Nie chcemy zerwać pomidora. Chcemy też go wspólnie posadzić – mówią twórcy ogrodu warzywnego, który w weekend powstał przy Pałacyku Konopackiego. Praskie rabatki to nie jedyny efekt pracy wschodzących miejskich ogrodników.
– Znacie kogoś, kto nie potrafi posadzić roślin? – pyta Maciej Czeredys z Praskiego Centrum Rewitalizacji Społecznej PRECEL, inicjatora sobotniego pikniku pod pałacykiem przy ul. Środkowej i sięga po deskę. Kolejną deskę, z których od godziny z kolegami i koleżankami skręca zabezpieczenie dla grządek. Za chwilę, razem z mieszkańcami dzielnicy zasadzi tu dynie, pomidory, słoneczniki… – Chcemy aktywnie i twórczo korzystać z przestrzeni miasta – mówi. – Zaproponowaliśmy ogród, by znów udostępnić to miejsce mieszkańcom, spędzać tu z nimi wolny czas, dbać o własne plony, korzystać z nich.
Dla nieformalnej praskiej grupy, w której skład wchodzą m.in. architekci, historycy i miłośnicy zabytków pomysł stworzenia ogrodu przy zrujnowanym XIX-wiecznych pałacyku był dość naturalny.
– Od dwóch lat zabiegamy o odrestaurowanie tego zabytku, pokazując m.in. podczas pikników jaki wielki to miejsce ma potencjał – tłumaczy Natalia Bet z PRECLA.
Dlatego członkowie grupy zrobili zrzutkę na sadzonki, przynieśli z domów łopaty, przekonali zaprzyjaźnionych przedsiębiorców do przekazania m.in. drewnianych palet. Samym mieszkańcom miejsce to kojarzy się z przedszkolem, które funkcjonowało tu jeszcze dekadę temu. Może dzięki temu chętnie zaglądają do porośniętego pałacowego ogrodu z całymi rodzinami.
– Kontekst miejsca jest dla nas niezwykle ważny – podkreśla Michał Krasucki z PRECLA. – Mniej istotne jest zjedzenie pomidora, niż jego zasadzenie. Stawiamy na integrację, bycie ze sobą, a nie jesteśmy żywieniową alternatywą dla hipermarketów.
Na współdziałanie stawiają też twórcy projektu „Targówek wespół w zespół” ze Stowarzyszenia Monopol Warszawski. Ale nie tylko.
– Tak samo jak zaangażowanie mieszkańców w pracę czy zbiory jest dla nas ważny aspekt ekologiczny powstania ogrodów – mówi Anna Owsiany, koordynatorka zespołu, którego członkowie w miniony weekend również zamienili pilota od telewizora na łopatę. Zrobiony przez nich ogród przy ul. Węgrowskiej jest już trzecią tego typu inicjatywą. Pod koniec maja stworzyli rabatki wraz z placem zabaw przy ul. Radzymińskiej i Święciańskiej. W planach są jeszcze dwa kwietniki lub warzywniaki – także w zaniedbanych częściach dzielnicowych podwórek.
– O charakterze nowego miejsca decydują jego przyszli użytkownicy. Wybierają czy chcą mieć ogród warzywny, czy ozdobny. Do jego stworzenia wykorzystują m.in. elementy wcześniej postrzegane jako odpady np. stare cegły czy deski oraz budują kompostowniki na odpady organiczne – podkreśla Owsiany.
Z inicjatywą tworzenia miejskich ogrodów wychodzą też sami mieszkańcy. W ten sposób zazielenił się już Żoliborz, gdzie aktywnie działa lokalna grupa Kwiatuchi z serią wydarzeń „Żolibuh – Warszawa w kwiatach”. Od niedawna zakwita też Wola.
W Warszawie od kilku lat głośno jest o partyzantce ogrodniczej, która przyszła do nas z USA. Zwolennicy ruchu, znanego też jako Guerilla Gardening spontanicznie rozrzucają po mieście tak zwane bomby nasion. Moda na tworzenie zaplanowanych miejskich ogrodów też zrodziła się za oceanem. Pomysł ten jest już całkiem dobrze zakorzeniony na zachodzie Europy. Za przykład wystarczy podać Prinzessinnengarten – otwarty, mobilny ogród na Kreuzbergu w Belinie założony w ramach projektu społecznego w 2009 roku. Każdy, kto zaangażuje się w jego pielęgnację, w ramach podziękowania może liczyć na rabat w pobliskiej kawiarni na dania z produktów pochodzących z ogrodu. Hodowane tu rośliny można też w każdym momencie przewieźć w inne miejsce, gdyż rosną w workach po ryżu, plastikowych skrzynkach i pojemnikach po mleku.
Grzegorz Młynarski, socjolog z grupy KwiatkiBratki, która na Solcu przeobraziła stary nasyp kolejowy w mini-ogród podkreśla, że słowo klucz do zrozumienia tego typu inicjatyw to nie tylko rewitalizacja, lecz także samowystarczalność. Najłatwiej ilustruje to sytuacja ogrodów w Stanach Zjednoczonych.
– Powstają one w zaniedbanych przestrzeniach, które nie spełniają już swojej funkcji: np. na terenach pofabrycznych czy opustoszałych osiedlach. Hodując tam rośliny, mieszkańcy nie są zdani na dostawy zewnątrz – tłumaczy.
W Warszawie miejskie ogrodnictwo, również anektujące „nieużytki” ma różną genezę. Nie bez znaczenia jest zapewne fakt, że w społeczne „zazielenianie” angażują się różnorodne środowiska – zarówno animatorzy kultury i artyści, jak i projektanci zieleni oraz psychologowie.
– Stworzenie ogrodu nie wymaga tajemnej wiedzy. Wystarczy opanowanie kilku prostych kwestii: trzeba wiedzieć, co i kiedy zasadzić oraz że potem należy pielęgnować rośliny. Uczy to partycypacji w życiu społecznym i odpowiedzialności za proces, co może przełożyć się na umiejętność myślenia projektowego i organizowania sobie życia – mówi Młynarski.
Zmienia się tez perspektywa myślenia o mieście – przestrzeni wspólnej, o którą trzeba stale dbać, aby naprawdę móc z niej czerpać korzyści.
Źródło: inf. własna (ngo.pl)