Organizacja, która nie stara się mobilizować społeczności, nie zbuduje dobrej opinii i nie może liczyć na wsparcie finansowe - bo aby zyskać lojalnych darczyńców i lokalnych „ambasadorów”, trzeba budować z nimi relacje. Czy mogą w tym pomóc nowe technologie?
Jumo działa jak na razie głównie na rynku amerykańskich nonprofitów, oferując każdemu możliwość znalezienia interesujących go inicjatyw i obserwowania ich - przez co użytkownik otrzymuje regularnie wiadomości, co nowego słychać w organizacji. Zdaniem twórców Jumo, ta relacja ma spowodować, że użytkownik będzie bardziej skłonny do wsparcia organizacji - finansowo lub jako wolontariusz.
Wszystkie drogi prowadzą przez Facebook
Po przeczytaniu artykułu o Jumo w New York Timesie, decyduję: sprawdzę, co to jest. Strona Jumo to cały czas wersja beta, ale już zasiedlona przez amerykańskie organizacje. Postanawiam utworzyć sobie profil i tu napotykam pierwszy problem: Jumo „chodzi” dzięki kręgosłupowi całego przedsięwzięcia, jakim jest Facebook. Aby korzystać z dostępnych w serwisie funkcji, trzeba być użytkownikiem Facebooka.
Nie wydaje się, żeby było to jakieś szczególne ograniczenie dla rozwoju samego serwisu, Facebook to w końcu obecnie ponad 500 milionów aktywnych użytkowników. Jednak, ile wie o mnie Jumo dzięki temu, że łączy się z moim profilem na FB? Sekundy po rejestracji, na FB pojawia się informacja, że jestem użytkownikiem nowego serwisu. Moje konto na Jumo pokazuje mi, kto z moich znajomych na FB zarejestrował się przede mną. Matrix!
Kto może być "jumowcem"?
Po zalogowaniu mogę wybrać spośród organizacji działających w obszarach: kultury i sztuki, edukacji, ekologii i zwierząt, zdrowia, praw człowieka, prawa i governance oraz ubóstwa. Decyduję się na Human Rights Watch, Związek Freelancerów i Young Womens Leadership Network. Mogę też wybrać obszary, z których decyduję się otrzymywać informacje. Klikam „follow” (obserwuj) przy kilku. Od tej pory informacje o systemie mikropożyczek, wsparciu dla artystów i prawach kobiet pojawiają się już na mojej stronie domowej w Jumo. Podobnie jak sugestie obserwowania innych projektów, na podstawie dokonanego przeze mnie wyboru.
Interesuje mnie jednak, czy ktoś sprawdza, jakiego rodzaju organizacje tworzą profile w Jumo? Serwis może stać się przecież forum do upowszechniania treści, które niekoniecznie zmieniają świat na lepsze. Testuję zatem rejestrację organizacji w serwisie. Żeby to zrobić, trzeba odpowiedzieć na kilka pytań. Jeśli zaznaczymy „tak” przy pytaniu: „czy głównym celem organizacji jest wsparcie kandydatów politycznych lub wpływ na legislację?”, system odmawia rejestracji. Podobnie, jeśli organizacja zadeklaruje, że nie działa na rzecz realizacji misji ważnej dla społeczeństwa lub środowiska naturalnego. Czy oparcie systemu na deklaracjach rejestrujących się podmiotów wystarczy? Być może znajdzie się ktoś, kto skłamie, by np. w ten sposób się zareklamować, jednak szybko zweryfikują to użytkownicy, bo kłamstwo wyjdzie na jaw na podstawie informacji w profilu takiego podmiotu. A to już utrata wiarygodności zamiast budowania bazy klientów.
Sprawa godna polecenia
Idea, by przy pomocy nowych technologii ułatwić kontakty między społecznie ważnymi inicjatywami, a gotowymi je wesprzeć obywatelami jest bardzo kusząca i jednocześnie trudna do przeprowadzenia. Internet jest wielki, źródeł nieprzebrane ilości. W grę wchodzą przyzwyczajenia Internautów, ale także sprawność organizacji w komunikowaniu: co zamierza przeprowadzić i jak chce to zrobić. Nie zapominajmy też o zarządzaniu reputacją.
