Niegdyś w 1994 roku, Jacek Kuroń opisując ówczesną scenę polityczną obrazowo wskazał na konflikt dwóch formacji: „przyjaciół ludu” i „przyjaciół rynku”. Wskazywał na miałkość rozwiązań ideowych polityków nie umiejących poradzić sobie ze sprzecznościami pomiędzy kwestiami społecznymi, a racjami rynkowymi. Kuroń napisał o przyjaciołach ludu i przyjaciołach rynku wprost: nie sposób rozstrzygnąć, która tendencja głupsza.
Przypomnienie tego podziału zderzającego różne racje, prowadzące nas jednak do całkowitego paraliżu myślowego, bezruchu organizacyjnego i niszczącej frustracji, jest nad wyraz aktualne w toczonej obecnie debacie o ekonomii społecznej a w szczególności debacie o spółdzielniach socjalnych.
Podobnie jak w eseju Kuronia, mamy do czynienia ze skrajnościami, które znoszą się wzajemnie, nie tworząc nowych wartości, podczas gdy naszym zadaniem jest budowanie nowego modelu społecznego, nowego systemu usług społecznych, który – na co warto zwrócić uwagę – jest zarówno w interesie państwa jako wspólnoty i instytucji, jak również sektora obywatelskiego.
Nie oznacza to bynajmniej klajstrowania sporów i polityki miłości, co parafrazując oznaczałoby „nie róbmy polityki, twórzmy ekonomię społeczną”. Spór jest, i to dość wyraźny, ale myślę, że w gremiach decydentów jest wystarczająco dużo nieprzyjaciół ekonomii społecznej, by nie darować sobie budowanie kolejnych frontów walki niszczących ekonomię społeczną od wewnątrz.
Co ciekawe podział na przyjaciół ludu i przyjaciół rynku pojawił się również wewnątrz naszego środowiska, prowadząc do paraliżu myślowego. Ujawnia się on dość charakterystycznie w toczonej obecnie debacie.
Przyjaciele ludu
Glosy przyjaciół ludu po części można usprawiedliwić. Ludzie, którzy pierwsi tworzyli zręby spółdzielczości socjalnej mają prawo czuć się sfrustrowani. Cały czas w Polsce pokutuje formułowanie przepisów prawnych z myślą „uwaga złodziej!”. Przebijanie się ze zmianami prawnymi, z pozytywnymi interpretacjami, a co najważniejsze z pozytywnym podejściem tych którzy prawo wykonują, wymaga czasu, budowania zaufania i świadomości.
I nie jest to takie proste i oczywiste jak sobie niektórzy wyobrażają. Oczywiście można przyjąć, że osoby wspierające rozwój spółdzielczości „nie wykazali się inicjatywą, wiedzą zapobiegliwością”. Stąd już tylko krok do opinii, w której niedoszły – na szczęście – spółdzielca stwierdził: „od początku twierdzę, że spółdzielnie socjalne przy tak skonstruowanym prawie to pic na wodę fotomontaż. Grupa cwaniaków wyrywa na tym kasę”. Pisze „na szczęście”, ponieważ autor tego komentarza wspomina też o „spółdzielczym bagnie”, co przekonuje mnie, że przy takim nastawieniu do spółdzielczości, nie byłoby z niego dużego pożytku.
Proszę jednak zwrócić uwagę, że zarzut wyrywania kasy w istocie oznacza, że również spółdzielcy kradną. A więc kradną wszyscy. Dlaczego zatem dziwimy się, że niegdyś poseł Adam Szejnfeld straszył przed uchwaleniem ustawy o spółdzielniach socjalnych: „Gdyby ustawa weszła w życie w proponowanym kształcie, za rok lub półtora przez Polskę przeszłaby fala przekształceń działających dziś na rynku firm w uprzywilejowane spółdzielnie” i dodawał: „Pomysłowy przedsiębiorca, opierając się na regulacjach projektu przewidujących, że 20% członków spółdzielni mogą stanowić osoby dotychczas pracujące, mógłby zatrudnić księgową, powołać do zarządu spółdzielni dwóch zastępców prezesa, tworząc w ten sposób wykształcony management, a następnie fikcyjnie zaangażować bezrobotnych spod budki z piwem, by korzystać z raju podatkowego, jakim byłaby spółdzielnia” (Gazeta Prawna nr 140 z 20 lipca 2005 r.).
