– Uczestnictwo w spotkaniach w zespole Pełnomocnika to też sposób na dawanie świadectwa: wobec rządzących i wobec organizacji. To przed tymi ostatnimi czuję się odpowiedzialna. I jeśli w którymś momencie uznam, że to, co się dzieje, jest fikcją, to zrezygnuję, głośno mówiąc o przyczynach. Ale bardzo bym tego nie chciała – mówi Ewa Kulik-Bielińska, dyrektorka Fundacji Batorego.
Ignacy Dudkiewicz: – Ile spotkań odbyło się w ramach zespołu powołanego przez Pełnomocnika Rządu ds. Społeczeństwa Obywatelskiego, którego jest pani członkinią?
Ewa Kulik-Bielińska: – Dwa.
To z końca kwietnia…
E.K-B.: – Tak, było to spotkanie inauguracyjne.
I to z końca czerwca.
E.K-B.: – Zgadza się.
Czy Pełnomocnik był obecny na obu spotkaniach?
E.K-B.: – Tak.
Spotkania miały odbywać się mniej więcej co miesiąc. Dlaczego więc przerwa była znacząco dłuższa?
E.K-B.: – Nie wiem. Pełnomocnik tego nie wyjaśnił, a nikt z obecnych na spotkaniu o to nie zapytał.
Nie są państwo o tym informowani?
E.K-B.: – Nie.
Rząd nie może programować społeczeństwa
Co się działo podczas pierwszego spotkania?
E.K-B.: – Pierwsza część poświęcona była rozmowie o celu i formule pracy zespołów. Pełnomocnik powiedział, że zamierza w połowie przyszłego roku przedstawić Radzie Ministrów projekt Narodowego Programu Rozwoju Społeczeństwa Obywatelskiego, który „ma się wpisać w Średniookresową Strategię Rozwoju Kraju jako program operacyjny w ramach sektorowej Strategii Rozwoju Kapitału Społecznego”. Powiedział też, że trwają prace nad ustawą o Narodowym Centrum Rozwoju Społeczeństwa Obywatelskiego, które ma mu zapewnić wsparcie instytucjonalne w prowadzeniu badań i analiz oraz zarządzać horyzontalnymi programami operacyjnymi i grantowymi. Zapowiedział, że projekt ustawy o Narodowym Centrum będzie gotowy w ciągu dwóch tygodni i zostanie nam przedstawiony w celu zebrania naszych uwag, a następnie poddany konsultacjom publicznym. Stwierdził, że nasze grono traktuje jako grono ekspertów, a nie grono konsultacyjne oraz że oczekuje, że wspomożemy go naszą wiedzą w przygotowaniu Programu, który będzie następnie elementem szerokich konsultacji w środowisku pozarządowym.
Mogliście się państwo odnieść do tych pomysłów?
E.K-B.: – Tak. Po wystąpieniu Pełnomocnika każdy z uczestników zgłosił pytania, wątpliwości i uwagi co do formuły prac zespołów. Wskazywano na trudność wypracowania czegoś sensownego podczas comiesięcznych, dwugodzinnych spotkań w dość dużym gronie. Podnoszono również kwestię zazębiania się tematyki poszczególnych zespołów, konieczności przygotowywania analiz oraz otwarcia procesu na ludzi spoza zespołów. Pełnomocnik zapowiedział publikację notatek i nagrań ze spotkań na swojej stronie internetowej, stworzenie grup roboczych do opracowania poszczególnych problemów, rozważenie spotkań międzyzespołowych oraz przygotowanie konferencji problemowych (na przykład w sprawie jednego procenta).
Czego dotyczyła druga część spotkania?
E.K-B.: – Wtedy każdy z uczestników odniósł się do kwestii, która ma być przedmiotem refleksji zespołu, czyli reformy systemu horyzontalnego finansowania rozwoju społeczeństwa obywatelskiego.
Jakie tematy były podnoszone?
E.K-B.: – Każdy mówił, co mu leży na wątrobie. W efekcie było to dość chaotyczna wymiana opinii.