Brak możliwości tworzenia profilu użytkownika sprawia jednak, że strona ma głównie wymiar informacyjny. Nie można obserwować aktywności organizacji poprzez własne ustawienia, trzeba wchodzić na ich strony internetowe. Selekcja - jak na razie nieco ograniczona co do liczby - obejmuje oczywiście amerykańskie NGO-sy i opiera się na opinii tych organizacji. Serwis bazuje zatem na zasadzie, że nikt nam tak dobrze nie doradzi, jak ci, którzy znają podmiot, z którego usług chcemy skorzystać.
Amerykańskie pomysły w polskiej rzeczywistości
Ze względu na to, że oba serwisy - a zwłaszcza Jumo, ze swoim potencjałem dedykowania oferty użytkownikom na podstawie ich preferencji - działają w zasadzie wyłącznie na rynku amerykańskim, polskim organizacjom mogą jedynie służyć jako modele do przemyśleń na temat tego, na ile sieci społeczne pomagają organizacjom w promocji ich pracy.
- System pozwalający nam śledzić, co się dzieje w organizacji pracującej nad rozwiązaniem problemu, który nas interesuje, może zwiększyć jej promocyjną siłę. Jednak i przed Jumo można to było robić dzięki aplikacji Facebook Causes - mówi Kamil Śliwowski z Creative Commons Polska. - Osobny serwis być może zaangażuje więcej użytkowników, ale też zbierze więcej danych o nich. O tym co ich interesuje, ale i jaki rodzaj wrażliwości mają. Ile mogą poświęcić czasu lub pieniędzy? - dodaje.
Wygląda zatem na to, że dobrze wymierzona i przeprowadzona akcja promująca organizację przez serwis społecznościowy typu Jumo, może przynieść jej wiele informacji o członkach społeczności, w jakiej działa. Skorzystają na tym te, które zorientują się jaki to potencjał marketingowy i będą miały pomysł, oraz - co ważne - środki, żeby przekuć tę wiedzę na skrojone pod nią komunikaty i działania promocyjne.
Inną sprawą są możliwości Jumo, które można wykorzystać w relacjach pomiędzy organizacjami. Serwis pozwala przecież nie tylko sprawdzać, kim są nasi sympatycy, ale i co robią inne organizacje, jak to robią i kto jest ich lojalnym obserwatorem. Poza działalnością „wywiadowczą”, może okazać się też, że Jumo stanowi platformę, w której jasno będzie widać, kto się czym zajmuje. To może być przydatne, biorąc pod uwagę, że często organizacje realizują podobne działania w poczuciu, że nikt inny nie pracuje w ten sam sposób i nie szukają synergii. Czy taka wiedza oraz wynikający z niej podział zadań i współpraca nie byłyby z korzyścią dla społeczności?
Chcieć to móc?
- Myślę, że ciekawszy byłby globalny serwis do dzielenia się informacjami o problemach i zasobach do ich rozwiązywania. - przyznaje Kamil Śliwowski. – To, co chce oferować Jumo, każdy choć trochę zaangażowany człowiek, może zrobić już teraz, trzeba tylko chcieć się zainteresować.
Być może ci naprawdę zmotywowani do wspierania działań społecznie użytecznych trafią do właściwych informacji. Wydaje się jednak, że samo umieszczanie wiadomości w internecie i liczenie na to, że zmotywowany odbiorca na nią trafi, powoli przestaje wystarczać. Przypomina to bowiem wrzucanie butelki z listem do oceanu pełnego takich butelek. A odbiorcy korzystający z serwisów społecznościowych i innych narzędzi profilujących dostarczanie informacji coraz bardziej przyzwyczajają się do dostaw wybranych „butelek” pod wskazany adres. I dlatego też serwisy typu Jumo będą zyskiwać na znaczeniu, zwłaszcza przy próbie zainteresowania tych, którzy nie są na tyle zmotywowani, by ruszać na połowy w bliżej nieokreślonym kierunku.
Źródło: inf. własna (ngo.pl)