Pomagają osobom zmagającym się z depresjami. Poświęcają czas dzieciom, które mają problemy z nauką. Zajmują się psami w schroniskach, zabiegając o ich adopcję – z okazji Dnia Wolontariusza przypominamy historie warszawskich wolontariuszy i wolontariuszek. Może kogoś zainspirują…?
Dotrzeć do ludzi, którzy potrzebują specjalistycznej pomocy
– W Polsce czas oczekiwania na wizytę u specjalisty zdrowia psychicznego jest bardzo długi, dlatego szczególnie zależy nam na tym, aby efektywnie docierać z informacją o wsparciu, jakie oferuje nasza Fundacja. Chcemy, aby osoby chorujące na depresję wiedziały, że mogą skorzystać z bezpłatnych, zdalnych konsultacji. Bez względu na to, w jakim zakątku Polski mieszkają! W tym zakresie pomoc wolontariuszy jest dla nas bezcenna! Nasi wolontariusze pełnią rolę edukatorów, którzy w swoich miejscowościach roznoszą ulotki i materiały edukacyjne dotyczące depresji, a także wieszają plakaty w okolicznych szkołach, szpitalach i innych lokalnych instytucjach. Z ich pomocą udaje się nam dotrzeć do ludzi, którzy potrzebują specjalistycznej pomocy. To ogromna szansa, by wesprzeć osoby, które nie leczą depresji, a od lat się z nią zmagają – mówi Anna Morawska-Borowiec, prezeska Fundacji "Twarze Depresji" w rozmowie z Dorotą Kaczmarek z Miejskiego Portalu Wolontariatu ochotnicy.waw.pl.
Satysfakcja i frajda
– Praca w korporacji, a do tego zdalna, ma to do siebie, że często jest bardzo abstrakcyjna. Osiąga się pewne cele, jednak nie są one widoczne. Często nie ma też bezpośrednich kontaktów z ludźmi. Nie widzę i nie słyszę ludzi. W swojej pracy obcuję przede wszystkim z awatarami. Zdecydowałem się na wolontariat, bo potrzebowałem kontaktu z ludźmi i chciałem zobaczyć efekt swojej pracy. Nawet jeśli trwa to semestr albo dwa. Wiem, że mogę zrobić coś dobrego i sprawia mi to po prostu szalenie dużo satysfakcji i frajdy! – mówi w rozmowie z Dorotą Kaczmarek z Miejskiego Portalu Wolontariatu ochotnicy.waw.pl Michał Kurkowski, inżynier automatyki, pracujący w branży IT, który w białołęckim Ośrodku Pomocy Społecznej pomaga dzieciom w nauce matematyki i języka angielskiego.
Znacznie więcej niż spacery
– Pomocą w schronisku zainteresowałam się po raz pierwszy na studiach – zawsze byłam „psiarą”, więc ciekawiła mnie taka forma wolontariatu. Udzielałam się w schronisku w Ciapkowie w Gdyni, bo tam studiowałam. Moja aktywność w tamtym schronisku sprowadzała się najczęściej do spacerów z psami, więc towarzyszyły mi na ogół pozytywne emocje, związane z tym zajęciem. Po przeprowadzce do Warszawy trafiłam do Schroniska „Na Paluchu”. I tu zaczęła się naprawdę ciężka praca.
Okazało się, że wolontariat schroniskowy to znacznie więcej niż spacery.
– Adopcje i szczęśliwe zakończenia to tylko wycinek naszej pracy, ale przede wszystkim to raczej smutne zajęcie – obciążające psychicznie i fizycznie.
To wolontariat wyzwalający wiele różnych, często bardzo trudnych emocji. Z racji tego, że jest to największe w Polsce schronisko miejskie, na początku trochę przytłacza. Wolontariat w takim miejscu nie polega tylko na głaskaniu miłych piesków, które ufnie wskakują na kolana. To też „trud, brud i smród”. Warunki w schronisku są dalekie od idealnych, a jego funkcjonowanie opiera się właśnie głównie na wolontariacie. Po prostu są ludzie, którzy chcą pomagać.
O swoim zaangażowaniu w pomoc bezdomnym psom opowiedziała Magdalenie Wroczyńskiej z serwisu warszawa.ngo.pl Hanna Paczkowska, wolontariuszka warszawskiego Schroniska „Na Paluchu”.
Źródło: inf. własna warszawa.ngo.pl
Skorzystaj ze Stołecznego Centrum Wspierania Organizacji Pozarządowych
(22) 828 91 23