Na kłopoty z wandalizmem, na narzekania artystów ulicznych, wreszcie na proste i niedrogie upiększanie miasta. Graffiti jest sposobem na rozwiązywanie wielu różnych problemów związanych z przestrzenią miejską w Warszawie. Urzędnicy mówią: miasto dzięki temu pięknieje. Czy to jednak nie jest zbyt proste, żeby było prawdziwe?
Kilkunastominutowy spacer w centrum Warszawy wystarczy, by natknąć się na mural czy inną formę sztuki ulicznej. Coraz więcej z ulicznych dzieł nie jest już jednak występkiem młodych zbuntowanych artystów, a legalną formą zagospodarowania wolnej przestrzeni.
Boom na malowanie
Jest to efekt przede wszystkim zmiany miejskiej polityki względem ulicznych twórców. Street art, który do tej pory był przedmiotem walki i nakładów finansowych na usuwanie jego skutków, stał się sposobem miasta na zagospodarowywanie kłopotliwych ścian, przęseł czy wiaduktów.
– Już nie wydajemy miliona złotych rocznie na usuwanie graffiti. Wydajemy 600 tysięcy na wspieranie ulicznych artystów – mówi Adam Sobieraj z Zarządu Dróg Miejskich i przedstawia nowy pomysł urzędu: – Niedługo w miejscach, które oddaliśmy twórcom, pojawią się specjalne tabliczki. Będą informowały, że tutaj można legalnie malować 24 godziny na dobę – mówi.
Zarząd Dróg Miejskich na street art otworzył się dwa lata temu. Tak zrodził się pierwszy, współtworzony przez miejską instytucję, festiwal street artu. Społecznicy, twórcy i przedstawiciele Zarządu Dróg Miejskich ogłosili porozumienie dotyczące przekazania miejskich powierzchni i przemalowania ich w ramach festiwalu Street Art Doping 2009.
Od ubiegłego roku festiwal organizuje pod patronatem ZDM Fundacja Do Dzieła. Porozumienie z 2009 roku zachęciło jednak kolejne fundacje i stowarzyszenia do współpracy z miastem. A miasto na większość propozycji odpowiedziało pozytywnie.
– Na samym początku rzeczywiście był tylko Street Art Doping, ale teraz współpracuje z nami już kilka fundacji. Między innymi Fundacja Inna Przestrzeń, za sprawą której na Rondzie Tybetu pojawiły się nowe murale – przyznaje Adam Sobieraj.
Coraz częściej pojawiające się legalne graffiti zainteresowały też prywatnych właścicieli posesji i budynków. Dlatego coraz więcej streetartowych dzieł powstaje poza przestrzenią należącą do miasta. Ostatnio, podczas drugiej edycji Street Art Dopingu pomalowana została ściana kina Atlantic.
– Właściciele kina z dużym otwarciem przyjęli nasz pomysł – mówi Przemek Dziubłowski z fundacji Do Dzieła. Nad muralem pracowało czterech artystów. Do samego końca nie wiedzieliśmy, co na tej ścianie powstanie. Zdaliśmy się na doświadczenie i poprzednie prace twórców.
Na pytanie o ryzyko pozostawienia artystom wolnej ręki Przemek Dziubłowski odpowiada: – Na tyle ufamy naszym artystom, że nie wymagamy od nich projektu.
Street art na uprzywilejowanym
O projekty nie zapytał też Zarząd Dróg Miejskich ani żadna inna miejska instytucja. Urzędnicy nie widzą w tym problemu. Wśród kryteriów dotyczących przyznawania dotacji czy grantów rzadko występuje konieczność przedstawienia gotowego projektu muralu czy graffiti. W oświadczeniu, które otrzymaliśmy z Urzędu Miasta czytamy:
„Generalnie bardziej interesuje nas wykonawca dzieła i jego styl, doświadczenie, etc. zawarte np. w portfolio niż konkretny projekt. Zwłaszcza gdy miejsce realizacji nie zostało jeszcze wskazane lub grantobiorca rozważa różne lokalizacje. Działania w przestrzeni publicznej powinny ściśle korespondować z konkretnym miejscem”.
Rzeczywistość jednak niejednokrotnie odbiega od tego postulatu. Jak zauważa Tomasz Plata z warszawskiej Galerii BWA, wobec grafficiarzy stosuje się dzisiaj taryfę ulgową.
– Grafficiarze niestety nie zawsze przejmują się kontekstem, w którym przychodzi im działać. A miasto nie zawsze się tym interesuje – mówi Tomasz Plata. – Graffiti jest wykorzystywane do uwiarygodniania pewnych działań kulturalnych prowadzonych przez miasto i to jest podstawowy problem. Urzędnicy chcą mieć argument, że interesują się sztuką i że realizują sztukę w przestrzeni publicznej. Zamówienie grafficiarzy jest najłatwiejsze – dodaje.
Miejskie Biuro Kultury na skierowane przez nas pytanie o pozycję graffiti wśród innych form sztuki w przestrzeni publicznej odpowiada lakonicznie:
„Graffiti jest jedną z wielu form sztuki obecnych w przestrzeni publicznej Warszawy, więc grafficiarze nie są wyróżniani w żaden szczególny sposób. Mogą oni realizować swoje projekty na takich samych zasadach, jak artyści reprezentujący inne dziedziny sztuki”.
Urzędnicy przyznają jednak, że nie ma systemu, który by regulował zasady ingerencji w przestrzeń publiczną poprzez sztukę uliczną. Z przesłanego oświadczenia dowiadujemy się, że Wydział Estetyki Przestrzeni Publicznej w Biurze Architektury i Planowania Przestrzennego jedynie „udziela artystom wskazówek na temat procedury administracyjnej, niezbędnej do legalnej realizacji dzieła”.