Ktoś mówił o potrzebie zajęcia się dotacjami unijnymi w taki sposób, żeby w kolejnym okresie programowania przeznaczyć je na inne niż dotąd cele. Ktoś inny podnosił problem wkładów własnych do projektów finansowanych ze środków unijnych, szczególnie w EFS. Jeszcze inny przekonywał o potrzebie uproszczenia procedur w FIO i wprowadzenia procedury odwoławczej od ocen ekspertów. Następny – o potrzebie uproszczenia księgowości i zmniejszenia obowiązków formalno-prawnych spoczywających na organizacjach. Kolejna osoba wskazywała na niski w Polsce wskaźnik kapitału społecznego i brak w systemie edukacyjnym elementów zachęcających młodych ludzi do podejmowania aktywności obywatelskiej. Mówiono o konieczności odejścia od rygorów sprawozdawczości corocznej w projektach wieloletnich, niskim poziomie ocen ekspertów i braku informacji zwrotnej, nadmiernej biurokracji i bezsensownych wymogach drobiazgowej sprawozdawczości w programach rządowych, skutkujących produkcją i kopiowaniem ton dokumentów. Wskazywano na szereg uregulowań prawnych, które blokują aktywność obywatelską.
Burza mózgów?
E.K-B.: – Raczej ściana płaczu, skarg i narzekań. Rozmowie zabrakło struktury. Ale może tak musiało być w przypadku spotkania de facto zapoznawczego.
Na tym przykładzie było wyraźnie widać zazębianie się tematyki podnoszonej przez różne zespoły. Horyzontalne finansowanie organizacji bardzo mocno wiąże się z otoczeniem prawnym. Mówiono też o rozwoju filantropii, o odpisach podatkowych. Postulowano wprowadzenie zachęt dla darczyńców – od zwiększenia ulg podatkowych po opodatkowanie spadków i zwolnienie ich z podatku w przypadku przekazania środków na działalność pożytku publicznego.
Czyli mówiono o wszystkim…
E.K-B.: – I o niczym. Niestety.
Ale już sam pomysł, że rząd – nawet przy wsparciu ekspertów ze środowiska pozarządowego – pisze program rozwoju społeczeństwa obywatelskiego, jest aberracją. Rząd nie może programować społeczeństwa obywatelskiego. To, co rząd może robić, to tworzyć warunki sprzyjające jego rozwojowi albo odwrotnie – rzucać mu kłody pod nogi.
Nazewnictwo już się zmieniło. Przynajmniej w wypowiedziach Pełnomocnika słyszymy już o Narodowym Programie Wspierania Rozwoju Społeczeństwa Obywatelskiego.
E.K-B.: – To pozytywny efekt rozmowy, jaką mieliśmy na pierwszym spotkaniu zespołu u Pełnomocnika. Ale w dokumentach rządowych zmiany nazwy nie ma.
Decyzje zapadają gdzie indziej
Czy ma pani poczucie, że dotychczasowy dorobek trzeciego sektora jest uwzględniany w pracach nad Programem?
E.K-B.: – Trudno powiedzieć, bo tych prac na razie nie widać. Zaproszenie do zespołów eksperckich osób zaangażowanych wcześniej w działania na rzecz poprawy funkcjonowania trzeciego sektora można traktować jako wyraz uznania dla dotychczasowego dorobku. Natomiast w warstwie narracji obozu rządowego dorobek ten jest albo deprecjonowany, albo lekceważony.
Co ma pani na myśli?
E.K-B.: – Wicepremier Gowin w liście przesłanym na konferencję Pełnomocnika oświadcza, że nareszcie, po 27 latach wolnej Polski, będzie u nas budowane społeczeństwo obywatelskie. Na kongresie Polska Wielki Projekt dowiadujemy się, że wszystko, co działo się do tej pory, było nieautentyczne i podporządkowane jednej, „fałszywej” ideologii narzuconej z zewnątrz, a prawdziwe społeczeństwo obywatelskie to rodzina Radia Maryja, Kluby Gazety Polskiej, Ruch Kontroli Wyborów i Solidarni 2010.
A przecież warto byłoby się odwołać do dorobku poprzedników, a także tego, co wypracowują organizacje pozarządowe w ramach Strategicznej Mapy III Sektora. Rada Dialogu Obywatelskiego to pomysł, który był dyskutowany z poprzednim rządem. Przygotowane zostały pewne rekomendacje. Szereg spraw dotyczących poprawy funkcjonowania III sektora zostało rozpoczętych przez Zespół ds. poprawy funkcjonowania organizacji pozarządowych przy Kancelarii Prezydenta Bronisława Komorowskiego. „Urobek” tego zespołu został przekazany do Kancelarii Prezydenta Dudy z propozycją kontynuacji działań Zespołu w dowolnej konfiguracji personalnej. Przekazano go też Pełnomocnikowi i zespołom parlamentarnym ds. współpracy z NGO.
Z jakim odzewem?
E.K-B.: – Oferta pozostała bez echa. O zespołach parlamentarnych (a są aż dwa) nie wiadomo, czy w ogóle się zebrały. A jeśli tak, to albo bez udziału organizacji, z którymi mają współpracować, albo z udziałem tylko wybranych NGO.
