Wygnański. Fundusz Obywatelski – pierwsze rozdanie [wywiad]
Ponad 500 tys. zł na obronę organizacji, edukację i formację obywatelską, rozmowy „ponad podziałami” i inne projekty, służące zmniejszaniu podziałów w polskim społeczeństwie – ujawniamy, na co będą wydawane pieniądze uzyskane przez Fundusz Obywatelski z 1% w 2017 roku.
Magda Dobranowska-Wittels: – Fundusz Obywatelski powstał w specyficznych warunkach. W jakim celu?
Kuba Wygnański: – W specyficznych. I te warunki się nie zmieniają. Na pewno przyszedł taki czas, że organizacje trochę bardziej muszą liczyć na siebie. Muszą się starać o wsparcie obywateli, krajowych darczyńców. W szczególności dotyczy to organizacji, których istotą pracy jest patrzenie władzy na ręce. Albo tych, które realizują cele niepopularne w obozie władzy. Takich celów i takich organizacji jest i będzie coraz więcej.
Obecnie głównym instrumentem „karcenia” sektora jest pozbawianie go na różne sposoby środków na działania. Dobry przykład to organizacje wspierające uchodźców w Polsce. Kto wie, może nawet nominalnie rząd przekazywać będzie więcej pieniędzy na organizacje, ale już teraz widać, że troszczyć się będzie głównie o „swoich”. Dla wielu organizacji konieczna będzie zmiana „diety”. Zresztą, w tak dużym i zamożnym kraju jak Polska, już dawno powinniśmy zrobić coś, żeby w portfelu filantropijnym Polaków pojawiły się wybory, wykraczające poza cele czysto charytatywne.
Owszem, wspieranie działalności charytatywnej jest bardzo ważne, ale są takie sytuacje, a ta z pewnością do nich należy, że ludzie powinni docenić – a co za tym idzie wspierać – istnienie niezależnych instytucji. Oczywiście wybór charytatywny jest zawsze bezpieczny. Działania obywatelskie były do tej pory mniej popularne. To powinno się zmienić. Dzisiaj to szczególnie ważne.
Dzisiaj szczególnie?
K.W.: – Żyjemy w czasach, gdy są uzasadnione powody, żeby twierdzić, że kardynalne zasady ładu ustrojowego są zagrożone, czy – mówiąc wprost – łamane. Trzeba ich bronić. To jedna z ról, jaką odgrywają organizacje. Powinny mieć wsparcie ze strony obywateli, bo robią to w końcu w ich imieniu.
Wsparcie ze strony instytucji zagranicznych jest ważne, ale z zasady musi mieć charakter jedynie uzupełniający. Trzeba też pamiętać, że takie wsparcie stanowi zachętę do formułowania, skądinąd absurdalnych zarzutów, że działania organizacji są niejako prowadzone „na zlecenie” lub wręcz są agenturalne. Twierdzenia, że protesty to „ulica i zagranica” są tylko uwerturą do rozwiązań węgierskich, rosyjskich czy białoruskich, gdzie takie organizacje wprost zostały zdefiniowane jako „zagraniczni agenci”.
Niezależne finansowanie jest ważne dla organizacji, ale czy dla obywateli?
K.W.: – Wydaje mi się, że wielu Polaków to odkrywa. Jestem jednym z pomysłodawców 1%. Gdy około 20 lat temu zaczynaliśmy pracować nad tym pomysłem, wydawało mi się, że 1% jest ważny właśnie dlatego, że daje obywatelom możliwość wspierania tych działań, które uważają za istotne ze względu na interes publiczny, ale jednocześnie takich, których finansowe wsparcie nie powinno być zależne od życzliwości poprzedniej, aktualnej czy przyszłej władzy.
To jest dokładnie ten powód, dla którego w niektórych krajach mechanizm analogiczny do 1% obsługuje też finansowanie kościołów czy nawet partii politycznych (np. Litwa). Głównie chodziło o to, że te instytucje – wszystko jedno: NGO, kościoły, partie polityczne, nawet media – pełnią istotne funkcje publiczne. Integrują wspólnotę, są dla niej ważne, a jednocześnie źle by było, gdyby zależały tylko od woli urzędników. 1% nie jest filantropią, jest raczej formą budżetu partycypacyjnego – decyzja należy do obywateli.
Ale 1% tak się nie udał.
