- Nawet jeśli nadzór budowlany ma jasność, że dany nośnik funkcjonuje nielegalnie, to jego właściciel, jeśli ma wystarczająco dużo woli i środków, potrafi bardzo długo wodzić za nos organy publiczne – mówi Wojciech Wagner, naczelnik Wydziału Estetyki Przestrzeni Publicznej w UM st. Warszawy.
Radosław Wałkuski: – Na czym ma polegać „audyt reklamowy”?
Czy już wiadomo, w którym konkretnie miejscu będzie realizowany?
Po drugie, są takie miejsca, na przykład na niezabudowanych terenach podmiejskich, gdzie nośników reklamowych jest bardzo mało. Tam robienie audytu raczej mijałoby się z celem. Wydaje się oczywiste, że wybrać należy jeden z – niestety licznych – obszarów, które zostały poważnie oszpecone reklamami. W tym kontekście rozważamy rejon Starego Mokotowa. Tamtejszy plan miejscowy jest bardzo rozległy, być może więc należałoby ograniczyć się jedynie do jego fragmentów. Na pewno nie będzie można pominąć jednak upstrzonych do granic możliwości okolic Szkoły Głównej Handlowej.
Co zyskamy dzięki audytowi?
Po drugie, uzyskamy wiedzę o fizycznej strukturze naszego reklamowego chaosu. Oczywiście zależy ona od badanego miejsca, bo innego rodzaju nośniki funkcjonują w centrum miasta niż choćby na trasach wlotowych do Warszawy. Tym niemniej, nie mamy żadnych przekrojowych danych statystycznych o liczebności, zagęszczeniu czy skali reklam. Dysponujemy tylko corocznymi informacjami publikowanymi przez Izbę Gospodarzą Reklamy Zewnętrznej, ale dotyczą one jedynie reklam „systemowych”, stanowiących tylko wycinek całego zjawiska.
Wreszcie, audyt będzie pewnym eksperymentem administracyjno-prawnym. Identyfikując nielegalne reklamy, będziemy mogli podjąć kroki w celu ich usunięcia, czyli – w większości wypadków – zgłosić do Powiatowego Inspektoratu Nadzoru Budowalnego. To okazja do weryfikacji tej krytycznej dla całego problemu procedury w praktyce, w dużej skali: ile z tych reklam uda się usunąć, a jeśli się nie da, to dlaczego? Mamy oczywiście dość pokaźne doświadczenia w tej dziedzinie, ale to przedsięwzięcie pozwoli je usystematyzować. Ta wiedza może również stanowić kolejny argument w naszych działaniach na rzecz zmiany obowiązującego prawa.
No właśnie, praktyka jest taka, że PINB często nie potrafi sprawnie usunąć nielegalnej reklamy…
Niektóre wielkoformatowe reklamy w centrum przynoszą co miesiąc zyski rzędu setek tysięcy złotych. Operatora reklamy stać więc na opłacenie kancelarii prawnej, dzięki której proces egzekucji przedłuża się w nieskończoność. Obecne prawo i orzecznictwo daje niestety takie możliwości. W przypadku mniejszych reklam jest łatwiej, ale PINB niekoniecznie ma wystarczające kadry, by się nimi zajmować. Dzięki audytowi będziemy mieli okazję te zjawiska lepiej zdiagnozować.
Urząd miasta podejmuje tę inicjatywę wspólnie z organizacją pozarządową – stowarzyszeniem Miasto Moje a w Nim. To cenne, bo mam wrażenie, że współpraca przy tego rodzaju projektach między miastem a stroną społeczną wciąż nie jest jeszcze tak powszechna, jak mogłaby być. Jakie widzi Pan bariery takiej współpracy?
Jest też pewna bariera mentalna. Cały czas pokutuje w społeczeństwie negatywna percepcja urzędu. Ja sam, przychodząc do urzędu, byłem zaskoczony ilością spraw, które trzeba codziennie wykonać.
Organizacje, które współpracują z miastem, pomagają przybliżyć do siebie pracowników urzędu i mieszkańców, przezwyciężając takie stereotypy. Szczególnie ważne wydaje mi się zrozumienie trudności wyborów, przed jakimi stają urzędnicy. Często trzeba wybrać jakieś trudne rozwiązanie spośród kilku wariantów; każde z nich ma swoje wady i każde będzie budzić uzasadnione niezadowolenie wśród opinii publicznej.
Do współpracy zaprosiliście też mieszkańców, którzy jako wolontariusze mogą się włączyć w prace nad audytem. Czy warszawiacy są chętni do takich działań? Czy poprzestają jedynie na narzekaniu, że jest brzydko?
W ramach audytu będzie trzeba zarejestrować każdy pojedynczy nośnik, odpowiednio przypisać go do działki, adresu, przydzielić do odpowiednich kategorii. W tym przypadku ważniejsza jest więc jakość pracy wolontariuszy, a nie ich liczba.
Trwają prace nad prezydenckim projektem ustawy o krajobrazie. Czy dzięki niej uda się rozwiązać problem raz a dobrze?
Istotnym instrumentem, który ma zracjonalizować decyzje reklamodawców o ogłaszaniu swojego istnienia, ma być wprowadzenie pewnej formy odpłatności za korzystanie z szeroko rozumianej, wizualnej przestrzeni publicznej. Im większa reklama, tym większą trzeba będzie ponieść opłatę.
Otwarte jest natomiast pytanie, jak bardzo ostateczna wersja ustawy będzie różniła się od jej początkowego projektu. Każdy zabieg neutralizujący dokument może w zasadniczy sposób obniżyć jego skuteczność i tym samym podważyć sens całej operacji. A są sygnały wskazujące na to, że tak może się zdarzyć.
Trzeba też mieć świadomość, że ustawa na pewno nie rozwiąże wszystkich problemów. Potrzebna jest też zmiana ustawy o postępowaniu egzekucji w administracji, która reguluje tryb działania nadzoru budowlanego. Aby walka z chaosem reklamowym była skuteczna, potrzebujemy również odpowiedniej postawy sądów, które nie będą lekceważyć spraw związanych z nielegalną reklamą, podejmując wyroki adekwatne do danej sytuacji i ich społecznej szkodliwości. I wreszcie nie zapominajmy o najważniejszym – chaos reklamowy to dotkliwy, ale tylko powierzchowny przejaw bardzo poważnej choroby, jaką jest anarchia przestrzenna w naszym kraju. Utożsamienie prawa własności z prawem do zabudowy, brak podstawowych narzędzi prawnych w rękach samorządów, zanik wyższych instytucji planistycznych oraz zdjęcie z inwestorów współodpowiedzialności finansowej za kształtowanie przestrzeni publicznych to lekkomyślne błędy polskiej transformacji, których efekty są widoczne już dziś, ale będą mściły się przez wiele dziesięcioleci.
Źródło: inf. własna warszawa.ngo.pl