Trzeba jednak przyznać, że poprzedni rząd, Prezydent i sejm – choć w warstwie deklaracji niezwykle otwarci na współpracę z organizacjami pozarządowymi – byli niekonsekwentni i niezwykle powolni. Wszystko szło jak po grudzie. Nowelizacja ustawy o stowarzyszeniach przeszła w ostatniej chwili, cudem – dzięki determinacji przedstawicieli III sektora, doradcy ds. NGO w Kancelarii Prezydenta Komorowskiego oraz zaangażowaniu kilku pracowitych posłów z Komisji Polityki Społecznej i Parlamentarnego Zespołu ds. Współpracy z Organizacjami Pozarządowymi. Również dzięki przychylności Kancelarii Prezydenta Dudy, który nie wycofał swojego poparcia dla – formalnie – projektu swojego poprzednika. Nowy Fundusz Inicjatyw Obywatelskich, którego założenia zostały wypracowane w zespole pod patronatem Prezydenta, został zbojkotowany przez Ministerstwo Polityki Społecznej. Gotowy projekt ustawy o FIO diabli wzięli, praca wielu osób rozpoczęta na Forum Inicjatyw Pozarządowych w 2011 roku trafiła do kosza. Wiele fajnych pomysłów grzęzło gdzieś po drodze, rozbijało się o niechęć urzędników, słabą koordynację działań w resortach, brak determinacji po stronie administracji do doprowadzenia spraw do końca. Tyle tylko, że póki co na razie nie jest lepiej. Pełnomocnik działa od ponad pół roku, a efektów – poza konferencją – nie ma.
Konferencją, która wzbudziła rozmaite reakcje.
E.K-B.: – Zapowiedź stworzenia – w kilka miesięcy – Narodowego Programu Rozwoju Społeczeństwa Obywatelskiego, wywołała u wielu osób w środowisku pozarządowym poważne obawy. Przede wszystkim związane z pomysłem stworzenia Narodowego Centrum Rozwoju Społeczeństwa Obywatelskiego. Inne pomysły Pełnomocnika – przedstawione na konferencji jako zarys Programu – zbierały to, o czym od lat się w sektorze mówiło. I spotkały się z pozytywną reakcją. Choć wszyscy zdają sobie sprawę z tego, że one też wymagają namysłu, bo diabeł, jak zawsze, tkwi w szczegółach. Ale pomysłu stworzenia agencji rządowej centralizującej działania wobec organizacji nikt nigdy nie zgłaszał.
Z czego wynikają te obawy?
E.K-B.: – W środowisku jest lęk, że to pomysł na centralizację rozdawania NGO wszystkich środków publicznych czy wręcz centralne „zarządzanie trzecim sektorem”. A centralizacja aktywności obywatelskiej może ją jedynie zabić. Już kiedyś mieliśmy rządową aktywność obywatelską – pamiętam te czasy: koncesjonowane, prorządowe organizacje i nielegalna działalność finansowana przez wrogie Polsce siły zgniłego zachodu. Oczywiście, Pełnomocnik przekonuje, że nie chodzi mu o centralizację.
A o co?
E.K-B.: – O to, żeby mieć biuro i aparat potrzebny do realizacji ambitnego programu. I jest to zrozumiałe. Obecny, kilkuosobowy zespół, jaki mu przydzielono, nie jest w stanie podołać zadaniom, jakie na nim spoczywają z racji – nie zapominajmy o tym – jego podwójnej funkcji: Pełnomocnika ds. Społeczeństwa Obywatelskiego i Pełnomocnika ds. Równego Traktowania.
Ale jednocześnie to Pełnomocnikowi, który ma stanąć na czele NCRSO, miałyby podlegać pieniądze z funduszy horyzontalnych, czyli, jak rozumiem, z FIO, środki z Programu Operacyjnego Kapitał Ludzki oraz PO Wiedza, Edukacja, Rozwój oraz z Programu dla NGO ze środków Europejskiego Obszaru Gospodarczego i Programu Szwajcarskiego.
A także środki z nowych funduszy – Funduszu Grantów Instytucjonalnych oraz Funduszu Inicjatyw Edukacyjnych.
E.K-B.: – Wciąż nie jestem pewna, czy mają to być nowe środki, czy też wydzielone z FIO. Jak dotąd nie otrzymaliśmy odpowiedzi na to pytanie.
