– W Krajowym Rejestrze Sądowym przecieraliśmy szlaki. Nikt tam nie wiedział, o co chodzi z tymi spółdzielniami – mówi Zbigniew Modrzewski prezes spółdzielni „Stary Mokotów”. O trudnych początkach i niełatwym „dzisiaj” spółdzielczości socjalnej dla redakcji Ekonomiaspoleczna.pl pisze Ignacy Strączek
Zbigniew Modrzewski jest prezesem funkcjonującej od trzech lat Spółdzielni Socjalnej „Stary Mokotów”. Zanim założył spółdzielnię, pracował w korporacjach medialnych. Był związany między innymi z telewizją TVN, TVN Warszawa i dziennikiem „Metropol”. Kiedy pytam, czy uprawiał dziennikarstwo zaangażowane, odpowiada, że tak, jeżeli w korporacji ten typ dziennikarstwa jest w ogóle możliwy. Zawsze chciał działać dla ludzi, chciał o coś walczyć.
– Pracowałem w programie, który miał zacięcie interwencyjne. Zajmowałem się sprawami, które w wielu przypadkach były dla mnie ważne. Miałem jakiś cel, wiedziałem, po co to robię. Starałem się wybierać tematy, które uważałem lub nadal uważam za ważne. Robiłem na przykład programy o ludziach, którzy są wyrzucani na bruk albo o właścicielu kamienicy, w której zginęła pani Brzeska – mówi Modrzewski.
Nie dla korporacji
Rzeczywistość korporacyjna, w której funkcjonował zdecydowanie mu nie odpowiadała: – Klimat, który panuje w korporacjach medialnych, jest moim zdaniem możliwy do zniesienia dla ludzi o specyficznym podejściu do życia. Dla nich kariera jest najważniejsza. No i tacy ludzie rzeczywiście robią tam takie kariery – tłumaczy.
W 2009 roku redakcja, w której pracował została rozwiązana. Zbigniew Modrzewski dostał propozycję pracy w innej. Przyjęcie tej propozycji wiązałoby się z koniecznością realizowania tematów, które zupełnie go nie interesowały.
To właśnie wtedy późniejszy prezes „Starego Mokotowa” zaczął się interesować się spółdzielczością: – W pewnym momencie zrozumiałem, że jeżeli tam zostanę, to cały czas będę musiał robić coś wbrew sobie. I zacząłem szukać alternatywy. Spółdzielczość okazała się dla mnie na tyle interesująca, że wybrałem tę drogę. Mogłem oczywiście założyć działalność gospodarczą albo fundację. Trzy lata temu ten ruch spółdzielni socjalnych albo społecznych, jak niektórzy mówią, tworzył nowy klimat. To była świeża krew. Ta spółdzielnia, którą ja zakładałem trochę przecierała szlak – wspomina Modrzewski.
Droga do przetartego przez siebie szlaku
W 2010 miała powstać Spółdzielnia Socjalna „Stary Mokotów”, prowadząca internetowy sklep ze zdrową żywnością i świadcząca usługi cateringowe. Wtedy Zbigniew Modrzewski nie wiedział nawet, jak długo powinien być zarejestrowany jako bezrobotny, by móc spółdzielnię założyć. Później okazało się, że mógł pozostawać na bezrobociu znacznie krócej. Ale kiedy Modrzewski próbował dowiedzieć się czegokolwiek o spółdzielniach socjalnych, urząd pracy dopiero wysyłał swoją pracowniczkę na szkolenie dotyczące spółdzielni.
– Wtedy dostępne były tylko środki na indywidualną działalność gospodarczą. Na to były dokumenty. W związku z tym proces rejestracji spółdzielni przeciągnął do 2010 roku. W połowie 2010 pojawiły się odpowiednie formularze na stronie internetowej urzędu pracy i rozpoczęliśmy proces rejestracji – mówi Modrzewski.
KRS – nieśmiertelny problem spółdzielni socjalnych
Katarzyna Sadło prezeska Fundacji Rozwoju Społeczeństwa Obywatelskiego tłumaczy, że problemy z Krajowym Rejestrem Sądowym spółdzielnie i organizacje pozarządowe mają niezwykle często. – Przy rejestracji KRS odsyła dokumenty do ratusza. A prawnicy miasta bardzo często w nie ingerują. Mieliśmy ostatnio taki przypadek, gdy członkom stowarzyszenia zaczęto dopisywać wszędzie adnotację, że działają nieodpłatnie. Mimo że jak wiadomo stowarzyszenie może prowadzić działalność nieodpłatną i odpłatną pożytku publicznego i nawet działalność gospodarczą. Można także wskazać wiele przypadków, kiedy ratusz ingeruje w sam statut – mówi Sadło.
