– Najważniejsze jest, by tworzyć miejsce wymiany idei i inspiracji. Także tych służących otwarciu się organizacji na wspólnotę – mówią Justyna Duriasz-Bułhak i Marta Szymczyk z okazji jubileuszowego, 15. Ogólnopolskiego Spotkania Organizacji Działających na Obszarach Wiejskich w Marózie, które odbywa się pod hasłem „Na światło dzienne”.
Ignacy Dudkiewicz: – Co oznacza hasło „Na światło dzienne”?
Marta Szymczyk, Fundacja Wspomagania Wsi: – Chcemy zachęcać liderów wiejskich organizacji do wyciągnięcia na jaw problemów czy kwestii, o których wcześniej się w danej społeczności lokalnej nie mówiło, które nie znalazły się w centrum działań, kampanii czy debaty, a są rzeczywistymi problemami społecznymi.
O jakie kwestie może chodzić?
M.S.: – Nie chcemy określać ich z góry. Ludzie lepiej wiedzą, gdzie są wokół nich słabsi, za którymi do tej pory nikt się nie ujął.
Stworzyliśmy jednak cztery filary tematyczne, które mogą pomóc liderom organizacji w ich zauważeniu. Pierwszy z nich ma nazwę „Niesamodzielni wśród nas”. Mamy tu na myśli osoby niemobilne, które z pewnych powodów – na przykład niepełnosprawności – nie mogą uczestniczyć w pełni w życiu społeczności. Myślimy również o niemobilnych seniorach.
Drugi wątek?
M.S.: – Dotyczy praw zwierząt. Dla jednych może być to oczywiste, a dla innych znajdować się poza obszarem ich zainteresowań. Trzeci filar, nazywający się „Jak rozwiązać problem społeczny? Od diagnozy do działania”, przeznaczony jest dla wszystkich tych, którzy chcą otrzymać narzędzia do zmierzenia się z problemem społecznym, ale chcą sami określić, jaki ten problem jest. Może chodzić o brak zaangażowania mieszkańców, konkretny konflikt dotyczący przestrzeni czy infrastruktury, kwestie angażowania młodzieży w życie wspólnotowe, zaśmiecania okolicy. Może chodzić też o jeszcze poważniejsze problemy jak przemoc czy wandalizm.
Załóżmy, że liderzy już znają ten problem…
M.S.: – Chcemy im pokazać, w jaki sposób można angażować członków wspólnoty nie tylko do zdiagnozowania problemu, ale też do jego rozwiązania.
Justyna Duriasz-Bułhak, Fundacja Wspomagania Wsi: – Nasz pomysł na ten filar wziął się z przekonania, że ciekawym sposobem uwrażliwiania społeczności są akcje nietypowe – na przykład o wymiarze artystycznym. Ich celem jednak powinna być zmiana społeczna, a przynajmniej pokazanie – w tym miejscu mamy kłopot. Temu służyć powinny działania rzecznicze, kampanie społeczne.
Tyle tylko, że w małej społeczności dosyć łatwo mogą one zostać odebrane jako atak na konkretne osoby…
J.D-B.: – Oczywiście. Trzeba się uczyć mówić pozytywnie o rzeczach, które są trudne i wspominanie o których może być uznane za stawanie w kontrze wobec społeczności. Dlatego tak ważne jest, żeby otrzymać odpowiednie narzędzia.
Skąd pomysł, by zająć się właśnie tak trudnymi zagadnieniami?
J.D-B: – Chcemy wyraźnie wskazywać liderom, że ich działalność nie służy tylko temu, by było przyjemnie i miło. O to każdy lider dba i to się rozwija. Organizacje często mówią nam: „są problemy, diagnozujemy je, ale robimy to, co chcemy, i dlatego, że chcemy”. To oczywiście zdrowe. Ale czujemy, że możemy im powiedzieć: „to znakomicie, że robicie, bo chcecie, ale zobaczcie, że zajmując się czymś istotnym społecznie, a nie tylko i wyłącznie zaspokajaniem własnej potrzeby aktywności, możecie uzyskać wartość dodaną”. Chcemy im pokazać, że nie tylko administracja, samorząd czy rząd odpowiadają za rozwiązywanie problemów społecznych – również mieszkańcy mogą się nimi zająć. A liderzy – jako ludzie aktywni – to rozumieją.
Osoby niesamodzielne, prawa zwierząt, problem społeczny. To trzy.