Problemem jest również to, że sam pomysł powstania Centrum i założenia ustawy o jego powołaniu nie podlegają konsultacjom. To grzech pierworodny tej idei, bo przecież NCRSO ma się zajmować również konsultacjami. Chcielibyśmy chociaż zobaczyć projekt ustawy o Narodowym Centrum, żeby – nie mogąc wpłynąć na to, czy powstanie – próbować wpływać na to, w jakiej formie będzie działać. Trudno rozmawiać o programie rozwoju społeczeństwa obywatelskiego nie znając jego bardzo ważnego elementu, jakim jest Centrum, które – jak rozumiem – ma ten program wprowadzać.
Przecież – jak pani mówiła – projekt miał być państwu pokazany krótko po pierwszym spotkaniu?
E.K-B.: – Ale nie został.
Minęły dwa miesiące…
E.K-B.: – A projektu nie ma. W czerwcu Ogólnopolska Federacja Organizacji Pozarządowych razem z Siecią SPLOT przeprowadzili konsultacje nowej edycji funduszy Europejskiego Obszaru Gospodarczego. Podczas warsztatu podsumowującego, w którym wziął udział zespół Pełnomocnika, zadano ministrowi pytanie o rolę, jaką w ich rozdysponowaniu ma mieć Narodowe Centrum. Pełnomocnik odpowiedź zaczął od słów: „o ile ustawa będzie”… Czyli albo ustawy nie ma, albo nie została zaakceptowana przez osoby podejmujące decyzje. Wygląda na to, że minister Kaczmarczyk, mimo nominalnie wysokiej pozycji w rządzie, tak naprawdę niewiele może zdziałać. Przypomina to niestety historię jego poprzednika, profesora Zbigniewa Woźniaka, który był pełnomocnikiem premiera Buzka ds. współpracy z organizacjami pozarządowymi. Po roku zrezygnował z funkcji, a stanowisko uległo likwidacji, bo nie mógł się przebić.
Co konkretnie ma pani na myśli?
E.K-B.: – Obawiam się, że to, co obserwujemy: prace zespołów eksperckich, tak zwane „konsultacje” – to tylko parawan, działania pozorne czy pozorowane. Istotne decyzje: administracyjne, indywidualne, ale też strategiczne, zapadają gdzie indziej.
Dobrym przykładem jest wspomniany Fundusz Inicjatyw Edukacyjnych, którego idea jest zupełnie niespójna z zapowiedziami Ministerstwa Edukacji Narodowej. MEN chce likwidować małe szkoły, centralizować zarządzanie szkołami społecznymi i całą oświatą. Już teraz, po zmianie przez rząd PiS ustawy oświatowej, o powstaniu lub likwidacji szkoły decydują de facto kuratorzy.
Użyła pani zwrotu „tak zwane konsultacje”. To znaczy?
E.K-B.: – Fasadowość i pozorność konsultacji i ciał eksperckich dobrze obrazują „prace” ponad tysiąca tak zwanych „ekspertów dobrej zmiany w edukacji”. MEN organizuje różne konferencje, niekiedy dwie dziennie, na które może przyjść każda z osób, które zgłosiły się do grupy ekspertów i zostały przez MEN zaakceptowane. Na spotkaniu odbywa się rozmowa na dany temat, przedstawia się (lub nie) materiał – na przykład program nauczania dla klas 1-3. A potem – ku zaskoczeniu wszystkich – minister edukacji ogłasza na ogólnopolskiej konferencji zmianę systemu nauczania i likwidację gimnazjów, o której w ogóle nie było mowy na spotkaniach ekspertów. Ale opinia publiczna dostaje jasny komunikat: projekt zmian był konsultowany z grupą ekspertów, którzy na ochotnika zgłosili się do prac nad reformą edukacji.
Rząd nie przestrzega podstawowych reguł
Wróćmy do spotkań u Pełnomocnika: co działo się po pierwszym spotkaniu?
E.K-B.: – Przez długi czas nic. Czekaliśmy na informację o kolejnym terminie, na materiał, który miał być podstawą rozmowy o FIO oraz na projekt ustawy. W międzyczasie dostaliśmy notatkę ze spotkania z prośbą o akceptację treści swoich wystąpień.
W końcu jednak odbyło się drugie spotkanie.
E.K-B.: – Niestety, materiał, który miał być podstawą dyskusji, otrzymaliśmy 22 czerwca o 18. Była to kilkustronicowa diagnoza funkcjonowania FIO. Spotkanie odbywało się 24 czerwca rano. W praktyce mieliśmy jeden dzień, żeby się z nim zapoznać. Szkoda, że musieliśmy tyle czekać, skoro od poprzedniego posiedzenia minęło tak wiele czasu. Naszą rolą ma być poddanie krytycznej analizie pomysłów Pełnomocnika. Ale musimy je najpierw poznać – i to z większym, niż półtoradniowym wyprzedzeniem. Bo jak tych pomysłów nie znamy, to rozmowa wygląda tak, jak wygląda.