Czasem wygląda to tak, jakby urzędnicy nie znali lub nie umieli stosować przepisów, na których straży powinni stać. Zamiast budować ład, niejednokrotnie dewastują prawidłowo przygotowane dokumenty. Bardzo często okazuje się, że sam przepis nie wystarcza, potrzebna jest jeszcze osobna instrukcja dla poszczególnych oddziałów instytucji państwowych, ponieważ polski urzędnik najlepiej czuje się w warunkach stagnacji i braku ryzyka. Jest jak ryba w mulistej i przede wszystkim stojącej wodzie. Po co ma ryzykować, jeżeli kreatywność nie jest w cenie, jeżeli w wielu przypadkach przełożony rozumie tyle samo, co podwładny?
Oczywiście spółdzielnia „Stary Mokotów” nie uniknęła problemów z KRS-em: – W Krajowym Rejestrze Sądowym też przecieraliśmy szlaki. Nikt tam nie wiedział, o co chodzi z tymi spółdzielniami. Rozpoczynaliśmy tę procedurę w sierpniu 2010 roku, a sfinalizowaliśmy pod koniec listopada. Dochodziło do zdarzeń kuriozalnych. Po poprawieniu wskazanego przez urzędników błędu dostałem informację o błędach, których nie popełniliśmy. Na przykład o braku drugiej kopii, a ja złożyłem dwie kopie. Braku podpisu, a ten podpis został złożony w odpowiednim miejscu – wylicza Modrzewski.
– W końcu byłem już na tyle zdenerwowany, że postanowiłem pójść na rozmowę do KRS. Chciałem się spotkać z osobą, która przeglądała nasze dokumenty. Do tej rozmowy nie doszło. Dostałem informację, że asesor nie znajdzie dla mnie czasu. Złożyłem odpowiednie pismo. Najwyraźniej to pomogło, bo potem szybko dostaliśmy rejestrację i już nie robili nam problemów. Może komuś się zrobiło głupio, że popełnił kilka dosyć poważnych błędów.
Kończąc opowieść o problemach z KRS-em, Zbigniew Modrzewski mówi, że w informatorium powiedziano mu, że musi wnieść opłatę za rejestrację w wysokości pięciuset złotych i sam był zmuszony tłumaczyć, że spółdzielnie socjalne są zwolnione z tego rodzaju opłat.
– Myślę, że ten człowiek potem nie popełniał już tego błędu. Akurat my byliśmy pierwsi. Wcześniej nikt mu najwyraźniej tego nie powiedział, nie był na jakimś tam szkoleniu – podsumowuje.
Zdanie zmienia się powoli
– Warto powiedzieć, jak się zmieniało podejście do spółdzielni socjalnych. Wicedyrektor Urzędu Pracy m. st. Warszawy Lech Antkowiak, który zajmuje się spółdzielniami, początkowo był zdania, że spółdzielnie socjalne to pomyłka. Po roku zmienił zdanie i deklarował, że dla większości bezrobotnych spółdzielnie są najlepszym rozwiązaniem – opowiada prezes „Starego Mokotowa”.
To oczywiście optymistyczny sygnał, ale Zbigniew Modrzewski nie ma złudzeń. Klimat dla spółdzielczości w Polsce, a szczególnie w Warszawie, nie jest dobry. Pokutują skojarzenia z PRL-em – wielkimi spółdzielniami mieszkaniowymi albo mleczarskimi. Spółdzielczość w wielu przypadkach ludzie łączą z kolektywizacją, ciemnotą i gospodarką centralnie sterowaną.
Na spotkaniu finlandzkich spółdzielców, w którym uczestniczył Modrzewski, przedstawiano wyniki badań obrazujące nastawienie społeczeństw krajów Unii Europejskiej do tego typu działalności. Tylko w Polsce było ono negatywne. Na przykład w Szwecji, Finlandii, we Włoszech i na Islandii stosunek do spółdzielczości ma charakter pozytywny lub neutralny.
– Ostatnio wprowadzona zmiana w prawie spółdzielczym polega na tym, że spółdzielnie mogą się przekształcić w spółki, a spółki w spółdzielnie nie. Takie podejście w oczywisty sposób prowadzi do sytuacji, gdy część spółdzielni, w których znajdą się prężnie działający ludzie chcący na tym zarobić, zostanie po prostu przekształcona w spółkę. Czym się różni spółdzielnia od spółki? Ano tym, że ze spółki można łatwo wyprowadzić majątek, a w przypadku spółdzielni jest to bardzo trudne. Nieprzypadkowo spółdzielnie to przedsiębiorstwa, które są w stanie przetrwać przez dziesięciolecia. Najstarsza spółdzielnia w Polsce ma 150 lat – podsumowuje.
