Przeglądarka Internet Explorer, której używasz, uniemożliwia skorzystanie z większości funkcji portalu ngo.pl.
Aby mieć dostęp do wszystkich funkcji portalu ngo.pl, zmień przeglądarkę na inną (np. Chrome, Firefox, Safari, Opera, Edge).
ngo.pl używa plików cookies, żeby ułatwić Ci korzystanie z serwisuTen komunikat zniknie przy Twojej następnej wizycie.
Dowiedz się więcej o plikach cookies
Katarzyna Buchwald-Piotrowska, Fundacja na rzecz Collegium Polonicum
– Większość problemów w Polsce, nie tylko społecznych, również gospodarczych, politycznych, bierze się z tego, że nie jesteśmy wdrażani do działań wspólnotowych – uważa Grzegorz Tymoszyk, prezes Fundacji „Umbrella”, koordynator Wrocławskiego Centrum Wspierania Organizacji Pozarządowych „Sektor 3”.
Z Grzegorzem Tymoszykiem rozmawia Katarzyna Buchwald-Piotrowska.
Reklama
Katarzyna Buchwald-Piotrowska: – Każdy z nas na pewno intuicyjnie kojarzy pojęcie „dobra wspólnego”. Uściślijmy jednak, jak można rozumieć je w kontekście lokalnej społeczności?
Grzegorz Tymoszyk: – Musimy wyjść od pojęcia wspólnoty. Dotyczy ona pewnego terytorium, niekoniecznie ściśle ziemskiego, rozumianego raczej jako wspólnota interesów. Jest to coś, co nas łączy. Może to być na przykład przestrzeń podwórka, otoczonego dwiema, trzema kamienicami. Wspólnym interesem jest bezpieczeństwo i komfort dzieci, które bawią się na tym podwórku. Na tej bazie, wokół określonego problemu, może powstać wspólnota. Jeśli dostrzegamy, że na jej obszarze dzieje się coś złego, możemy zacząć myśleć o doprowadzeniu do zmiany społecznej, szukać w tym celu odpowiednich narzędzi, możliwości.
Kto jest potrzebny we wspólnocie, żeby mogła prawidłowo się rozwijać?
G. T.: – Mam poczucie, że nic nie dzieje się bez liderów. I tu dostrzegam poważny problem. Jesteśmy od najmłodszych lat wręcz trenowani do tego, żeby nie być liderami. Obserwowałem to zjawisko w szkole, ponieważ pewien czas byłem nauczycielem, ale również jako rodzic, na przykład przy okazji wywiadówek. Jest wspólne terytorium, czyli szkoła, a w niej dzieci. Z punktu widzenia interesów rodziców, ich emocji, nie ma nic cenniejszego, co mogliby przekazać szkole. A jednak większość nie chce się w nic angażować. Gdy pada pytanie: „Kto do trójki klasowej?”, nagle wszyscy upuszczają długopisy, wiążą buty…
Myślą: „O nie, tylko nie ja…”
G. T.: –To pokazuje, jak bardzo załamało się w nas myślenie wspólnotowe, a także umiejętności funkcjonowania we wspólnocie. Te umiejętności trzeba wpajać w procesie wychowania, socjalizacji od najmłodszych lat. Tymczasem u nas w szkole uczy się rzeczy wręcz odwrotnych. Nie ma pracy warsztatowej, polegającej na przydzielaniu zadań dla grup, wykonywanych i następnie rozliczanych wspólnie. Jesteśmy odpytywani zawsze pojedynczo. Zmienia się również sytuacja społeczna. Mało jest obecnie rodzin wielodzietnych, w których dzieci uczyły się funkcjonowania w grupie od najmłodszych lat. Najstarszy zazwyczaj w naturalny sposób stawał się liderem, co wyposażało go w mnóstwo umiejętności życiowych. Swój wpływ zatraciły organizacje takie jak harcerstwo, gdzie również funkcjonowała jasna droga wyłaniania liderów. Dlatego obecnie mamy taki deficyt dobrych przywódców.
Młodzi ludzie są indywidualistami?