Czy drugie spotkanie było konkretniejsze?
E.K-B.: – Tak. Przynajmniej o tyle, że dotyczyło jednego tematu, a więc FIO. Wysłuchaliśmy prezentacji przedstawiciela Departamentu Pożytku Publicznego z Ministerstwa Rodziny, Pracy i Polityki Społecznej. Znowu – szkoda, że nie dostaliśmy jej wcześniej, moglibyśmy się lepiej przygotować do spotkania. Wymieniliśmy uwagi na temat priorytetów i sposobu działania Funduszu.
Jakie to były uwagi?
E.K-B.: – Bardzo różne. Choćby takie, że FIO to loteria – tylko 10% organizacji aplikujących dostaje dotacje. Niektóre dostają co roku, inne w ogóle. Że jest za trudny dla małych organizacji, że nie eliminuje tych, którzy dostają dotacje z innych programów, że warto unowocześnić generator, bo się zacina. Chwalono FIO za jawność ocen i transparentność procedur. Zgodzono się, że warto zmienić kryteria oceny w taki sposób, by pod uwagę brano nie doświadczenie w przerabianiu środków publicznych, ale doświadczenia i osiągnięcia aplikującej organizacji. Proponowano utworzenie dla średnich organizacji funduszu wkładów własnych do Europejskiego Funduszu Społecznego.
Ale analiza była obszerniejsza.
E.K-B.: – Większość uczestników nie zgodziła się z tą częścią analizy przygotowanej przez zespół Pełnomocnika, która powtarzała tezy z konferencji o „Nowym otwarciu”, to znaczy te o zbytnim rozproszeniu i rozdrobnieniu celów, priorytetów, obszarów i działań. Wszyscy uznali, że cele i priorytety FIO są spójne, dobrze opisane i kompatybilne z tym, co proponuje sam minister, w związku z czym nie ma powodu, żeby je zmieniać. Na pewno trzeba przyjrzeć się oprzyrządowaniu Funduszu: czy nie doszło do nadmiernej biurokratyzacji i komplikacji procedur. Temu, co i jak można uprościć – zarówno na etapie składania wniosków, jak również ich oceny. Jak uczynić go bardziej przyjaznym dla organizacji, szczególnie tych, które nie mają doświadczenia w składaniu wniosków? Jak zmienić kryteria oceny i kryteria dostępu oraz jak podnieść jakość i skalibrować oceny ekspertów? Ale priorytety są w porządku. Jeśli więc zostaną one zmienione, to wbrew opinii naszego zespołu.
Myśli pani, że państwa głos zostanie zignorowany?
E.K-B.: – Nie wiem. Ale miałam poczucie, że uczestniczę w klubie dyskusyjnym. Wymienialiśmy opinie – coraz częściej się ze sobą zgadzając. Uzupełnialiśmy swoje wypowiedzi, wrzucaliśmy nowe pomysły bardzo różnej wagi i szczegółowości, niekiedy zupełnie obok głównego tematu. Warto podkreślić, że przy dwunastu osobach w zespole, każdy ma jakieś sześć minut na wypowiedź. Niewiele konkretów da się ustalić w tak krótkim czasie. Może to kwestia samej formuły spotkania. W efekcie nie bardzo było wiadomo, do czego ma nas to doprowadzić. Brakowało zebrania uwag, konkluzji i zapowiedzi ciągu dalszego. Dlatego też obawiam się, że my się spotykamy i rozmawiamy o tym, jak poprawić coś, co w sumie nieźle działa, a ważne rzeczy dzieją się poza nami.
Wracamy do kwestii decyzji podejmowanych w ministerstwach…
E.K-B.: – Otóż to. Pod koniec spotkania, korzystając z tego, że rozmowa wyszła poza FIO, podzieliłam się swoim wrażeniem funkcjonowania w dwóch rzeczywistościach. Na tej sali rozmawiamy o rozwoju społeczeństwa obywatelskiego, wspieraniu organizacji pozarządowych i III sektora, a poza nią, w rządowych i ministerialnych gabinetach, zapadają decyzje administracyjne, które stoją w sprzeczności z pięknymi ideami, które realizować na Narodowy Program i Narodowe Centrum.
