomocy społecznej, to często słyszysz, że mieszkańcy nie zgłaszają potrzeb w zakresie usług np. opiekuńczych…
Jeszcze nadal tak się dzieje, naprawdę?
– Oczywiście! Nie jest to przypadek jednostkowy. Dzisiaj mamy pieniądze unijne na budowanie systemu usług, współpracy lokalnej. Mamy ciągle problem z syndromem, który nazywam „Zosia samosia”. Mało która gmina myśli o tym, że usług społecznych nie zbuduje sama. Musi to robić z innymi gminami, szczególnie jeżeli jest małą jednostką samorządową, działającą na terenie wiejskim. Fundusze są narzędziem, żeby taki lokalny system kooperacji zbudować. Tworzyć usługi na kilka gmin, z partnerami społecznymi.
Szansą jest tu również przedsiębiorczość społeczna i oparcie usług o podmioty ekonomii społecznej. Mamy pięć lat nowej kadencji w samorządach – to jedna z ostatnich szans na rozpoczęcie myślenia systemowego. Jeżeli tej szansy nie wykorzystamy, za dziesięć lat będziemy mieć duże problemy związane z kosztami usług w obszarze szeroko rozumianej polityki społecznej.
Dlatego mówię o środkach unijnych jako inwestycji na przyszłość. Mam nadzieję, że już przysłowiowych „aquaparków” nie będziemy budować, bo one żadnej wartości nie niosły, a dzisiaj niosą tylko koszty. Dzisiaj potrzebujemy m.in. inwestycji w kadrę usług społecznych (publicznych i społecznych) i adekwatną do potrzeb infrastrukturę.
Wyzwania na przyszłość
Ćwierć wieku to szmat czasu. Do jakich jeszcze refleksji, postanowień prowadzi was jubileusz?
– Chcemy mówić w związku z 25-leciem nie o tym, co było, tylko o tym, co może być, czyli o różnych trendach, wyzwaniach, kierunkach, gdzie powinniśmy pójść jako sektor, jako liderzy, jako organizacje. Popatrzeć na to z różnych stron.
Przykładowo, chcemy rozmawiać o różnego rodzaju alternatywach dla lokalnego rozwoju – chociażby w postaci kooperatyw. To się wydaje, na przykład w kontekście kryzysów energetycznych, kolejną niewykorzystaną szansą. Mamy na to też narzędzia finansowe. Co z tego, jeśli ludzie ze sobą nie potrafią kooperować. To nam pokazuje, że wartości współpracy, partnerstwa – nie mamy zakorzenionych. Bardzo trudno rozmawiać z ludźmi o tym, żeby założyli spółdzielnię np. energetyczną, bo tam muszą wszyscy wziąć odpowiedzialność, współpracować i być partnerami. Więc takie wspólnoty rozwojowe wokół różnych tematów i problemów lokalnych wydają się jednym z wyzwań na przyszłość.
Obszar, o którym też cały czas rozmawiamy, to kapitał społeczny: jego budowanie i wzmacnianie liderów lokalnych, praca z nimi, przeciwdziałanie wypaleniu. Mamy „jednoosobowe armie liderów”, organizacje, które funkcjonowały ostatnie 25–30 lat, ale zaczynają – ci liderzy – wchodzić w wiek, w którym już sami tego nie pociągną. Pytanie, jak ten trend w organizacjach silnie liderskich odwrócić i jak budować ich trwałość opartą o zespoły.
Kolejna rzecz, którą obserwujemy od czasów pandemii – ludzie nie chcą się zrzeszać. Nie chcą zakładać organizacji, chociaż widzą potrzebę robienia czegoś razem, ale niekoniecznie chcą to robić w strukturze, bo ich ta struktura zabija. Nie dziwię się, bo dzisiaj założenie organizacji pozarządowej, to jest branie sobie na głowę licznych formalności, które są po prostu nieadekwatne do tego, co robimy.
Albo to odregulujemy, albo po prostu zabijemy sektor przepisami.
Zobaczmy Koła Gospodyń Wiejskich. Dzisiaj wsparcie dla KGW to jedna z naszych usług. Nowe KGW powstały w duchu obiecanych kilku tysięcy złotych i braku formalności, a dzisiaj mają i obowiązki sprawozdawcze, i niejasne przepisy co do prowadzenia działalności społecznej i gospodarczej. A miało być tak pięknie. Ta formalizacja nie pomaga.
Mamy naprawdę trudny czas, jesteśmy w cieniu różnych kryzysów. Szczerze powiem: dzisiaj myślenie o długofalowym rozwoju, to jest myślenie obarczone dużym ryzykiem nieprzewidywalności. Trzy lata temu byliśmy w środku pandemii – a wydaje się, że to było z dziesięć lat temu. Mamy wojnę u naszego sąsiada, inflację, ryzyko kryzysu gospodarczego.
W takiej sytuacji trzeba być elastycznym, patrzeć na trendy, zobaczyć różne szanse rozwojowe i z nich korzystać, pamiętając jednak, po co powstaliśmy.
Jesteśmy w takim momencie, kiedy sami też z perspektywy i naszej organizacji, ale też innych organizacji, widzimy, że trzeba się nad tym jakoś zatrzymać, pogadać, chociaż tempo jest takie, że nie ma czasu.
Rozmawialiśmy dość swobodnie, co się przez te 25 lat w OPUS, w tym przez 20 lat naszej obecności w Unii, działo. Może powiedz na zakończenie nieskromnie, co w waszego punktu widzenia się udało, z czego jesteście dumni.
– Na pewno jako OPUS byliśmy aktywni w różnych ważnych procesach: zaczynając od partycypacji, w działaniach związanych z uruchamianiem procesów konsultacyjnych, budżetów obywatelskich, inicjatyw lokalnych. Tutaj w regionie, w Łodzi, one poszły w różną stronę, bierzemy za to mniejszą lub większą odpowiedzialność, ale gdzieś tam zawsze w tych procesach byliśmy. Wzmacnialiśmy organizacje pozarządowe i rozwój ekonomii społecznej.
Jesteśmy dumni z tego, że w różnych działaniach współpracujemy z partnerami pozarządowymi, samorządowymi. Mamy sprawdzonych partnerów, ale też rozwijamy nowe partnerstwa. Mam nadzieję, że kolejne lata przyniosą nam rozwój współpracy w kraju i za granicą.
Łukasz Waszak: Prawnik, specjalista w zakresie współpracy samorządów z organizacjami pozarządowymi i podmiotami ES. Trener, animator współpracy lokalnej, ekspert w zespołach projektowych ds. partycypacji społecznej oraz zlecania zadań publicznych. Prezes CentrumPromocji i Rozwoju Inicjatyw Obywatelskich OPUS. Członek Stowarzyszenia Trenerów Organizacji Pozarządowych STOP. Prywatnie pasjonat gier planszowych, kibic drużyn piłkarskich. Ojciec dwóch synów.
[za: opus.org.pl/lukasz-waszak ]
Źródło: informacja własna ngo.pl
Redakcja www.ngo.pl nie ponosi odpowiedzialności za treść komentarzy.