K.W.: – Niestety, w znakomitej większości jednak poszedł w kierunku działań charytatywno-socjalnych, w tym wsparcia dla osób indywidualnych. Wiele razy pisano o tym, także w portalu ngo.pl. Tym bardziej mi miło powiedzieć, że mamy coś, co być może w małym stopniu wypełni tę lukę i naprawi ten błąd…
Bo Fundusz Obywatelski czerpie z 1%…
Ten Fundusz nie ma pomóc nam, ale raczej innym organizacjom i projektom. Chcemy prosić o wsparcie ze strony obywateli w Polsce. W tym nie jesteśmy bardzo oryginalni. Wiele instytucji dość szybko i słusznie wpadły na to samo – czy to jest Akcja Demokracja, OKO.press czy Sieć Obywatelska Watchdog Polska. Proszą i apelują, aby ludzie możliwie regularnie wspierali ich działania.
A ile ich się uzbierało?
K.W.: – W sumie w tej chwili Fundusz zebrał ponad 450 tysięcy zł z 1%. Do tego dochodzi około 100 tys. z darowizn.
450 tys. z 1% w pierwszym roku działania. To spory sukces. Co o nim zadecydowało?
K.W.: – Tak, to niemało. Szczególnie wziąwszy pod uwagę, że na reklamę nie wydaliśmy ani złotówki. Nawet „reklama” w TVP była, owszem, psychicznie dla nas bardzo kosztowna, ale jednak bezpłatna. Mówiąc jednak serio, przede wszystkim duże znaczenie bym przypisał obecności w Kapitule Funduszu trzech szacownych osób: profesor Łętowskiej, profesora Strzembosza i profesora Zolla.
Ważne było także to, że jako jedni z pierwszych wpadliśmy na to, że czytanie na głos fragmentów z Konstytucji może robić wrażenie i motywować do działania. Do tego sprowadzała się nasza kampania informacyjna, którą udało się przeprowadzić bezpłatnie. To trzeba podkreślić: dzięki TOK FM i Agorze. Dostaliśmy od nich czas antenowy i oni emitowali nasze spoty w kwietniu zeszłego roku. Należą im się za to podziękowania. Całą rzecz zrobiliśmy siłami społecznymi. Dopiero niedawno zatrudniliśmy jedną osobę, która pomaga zebrać to wszystko w całość – w szczególności przygotować procedury dystrybucji środków.
Pewnie wiele organizacji, czytając naszą rozmowę liczy, że może Fundusz Obywatelski zastąpi w jakimś stopniu opóżnione w tym roku FIO…
Na co zatem zostaną te pieniądze przeznaczone?
K.W.: – W pierwszej kolejności na coś, co określiłbym jako budowanie w Polsce „tkanki łącznej”. Mamy olbrzymi i narastający problem – i to nie tylko w Polsce – z tym, że kompletnie nie potrafimy już ze sobą rozmawiać. Różnimy się tak bardzo i coraz częściej nie jesteśmy w stanie nawiązać kontaktu. Przy takich emocjach grozi nam, że przemoc słowna nabierze coraz bardziej bezpośredniego charakteru. Trzeba temu przeciwdziałać. Jeśli ta granica pęknie, bardzo trudno będzie zawrócić. Zdajemy sobie sprawę, że to „łączenie” będzie trudne, bo ten podział nakręcają media społecznościowe, algorytmy. Żyjemy w komorach echa – gadamy do siebie. Swoją część winy ponoszą też niektórzy politycy, którzy znają doskonale technologię rządzenia przez konflikt. W ich mniemaniu konflikt jest wręcz esencją polityki, a to nie to samo, co – pożyteczna skądinąd – różnica zdań.
Mamy za sobą Święta Bożego Narodzenia i wielu z nas odczuło je zapewne jako radosny, ale też trudny czas, bo podziały przeniosły się na poziom rodzin. Coraz krótsza robi się lista tematów, o których możemy spokojnie rozmawiać, nawet przy kuchennym stole. Emocje biorą górę. Polska jest pęknięta. To strasznie boli i nas osłabia.
Potrzebujemy czegoś w rodzaju narodowej terapii, narodowej mediacji. Okoliczności związane ze stuleciem odzyskania niepodległości mogłyby temu służyć, ale na razie nic na to nie wskazuje. Różne działania raczej podtrzymują podział niż go zasypują. Szkoda.
Pierwszy?
W pierwszej kolejności ważne jest, żeby w przypadku domniemanego ataku na organizacje ktoś był w stanie ustalić precyzyjnie i bezstronnie fakty. Ważne jest, żeby móc wyodrębnić te szczególne sytuacje, w których przekroczona zostaje granica, w których istotnie jesteśmy świadkami intencjonalnego represyjnego działania ze strony władzy, a nie – nazwijmy to – braku życzliwości, plotek, „defaworyzacji”, ataków na reputację etc.