Mówi pani o…
E.K-B.: – O likwidacji ciał konsultacyjnych przy ministerstwach, odwoływaniu komisji konkursowych i samych konkursów, zmienianiu i dodawaniu priorytetów w programach w momencie, w którym mają zapadać już decyzje o finansowaniu, nierozstrzygniętych konkursach, zmianach rozstrzygnięć konkursowych, nieprzejrzystym sposobie podejmowania decyzji o finansowaniu, kuriozalnych uzasadnieniach w przypadku odmów udzielenia dotacji ze środków publicznych, udzielaniu dotacji podmiotom, które nie spełniają kryteriów formalnych.
Bo rząd z jednej strony ma usta pełne frazesów o tym, że chce wspierać aktywność obywatelską, że jako pierwszy rząd po 1989 roku ma całościowy program wspierania rozwoju społeczeństwa obywatelskiego i organizacji pozarządowych. Chwali się, że powołał wysoko umocowanego Pełnomocnika. Na konferencji Pełnomocnika przemawiali: premier i wicepremier, przedstawiciel kancelarii prezydenta, drugi wicepremier przysłał list, który został odczytany. Wszyscy deklarowali, że kochają i cenią III sektor oraz organizacje pozarządowe i bardzo chcą im pomóc w mobilizacji społecznej aktywności. Z drugiej strony, rząd nie przestrzega podstawowych reguł, nie konsultuje decyzji, nie udziela informacji – narusza umowy i uzgodnienia zawarte ze środowiskiem pozarządowym, łamie zasady i procedury wypracowane w oparciu o przepisy Ustawy o działalności pożytku publicznego dotyczące przejrzystości i otwartości działania oraz uczciwości procedur konkursów grantowych. Przykładów na to jest mnóstwo – z każdym miesiącem więcej.
Uważa pani, że Pełnomocnik powinien reagować?
E.K-B.: – Tak. Powiedziałam więc także o oczekiwaniu środowiska, że – jako Pełnomocnik Rządu ds. Społeczeństwa Obywatelskiego i Równego Traktowania w Kancelarii Premiera, znający specyfikę środowiska pozarządowego – będzie tłumaczył swoim kolegom ministrom, na czym polega zasada subsydiarności i wartość dodana, jaką wnoszą organizacje pozarządowe podejmujące zadania publiczne. Tak, żeby organizacje zajmujące się przeciwdziałaniem przemocy wobec kobiet i dzieci, nie dostawały w Ministerstwie Sprawiedliwości odmowy udzielenia dotacji z uzasadnieniem, że kierują swoją pomoc do zbyt wąskiej grupy społecznej.
Jaka była reakcja Pełnomocnika?
E.K-B.: – Początkowo obruszył się, że to nie jest miejsce i odpowiedni sposób na poruszanie tego tematu. Ale potem odpowiedział, że takimi sprawami zajmować się będzie Zespół do spraw programów współpracy organów administracji rządowej z organizacjami, który właśnie powstaje z jego inicjatywy. W sprawie odmowy dotacji dla organizacji kobiecych planuje spotkanie z organizacjami z Koalicji Równych Szans, które napisały do niego list w tej sprawie.
To był bojkot, nie wykluczanie
Brzmi pani na nieco rozczarowaną dotychczasowymi spotkaniami zespołów.
E.K-B.: – Ogólne wrażenie mam takie, że w zespole Pełnomocnika jest dobra wola, ale brakuje pomysłu na to, jak zorganizować cały proces i jaka ma być rola zespołów. Czy mają opiniować pomysły przygotowane przez zespół Pełnomocnika, czy je podsuwać i tworzyć? Czy mają wypracowywać rozwiązania, czy tylko je recenzować? Może też zespół Pełnomocnika ma za dużo obowiązków: wyjazdy zagraniczne i wyjazdy w teren, udział w konferencjach, spotkaniach. Po likwidacji biura Pełnomocnika ds. Równego Traktowania zniknął też budżet przewidziany na jego obsługę. Może po prostu Pełnomocnik nie ma zasobów – i materialnych, i kadrowych – żeby przygotować proces i spotkania zespołów. W efekcie ma się wrażenie przypadkowości i niekonkluzywności. Rola Pełnomocnika podczas spotkań sprowadza się do ich moderowania: przywitania, udzielania głosu i krótkiego podsumowania z odniesieniem się do niektórych wypowiedzi.
A kalendarz jest nieubłagany. Z zapowiedzi na marcowej konferencji wynikało, że ustawa o Narodowym Centrum będzie gotowa już w lecie. Na jesieni miały zakończyć się prace zespołów i powstać założenia Narodowego Programu, które miały być przedstawione do szerokich konsultacji. Nie zanosi się, żeby w tym tempie dało się to rzetelnie przeprowadzić.