M.S.: – Czwarty filar dotyczy tego, jak połączyć cele społeczne i ekonomiczne organizacji, a więc przedsiębiorczości społecznej. Tym, co szczególnie wyróżnia organizacje wiejskie, jest ich mocniejsze uzależnienie od samorządu. I mówiąc to, stwierdzam fakt, a nie wyrażam ocenę. Tyle tylko, że same organizacje wcale nie chcą – jak to niektórzy mówią – „jechać na dotacjach”, bo ma to dla nich szereg złych konsekwencji – zarówno w kwestiach formalnych, jak i merytorycznych. Dlatego chcemy je zachęcić do wzięcia większej odpowiedzialności za siebie i za finanse organizacji. Także po to, by móc realizować te działania, które naprawdę chcą. Ważne, żeby organizacje przestały myśleć o swojej działalności przez pryzmat środków, które muszą na nią wybłagać, a zaczęły zauważać, że ich działania są na tyle cenne społecznie, że mają bardzo konkretną wartość. I być może znajdą się odbiorcy, którzy będą gotowi za to zapłacić. Ich działalność to nie jest fanaberia, tylko coś bardzo konkretnego, co oferują społeczności.
Rok temu pojawił się temat „Co poza dotacjami?”. To kolejny krok?
M.S.: – Tak. Chcemy, żeby kolejne spotkania w Marózie układały się w pewien logiczny ciąg. Struktura zajęć też się zmienia – coraz mniej mówią trenerzy czy wykładowcy, a coraz więcej sami uczestnicy – nam i sobie nawzajem. Dzięki temu pozyskujemy od nich bardzo ciekawą wiedzę. I w efekcie sami podchodzimy do tych spotkań inaczej.
To znaczy?
M.S.: – Staramy się w większym stopniu dawać uczestnikom narzędzia z przekonaniem, że sami będą wiedzieli, co chcą z nimi robić. Rok temu spotkaliśmy się pod ogólnym hasłem „Organizacja lokalnie” – żeby dać liderom organizacji wiejskich możliwość oddechu, przystanięcia po kilku odsłonach dużych programów – unijnych i innych – które dotyczyły kultury, dziedzictwa czy młodzieży. Słowem: wcielania w życie pewnej, pewnie i słusznej, ale jednak wskazanej odgórnie wizji rozwoju. Chcieliśmy to wyzerować, pozwolić ludziom na to, by się zastanowili, w którą stronę chcą iść dalej. I dotykaliśmy takich tematów jak życie kulturalne społeczności, przestrzeń publiczna, finansowanie własnych działań czy fundusze sołeckie. Tegoroczny Maróz kontynuuje niektóre z tych wątków, ale – jak mówiłyśmy – przenosząc je na inny poziom.
J.D-B.: – I są to zajęcia, w trakcie których uczestnicy przede wszystkim wymieniają się wiedzą ze sobą nawzajem. Chcemy unikać sytuacji, w której stawiamy przed grupą pana czy panią z Warszawy, którzy prowadzą wykład.
Czyli przez kolejne edycje spotkań w Marózie nacisk kładziony był na wzmacnianie organizacji. A teraz mówicie: „chcemy wzmocnić całą wspólnotę, otworzyć wasze działania na otoczenie”?
J.D-B.: – Zgadza się. Bo wiele się przez ten czas wydarzyło. Kiedy w 2000 roku stworzyliśmy dwa spore konkursy dotacyjne, zauważyliśmy, że organizacje wiejskie mają wiele świetnych pomysłów, ale są bezradne w zetknięciu z nawet bardzo prostym wnioskiem o dotacje. Na jednym z pierwszych spotkań w Marózie postanowiliśmy niejako zwielokrotnić i powielić nasz program szkoleń dla organizacji, który rozpoczęliśmy niemal równolegle z konkursami dotacyjnymi. Szkoliliśmy wtedy albo te organizacje, które nie dostały pieniędzy, choć miały fajny pomysł, albo te, które dostały dotację, ale ledwo prześlizgnęły się przez sito z powodu słabości formalnej wniosku. Uczyliśmy księgowości, rozliczania, pisania wniosków. I taki też był jeden z pierwszych Marózów. Ale cały czas robiliśmy też tego typu szkolenia w Łowiczu.