Wartości spółdzielcze
Zbigniew Modrzewski chciał założyć spółdzielnię socjalną nie dlatego, że był wykluczony, ale dlatego, że właśnie w ruchu spółdzielczym znalazł pomysł na siebie. Początkowo wśród znajomych nie potrafił znaleźć osób, które mogłyby założyć spółdzielnię. Według ustawy trzy osoby z pięciu zakładających spółdzielnię powinny należeć do grup wykluczonych. W praktyce sprowadzało się to do tego, że musiały się one zarejestrować jako bezrobotne. – Po prostu dałem ogłoszenie do prasy – mówi.
W ten sposób pojawiły się dwie osoby. Kolejne dwie znalazły się jednak w gronie znajomych. – Tak udało się skomponować piątkę. Każdy z tych ludzi miał swoje doświadczenia zawodowe. Na pewno nie byli to typowi wykluczeni. Każdy szukał pomysłu na siebie. Skład spółdzielni zweryfikowało później życie, bo nie wszystkie osoby ostatecznie włączyły się aktywnie w pracę. To był problem, bo musieliśmy szukać kolejnych osób – wspomina Modrzewski.
Piotr Frączak w poradniku Razem – trudniej czy łatwiej? Rzecz o zarządzaniu spółdzielnią pisze:
W Deklaracji Spółdzielczej Tożsamości uchwalonej przez XXXI jubileuszowy Kongres Międzynarodowego Związku Spółdzielczego w Manchesterze(…) określono, że spółdzielnie opierają swoją działalność na wartościach: samopomocy, samoodpowiedzialności, demokracji, równości, sprawiedliwości, solidarności.”
Kiedy rozmawia się ze Zbigniewem Modrzewskim, nie ma wątpliwości, że motorem jego działań są wartości spółdzielcze.
„Stary Mokotów” i problemy lokalowe
Spółdzielnia „Stary Mokotów” nie zdołała wygrać pierwszego przetargu na lokal, do którego przystąpiła. Wygrała drugi. Chodziło o to, żeby lokal był usytuowany w warszawskiej dzielnicy Mokotów. Ale tam czynsze są wysokie. Za dwadzieścia metrów kwadratowych musieli płacić 1200 złotych miesięcznie. Lokal był nieogrzewany. W remont zainwestowali jedną trzecią z trzydziestu trzech tysięcy dotacji z urzędu pracy. Wytrzymali trochę ponad rok.
– Rozpoczęliśmy działalność gospodarczą bez lokalu, więc oficjalną datę można uznać za w jakimś sensie fikcyjną. To była połowa lutego 2011 roku. Zaczynaliśmy od sklepu internetowego ze zdrową żywnością, a nie mieliśmy gdzie tego robić. –Chcieliśmy wziąć cokolwiek, byle nie siedzieć z założonymi rękami – wspomina prezes spółdzielni.
Ta decyzja doprowadziła do problemów finansowych, które do dzisiaj, odbijają się na kondycji spółdzielni. Dopiero ostatnio „Stary Mokotów” znalazł ponad pięćdziesięciometrowy lokal na Pradze, w biurowcu przy ulicy Okrzei.
Znów okazało się, że prywatni przedsiębiorcy, którzy niewiele wiedzą o ekonomii społecznej, są zdecydowanie lepszym partnerem dla spółdzielni socjalnych niż urzędnicy.
Wszystko byłoby dobrze, gdyby nie fakt, że Zbigniew Modrzewski chce, by jego spółdzielnia aktywnie uczestniczyła w życiu Mokotowa.– Działalnością kateringową można się zawsze zajmować, ale ja cały czas myślę o tym, żeby wrócić do naszych pierwotnych planów spółdzielczych. Chciałbym, żebyśmy stworzyli portal poświęcony Staremu Mokotowowi. Tego się nie da robić z Pragi.. W takiej sytuacji równie dobrze mogę założyć sobie portal o Pradze. A ja czuję się emocjonalnie związany ze Starym Mokotowem. Chciałbym stworzyć miejsce dla mieszkańców Mokotowa, przestrzeń wymiany myśli, gdzie będzie można rozwiązywać lokalne problemy. Czuję potrzebę działań interwencyjnych, chciałbym pomagać tutejszej społeczności – mówi prezes.
Ignacy Strączek
Źródło: PORTAL EKONOMIASPOLECZNA.PL