Niegdysiejsze słowa Szejnfelda to wypisz wymaluj argumenty dokładnie z tej kategorii, co komentarze w prowadzonej na łamach portalu ekonomiaspoleczna.pl dyskusji: „Przecież większość podopiecznych pracowało, często wielokrotnie, i nie potrafiło się w pracy utrzymać. Bo albo gorzałka, lenistwo, lepkie ręce itd. I żadne CISY-KIS-y tego nie zmienią!”, albo „Jak prezesem spółdzielni może być osoba wychodząca z zakładu karnego????”. Przypomina mi to dyskusję w jednym z departamentów ministerstwa pracy, gdzie dyskutowaliśmy o działaniach spółdzielczych. Zapytano mnie wówczas wprost: a po co ta aktywizacja, może dać im lepiej jakieś dożywotnie zasiłki? Czyż to nie piękna perspektywa? A może ogrodzić murem i wydawać żywność i pieniądze?
Myślę jednak, że autorzy tych dywagacji niewiele mają wspólnego ze spółdzielczością. Między bajki też należy włożyć opowieści o pijanych i leniwych. Myślę, że średnia osób nie posiadających chęci do pracy w sektorze ekonomii społecznej jest dużo niższa niż w innych sektorach. A jeśli nie wierzycie to wybierzcie się na Piotrkowską 101 w Łodzi do bistra „Między nami”, prowadzonemu przez spółdzielnię socjalną ”Figa”, albo na ul. Wyszyńskiego 10 w Strzelcach Opolskich, do „Zajazdu Strzeleckiego” prowadzonego przez Strzelecką Spółdzielnię Socjalną. Znajdźcie tam ludzi których opisujecie, bo ja tam widzę ludzi ciężko pracujących na swój chleb i nie żałujących podjętych decyzji.
A przywoływana w komentarzu Spółdzielnia Socjalna „Tamaryszek” z Poznania, która (według słów komentarza) nie ma co pokazać bo istnieje od 2010 roku? A co mieliby pokazać ludzi pracujących przy zieleni miejskiej? Rzeczywiście nie mają budynków ani innych nieruchomości, nie mogą wykazać się wielkim majątkiem. Martwią się że nie mają małego traktora, który służyłby w zimie i w lecie. Mogą natomiast pokazać jedynie – albo aż – ośmiu ciężko pracujących ludzi, którzy po Centrum Integracji Społecznej na Piątkowie, postanowili „pójść na swoje”. Wbrew wszystkiemu. Bo wierzą że im się uda. Ale wiedzą też doskonale, że nic nie jest dane i trzeba zapracować na swój sukces. I za nich trzymam kciuki.
Z drugiej strony pojawiają się głosy o, tym że po wejściu w życie ustawy obiecywane były „złote góry” (szczególnie dotyczy to mnie osobiście), oraz że powstał bubel legislacyjny. Podobno dopiero po nowelizacji w 2009, dopasowano ustawę do nowopowstałych spółdzielni, a o reszcie zapomniano. Powstaje pytanie jakie „złote góry” ma na myśli autor tego komentarza. Czy stałe dofinansowanie bez potrzeby działań własnych? Wiele osób zapomina, że spółdzielnia socjalna jest przedsiębiorstwem i musi wyprodukować coś, co ktoś inny zechce kupić. Oznacza to produkt dobrej jakości, po umiarkowanych cenach i zrobiony w terminie.