E.K-B.: – Terminarz już się nieco zmienił, ale nieznacznie. Na jednej z konferencji Pełnomocnik zapowiedział, że program będzie gotowy do końca roku. Ale przy tym sposobie procedowania i przy tym harmonogramie jest niemożliwe, żeby zespoły ekspertów i konsultacje miały realny wpływ na jego kształt.
Do zespołów zaproszone zostały bardzo różne organizacje, reprezentujące rozmaite środowiska.
E.K-B.: – To prawda. I warto to docenić. Pełnomocnik podkreśla, że był to jego autorski wybór, choć na swojej stronie tłumaczył, że nie wszyscy, którzy się zgłosili, się dostali. Ja nie znam nikogo, kto się zgłosił sam. Wszyscy, których znam, zostali zaproszeni do udziału w zespołach. Wiele z tych osób już wcześniej aktywnie działało na rzecz poprawy funkcjonowania III sektora i mobilizowania obywateli do aktywności społecznej, a także przejrzystości, odpowiedzialności i uczciwości w życiu publicznym. Posiadają wiedzę i kompetencję wynikającą z codziennej praktyki i wcześniejszych doświadczeń.
Są też tacy, którzy dotąd nie byli aktywni?
E.K-B.: – Tak. I to dobrze, że znaleźli się w zespołach eksperckich. Chociaż narracja temu towarzysząca jest z gruntu fałszywa. Podczas konferencji marcowej niektórzy z nich skarżyli się, że po raz pierwszy znaleźli się na spotkaniu z przedstawicielami administracji publicznej w Warszawie. Nie rozumiem tego. Przecież spotkania i konferencje organizowane były tak samo jak ta – były otwarte i szeroko promowane. O wszystkich informował też portal ngo.pl. Każdy mógł się zapisać, przyjść na spotkanie zespołu parlamentarnego, zabrać głos. Na tym polega aktywność obywatelska, że nie czekamy, aż ktoś nas zaprosi, ale sami szukamy sposobu na to, żeby przedstawić swoją opinię. Ale, rzeczywiście, niektóre organizacje i osoby dopiero teraz włączyły się w dialog z administracją.
Potrzeba rozszerzenia grupy organizacji, które biorą udział w konsultacjach, istniała?
E.K-B.: – Oczywiście. I zawsze był z tym problem – jak sprawić, by na posiedzenie zespołu parlamentarnego przyjechały organizacje spoza Warszawy, z małych miejscowości, żeby można było poznać ich perspektywę? To byłaby niewątpliwa wartość. Organizując konsultacje w środowisku pozarządowym, zawsze kładliśmy nacisk na włączanie ludzi i organizacji spoza Warszawy, z regionów i z małych miejscowości, często finansując im dojazd. Na organizowanym co trzy lata Ogólnopolskim Forum Inicjatyw Pozarządowych, na którym rozmawiamy o problemach i wyzwaniach III sektora, zapraszając przedstawicieli administracji publicznej, zawsze jest pula środków na zwrot kosztów podróży dla tych, którzy nie mogą sobie sami sfinansować przyjazdu. Ale organizacje, których przedstawiciele uczestniczą w zespołach przy Pełnomocniku, nie są ani małe, ani „prowincjonalne”. Niektóre mają budżety po 2 miliony i więcej złotych. I są z dużych wojewódzkich miast.
To jakie nowe organizacje pojawiły się w zespołach?
E.K-B.: – Są to organizacje wywodzące się ze środowisk konserwatywnych, prawicowych, religijnych. Żeby była jasność: dyskusja jest bardzo kulturalna. Są to osoby faktycznie zainteresowane tym, żeby poprawić funkcjonowanie systemu przydzielania dotacji ze środków publicznych. Mam nadzieję, że ich głos będzie wartościowy i wniesie do debaty nową perspektywę.
Mówiła pani o narracji towarzyszącej włączaniu się w dialog organizacji dotąd nieaktywnych na tym polu…
E.K-B.: – Na konferencji zostało to wprost wypowiedziane przez przedstawiciela prezydenta Andrzeja Dudy, ministra Wojciecha Kolarskiego, który wymienił z nazwy te organizacje, które dotąd były nieobecne w dyskursie publicznym. To samo, tyle że mocniej, powtórzyła na konferencji szefowa Solidarnych 2010. Cała narracja „nowego otwarcia” oparta jest na haśle oddawania pola i głosu tym, którzy dotąd byli pomijani, dyskryminowani, wykluczani. Tyle tylko, że to nieprawda. Organizacje te nie brały udziału w dyskusji środowiskowej nie dlatego, że ktoś je z niej wykluczał.