G. T.: – Widzę to zwłaszcza, gdy prowadzę zajęcia metodą warsztatową dla studentów. Muszę poświęcić pierwsze dwa spotkania na to, żeby wdrożyć ich do samej metody, czyli do pracy całą grupą i do wspólnej odpowiedzialności za efekty. Mimo to większość nadal oczekuje indywidualnej oceny. Wyjaśniam wtedy, że jeśli w ich ocenie wkład pracy poszczególnych osób był różny, powinni to otwarcie komunikować, również sobie nawzajem. To jest trudne.
Wynika z tego, że nawet pracując razem, nie bardzo potrafimy się porozumiewać w grupie…
G. T.: – Odbija się to na prawie każdej dziedzinie naszego życia. Moim zdaniem większość problemów w Polsce, nie tylko społecznych, również gospodarczych, politycznych, bierze się z tego, że nie jesteśmy wdrażani do działań wspólnotowych. Choć oczywiście na to nakłada się jeszcze wiele innych aspektów.
Na przykład?
G. T.: – Wydaje mi się, że z jednej strony pewnym dobrem, a z drugiej niebezpieczeństwem jest łatwość angażowania się przez klikanie, czyli przez Internet. Albo jednorazowe wyjście na ulicę. Zawsze pytam, co z tego zostanie. Musi być jakiś efekt. Trzeba mieć cel, wiedzieć, co się chce osiągnąć.
Kolejna sprawa – każde działanie należy zacząć we właściwy sposób. Tak jak mówił Jacek Kuroń: najpierw musi być ruch, a potem forma. To odnosi się również do lokalnych wspólnot. Jeśli najpierw lider sam wymyśla stowarzyszenie i do niego dobiera sobie ludzi, jest to problem postawiony na głowie. Najpierw powinien zostać dostrzeżony problem, który dotyczy większości, lub jakiejś grupy i dopiero w odpowiedzi na niego ma zostać stworzona forma, czyli stowarzyszenie.
Czyli, budując wspólnotę, warto na początku określić lokalne problemy. Będzie łatwiej zjednoczyć ludzi.
G. T.: – Tak, ale pod jeszcze jednym warunkiem. Nie powinny być to problemy definiowane przeciw komuś lub czemuś, tylko raczej rozumiane jako deficyty, które można zniwelować, na przykład w procesie partnerskiej współpracy z władzą samorządową. Podstawowym obszarem, na którym możemy budować wspólnoty i współpracę z samorządem jest jakość życia mieszkańców. Jest to punkt wyjścia do współpracy, czyli wspólnej pracy, w którą włączą się wszyscy aktywni aktorzy sceny politycznej na danym terenie, a więc również biznes.
Co przeszkadza w budowaniu dobra wspólnego?
G. T.: – Ujmę to tak: polityka pojmowana plemiennie.
Co to znaczy?
G. T.: – Oznacza to budowanie grup wokół interesów jej przedstawicieli i przeciw komuś. Osoby powołujące nową grupę mają pełną świadomość, że gdzieś jest inna osoba czy grupa, przeciwko której budują swoją własną, swoje plemię. Tworzenie podobnych dychotomii w lokalnych środowiskach jest jak trucizna, powoduje animozje, przeradzające się w niechęć, nienawiść, brak szacunku, bezsensowną rywalizację, brak zaufania…
Tak powstają konflikty.
G. T.: – Tak, bardzo często zresztą są to konflikty potrzebne władzy, jeśli kieruje się ona znaną zasadą: dziel i rządź. I niestety, w wielu miejscowościach lokalne organizacje pozarządowe dały się wciągnąć w ten mechanizm. Wracamy tu do kwestii liderstwa. Wszystko zależy od tego, jakiej jakości są liderzy tych organizacji. Jeśli będą potrafili dostrzec we współpracy, w budowaniu wspólnoty wartość samoistną, nie dadzą się wmanipulować w podobne konflikty. Będą starali się dogadać – sami ze sobą i z przedstawicielami samorządu.