Środki publiczne mają wspierać, czy to działalność pożytku czy też działalność gospodarczą w postaci dotacji na założenie lub jako środki obrotowe. Zdaje sobie doskonale sprawę z obecnej sytuacji, w której w wielu miejscach w Polsce robi się wszystko aby utrudnić otrzymanie środków. Ale po to, by to poprawić, walczymy o interpretacje, edukujemy urzędników, zabiegamy o przyjazne partnerstwa. Jednak jeśli przyjmiemy pozę, że generalnie wszystkiemu winne są przepisy, czytaj: złe państwo, daleko nie zajedziemy. W wielu miejsca w Polsce widać, że nawet jeśli nie ma wprost jasnego sygnału od władz centralnych, to lokalnie można wiele zrobić.
I robi się to nawet pomimo i wbrew. Z dużym uznaniem patrzę na działalność, jaką prowadzi Śląskie Porozumienie na Rzecz Spółdzielni Socjalnych czy też Stowarzyszenie na rzecz Spółdzielni Socjalnych z Poznania. To właśnie dowód, że samoorganizacja może przełamywać bariery, choć trzeba przyznać że nie jest jedynym warunkiem koniecznym sukcesu.
Przyjaciele rynku
Trzeba bowiem pamiętać, że nie jesteśmy w XIX wieku i nasze działania spółdzielcze nie są już dzisiaj walką o tkankę narodową, czy zmową powszechną przeciw rządowi. Państwo jako instytucja powinna wspierać rozwój ekonomii społecznej w swoim dobrze pojętym interesie. To podmioty ekonomii społecznej mogą być realizatorami wielu lokalnych usług społecznych, mogą być jednym z elementów odtwarzających tkankę społeczności lokalnych.
W Unii Europejskiej dawno już zwrócono na to uwagę. Stąd też pojawiły się środki, których nie ujrzelibyśmy gdyby nie Europejski Fundusz Społeczny. Czyżby to była fanaberia? A może jednak przemyślane działanie. Jest ono dużo istotniejsze w Polsce. W kraju, w którym wytrzebiono aktywność społeczną, trudno czekać tylko na oddolne działanie. Musi to być świadoma kreacja, zachęcająca do aktywności.
Pogląd że najpierw działanie a potem rozwiązania prawne i finansowe, jest myśleniem nie tyle naiwnym i archaicznym, o ile nawet szkodliwym działającym na rękę przyjaciołom rynku. Po co wspierać, organizować, kreować, problemy same rozwiążą się na skutek inicjatywy obywateli.
Nie jest to jednak dziś takie proste. O ile system wspiera i coraz bardziej ułatwia działania przedsiębiorców, to nie można tego powiedzieć o działaniach przedsiębiorców społecznych. Czy zatem czeka nas zalew działań wyłącznie komercyjnych?
Nie zauważyłem, aby mali i średni przedsiębiorcy byli niezadowoleni z tworzenia systemu ośrodków wsparcia przedsiębiorczości czy tez specjalnych linii kredytowych. Domagają się również – często skutecznie – zmian prawnych. Idąc tokiem myślenia „przyjaciół rynku”, należałoby uznać, że przedsiębiorcy powinni sami dać sobie radę. A jednak oczekują jasnej i aktywnej polityki państwa.
O ile jednak wsparcie dla przedsiębiorców odmieniane jest przez wszystkie przypadki (co oczywiście nie zawsze ma przełożenie na praktykę), to wsparcie dla przedsiębiorców społecznych, w szczególności spółdzielców socjalnych, budzi kontrowersje. Tym bardziej ważne są działania mające na celu zbudowanie systemu: nowych regulacji prawnych, instrumentów finansowych oraz infrastruktury wspierającej. Naszym sojusznikiem jest Unia Europejska i chyba na tym koniec. Nowy system musimy umiejscowić w strategiach horyzontalnych, bo na ich podstawie budowane będą programy operacyjne ze źródeł europejskich i krajowe programy rozwoju. Szansę Strategii Europa 2020 możemy wykorzystać dla rozwoju ekonomii społecznej i spółdzielczości socjalnej.
