WYSZYŃSKI: Wprowadzanie zakazów wjazdu dla cyrków ze zwierzętami do polskich miast to efekt przede wszystkim nacisku społecznego. Osiągnęliśmy masę krytyczną, w efekcie której władze zauważyły, że istnieje ogromne poparcie społeczne dla takich decyzji.
Nacisk społeczny – wywierany przez obywateli i organizacje pozarządowe zajmujące się dobrostanem zwierząt – jest w takich sprawach kluczowy. Urzędnicy z reguły sami z siebie raczej nie są zaznajomieni z tematyką ochrony zwierząt w stopniu, który powodowałby ich wychodzenie z podobnymi inicjatywami. Oczywiście, nie zawsze tak jest – w Warszawie, po latach działań organizacji i mieszkańców, bieg sprawie nadała nie petycja mieszkańców (jak w wielu innych miastach), ale działalność radnej – Aleksandry Gajewskiej. Nie tylko miała mocne, wewnętrzne przekonanie o wadze tego tematu, ale była również bardzo dobrze przygotowana merytorycznie do forsowania zakazu.
Lata ciężkiej pracy
Nie udałoby się jednak osiągnąć tego celu, gdyby nie wieloletnia, trwająca przynajmniej dwadzieścia lat, kampania uświadamiająca i edukacyjna organizacji prozwierzęcych. Mówimy o latach demonstrowania pod cyrkami, rozdawania ulotek, wypowiadania się w mediach, edukowania dzieci. Celem wszystkich tych działań było uświadamianie ludziom, jak naprawdę wygląda życie zwierząt cyrkowych. Została powołana Koalicja Cyrk Bez Zwierząt, dzięki której udało się uporządkować „antycyrkowe” działania.
Nigdy nie była to praca łatwa. W Warszawie duże, zorganizowane protesty rozpoczęły się pod cyrkami grubo ponad dziesięć lat temu. Mieliśmy wtedy świadomość, jak trudno odwieść ludzi, którzy mają już bilety i którym dzieci wiszą na szyi, od pójścia do cyrku. Ale widzieliśmy, że nasze działania zostawiają ślad: ludzie deklarowali na przykład, że to ich ostatnia wizyta w cyrku.
Słupski katalizator
Powoli zbliżaliśmy się do celu. Kilka lat temu jako warszawska Komisja Dialogu Społecznego do spraw Ochrony Zwierząt zaapelowaliśmy do Rady Miasta o podjęcie uchwały skutkującej tym samym, co zarządzenie, które weszło w życie kilka dni temu. Okazało się, że to nie był jeszcze odpowiedni moment, a inicjatywa Komisji przeszła bez echa – Rada nie zajęła się naszą propozycją. Po kilku latach to członkini Rady zwróciła się do nas o wsparcie. To pokazuje skalę zmian. Skierowaliśmy więc pismo do pani prezydent Hanny Gronkiewicz-Waltz, wiceprezydenci wsparli projekt zarządzenia, w efekcie czego radna Aleksandra Gajewska – współpracując ze swoimi kolegami i koleżankami z Rady – doprowadziła do tego, że znalazł się on na biurku pani prezydent i został podpisany.
Niewątpliwy wpływ na to miał przykład innych miast. W zeszłym roku osiągnęliśmy wreszcie masę krytyczną poparcia dla takich rozwiązań. Na pewno katalizatorem dla zmian w kolejnych miejscowościach była decyzja prezydenta Słupska, Roberta Biedronia. Została ona bardzo dobrze przyjęta przez całą Polskę, nie przebiły się w zasadzie żadne głosy krytyczne. To zachęciło radnych i prezydentów innych miast, żeby pochylić się nad problemem. Zobaczyli, jak ogromnym poparciem społecznym cieszy się decyzja o niewpuszczaniu cyrków wykorzystujących zwierzęta. Z drugiej strony, decyzja władz Słupska zachęciła też ludzi do bardziej aktywnego działania – zobaczyli, że przynosi ono wymierne efekty. Potem była Łódź, Wrocław inne miasta… Cieszy, że także stolica nie pozostała w tyle.
Tygrys to nie kot domowy
Temat cyrków wykorzystujących zwierzęta jest ważny przynajmniej z dwóch powodów. Po pierwsze, do cyrków chodzą przede wszystkim dzieci, które podczas przedstawień uczą się bardzo złych postaw wobec zwierząt. Dowiadują się, że strasząc zwierzę, można je zmusić do wykonywania nienaturalnych sztuczek – że jest to fajne, zabawne, akceptowalne: ludzie klaszczą, śmieją się, dobrze bawią. Obserwują więc bardzo przedmiotowe traktowania zwierząt, bez informacji o ich behawiorze czy potrzebach gatunkowych. Jako organizacja kładziemy duży nacisk na edukację prozwierzęcą w szkołach, a jednocześnie w cyrku dzieci uczą się czegoś zupełnie innego. To działania będące w całkowitej kontrze do siebie.
Drugim istotnym wątkiem jest oczywiście dobrostan zwierząt, dla których cyrk jest bardzo złym miejscem, w którym spotyka je wiele cierpienia. Widziałem w cyrku numer, podczas którego tygrys jechał na koniu. Było widać, jak ten koń jest przerażony. Tygrys też musiał zresztą zostać poddany odpowiedniej „obróbce”, żeby nie uwiesić mu się zębami u szyi. W cyrku dokonuje się łamania naturalnych instynktów zwierząt, co nie znaczy jednak, że tracą one swoje potrzeby. Cyrkowcy twierdzą, że skoro niektóre z nich nie znają innego życia, to naturalne instynkty u nich nie występują. To nieprawda. Zarówno badania, jak i empiria wskazują na to, że nie sposób tak łatwo oszukać ewolucję. Tygrysy rozmnożone w cyrku nie będą nagle myślały, że są kotami domowymi. Zwierzęta cyrkowe cierpią też podczas transportu – wiele z nich niemal całe życie spędza na samochodzie. Cyrk potrafi w ciągu roku przejechać 10 tysięcy kilometrów i odwiedzić dwieście miejscowości. Mówimy więc o nieustannym przebywaniu w klatkach, przyczepach czy barakowozach.
Uwzględniając zarówno ten całkowity brak dobrostanu zwierząt cyrkowych, jak i negatywny efekt edukacyjny związany z cyrkowymi przedstawieniami, łatwo można zrozumieć rodzący się w ludziach i wśród organizacji prozwierzęcych sprzeciw. Sprzeciw, który wreszcie zaczął przynosić konkretne efekty. Także w Warszawie.
Czym żyje III sektor w Polsce? Jakie problemy mają polskie NGO? Jakie wyzwania przed nim stoją. Przeczytaj debaty, komentarze i opinie. Wypowiedz się! Odwiedź serwis opinie.ngo.pl.
Osiągnęliśmy masę krytyczną poparcia dla takich rozwiązań. A katalizatorem dla zmian była decyzja prezydenta Słupska, Roberta Biedronia.
Skorzystaj ze Stołecznego Centrum Wspierania Organizacji Pozarządowych
(22) 828 91 23