Pomarańczowo-żółty masyw góruje od tygodni nad Lublinem. To budynek Centrum Onkologii Ziemi Lubelskiej, wywołujący niemałe kontrowersje, właśnie przez dość oryginalny dobór kolorów. Wielu lublinian zwróciło uwagę na to, że coś tu nie pasuje i skrzyknęło się na Facebooku, namawiając do przemalowania gmachu. To chyba pierwszy przypadek tak masowej akcji w obronie estetyki miasta.
Kolorystyka COZL na razie się nie zmienia, jednak sprawa była jednym z najchętniej poruszanych tematów w lokalnych mediach, a internauci obecnie zbierają podpisy pod wirtualną petycją nawołującą do zajęcia się estetyką budynku. Według wielu komentatorów budynek kompletnie nie wpisuje się w miejską tkankę, a przez swoje rozmiary zaburza jej obraz. Cały ten szum zaowocował drugim miejscem w plebiscycie na najbrzydszy budynek roku, czyli „Makabryłę”, organizowany przez portal Bryła.pl. Czy taka reakcja mieszkańców może świadczyć o tym, że powoli budzi się w nas zmysł estetyki? Spytałem o to Daniela Stelmasiewicza z Forum Rozwoju Lublina.
Marcel Wandas: – Czy zaskakuje Pana sprawa Centrum Onkologii Ziemi Lubelskiej? Czy to oznaka, że sprawy, takie jak estetyka, które dotąd często bywały traktowane jak nieistotne szczegóły, teraz traktowane będą poważniej?
Z drugiej strony są też głosy niezrozumienia, widać je również na stronach akcji facebookowej. Według niektórych sprawy, takie jak estetyka, jeśli w ogóle powinny być brane pod uwagę w dyskusji, powinny długo zaczekać. Bo, na przykład, dzieci w szkołach niedojadają. Po prostu są pilniejsze sprawy.
Część społeczeństwa uważa, że kwestie estetyczne zostaną załatwione kosztem o wiele pilniejszych potrzeb. Tak nie jest. Widać lata zaniedbań w edukacji. W programach szkolnych nie są poruszane kwestie dbałości o wspólną przestrzeń, nie rozmawia się o tym, czym ona jest, jak byśmy chcieli, żeby wyglądała. Ciężko oczekiwać więc, żeby społeczeństwo miało wrażliwość na temat jakości przestrzeni. To się zmienia, wiele osób podróżuje i ma okazję porównać wygląd naszego kraju z innymi państwami, gdzie przywiązuje się większą wagę do kwestii estetyki.
Pokutuje też takie przekonanie, jeszcze z poprzedniego systemu, że przestrzeń wspólna jest trochę niczyja, i że nie powinniśmy się o nią bardzo przejmować. A tak naprawdę miejsce, w którym żyjemy świadczy o nas samych. Kiedy zapraszamy kogoś do własnego domu, to chcemy, by wyglądał schludnie, żeby był przyjazny. Sami we własnym domu też chcemy czuć się dobrze, starannie dobieramy dodatki, wyposażenie, dbamy, żeby wszystkie sprzęty działały, jak należy. W jaki celu to wszystko? Chyba po to, żeby żyło nam się przyjemniej i zdrowo. Tak samo jest z przestrzenią publiczną, która zaczyna się za progiem naszego domu. Przyjazna przestrzeń publiczna uczyni nasze życie łatwiejszym i przyjemniejszym, a to z kolei przyniesie ze sobą wiele pozytywnych zmian, również ekonomicznych.
A co można zrobić, żeby takie budynki nie powstawały, żeby móc mieć wpływ na ich wygląd już po przedstawieniu planu ich budowy? Co może zrobić szary obywatel?
Tak ustalony przez Radę Miasta plan powinien zabezpieczać sytuację na przyszłość, żebyśmy nie musieli obawiać się, że gdzieś wyrośnie, jak lubią mówić o podobnych budynkach urbaniści i architekci, „gargamel”. Później, jeśli coś takiego się stanie, czego wykluczyć nie można, pojawiają się narzędzia poszczególnych organów nadzoru budowlanego, który podejmuje działania zamierzające do zlikwidowania samowól budowlanych.