Dlatego z olbrzymim zdziwieniem zobaczyłem opinię Ogólnopolskiej Federacji Organizacji Pozarządowych dotyczącą Strategii Rozwoju Kapitału Społecznego, negującą prawie wszystko co zostało zaplanowane. Nowa ustawa o przedsiębiorczości społecznej jest kontrowersyjna i niepotrzebna, certyfikowany system wsparcia budzi również zdaniem OFOP kontrowersje .
Koncepcja systemu wsparcia zaplanowana w strategii przewidywała sprofesjonalizowanie instytucji otoczenia i wspieranie ich systemowo, zamiast poddawania ich przypadkowości konkursów. Dzisiejszy system stanowi bowiem karykaturę, w której właśnie realizuje się projekty, a nie tworzy sieci wsparcia infrastrukturalnego. Dlatego też wydaliśmy sporo środków finansowych na nikomu niepotrzebne projekty, nie tworzące spójnej całości. Zakładając nawet dobra wolę tych projektodawców, nie każdy może być ośrodkiem wparcia ekonomii społecznej. Wymaga to czasu w zdobywaniu kompetencji i osiągnięciu pewnych standardów. I ten certyfikowany standard powinien być przepustką do systemu, a nie formalnie doskonały zrobiony wniosek o dofinansowanie.
Tego jednak OFOP nie widzi i znowu usiłuje nas cofnąć do epoki XIX wieku. Kto pierwszy ten lepszy, kto sprytniejszy ten dostanie. Nie kompetencje i doświadczenie, ale umiejętność poruszania się po konkursach.
Tego zrozumieć nie mogę i pytam się organizacji członkowskich OFOP, czy rzeczywiście taki mają pomysł na przyszłość. W oczy autorów opinii kłuje również długofalowa polityka rozwoju ekonomii społecznej. Dziś taki dokument musi iść w poprzek wszystkich strategii, bowiem spółdzielczość socjalna i ekonomia społeczna nie jest wyrazem tylko polityki socjalnej, ale wielu polityk publicznych. Chyba, że próbuje się ją zamknąć w getcie. Dziwne natomiast jest to, że ci sami puryści zauważający źdźbło w oku bliźniego, nie zauważyli, jak niedawno w zmianach do Zasad Finansowania PO KL dyskretnie usunięto możliwość preferowania ekonomii społecznej w zasadzie konkurencyjności. Głucho na ten temat w stanowiskach OFOP.
Ofensywa ekonomii społecznej
Biorąc pod uwagę dwa kierunki wzajemnie zwalczających się sprzeczności, możemy dojść do sytuacji, w której ekonomia społeczna i spółdzielczość socjalna zostaną zmielone pomiędzy siłami niezadowolenia i malkontenctwa. Może jednak należy przejść do ofensywy, zaczynając od bilansu realnych możliwości.
A wiele już się dzieje, o czym informuję szanownych czytelników. Po pierwsze we wszystkich województwach zaczęły się energiczne prace nad wojewódzkimi wieloletnimi programami wsparcia ekonomii społecznej. Plany te będą miały stratus programu wojewódzkiego ze ścisłym planem finansowym. Działania te przełożą się w pełni na Plany Działań PO KL Priorytetu VII na 2012 rok.
Już na początku roku szkolono przedstawicieli województw, przygotowano metodologię, wypracowano jednolite wytyczne. Teraz powstają zespoły złożone z przedstawicieli regionalnych ośrodków polityki społecznej i przedstawicieli sektora ekonomii społecznej.
Rozejrzyjcie się wokół! Właściwie poza Śląskiem (choć mam nadzieję to też się zmieni, choć wymaga też oddolnego nacisku) trwają gorączkowe prace. Trzeba wziąć w nich udział, jeśli chcemy kształtować rzeczywistość. Oczywiście tych, którzy uważają to za działania odgórne i niepotrzebne, zachęcam do skierowania swojej aktywności w inną stronę i przynajmniej do nie przeszkadzania.
