Przeglądarka Internet Explorer, której używasz, uniemożliwia skorzystanie z większości funkcji portalu ngo.pl.
Aby mieć dostęp do wszystkich funkcji portalu ngo.pl, zmień przeglądarkę na inną (np. Chrome, Firefox, Safari, Opera, Edge).
ngo.pl używa plików cookies, żeby ułatwić Ci korzystanie z serwisuTen komunikat zniknie przy Twojej następnej wizycie.
Dowiedz się więcej o plikach cookies
Chcą ułatwić Polakom składanie obywatelskich projektów ustaw oraz zmobilizować polityków do tego, by podobne inicjatywy traktowali serio. Autorzy akcji „Obywatele decydują” domagają się zmian w obowiązującym prawie. Zbierają internetowe podpisy pod petycją do parlamentarzystów oraz rozgrzewają internet kontrowersyjnym spotem.
Rafał Gębura: Chcecie ułatwić procedurę składania obywatelskiej inicjatywy ustawodawczej. Jest zbyt skomplikowana?
Rafał Górski, prezes Instytutu Spraw Obywatelskich – INSPRO: – Problem dotyczy dwóch obszarów. Pierwszy to procedura zbierania podpisów. Dziś istnieje mnóstwo drobnych formalno-proceduralnych spraw, które utrudniają życie obywatelom zbierającym podpisy pod projektem ustawy. Przykładowo, ciąży na nich obowiązek ogłoszenia w ogólnopolskiej prasie, że zawiązali Komitet Inicjatywy Ustawodawczej, a to przecież dodatkowe koszty. My proponujemy, aby taką informację, na zlecenie Marszałka Sejmu, podawał Monitor Polski.
Reklama
Kolejny problem dotyczy etapu, w którym projekt ustawy oraz 100 tys. podpisów trafiają do Sejmu. Nie może być tak, że obywatelskie inicjatywy, za którymi stoi tak wiele osób i tak wiele pracy, trafiały do sejmowej „zamrażarki” lub „kosza”. Domagamy się, aby inicjatywy obywatelskie były rzetelnie rozpatrywane przez polityków.
Do 2011 roku do Marszałka Sejmu złożono 105 zawiadomień o utworzeniu Komitetu Inicjatywy Ustawodawczej. Tylko w 35 przypadkach udało się zebrać 100 tys. podpisów i doprowadzić sprawę do końca. Co jest największą przeszkodą?
R.G.: – Myślę, że sama kwestia nagłośnienia tematu. Brak wsparcia medialnego to jedna z największych przeszkód. Dlatego proponujemy następującą zmianę: gdy konkretna inicjatywa zbierze już 50 tys. podpisów, Komitet Inicjatywy Ustawodawczej powinien mieć zagwarantowany dostęp do publicznych mediów na zasadach podobnych do tych, które przysługują komitetom wyborczym w ramach wyborów. Chodzi o zwykłą debatę w radiu czy telewizji, podczas której członkowie Komitetu będą mieli możliwość wyjaśnić, o co chodzi i po co to wszystko. Oczywiście, będzie to dla nich również okazja, by dodatkowo nagłośnić tę sprawę i dozbierać kolejne 50 tys. podpisów.
Obecnie na zebranie wymaganej liczby podpisów obywatele mają trzy miesiące. To optymalny czas?
R.G.: – Kiedy zaczynaliśmy prace nad rekomendacjami do tej ustawy, osobiście byłem zwolennikiem przedłużenia tego okresu. Po długich i bardzo gorących debatach – był to jeden ze spornych punktów – doszliśmy do wniosku, aby utrzymać obecnie obowiązujący okres. Przeważyły argumenty za tym, że trzy miesiące to czas, który powoduje mobilizację, a ta sprzyja podobnym inicjatywom. W projekcie nowelizacji wprowadziliśmy jednak zapis, aby w sytuacjach nadzwyczajnych (np. choroba lidera) istniała możliwość wstrzymania procesu zbiórki podpisów. Mieliśmy już takie przypadki, w których tego zapisu po prostu zabrakło. Gdy zbierano podpisy pod inicjatywą związaną z rzecznikiem pacjenta, lider zachorował, nie udało się dozbierać brakujących 20 tys. podpisów i cała inicjatywa upadła.
Jakie zmiany zakłada jeszcze wasz projekt?
R.G.: – Kolejna ważna kwestia to wsparcie finansowe. Proponujemy, aby te komitety, którym udało się zebrać 100 tys. podpisów, otrzymywały zwrot kosztów, jakie ich członkowie musieli ponieść w związku z całą akcją. Chodzi m.in. o koszty przejazdów, noclegów, wsparcia prawnego czy nawet koszty ksera. Przyjęliśmy umowną kwotę 20 tys. zł. Wydaje nam się, że suma ta z jednej strony nie będzie zbyt dużym obciążeniem dla budżetu państwa, a z drugiej nie doprowadzi do sytuacji, w której ludzie będą pisali projekty ustaw i zbierali pod nimi 100 tys. podpisów tylko po to, by uzyskać wspomniany zwrot kosztów.
Nasz projekt nowelizacji gwarantuje też członkom komitetów możliwość skorzystania z nieodpłatnego noclegu w hotelu sejmowym. Chodzi o sytuację, w której osoby dojeżdżają do Sejmu, by prezentować projekt ustawy lub prowadzić rozmowy z politykami.
Czy macie jakiś sposób na to, aby inicjatywy obywatelskie nie trafiały do sejmowej „zamrażarki”?
