W żadnych poprzednich wyborach organizacje nie zrobiły tak wiele, żeby Polakom się chciało głosować. I żebyśmy mogli świętować najwyższą frekwencję w historii wolnej Polski.
Tak marnej, jak w Polsce, frekwencji wyborczej nie ma w całej
Europie. Na tę ostatnią, najwyższą w historii, pracowały – zwykle
stroniące od polityki – organizacje pozarządowe. I, tak jak
głosujący, zasługują na podziękowania. Zróbmy przegląd tych
wysiłków przedwyborczych.
Na cztery dni przed wyborami w pokojach Forum Obywatelskiego Rozwoju piętrzyły się pod ścianami równo ułożone paczki. W nich: ulotki, nalepki, znaczki. Plakaty „PARLAMENT. Zrób to sam”, stylizowane na instrukcje IKEA, sugerowały, że głosowanie jest proste jak skręcenie drewnianego mebla. Te materiały wyemitowały największe stacje telewizyjne, pojawiły się na szpaltach najpoczytniejszych dzienników, trafiły do ponad 600 szkół, 200 organizacji i kilkuset osób prywatnych.
Sukces tej krótkiej, zaledwie dwutygodniowej, kampanii polegał na współpracy wielu partnerów i profesjonalnym przekazie. Do szkół dotarło Centrum Edukacji Obywatelskiej, z materiałami w Polskę ruszyły lokalne organizacje, zrzeszone w programie „Masz Głos, Masz Wybór”, prawybory na 33 polskich uczelniach prowadziła młoda Fundacja Projekt Polska i Parlament Studentów.
Koalicjanci mieli też partnerów biznesowych. I to z pierwszej
półki. Do kosztów kampanii, wynoszących 200 tys. zł, dołożyła się
PKPP Lewiatan. Ikeowskie spoty zaprojektowała pro bono Agencja PZL
Kota Przybory, autorzy wielu nagradzanych kampanii reklamowych.
Słowem – tworzono ją na podstawie badań postaw wyborczych i
kierując się wskazówkami ekspertów.
- Potraktowaliśmy reklamowanie obowiązku obywatelskiego" jak
każdy inny produkt reklamowy - mówi szef Agencji, Kot Przybora -
Bardzo nam zależało, żeby nie używać słów: ani obowiązek, ani
obywatelski, nie zachęcać w tonie górnolotnych treści.
Kampanię do młodych wyborców kierowali też pionierzy działań
profrekwencyjnych sprzed dwóch lat: Stowarzyszenie wybieram.pl.
Powstały dizajnerskie vlepki, znaczki i plakaty. Na nich hasła
zebrane na letnich festiwalach, podczas których młodzi dopisywali
zakończenie do zdania „Głosuję, bo…”. W powstałych w ciągu dwóch
dni spotach telewizyjnych powtórzyło je dwadzieścia sześć znanych
osób: „Bo lubię chodzić po lokalach”, „bo mnie to jara”, „bo to
jest sexy”, „bo jestem u siebie”.
Można jedynie spekulować, jak bardzo te kampanie wpłynęły
na frekwencję. Jednak biorąc pod uwagę, że najbardziej
zmobilizowała się w tych wyborach młodzież i mieszkańcy wielkich
miast, to trzeba przyznać, że to właśnie byli główni odbiorcy
kampanii profrekwencyjnych: użytkownicy internetu, bloggerzy,
czytelnicy dzienników i tygodników opinii - im prosty, świeży,
czasem ironiczny styl przekazu był najbliższy.
Specjalne kampanie, instruujące, jak głosować, były skierowane do studentów, emigrantów i niepełnosprawnych. Niezależne Zrzeszenie Studentów, organizator kampanii „Głosuję – Wybieram” informował, jak głosować poza miejscem zamieszkania i wystarał się o godziny rektorskie, żeby na zajęcia mogli spokojnie wrócić głosujący w domu.
Do głosowania namawiano też osoby niepełnosprawne. W tej
grupie frekwencja jest jeszcze niższa od przeciętnej. Nie wynika to
jednak z nieobywatelskiej postawy, ale ze sztywnych reguł
dotyczących sposobu głosowania i niedostępności lokali wyborczych.
W wielu miastach władze zapewniły niepełnosprawnym bezpłatny dowóz
do lokalu wyborczego. Zżymał się na to Piotr Pawłowski, szef
Stowarzyszenia Integracja. Wolałby, żeby wprowadzić „wędrujące
urny” lub głosowanie przez Internet, niż kreować obraz osoby
niepełnosprawnej jako wiecznie wymagającej pomocy, zawracającej
głowę burmistrzom i komisji wyborczej.
Pozostało namawiać do głosowania. Kampanię „Masz głos,
masz prawo!” prowadziło na Śląsku Stowarzyszenie Inicjatyw
Społecznych IN-PLUS. Starało się dotrzeć również z informacją o
tym, między kim wybierać. Jeśli bowiem kampania prowadzona jest za
pomocą billboardów i spotów, to osoby niewidome tracą większość
przekazu.
Osobną, dość zmobilizowaną grupę, proszącą o instrukcję
wyborczą, byli przebywający za granicą. Pytania o to, jak głosować
na wakacjach na Mauritiusie, do kiedy można zarejestrować się w
konsulacie w Pampelunie, hurtowo spływały na skrzynki organizatorów
dwóch głównych kampanii: 21października.pl i wybieram.pl. Żaden nie
został bez odpowiedzi dłużej niż 48 godzin.
Podczas warszawskiego „przyjęcia powyborczego” na Chłodnej
25 społecznicy i wolontariusze, podobnie jak politycy w sztabach,
czekali na „swój” wynik wyborczy. Najwyższą w wolnej Polsce
frekwencję wyborczą. To co, udało się?
Komentarz
- Tylu kampanii i takiego ożywienia nie było podczas żadnych wcześniejszych wyborów, może poza referendum unijnym, gdzie mobilizacja społeczna dotycząca tego, żeby skłonić ludzi do głosowania, rzeczywiście była bardzo duża.
Powiedziałbym też, że pojawiła się w nich nowa jakość: refleksja
nad tym, do jakich grup są kierowane, praca ludzi, którzy się na
tym znają. Organizacje działały też przy wsparciu i sympatii mediów
i firm reklamowych. Tworzyły się zatem koalicje różnych
sektorów.
To, że kampanie profrekwencyjne zaczęły w tym roku duże, uznane
organizacje spowodowało, że mniejsze się podłączyły – mieliśmy do
czynienia z efektem kuli śniegowej. Wiele mniejszych organizacji
jest uzależnionych od finansów publicznych, do tej pory bały się,
że się komuś narażą.
Zmieniła się też postawa społeczników. Organizacje dotychczas
obawiały się posądzenia o upolitycznienie. Wcześniej dominowała
więc postawa antypolityczna: wszystko jedno, co się dzieje, róbmy
swoje. Jednak poprzednie wybory i zwycięstwo różnego rodzaju
populistów pokazało, że jeśli całe grupy społeczne się wyłączają,
to rządzą najgorsi z możliwych i wszystkim jest gorzej.
Źródło: inf. własna