– Czy naprawdę jest tak, że nigdy nie mamy nic do ukrycia? – pyta Wojciech Klicki z Fundacji Panoptykon, współautor przewodnika po narzędziach, które pomagają państwu kontrolować obywateli.
Rafał Gębura: – Niepokoi się pan, że kamery monitoringu są wszędzie. A przecież są po to, żeby było bezpiecznie.
Statystyki pokazują natomiast, że na monitorowanych i grodzonych osiedlach częściej dochodzi do kradzieży niż na pozostałych. Złodzieje prawdopodobnie zakładają, że mieszkają tam bogatsi ludzie, którzy mają więcej wartościowych przedmiotów.
Chce pan powiedzieć, że miliony złotych, jakie wydaliśmy na systemy monitoringu, to pieniądze wyrzucone w błoto?
Straty finansowe to pewnie niejedyny problem?
Pamiętam przypadek, kiedy policja udostępniła w internecie zdjęcie z tramwaju, na którym było widać siedzącą kobietę. Do zdjęcia dołączono informację, że ta oto kobieta wyszła z tramwaju z cudzą torebką i że jest poszukiwana. Rozumiem, że policja musi zastosować czasem niekonwencjonalne metody, żeby znaleźć podejrzaną osobę. W tym przypadku dostrzegam jednak ryzyko, że ta pani wysiadła z torebką po to, żeby zanieść ją na przykład do biura rzeczy znalezionych. Policja zrobiła z niej złodziejkę, a przecież o winie człowieka powinien zdecydować sąd.
Miejski monitoring to jedna z wielu „zabawek Wielkiego Brata”. Jakie inne „zasadzki” na nas czekają?
Kolejny przykład to miejskie rowery. Pamiętam, jak miasto informowało z dumą, że stutysięczny użytkownik wypożyczył rower na placu Wilsona, przejechał nim 6 kilometrów, po czym zatrzymał się w Porcie Czerniakowskiego. To wszystko brzmi fajnie, ale jakby się nad tym zastanowić, nagle okazuje się, że operator rowerów oraz miasto wiedzą, kto był tym użytkownikiem. Wypożyczenie roweru wymaga przecież uprzedniej rejestracji.
Nagle okazuje się więc, że to samo miasto wie nie tylko, kiedy, gdzie i na jak długo zostawiamy swoje auto, ale też dokąd jeździmy rowerem i kto nam w tym towarzyszy. Warto pamiętać również o tym, że narzędzia, które zbierają informacje na nasz temat, stają się coraz powszechniejsze. Coraz sprawniejszy i łatwiejszy staje się też przepływ tych informacji pomiędzy różnymi podmiotami.
A może wystarczy po prostu być uczciwym obywatelem? Co w tym złego, że miasto wie, gdzie parkuję samochód i gdzie jeżdżę na rowerze?
Po drugie, nawet jeśli nie mamy nic do ukrycia, istnieje zagrożenie, że zebrane informacje na nasz temat zostaną wykorzystane w przyszłości, aby w jakiś sposób nami zarządzać. Ktoś, kto zna nasze zwyczaje i zainteresowania, może próbować nami w jakiś sposób sterować. Po to, abyśmy podjęli taką, a nie inną, decyzję albo żeby na nas zarobić. Dzisiaj mówi się o tym głównie w kontekście internetu, gdzie algorytmy analizują to, jak poruszamy się po sieci, by następnie podsuwać nam reklamy towarów i usług, które mogą nas zainteresować.
Kilka lat temu do amerykańskiego domu, w którym mieszkała nastoletnia dziewczyna i jej rodzice, zapukał kurier. Poinformował ojca, że przywiózł ofertę promocyjną dla przyszłej mamy. Ojciec próbował wyprowadzić go z błędu, ale kurier oznajmił stanowczo, że nie ma mowy o pomyłce. Okazało się, że jego nastoletnia córka była w ciąży. Szukała w internecie potrzebnych sobie informacji – to wystarczyło, aby firmy rozpoznały jej sytuację i wysłały ofertę promocyjną.
Czy można jakoś powstrzymać to szaleństwo?
Dowiedz się, co ciekawego wydarzyło się w III sektorze. Śledź wydarzenia ważne dla NGO, przeczytaj wiadomości dla organizacji pozarządowych.
Odwiedź serwis wiadomosci.ngo.pl.
Miasto wie nie tylko, kiedy, gdzie i na jak długo zostawiamy auto, ale też dokąd jeździmy rowerem i kto nam towarzyszy.
Źródło: inf.własna (ngo.pl)