Po drugie trwają prace nad specjalnym działaniem w zakresie klauzul społecznych. Nie chodzi tu o poszerzanie i zmiany prawne, ale o wykorzystanie istniejących już możliwości. Potrzebny zatem jest podręcznik klauzul społecznych dla wszystkich samorządów, potrzebne są szkolenia dla urzędników wspólnie z Urzędem Zamówień Publicznych oraz pilotaż w gminach i powiatach. Działania te powinny ruszyć pod koniec obecnego roku.
Po trzecie coraz gorętszy robi się problem finansowania działań gospodarczych oraz działań w sferze pożytku publicznego. Nowy fundusz pożyczkowy ruszy w 2012, zaś w tym roku mają być uruchomione działania tworzące sieć opiekunów biznesowych dla podmiotów chcących inwestować w swoje działania. W tym roku ruszy też możliwość udzielania małych grantów spółdzielniom socjalnym na projekty w sferze pożytku publicznego. Oczywiście, jeśli komuś nie podoba się odgórne projektowanie systemu finansowania, może przyjąć, że powinno się to dziać na zasadzie pospolitego ruszenia. Może OFOP stanie na czele ruchu tworzącego fundusz pożyczkowy lub na wzór niemiecki bank socjalny. Przepraszam za zgryźliwość, ale łatwo ferować wyroki, uchylając się od uczestnictwa w aktywnym działaniu.
A po czwarte – i najważniejsze – spółdzielnie socjalne radzą sobie coraz lepiej. W ostatnim tygodniu widziałem na spotkaniu z Kościanie, ludzi ze spółdzielni socjalnej „Kamerdyner” z Pudliszek. Przedstawicielka spółdzielni bez lukrowania mówiła o problemach, troskach i wyzwaniach, ale przede wszystkim stwierdziła, że gdyby miała to robić jeszcze raz, zrobiłaby to samo.
Z kolei w Byczynie widziałem przygotowania do projektu ekonomii społecznej realizowanego wspólnie z samorządem i biznesem. W Byczynie zostanie stworzona ścieżka historyczna, która pozwoli zarobić wszystkim, ale stworzy miejsca pracy również w ekonomii społecznej. Uczestniczą w tym i stowarzyszenia jak IMPULS, spółdzielcy socjalni jak i gmina.
W mojej rodzimej spółdzielni „Opoka” w Kluczach nikt nie ma czasu na marudzenie. Trwa remont budynku na Zakład Aktywności Zawodowej. Z uczestników CIS zajmujących się pracami budowlanymi już tworzy się kolejna spółdzielnia. Rozwija się gastronomia. Kiełkuje pomysł restauracji spółdzielczej.
Chwilę później byłem w Rzeszowie, gdzie spółdzielnie socjalne „Konar” i „Dębnianka” zrobiły takie jedzenie na konferencję, że wszyscy dosłownie przysiedli. Nie wątpię że zlecenia posypią się jak z rękawa.
Znowu powtórzę „a jednak się kręci”. Pomimo i wbrew. I zachęcam wszystkich przetrzyjcie oczy i zobaczcie rzeczywistość. Pomimo, że nie jest różowo, ludzie próbują zmieniać świat. Boję się tylko, że zaraz ktoś mi powie (jak za czasów PRL, gdy rzeczywistość nadto odbiegała od partyjnych przewodników), abym mniej się szwendał, a więcej czytał. Zwłaszcza malkontentów i niedowiarków.
Cezary Miżejewski dla portalu ekonomiaspoleczna.pl
Przeczytaj wcześniejsze głosy w dyskusji:
Pobierz
-
201104261617060874
638610_201104261617060874 ・38.72 kB
-
201104271326560185
638766_201104271326560185 ・38.72 kB
-
201105041557020046
655777_201105041557020046 ・38.72 kB
-
201105111716580869
657472_201105111716580869 ・38.72 kB
Źródło: ekonomiaspoleczna.pl