R.G.: – Proponujemy wprowadzenie zapisów określających kiedy konkretnie ma odbyć się pierwsze, drugie i trzecie czytanie projektu. To rozwiązanie zmobilizuje parlamentarzystów do pracy nad obywatelskimi projektami ustaw i nie dopuści do sytuacji, w której będą one trafiały do sejmowej „zamrażalki” lub „kosza”.
Jaki macie plan, aby propozycje, o których rozmawiamy, stały się obowiązującym prawem?
R.G.: – Chcemy przekonać do naszego projektu grupę 15 posłów, którzy złożą projekt poselski. Zależy nam, aby byli to posłowie ze wszystkich partii politycznych zasiadających w Sejmie. Już teraz, po kilku miesiącach rozmów, widzimy jednak, że będzie to karkołomne zadanie. Posłowie partii „x”, którzy słyszą od nas, że rozmawiamy również z posłami partii „y”, wyraźnie tracą entuzjazm. To dla nas niezrozumiałe, ponieważ sprawa, o którą walczymy, może służyć wszystkim, bez względu na poglądy polityczne.
To oznacza, że z projektu poselskiego nici?
R.G.: – Niezupełnie. Wiele partii, szczególnie opozycyjnych, jest zainteresowanych naszą inicjatywą. Mamy już kilka deklaracji, że partie dadzą nam 15 posłów, którzy złożą projekt poselski. My jednak nie wchodzimy w tę grę, ponieważ nie chcemy, aby była to inicjatywa tylko jednej partii. Nie chcemy jej upartyjnić. Wciąż wierzymy, że uda nam się skłonić parlamentarzystów do zgłoszenia ponadpartyjnego projektu. Staramy się doprowadzić do sytuacji, w której politycy, a w szczególności liderzy partii, poczują oddech społeczeństwa na swoich plecach. W tym celu mobilizujemy obywateli i wykorzystując Internet, zbieramy podpisy pod petycją, w której domagamy się ułatwień formalno-prawnych oraz sprawnego i rzetelnego rozpatrywania inicjatyw obywatelskich. Kilka tygodni temu mieliśmy zaledwie 3,5 tys. podpisów. W tej chwili mamy już ponad 200 tys. podpisów i liczba ta wciąż rośnie. By politycy traktowali nas jak partnerów, to jednak wciąż za mało, dlatego postawiliśmy sobie za cel zebranie 500 tys. podpisów. Jeśli to nie wystarczy, będziemy podejmowali inne działania, również te niekonwencjonalne i bardziej radykalne.
Jeden z waszych internetowych spotów, który zachęca do podpisania petycji, ma już prawie półtora miliona odsłon. To w ostatnim czasie kolejna kontrowersyjna kampania społeczna, która sięga po wulgaryzmy. Czy tego rodzaju zabiegi są dziś konieczne do osiągnięcia celu?
R.G.: – Ten filmik został zamieszczony w internecie nie przez nas, ale przez grupę, która przygotowała dla nas spoty reklamowe. W ramach kampanii medialnej przygotowaliśmy w sumie kilka bardzo merytorycznych spotów, które zostały wpuszczone do sieci oraz wyemitowane w radiu – 80 emisji w dość dobrym czasie antenowym. Efekt tych działań – co było dla mnie dużym zaskoczeniem – był taki, że pod petycją zebraliśmy zaledwie 3,5 tys. podpisów.
Prawda jest taka, że ten „niegrzeczny” filmik wywołał bardzo duży rezonans. W naszym zespole wciąż toczą się żywe dyskusje nad tym, co ten spot tak naprawdę powoduje. Czy faktycznie kształtuje takie postawy obywatelskie, na których nam zależy, czy absolutnie nie ma z nimi nic wspólnego…?
Do jakich wniosków dochodzicie?
R.G.: – Trudno w tej chwili jednoznacznie ocenić to, co zadziało się z tym filmikiem. Myślę, że warto będzie się nad tym zastanowić za kilka miesięcy, kiedy kampania będzie wchodziła w kolejne etapy. Osobiście zastanawiam się, czy my – społecznicy – nie zapominamy, że żyjemy w kraju, w którym obok ludzi kulturalnych są ludzie, którzy reagują właśnie na wulgaryzmy. Z tymi osobami też warto rozmawiać, a rozmowa z nimi zaczyna być w ogóle możliwa, kiedy częściowo zaczynamy mówić ich językiem. Można się oczywiście na nich obrażać za to, że właśnie w taki sposób stawiają przecinki, ale może warto zastanowić się, czy to nie jest jakaś szansa na to, by z nimi rozmawiać, by kształtować ich postawy i spróbować zaangażować ich w dalsze działanie. My próbujemy. Jakiś czas temu wysłaliśmy newsletter do wszystkich osób, które podpisały się pod petycją, próbujemy ich w to bardziej wciągnąć. Tworzymy sieć aktywistów z całej Polski. Szukamy grafików, programistów, osoby z tzw. „lekkim piórem”. Każdy może się zaangażować, wystarczy tylko poświęcić trochę swojego czasu i umiejętności. Dziękujemy wszystkim, którzy już poparli naszą inicjatywę i zachęcamy pozostałych. Nasz cel to pół miliona podpisów!
Teksty opublikowane na portalu prezentują wyłącznie poglądy ich Autorów i Autorek i nie należy ich utożsamiać z poglądami redakcji. Podobnie opinie, komentarze wyrażane w publikowanych artykułach nie odzwierciedlają poglądów redakcji i wydawcy, a mają charakter informacyjny.