M.S.: – I wciąż je robimy. Wciąż są organizacje, które potrzebują formalnego czy organizacyjnego wzmocnienia ich potencjału. I to się dzieje właśnie w Łowiczu. Ale wiemy również, że są organizacje, które albo już sobie świetnie radzą, albo otrzymują odpowiednią propozycję blisko miejsca swojego działania. Dlatego w Marózie nie ma już potrzeby wzmacniania formalnego organizacji – znacznie ważniejsze jest, by stworzyć miejsce wymiany idei i inspiracji. Nic tak nie zabija motywacji do działania, jak rutyna i nuda. Uczestnicy przyjeżdżają do Maróza, żeby wykąpać się w morzu nowych pomysłów. Także tych służących otwarciu się organizacji na wspólnotę.
I spotkać innych takich jakich my?
J.D-B.: – Tak. Liderzy lokalnych organizacji często mają poczucie osamotnienia, poczucia: „w porządku, jest nas pięcioro, nawet piętnaścioro, ale bywamy traktowani jak odmieńcy, niegroźni wariaci”. A w Marózie widzą: jest nas wielu.
M.S.: – Wiele organizacji, zwłaszcza w miastach, skupia się na wybranym wąskim celu działalności. Organizacje wiejskie znacznie częściej jednak działają szeroko – mając poczucie, że występują w imieniu całej wspólnoty danej wsi. To z jednej strony obciążenie, a z drugiej strony szansa.
Samorząd też czuje, że działa w imieniu społeczności…
J.D-B.: – I to generuje napięcia. Bo samorząd – jeśli nie lubi danej organizacji – mówi jej: jesteście uzurpatorami.
A to my mamy mandat demokratyczny…
J.D-B.: – My mamy mandat demokratyczny, a wy macie mandat samozwańczy.
M.S.: – A my chcemy pokazywać: między wami nie ma konkurencji. Mówimy to i organizacjom, i samorządom. I to zadziała pod warunkiem, że organizacje będą rozglądać się wokół siebie i szukać takich problemów, których samorząd do tej pory nie zauważył czy nie rozwiązał. Nawet jeśli to problem niewielkiej grupy, takiej jak kilku staruszków, których nie ma kto zawieźć do lekarza.
Ale przecież także na wsi są organizacje, które działają na rzecz bardzo konkretnej sprawy.
M.S.: – Oczywiście. Nie można generalizować. Organizacje wiejskie są tak różne jak całe społeczeństwo. Zwłaszcza, że w wielu wsiach w Polsce ludność bardzo zmienia się pod wpływem procesów demograficznych i migracyjnych. W efekcie powstają nowe organizacje skupione na konkretnym celu zgodnym z zainteresowaniami ich członków. I świetnie. Nie musi być przecież tak, że w jednej wsi działa jedna organizacja. Kiedy jest nas dużo, możemy być różni. Dlatego też od pewnego czasu podejmujemy w Marózie różne tematy naraz. Dobieramy je częściowo pod wpływem potrzeb, wyrażanych przez uczestników w otwartych dyskusjach, a częściowo naszych własnych intuicji dotyczących przyszłości. Zresztą, spotkanie różnych organizacji tylko wspiera wymianę myśli – jedni uczą się od innych. Maróz nie jest szkoleniem branżowym.
Spotkania w Marózie są równolatkiem ngo.pl. Czy widzicie skok w kwestii kompetencji cyfrowych na wsi?
M.S.: – Bardzo wiele się zmieniło, ale też wiele wciąż jest do zrobienia. Niby wszyscy rejestrują się na spotkanie przez internet, ale jak się pogrzebie, to się okaże, że jedna pani zapisała cztery inne. Tylko czy jest w tym coś złego? Wspieramy ideę wzajemnej pomocy.
J.D-B.: – Wyraźnie widać, że kompetencje cyfrowe wzrosły u tych osób, które tego potrzebowały i tylko w takim zakresie, w jakim tego potrzebowały. Nie zawsze jest po co wzbudzać tę potrzebę w każdej osobie – na przykład w siedemdziesięcioletnim panu, który świetnie sobie radzi bez internetu. A jak będzie chciał porozmawiać z wnukami na Skypie, to już oni go nauczą, jak to zrobić. Na wzrost kompetencji u poszczególnych osób nakłada się też przecież zmiana pokoleniowa.
M.S.: – Myślę, że media społecznościowe przyczyniły się do rozwoju kompetencji cyfrowych w większym stopniu niż jakiekolwiek działania informacyjne. Ale wiem też, że ngo.pl jest bardzo ważnym źródłem wiedzy i informacji dla organizacji. Takim, bez którego wiele z nich nie byłoby w stanie działać.
Pierwszy Maróz – mówiąc symbolicznie – odbywał się trzech prezydentów i dwóch papieży temu. Świat się zmienił. I polska wieś też się zmieniła. Widzicie na tej osi czasu punkty przełomowe – inne niż wejście do Unii?
