– Cały czas trzymam puszkę po coca-coli podarowanej przez kobietę ze slamsów, która biegła za nami, chcąc podziękować za warsztaty – wspomina spontaniczną wakacyjną akcję Olga Ślepowrońska, wolontariuszka, podróżniczka, świeżo upieczona pani psycholog, entuzjastka międzykulturowej różnorodności i twórczej pedagogiki.
Co robi
Dziewięć lat temu z dwójką przyjaciół wyjechała jako wolontariuszka na obóz dla osób niepełnosprawnych umysłowo.
– Miałam 16 lat i to było prawie mistyczne doświadczenie – wspomina Ola.
Wkrótce z przyjaciółmi zaczęła organizować kolejne obozy.
– Dwa razy byliśmy w domu dziecka w Supraślu. Doszłam jednak do wniosku, że nie podoba mi się formuła kolonii. Przecież to są dorośli ludzie i to jest dla nich trochę uwłaczające, że my im proponujemy jakieś zabawy w Indian, nawet jeśli je lubią. Wymyśliłam, że pojedziemy do gospodarstwa i będziemy razem pracować. To był absolutny strzał w dziesiątkę.
W tej chwili organizowane są trzy obozy w lecie i dwa w zimie. Spotkania odbywają się również w ciągu roku. Jest stały nabór wolontariuszy z warszawskiej „Poniatówki”.
– Przede wszystkim zależy nam na wspólnym byciu ze sobą i działaniu. W tym widzę godność tych ludzi. Wszyscy się nimi opiekują, wymyślają nowe terapie. Jakby się urodzili wyłącznie dla tych terapii. A tak mają okazję dać coś od siebie.
Doświadczenia z niepełnosprawnymi otworzyły Olę na inne działania. Zaczęło się prawdziwe „wolontariackie szaleństwo”. Jeździła do wiosek z programem Klanzy. Udzielała się w Stowarzyszeniu Dla Dzieci Romskich. Działała w świetlicy socjoterapeutycznej. Chodziła z doktorem Clownem do szpitali. Pracowała w Itace.
– Kiedy wybrałam się do Portugalii na stopa poczułam straszny niedosyt, że po prostu sobie wyjechałam i już. Bo wiesz, na stopie zawsze znajdzie się ktoś, kto ci pomoże, więc pojawia się potrzeba, żeby ten dług wdzięczności spłacić. Wybraliśmy się z moim chłopakiem do slamsów i poprowadziliśmy warsztaty dla dzieci. Pokazywaliśmy, jak robić wielkie bańki mydlane. To było fantastyczne. Zobaczyłam, że podczas zwykłego wakacyjnego wyjazdu, poza działaniami instytucji, bez dofinansowywania też można coś zrobić. Po warsztatach przychodzili do nas rodzice dzieci, zapraszali nas do siebie. To było bardzo wzruszające.
Potem był wyjazd na Syberię, również przygotowany poza oficjalnymi strukturami.
– Napisałam projekt warsztatów dla dzieci i wysłałam do działacza polonijnego w Ałtaju. On odpisał, że zorganizuje miejsca, w których będę mogła pracować. Jeździłam do domów kultury, szkół. Przyjeżdżałam w jedno miejsce i okazywało się, że znają tam inne, w którym również potrzebny ktoś do prowadzenia zajęć.
Dlaczego to robi
Uważa, że branie pieniędzy za tego typu pracę jest jak najbardziej ok. Sama jednak wybrała wolontariat.
– To dla tych ludzi przekaz, że warto do nich przyjechać, że oni też mogą dać coś od siebie. Wytwarza się zupełnie inna relacja. Dla mnie to mobilizacja, żeby naprawdę się otworzyć, bo jeśli nie mam motywacji, że stoi za tym kasa, to sam kontakt jest motywacją i muszę się na nim naprawdę skupić.
– Jest to również sposób na wejście do różnych światów, do których inaczej nie miałabym wstępu. Dzięki temu poznałam dzieci romskie, ich zwyczaje, dowiedziałam się, ilu ludzi ginie bez wieści w Polsce.
Największy sukces
– Nigdy nie myślałam w tych kategoriach. Na pewno było strasznie dużo świetnych momentów. Pamiętam, jak w Dniu Dziecka wybraliśmy się ze znajomymi na jedno z praskich podwórek. Mieliśmy chustę Klanzy, kredę, cukierki. Bawiliśmy się z dziećmi. W pewnym momencie zaczęły podchodzić osoby z zewnątrz, dorośli, ludzie w naszym wieku. Pomyślałam: Super! Właśnie o to chodzi! O to, by ludzie z własnej inicjatywy włączali się w to, co robimy.
Największa porażka
– Zaraz po maturze miałam pomysł na warsztaty w Domach Dziecka prowadzone dokładnie na takiej samej zasadzie, jak działania z moimi upośledzonymi. Mieliśmy razem uczyć się różnych technik artystycznych, które dzieci mogłyby potem wykorzystać robiąc coś dla innych. O projekcie było dość głośno. Zgłosiło się dużo osób. Zaczęliśmy współpracę z Domem Dziecka, jednak oni mieli różne ale… W końcu nic z tego nie wyszło. Strasznie przeżywam, jeśli nie uda mi się czegoś doprowadzić do końca. Mam dużo pomysłów i wszystkie, których nie zrealizuję są dla mnie jak dziury w zębie.
Marzenia i plany
– W przyszłości chcę połączyć podróże, sztukę i pracę społeczną.
– Chciałabym też przez rok podróżować po byłym ZSRR robiąc to, co robiłam na Ałtaju. To w tej chwili moje największe marzenie. Jak uda mi się zrealizować, będę mogła na chwilę usiąść i odpocząć.
Na razie jednak nie czas na odpoczynek. Ola razem ze swoim chłopakiem Grześkiem Ryczywolskim (poznali się w Rumunii prowadząc warsztaty dla dzieci ) przygotowuje nowy program „Otwieracz”.
W planach jest także podróż.
– Dawno postanowiłam, że po ukończeniu studiów wyjadę gdzieś dalej. Teraz jadę do Indii z programu AISEC na wolontariat w szkole dla dzieci niepełnosprawnych. Potem do Turcji, do Stowarzyszenia, które zajmuje się tworzeniem sztuki z osobami niepełnosprawnymi i wykluczonymi społecznie. Później wybieram się do szkoły performance w Danii. To już nie jest wolontariat, ale rzecz wiąże się z moimi planami, więc na pewno się przyda.
Olga Ślepowrońska – ukończyła psychologię kliniczną w Szkole Wyższej Psychologii Społecznej. W 2006 roku współzałożyła stowarzyszenie „Grzynamoja”, które organizuje obozy autoterapeutyczne dla osób upośledzonych umysłowo. W latach 2005-2009 prowadziła warsztaty autoterapeutyczne w ramach projektu Wolontariat Studencki z ramienia amerykańskiej fundacji Wolność dla dzieci z małych miejscowości. W latach 2008-2009 prowadziła lalkowego teatrzyku Powsinoga. Robiła warsztaty plastyczne i z pedagogiki zabawy dla dzieci z Ukrainy, Syberii, Biesłanu i Sri Lanki. Prowadziła także warsztaty przeciwdziałające ucieczkom dla młodzieży ze stołecznych liceów i gimnazjalistów jako wolontariuszka Centrum Poszukiwań Osób Zaginionych Itaka. Ukończyła liczne kursy autoterapii i pedagogiki zabawy (Polskie Stowarzyszenie Pedagogów i Animatorów Klanza).
Źródło: inf. własna ngo.pl