Żeby podać przykład: to, że ktoś próbuje zainteresować prokuraturę czy ABW, żeby „wzięła się za organizacje” może być bolesne, ale problem zaczyna się wtedy, kiedy prokuratora istotnie uruchamia bez dostatecznego powodu działania skierowane przeciw organizacjom. Mamy nadzieje, że takich przypadków nie będzie wiele, ale jeśli się pojawią, nie możemy milczeć.
Gdy np. policja wchodzi do organizacji feministycznych, żeby zaaresztować ich komputery?
K.W.: – Tak. Bo możesz to interpretować jako zorganizowaną akcję represyjną, ale może się też okazać, że w trybach polskiej policji rzeczywiście z jakiegoś kalendarza wynikło, że oni coś muszą teraz robić. Trzeba ustalić, co się właściwie dzieje. To jest robota dla takich osób jak ty, jak portal ngo.pl, a może także dla osób, które specjalnie poświęcą się ustaleniu faktów. Ktoś musi to robić. Pojechać, porozmawiać itd. Dopiero znając fakty, można uruchamiać kolejne kroki.
Sądzisz, że samo zbadanie i powiedzenie, jak się rzeczy mają wystarczy, aby się obronić?
K.W.: – W środowisku pozarządowym potrzebny jest nam taki ruch, w pewnym sensie nawet odruch, jakim była pierwsza Solidarność. To był czas, kiedy pielęgniarki nie odchodziły od łóżek, więc gdy one miały powody, aby strajkować, to w ich imieniu strajkowali górnicy. Nam też potrzebny jest ten rodzaj solidarności wewnątrzśrodowiskowej. Jeżeli np. jest atak na organizacje ekologiczne, to organizacje związane z kulturą lub edukacją, a nawet działaniami pomocowymi nie powinny milczeć. Chowanie głowy w piasek, wmawianie sobie, że to nie nasza sprawa, że pewnie atakowane organizacje same są sobie winne, że same prowokują władze, jest krótkowzroczne i tchórzliwe. Oczywiście, środowisko organizacji nie ma żadnych szczególnych instrumentów obrony. Na pewno nie takie, których władza mogłaby się przestraszyć… Poza tą jedną, jaką jest solidarność.
Żeby było jasne, tu nie chodzi o solidarność tylko wśród wąskiego grona organizacji, które są i będą przedmiotem ataku. To jasne, że np. Helsińska Fundacja Praw Człowieka będzie bronić Amnesty International czy Fundacji Batorego. To są cały czas prawie ci sami, łatwo ich „otoczyć” i systematycznie gnębić. Tymczasem chodzi o coś znacznie wykraczającego poza tę grupę. Pamiętajmy, że w Polsce jest około 100 tys. organizacji, z których znakomita większość nigdy nie będzie przedmiotem żadnego ataku, może nawet ich los (np. finansowo) się poprawi. Byle tylko nie zadawały się z wichrzycielami. Może nawet dostaną nagrodę za to, że w nic się nie mieszają.
Jaki procent Funduszu chcecie na to przeznaczyć?
K.W – Wstępnie zakładaliśmy ok. 20%.
Drugi komponent Funduszu będzie przeznaczony na formację obywatelską. Co to znaczy?
W ramach Funduszu bardzo chcielibyśmy wspierać działanie takie jak to i jemu podobne. Chętnie wspierać też będziemy i animować różne inne formy działań formacyjnych i integracyjnych środowisk obywatelskich. Żeby było jasne, to nie chodzi o szkolenia czy konferencje, ale raczej – swoiście rozumiane – „obywatelskie rekolekcje”, konsolidację środowiska wokół wartości. Bardzo nam tego potrzeba.
Ile pieniędzy na to chcielibyście przeznaczyć?
K.W.: – Tu myśleliśmy o ok. 10%.
Trzeci komponent ma być spełnieniem Waszej obietnicy…
K.W.: – Tak, i chyba jest najtrudniejszy. Chcielibyśmy – chyba wszyscy, nie tylko my – żeby w Polsce, i to raczej poza dużymi miastami, a nie tylko w metropoliach, były takie miejsca i sposoby, dzięki którym ludzie zdolni będą do rozmowy, pomimo głębokich różnic, jakie ich dzielą. Będziemy szukać partnerów, którzy uwierzą, że to ma sens i potrafią organizować tego rodzaju przedsięwzięcia – w szczególności zapewnić, że rozmowa toczy się między myślącymi inaczej, a nie tak samo.