J.D-B.: – Na pewno punktem przełomowym było pojawienie się programu LEADER, związane siłą rzeczy z wejściem do Unii. W efekcie powstała grupa organizacji, które jeszcze mocniej niż inne „podpięte” są pod określone źródło finansowania. Z tym programem i ogromem pieniędzy przeznaczonych na działania animacyjne na wsi wiązaliśmy spore nadzieje. Byłam przekonana, że będziemy mogli rozpisywać nasze konkursy dotacyjne na inne działania, bo pieniędzy na finansowanie np. oddolnych inicjatyw związanych z lokalnym dziedzictwem kulturowym w tym programie nie zabraknie. Tak się jednak nie stało, za to LEADER doprowadził do rozwarstwienia sektora na wsi. Powstało ponad 300 Lokalnych Grup Działania, spośród których niektóre robią świetną robotę, inne zupełnie nie, a w przypadku jeszcze innych wartościowe organizacje zostały wymanewrowane w taki sposób, by się w nich nie znaleźć. Z przedstawicielami LGD zresztą rzadko spotykamy się w Marózie. Choć oczywiście nie można odmówić całkiem LEADER-owi pozytywnego wpływu. Niewątpliwie apetyty były znacznie większe, stąd pewnie skala rozczarowania.
Jesteście bardziej dla tych „mniejszych”?
J.D-B.: – Do pewnego stopnia tak. LGD nas raczej nie potrzebują – mają swoje jasne cele, wsparcie w ramach programu LEADER, wykazują dużą sprawność biurokratyczną.
Wiele mówi się o potrzebie profesjonalizowania się organizacji. Oczywiście, kiedy myślimy o organizacjach, które mają wykonywać te same zadania, które mógłby wykonać samorząd albo firmy komercyjne, to oczywistym jest, że muszą działać profesjonalnie. Ale grzechem jest mówienie, że to droga słuszna dla wszystkich. Wśród organizacji wiejskich wiele jest takich, które wciąż funkcjonują głównie dzięki działalności społecznikowskiej, etosowi pracy społecznej i bezinteresownemu zaangażowaniu konkretnych osób. Oczywiście, one także potrzebują pieniędzy i powinny wyceniać swoją pracę – ale nie tylko o to chodzi. Ducha nie gaśmy.
Co jeszcze zmieniło się na wsi przez te 15 lat?
M.S.: – Bardzo wiele. Ale nie potrafię znaleźć punktów przełomowych, o które pytasz. Spotkania w Marózie co roku mnie zaskakują. Myślę, że jest jakoś, a okazuje się, że jest zupełnie inaczej. Stąd mam niesamowitą pokorę dla obszaru, w którym działamy. Dlatego w Marózie najważniejsze jest spotkanie. I to dla wszystkich – dla nas i dla uczestników: tych, dla których działalność pozarządowa jest zawodem i tych, którzy realizują w niej swoją pasję. Wszystkim nam daje to porządnego kopniaka, by iść dalej.
J.D-B.: – Otóż to. Przez te 15 lat także my się zmieniliśmy. Na początku byliśmy głownie nastawienia na realizację programu merytorycznego. Dużo wysiłku wkładaliśmy w to, by wszystko się sprawnie odbyło. Oczywiście nadal bardzo się staramy o to, by wszystko było jak najlepiej zorganizowane i sprawnie działało, Ale teraz, jadąc do Maróza, nastawiam się na to, by chłonąć to wszystko, co uczestnicy mają do dania nam i sobie nawzajem. Odnoszę też wrażenie, że ludzie, którzy do nas przyjeżdżają, stali się bardziej otwarci, obdarzają nas większym zaufaniem. Teraz czują się współtwórcami naszych spotkań. To nie my dla nich to robimy, robimy to wszyscy razem. Dla wszystkich, czyli dla siebie nawzajem.
Justyna Duriasz-Bułhak – z wykształcenia jest historykiem, od piętnastu lat pracuje w Fundacji Wspomagania Wsi, obecnie jako członkini Zarządu Fundacji.
Marta Szymczyk – psycholog, w Fundacji Wspomagania Wsi pracuje od 2006 roku; głównie w programach edukacyjnych. Od 2008 współtworzy program Spotkań w Marózie.
Nie tylko administracja, samorząd czy rząd odpowiadają za rozwiązywanie problemów społecznych – również mieszkańcy mogą się nimi zająć.