Wydaje mi się, że współczesny świat raczej woli wyraźne podziały: „my” i „oni”, jedni „za”, drudzy „przeciw”. Taki obraz polityki jest lansowany w mediach.
G. T.: – Przenoszenie tego na poziom lokalny oznacza totalne nieszczęście. Jeśli sąsiedzi zaczną się nienawidzić, ponieważ jeden jest za tą partią, a drugi za inną, za kościołem, albo przeciw, nie będą w stanie ze sobą współpracować, zaufać sobie. Zamiast się jednoczyć, będą gotowi jedni drugich podpalić. Ludzie, którzy mają elementarne poczucie odpowiedzialności za wspólnoty powinni dostrzegać to zagrożenie i w porę je niwelować. Inaczej trudno będzie te upiory okiełznać.
Dobro wspólne w rozumieniu zaproponowanym w tym tekście ma tę zaletę, że nie jest budowane przeciwko komukolwiek. Ma jedynie aspekt pozytywny.
G. T.: – Tak właśnie musi być. Osobiście patrzę na dobro wspólne bardzo równościowo i lewicowo. Jeżeli na przykład organizujemy debatę na temat lokalnych problemów, to wszyscy jej uczestnicy są równi, niezależnie od tego, czy są rolnikami czy urzędnikami. Każdy jest obywatelem tej samej wspólnoty, więc z założenia jest równy. Nie ma znaczenia to, że jest burmistrzem. Jest takim samym reprezentantem wspólnoty jak pani Krysia i pan Józek. Oczywiście, służy wspólnocie swoją wiedzą, kompetencjami, umiejętnościami – jest to zasób, jaki do niej wnosi.
Podobne spotkania pokazują w praktyczny sposób, że można inaczej na siebie spoglądać. Nie w sposób plemienny: urzędnicy, urzędasy to jedna grupa, oni są źli. My, lud, tworzymy drugą grupę, pokrzywdzoną i uciemiężoną. Żebyśmy mogli wspólnie pracować, musimy te stereotypy przełamywać. Oczywiście, mam świadomość, że zwariowalibyśmy, gdybyśmy nie stereotypizowali rzeczywistości. Powinniśmy jednak mieć świadomość, że często w ten sposób myślimy, łapać się na tym i przezwyciężać.
Grzegorz Tymoszyk – z wykształcenia mgr pedagogiki (Uniwersytet Wrocławski), studia podyplomowe: zarządzanie kapitałem ludzkim UE, zawodowy instruktor survivalu, absolwent kursu liderów organizacji pozarządowych (LEP), podharcmistrz w ZHP i ZHR, organizator turystyki PTTK, absolwent Szkoły Podchorążych Rezerwy WSOWZmech., żołnierz NSR w 10 Brygadzie Kawalerii Pancernej, ratownik GOPR w Grupie Jurajskiej. W latach 1993-2000 pracował w Wydziale Kultury i Sportu Urzędu Miejskiego Wrocławia jako główny specjalista d.s. sportu i rekreacji. Od 1993 roku do 2010 związany z wrocławską Fundacją Hobbit, jako twórca i kierownik programu edukacyjno-wychowawczego dla młodzieży – Szkoła Przetrwania i Przygody SAS. Od momentu powstania w 2007 do chwili obecnej pełni funkcję prezesa Fundacji Wspierania Organizacji Pozarządowych ,,Umbrella'', prowadzącego Wrocławskie Centrum Wspierania Organizacji Pozarządowych Sektor 3 (jest jego koordynatorem).
Tekst pochodzi z biuletynu Pakt Współpracy, wydawanego w ramach projektu innowacyjnego "Pakt.com.org", współfinansowanego ze środków Unii Europejskiej w ramach Europejskiego Funduszu Społecznego.
Teksty opublikowane na portalu prezentują wyłącznie poglądy ich Autorów i Autorek i nie należy ich utożsamiać z poglądami redakcji. Podobnie opinie, komentarze wyrażane w publikowanych artykułach nie odzwierciedlają poglądów redakcji i wydawcy, a mają charakter informacyjny.