Szukamy instytucji, które w lokalnie mogłyby wystąpić w roli kogoś, kto daje przestrzeń i jest gospodarzem dla tego rodzaju spotkania. Gospodarzem – w najlepszym znaczeniu tego słowa. To znaczy, że zaproszeni przez niego ludzie o różnych poglądach czują, że nie zostaną zaatakowani czy upokorzeni. To bardzo ważne, żeby stworzyć swoisty kontrakt rozmowy. Myślimy w szczególności o różnych instytucjach sieciowych. Pierwsze narzucające się to oczywiście biblioteki, ale to mogą być różnego rodzaju kluby, domy kultury, samorząd, parafie. Bardzo chcielibyśmy, żeby parafia wróciła do swojej funkcji, ponieważ powinna być miejscem wspólnoty.
Większość, czyli ile?
K.W.: – Ok 30% tego, co zebraliśmy. Zresztą, to nie pieniądze są tu wyzwaniem. Takie spotkania wymagają osobistej odwagi, gotowości do wyjścia poza obszar osobistego komfortu. Ale, aby cały ten koncept się udał, pomocne, czasem konieczne, są jeszcze – poza fizycznym miejscem spotkania – trzy dodatkowe „składniki”. Po pierwsze, ludzie, którzy byliby w stanie poprowadzić, moderować takie spotkanie i pokazać, jak w praktyce mogłyby działać takie „kontrakty konwersacyjne”. Kilka zasad jest oczywistych. Np. uznanie, że chodzi raczej o to, aby rozumieć adwersarza niż go oceniać. Po drugie, uznanie, że celem rozmowy nie jest bynajmniej ustalenie, kto ma rację. Rozmowa nie musi być siłowaniem się na rękę i ustalaniem kto jest górą. W czasie rozmowy nie unieważniamy się nawzajem itd. Istotą jest dotarcie do siebie, dostrzeżenie w sobie – mimo odmienności – osoby, bliźniego. Ważne, żeby zachować poprawność form i relacji. Można zwolnić się z opacznie rozumianej poprawności politycznej, ważne, żeby zachować poprawność wzajemnych relacji. W ramach Funduszu chcielibyśmy wspierać tych, którzy potrafią opisać i wdrożyć takie „skrypty” rozmowy.
Kogo szukacie zatem?
K.W.: – Szukamy w różnych środowiskach w szczególności mediatorów. Ostatnio na zaproszenie Centrum Myśli Jana Pawła II przebywała w Polsce nadzwyczajna osoba – Christiane Seehausen, która w Norwegii od lat zajmuje się organizowaniem tego rodzaju spotkań „ponad różnicami”. Spotkania odbywają się w bibliotekach.
Jest trochę przykładów w świecie, z których można czerpać. Na przykład ze Stanów Zjednoczonych. Amerykanie są nie mniej podzieleni niż my. Czasami to są bardzo prościutkie pomysły. Jest taki ruch, który się nazywa „Take the other to the lunch”. Ludzie wiedzą, że mają inne poglądy. Lunch jest bezpieczny. Jest w publicznym miejscu, raczej się nie pozabijamy. Najwyżej nie pójdę z tobą na kolejny lunch. Inny taki ruch, który bardzo mi się podoba to „Living room conversations”. Ważne, że rozmowy odbywają się w prywatnych mieszkaniach. W Stanach powstała nawet koalicja takich organizacji – Bridge Alliance.
A o czym rozmawiać?
K.W.: – To jest drugi element układanki. Zależy nam, by te rozmowy – poza tym, że o wszystkim inaczej myślimy – miały pewien walor merytoryczny. Aby były to rozmowy o czymś. Fajnie byłoby, gdyby różnego rodzaju think tanki, redakcje czasopism, które często gadają „do siebie” – nawet nie między sobą – spróbowały wesprzeć ten pomysł. Obecnie grozi im, że pędzą życie w „komorze echa”. Słyszą dokładnie to, co sami wypowiadają. Nic ich nie zaskoczy. Nikt spoza komory ich jednak nie usłyszy. Może takie instytucje mogłyby „wyposażyć” niejako lokalne rozmowy w pakiety merytoryczne, dotyczące np. edukacji, reformy służby zdrowia, uchodźców, ordynacji wyborczej, obecności Polski w UE i wielu innych.