To jest wzorcowy przykład, życie jednak wygląda nieco inaczej i duża część Lublina, jak i większości polskich miast nie ma miejscowych planów zagospodarowania przestrzennego. W takich sytuacjach budynki są stawiane w oparciu o decyzje o warunkach zabudowy, których zakres regulacji jest o wiele węższy. A plany zagospodarowania nie zawsze są idealne, często właśnie przez to powstają budynki, które szpecą otoczenie. Można powiedzieć, że nasza przestrzeń jest często wyrazem ułomności regulacji i błędów ludzkich.
Często jednak nie mamy luksusu wpływania na niektóre rzeczy, i tak tłumaczy się też władza. Tak jest na przykład z wieloma szpecącymi przestrzeń nośnikami reklamowymi, które ponoć na własnym skrawku ziemi może stawiać, kto chce i jak chce.
To jest trochę walka z wiatrakami. Miejmy nadzieję, że coś się zmieni. Czekamy na to, co wprowadzi ustawa krajobrazowa, która pozwala miastom na stworzenie od zera polityk reklamowych, czyli uchwał, które będą dotyczyły tylko nośników reklamowych, ogródków, obiektów małej architektury. Wówczas usuwanie nielegalnych nośników będzie może skuteczniejsze. Ustawa przewiduje dość wysokie kary administracyjne.
No i w tej chwili wydaje się jasne, dlaczego deptak wygląda tak jak wygląda. Jest sporo nośników reklamowych i nieestetycznych szyldów, jednak wprowadza się tam też wiele banków, lokali sieciowych, kebabów. Pewnie przez wysokie czynsze?
Na pewno podstawowa rzecz to jest zmiana w kwestiach czysto estetycznych. Władze miasta widzą, że trzeba zrewitalizować deptak, bo jednak jest to najbardziej reprezentacyjna część miasta, zasługuje na nowe szaty i musi być dostosowana do współczesnych standardów. To byłby impuls do zmian w tej przestrzeni, łącznie z przebudową placu Litewskiego. Wtedy ta przestrzeń mogłaby na nowo zainteresować mieszkańców miasta.
Tutaj też pojawia się problem odgórnego kontrolowania rodzaju usług, które tam mogłyby się znaleźć. Znowu wracamy do miejscowych planów, gdzie miasto może wskazać, jaka oferta miałaby się na deptaku znaleźć. Myślę, że ta przestrzeń „aktywna”, „ludzka” jest mocno w Lublinie niezagospodarowana. Jest kilka punktów, które wyglądają dla ludzi na tyle zachęcająco, że wychodzą z domów i spędzają tam czas. Trochę takich przestrzeni moglibyśmy stworzyć. Mamy kilka placów, placyków w mieście, które istnieją tylko na planach. A tak naprawdę nie pełnią żadnych funkcji, których byśmy oczekiwali. To jest już ogrom pracy władz miasta i samych mieszkańców, którym powinno zależeć na kształtowaniu takich miejsc. Na przykładzie miast z całego świata widać, że ludzie chcą spędzać czas wspólnie, chcą się spotykać. Chcą, by miasto współgrało z nimi. Myślę, że nie tylko deptak, ale też plac Rybny, Wolności, całe Aleje Racławickie mają ogromny potencjał.
Może podtrzymajmy ten optymistyczny ton na sam koniec, choć zobaczymy, czy się uda. Myśli pan, że ludzie rzeczywiście będą lgnąć do tych wspólnych przestrzeni? Bo jest część osób, która chętniej zamyka się w grodzonych osiedlach, dla których przestrzeń wspólna kończy się na płocie wokół bloku, która odgradza się od nieładu.
Jeśli zapytamy ludzi, w której przestrzeni czują się lepiej, jeśli zapytamy o LSM, w którym swobodnie między blokami jest dużo zieleni, czy lepiej jednak jest w zamkniętej przestrzeni, gdzie ludzie są sobie obcy, to wskażą LSM. Czy to będzie za sprawą zmian społecznych, czy prawnych? Zobaczymy. Ciężko oczekiwać dużej wiedzy o kształtowaniu przestrzeni od przeciętnego człowieka. Tego trzeba się nauczyć, doświadczyć. Warto, żeby dochodzić do tego wspólnie z osobami, które mają odpowiednie kompetencje. Można o przestrzeń dbać wspólnie. Szczerze wierzę, że to się zmieni.
Źródło: lublin.ngo.pl