A jeśli chodzi o samo dzieło i jego umiejscowienie, Urząd Miasta udziela tylko wskazówek.
„Merytoryczne konsultacje między artystą i przedstawicielami Miasta służą m. in. znalezieniu rozwiązań (lokalizacja, rozwiązania techniczne itp.), które najlepiej będą służyły konkretnemu projektowi, czyniąc dzieło wartościowym elementem przestrzeni publicznej”.
Są alternatywy
Udostępnianie przestrzeni publicznej ulicznym artystom wyzwoliło wielki potencjał i zapał. Rośnie liczba osób zainteresowanych uliczną twórczością. Stąd nieodłącznym elementem takich festiwali jak wspomniany Street Art Doping stają się warsztaty dla młodych twórców. Jedną z lekcji, którą dostają, jest to, że ich twórcza praca może być legalna i może sprzyjać przestrzeni miejskiej, a nie być jej wrogiem.
Pomysł przemalowania wielu miejsc w Warszawie okazał się strzałem w dziesiątkę i dobrym pomysłem na zmianę wizerunku danego miejsca. To sprawia, że do graffiti – niegdyś symbolu wandalizmu – przekonują się kolejne pokolenia warszawiaków. Dzisiaj już nawet od starszych mieszkańców stolicy można usłyszeć komentarz: – Ładne, kolorowe, lepsze niż rozwalający się tynk.
Dlatego, zdaniem Tomasza Platy, przyszedł czas, żeby street artem i różnymi jego przejawami zająć się na poważnie.
– Teraz czas na poważną publiczną debatę. Tych młodych chłopaków, którzy tworzą street art, trzeba zacząć traktować serio, jak poważnych artystów, którzy niejako decydują o wyglądzie przestrzeni publicznej – mówi T. Plata i dodaje, że dzisiaj street art przyjmowany jest entuzjastycznie niezależnie od tego, co przedstawia i jaki poziom reprezentuje. – Elementem tego poważnego podejścia powinna być chwila refleksji i trzeźwa ocena graffiti lub zadanie sobie pytania, czy w miejscu, w którym ono się pojawiło, nie powinno pojawić się coś innego. Takie myślenie dyscyplinowałoby wszystkie zainteresowane strony – twierdzi.
Vlepvnet
Ostatnia żywa dyskusja na temat graffiti pojawiła się w związku z przemalowaniem ściany wzdłuż czwartego peronu Dworca Centralnego. Pracę koordynowała fundacja Vlep[v]net, a przestrzeń ochoczo przekazało grafficiarzom PKP. W Galerii BWA odbyła się debata na ten temat.
– Przedstawiliśmy alternatywny pomysł na zagospodarowanie tej przestrzeni. Autorem projektu jest Jarosław Fliciński. Proponuje on abstrakcyjny obraz w stylistyce op-artu, który miałby pokryć słupy na peronach – mówi Tomasz Plata. – Chcieliśmy podczas tej dyskusji pokazać, że jeśli jest jakaś wolna ściana, to niekoniecznie trzeba ją zamalować graffiti lub nawet niekoniecznie trzeba ją w ogóle zamalowywać. Ściana Dworca Centralnego była wartością samą w sobie, zabytkiem architektonicznym – dodaje T. Plata i liczy, że tego typu debaty skłonią miasto do otwarcia się na inne rozwiązania. Jego zdaniem artystów, którzy pracują w przestrzeni publicznej, ale nie wywodzą się ze street artu, jest bardzo wielu.
Przyszłość graffiti
Na razie sztuka uliczna w Warszawie jest zdecydowanie na topie. Świadczy o tym chociażby liczba festiwali i projektów związanych z graffiti, które realizowane są niemal jednocześnie.
Do końca lipca trwać będzie festiwal Street Art Doping. Murale powstaną między innymi na pawilonach na tyłach Nowego Światu czy na budynkach przy ulicy Chłodnej. Nowe graffiti pojawi się też na Rondzie Sedlaczka. Zarząd Dróg Miejskich realizuje ponadto własny program przestrzeni otwartych dla grafficiarzy. Artyści mogą legalnie malować w ramach Festiwalu 3graffiti np. na murach w zagłębieniu ulicy Globusowej (pod wiaduktem PKP Włochy), na wybranych elementach estakad Trasy Siekierkowskiej i węzła Puławska-Rzymowskiego. ZDM udostępnia także przestrzeń na Rondzie Tybetu na potrzeby działań Galerii Tybetańskiej. Pod koniec lipca będą odbywać się tam warsztaty Graffiti Wielokulturowe.
Wydaje się jednak, że ten trend nie zatrzyma toczącej się dyskusji na temat kształtowania przestrzeni publicznej i roli, jaką spełnia w tym procesie tego rodzaju sztuka uliczna. Tym bardziej, że na drodze udostępniania publicznej przestrzeni grafficiarzom, pojawia się nowy zasadniczy problem: brak miejsca na kolejne dzieła. Adama Sobieraj z ZDM przyznaje: – Rzeczywiście powoli kurczy się nam lista miejsc, które moglibyśmy oddać na potrzeby street artu, ale znaleźliśmy też rozwiązanie: będziemy ponownie oddawać do malowania miejsca, w których w minionych latach powstały graffiti. W ten sposób grafficiarze będą mieli do dyspozycji atrakcyjną przestrzeń, a my zapewnioną różnorodność – dodaje.
Pobierz
-
201107291704070105
672934_201107291704070105 ・38.72 kB
Źródło: inf. własna (ngo.pl)