Sądzisz, że wkład merytoryczny, nawet wybitnego think-tanku, przyciągnie ludzi na takie spotkanie?
K.W.: – Na to rozwiązaniem mógłby być pomysł, którego autorem w dużej mierze jest profesor Zoll, członek naszej Kapituły. Powiedzmy, że chodzi o coś w rodzaju Polskiego Korpusu Pokoju, z naciskiem na „pokój”. Opowiadał mi, że tam, gdzie mieszka, pod Krakowem, organizowane są dość regularnie otwarte spotkania. Schodzi się na nie duża część społeczności. Pretekstem bywa to, że przyjeżdża ktoś z zewnątrz. Oczywiście, gdy się jest profesorem Zollem, to każdy odbiera telefon i każdy przyjedzie, wybitny muzyk, artysta, pisarz, dziennikarz, naukowiec, sędzia, polityk.
Pytanie, czy możliwe jest, żeby zmobilizować odpowiednio kompetentne i zaangażowane osoby (dziennikarzy, akademików, artystów, aktywistów etc.) gotowe pojechać w inne miejsca, nie tylko do prof. Zolla. Wydaje nam się, że tak. Do takiego działania zachęca i sam to praktykuje także obecny Rzecznik Praw Obywatelskich – Adam Bodnar. Moment jest szczególny, a taki rodzaj zaangażowania nie wykracza, jak sądzę, poza możliwości wielu, nawet bardzo zajętych i bardzo szacownych, osób. Chcemy wspierać takie działania z Funduszu. Oczywiście nie wchodzą w grę honoraria, chociaż nie sądzę, żeby ktoś o nie prosił, raczej pokrycie kosztów podróży i organizacji spotkania.
Coś Wam jeszcze zostaje z tych pieniędzy?
K.W.: – Tak, jest jeszcze czwarta część, ok. 150 tys. Otwarta szuflada, na rzeczy, spoza opisanej wyżej „struktury” działań, które korespondują z szerszymi celami Funduszu. Kwota jest niewielka, ale mamy sporą swobodę w jej dysponowaniu. Oznacza to, że jesteśmy gotowi, w uzasadnionych przypadkach, finansować niewielkie wydatki, powiedzmy między 500 zł a 3 tys. zł. Będą to tzw. „szybkie granty” na bieżące sprawy, związane głównie z ochroną praw obywatelskich, integralności i praworządności instytucji publicznych, prowadzenia otwartych procesów konsultacji w ważnych sprawach publicznych.
Często w działaniach obywatelskich spotykamy się z sytuacją, że ktoś wpadł na fajny pomysł, ale nie ma na bilet kolejowy dla jakiejś kluczowej osoby albo na tłumaczenie materiału, wynajęcie sali, wydrukowanie plakatu informacyjnego itd. Chcielibyśmy, bez zbędnych komplikacji formalnych i niejako „od ręki”, móc wspierać takie działania.
Czyli, jeśli ktoś widzi w tych propozycjach rolę dla siebie, dla swojej organizacji, może się zgłaszać?
K.W.: – Tak, w szczególności jeśli chodzi o otwarty komponent grantowy. Czekamy też na pomysły w pozostałych, opisanych wyżej, trzech obszarach, tj. obrona organizacji, edukacja i formacja obywatelska, czy rozmowy „ponad podziałami”, ale tu – w dużej mierze – także na własną rękę będziemy szukać partnerów i namawiać ich do składania wniosków. Zakładamy jednak, a nawet wiemy, że opisane tu pomysły, czy podobne do nich, pojawiają się niezależnie w różnych środowiskach. Mamy nadzieję, że uda się zbudować z tego szersze wspólne przedsięwzięcia. A także, że wszystko to, co uda się zrobić, da też dobre powody do wspierania Funduszu przez darczyńców w kolejnych latach. Nie chodzi tylko o 1%, ale także o darowizny – szczególnie te wpłacane regularnie. To nie jest takie trudne. Sam to robię regularnie, przekazując część z kwoty 500+, jaką otrzymuje moja rodzina. To nie żadna wielka filantropia. Uważam raczej, że to rozsądna inwestycja w przyszłość moich dzieci. Namawiam do tego innych. Pieniądze to i tak najniższa cena, jaką można płacić za ochronę ważnych wartości.
Zapraszamy na stronę http://www.funduszobywatelski.pl.
Źródło: informacja własna ngo.pl
Redakcja www.ngo.pl nie ponosi odpowiedzialności za treść komentarzy.