A dlaczego? Jak pani sądzi?
E.K-B.: – Część z nich – nie chcę powiedzieć, że wszystkie – nie przychodziły, bo nie chciały. Bo uważały, że udział w pracach jakichkolwiek gremiów działających za poprzedniego rządu czy poprzedniego prezydenta jest „kolaboracją”. Są organizacje, które nie przyszłyby nigdy na konferencję do Kancelarii Premiera za rządów Donalda Tuska czy do Kancelarii Prezydenta za kadencji Bronisława Komorowskiego. To był bojkot, a nie wykluczenie.
Póki można, trzeba łączyć
Niektórzy odmówili udziału w zespołach Pełnomocnika z lustrzanych powodów.
E.K-B.: – To prawda. A także część tych, którzy przyjęli zaproszenie, wciąż ma wątpliwości, bo nie wie, w czym uczestniczy – czy w czymś, co będzie miało realny wpływ na rozwiązania podejmowane przez rząd, czy w fikcji. Czy odrzucając zaproszenie i z góry mówiąc, że nie będziemy w tym uczestniczyć, nie wchodzimy jednak w buty tych, którzy bojkotowali poprzedni rząd, bo im się nie podobał? Ten rząd robi wiele rzeczy, które mi się nie podobają. Ale jest legalnie funkcjonującym rządem ukonstytuowanym w wyniku demokratycznych wyborów. To rząd mojego kraju. Mam prawo krytykować to, co robi, a co mi się nie podoba. Ale nie mam powodu go bojkotować. I tam, gdzie jest możliwość rozmowy i współpracy dla dobra kraju, tam trzeba rozmawiać. Dopóki nie stanie się coś, co sprawi, że trzeba będzie trzasnąć drzwiami.
Ale każdy, komu działania rządu się nie podobają, ustala sobie tę granicę samodzielnie.
E.K-B.: – Oczywiście.
I niektórzy uważają, że już została ona przekroczona. Tak stwierdził na przykład Jakub Wygnański.
E.K-B.: – I ma do tego prawo. Jak również inni mają prawo do tego, by popierać ten rząd niezależnie od tego, co zrobi. Społeczeństwo obywatelskie musi być oparte na wolności i pluralizmie.
Dla mnie uczestnictwo w spotkaniach w zespole Pełnomocnika to też sposób na dawanie świadectwa – wobec rządzących i wobec organizacji. To przed tymi ostatnimi czuję się odpowiedzialna. Dlatego na pierwszym spotkaniu powiedziałam, że będę opowiadała szeroko o tym, jak wyglądają prace tego gremium. I jeśli w którymś momencie uznam, że to, co się dzieje, jest fikcją, to zrezygnuję, głośno mówiąc o przyczynach. Ale bardzo bym tego nie chciała i bardzo się tego boję.
Czego?
E.K-B.: – Tego, że to pękniecie, które jest w społeczeństwie i w dyskursie publicznym, będzie się pogłębiać. Że przestrzeń między dwoma obozami, które do siebie strzelają, będzie coraz bardziej wyludniona. Że osoby, które są krytyczne wobec różnych stron sporu i nie opowiadają się bezwzględnie po jednej z nich, będą przez wszystkich odrzucane. A przecież jest wielu państwowców i po jednej, i drugiej stronie.
I jest ich wielu w organizacjach. Póki można, trzeba łączyć, a nie dzielić, szukać punktów wspólnych – mimo różnic. To, że nie mam poglądów konserwatywnych, nie oznacza, że nie mogę się dogadać z osobami o innym światopoglądzie w kwestiach dotyczących wspierania społeczeństwa obywatelskiego. Pod warunkiem, że będziemy wobec siebie uczciwi i nie będziemy się obrażać.
Ewa Kulik-Bielińska – dyrektorka Fundacji Batorego, działaczka opozycji demokratycznej w PRL. Od lat zaangażowana w działania na rzecz poprawy warunków funkcjonowania organizacji pozarządowych, rozwoju filantropii i aktywności obywatelskiej w kraju i zagranicą. W maju 2014 roku wybrana na przewodnicząca Europejskiego Centrum Fundacji (EFC) w Brukseli, zrzeszającego ponad dwieście największych fundacji europejskich.
Kulik-Bielińska: Tam, gdzie jest możliwość współpracy dla dobra kraju, tam trzeba rozmawiać. Dopóki nie stanie się coś, co sprawi, że trzeba będzie trzasnąć drzwiami.