Ustawa o petycjach uwolni rezerwuar pomysłowości mieszkańców
Wybory samorządowe za nami. Nowe władze w przyszłym roku dostaną do rąk kolejne narzędzie, dzięki któremu będą mogły lepiej poznawać problemy swoich gmin i miast. Ustawa o petycjach da im szansę, aby sięgnąć do wielkiego rezerwuaru pomysłowości, który tkwi w mieszkańcach – uważa senator Mieczysław Augustyn.
Ustawa o petycjach realizuje artykuł 63. Konstytucji RP. Konstytucję mamy od 1997 r. Dlaczego trzeba było czekać na te przepisy tyle lat?
Ale skoro przez tyle lat obywaliśmy się bez przepisów dotyczących petycji, to może ta ustawa nie jest tak bardzo potrzebna?
Do tego stopnia byli niezadowoleni, że to właśnie ich reprezentanci, organizacje pozarządowe, już na początku poprzedniej kadencji parlamentu bardzo silnie naciskali na przedstawicieli wszystkich klubów parlamentarnych, szczególnie tych skupionych w Parlamentarnym Zespole do spraw współpracy z organizacjami pozarządowymi, aby podjęli ten temat.
To nie wielcy demonstranci, nie wielkie ruchy, lecz oddolna aktywność obywatelska w gminie jest nam niesłychanie potrzebna. I tam również składano petycje. Tyle tylko, że bez rezultatu. Dlatego, że nie było procedur, które by określały jasno obowiązki władz publicznych. Polacy potrzebują petycji jako instytucji. Jest na to bardzo prosty dowód. Z którego z krajów członkowskich Unii pochodzi najwięcej petycji w Unii Europejskiej? Z Polski. Zdecydowanie i od lat. To oznacza, że Polacy chcą i potrafią posługiwać się tym narzędziem, jeśli mają przekonanie, że to coś da i że będzie rzetelnie rozpatrzone. Teraz, z satysfakcją możemy powiedzieć, że otwieramy się na to pragnienie organizacji pozarządowych, ludzi zaangażowanych w działalność publiczną, a jednocześnie też zachęcimy, mam nadzieję, innych do tego, żeby się angażowali.
Ustawa zobowiązuje adresata petycji do tego, żeby na nią odpowiedział. W czasie prac sejmowych zdecydowaliście państwo zastosować trzymiesięczny czas na odpowiedź, mimo że zwracano uwagę, że to może być za długo i zniechęcić obywateli do korzystania z tej możliwości.
My mówimy, że petycja ma być rozpatrzona niezwłocznie. Niezwłocznie, a nie później niż w ciągu trzech miesięcy. To jest więc trochę nadinterpretacja, ponieważ te trzy miesiące to jest termin graniczny.
Wydaje się, że jeżeli petycja pojawi się na stronie internetowej i trzeba będzie pokazać, co się z nią dzieje, jak się ją rozpatruje, to wstydem będzie czekać na to nie wiadomo jak długo. Wstydem i pewnym ryzykiem. Ponieważ nasza ustawa mówi, że do petycji już złożonej można się przyłączyć. Petycja, wisząca na stronie internetowej urzędu, za chwilę może obrosnąć i może stać się petycją wielokrotną w rozumieniu ustawy. Może się okazać, że nie jeden obywatel, nie grupa obywateli, ale tysiące mieszkańców gminy uważają podobnie jak autor petycji. I wtedy w te pędy trzeba będzie zareagować. Na taki mechanizm liczymy.
Nie jest to mechanizm twardy, nie jest to mechanizm nakazowy, ale stawiający na otwartość w życiu publicznym, na jawność.
Samorządowcy, wbrew początkowym obawom i wcześniejszym doświadczeniom, nie protestowali tym razem....
Widać wyraźnie, że ten mechanizm, w ocenie samorządowców, może być skuteczny.
Instytucja, do której trafia petycja, ma ją upublicznić na swojej stronie internetowej w postaci skanu. Jeżeli chodzi o gminy, powiaty czy województwa, to rzeczywiście wydaje się dobre rozwiązanie, aby mieszkańcy lokalnie mieli wgląd w napływające petycje. Natomiast, jeżeli chodzi o urzędy centralne, czy przewiduje Pan udoskonalenie tego przepisu, aby powstał na przykład jeden adres, pod którym będzie można te wszystkie petycje zobaczyć? W ustawie też jest zapisane, że jeżeli petycja trafi do instytucji, która nie ma kompetencji, aby się nią zająć, to musi ją przekazać do właściwej. Jest ryzyko, że petycje będą się błąkały między urzędami i instytucjami...
Dlatego wydaje mi się, że każdy z urzędów będzie zobowiązany mieć na stronie jedną konkretną zakładkę na petycje. Tego nie da się gdzieś wrzucić do wspólnego worka.
Obawy przed pieniactwem też kładły się cieniem na dotychczasowych staraniach o uchwalenie tej ustawy. Myśmy ich nie zlekceważyli. Jest tam taki przepis, który mówi, że jeśli petycja o podobnej treści była już składana, to wystarczy powiadomić autora nowej o tym rozstrzygnięciu i nie trzeba jej ponownie rozpatrywać. To powinno zapobiec ciągłemu podnoszeniu tej samej sprawy. Ledwo jedną rozpatrzono, a już jest kolejna, następna itd. Znamy to z różnych urzędów. Instytucji petycji nie da się do tego wykorzystać.
W trakcie prac nad ustawą pojawiały się także pytania o ochronę osób składających petycje. Tego nie przewidziano?
Na pewno nikogo nie można szykanować z powodu składania petycji. One zawsze będą jakimś problemem dla władz, sprawą do załatwienia. Jednakże narasta przekonanie, że aktywność obywatelska, która się manifestuje w różnego rodzaju postulatach, żądaniach, oczekiwaniach, nie jest obciążeniem dla demokracji, tylko jest skarbem, jest wartością. Bo to są ci, którym się chce, którym nie jest wszystko jedno, którzy czegoś się domagają. I to właśnie ten potencjał, te chęci mogą być teraz spożytkowane.
Mnie bardzo podniosło na duchu stanowisko korporacji samorządowych. Obawiałem się, że – tak jak poprzednio – będą przeciw. Jednak ta nasza demokracja, co widzimy chociażby w budżetach obywatelskich, dojrzewa. Jest wielu mądrych samorządowców, którzy demokracji nie pojmują jako procedury, tylko jako sposób aktywizowania ludzi, zapewnienia im uczestnictwa. I właśnie w tę procedurę demokratyczną wpisujemy petycje jako najprostsze narzędzie wpływu obywateli na sprawy publiczne.
Jest to przecież konstytucyjne prawo polityczne. I co my tam mamy w zakresie bezpośredniego wpływu? Mamy referendum, ale trzeba na to 500 tysięcy podpisów. Mamy obywatelską inicjatywę ustawodawczą, ale na to trzeba 100 tysięcy podpisów. I mamy petycje, które może złożyć obywatel Kowalski albo obywatelka Nowak. I nawet ta jedna osoba może nadać bieg ważnej sprawie. To jest zaleta petycji. Oczywiście, ludzie się często w różnych sprawach jednoczą. Na pewno będą petycje indywidualnych osób, ale będą też petycje całych grup.
Byłoby nam ciężko argumentować w Sejmie, że nie nastąpi zalew petycji, że damy sobie radę, gdyby Senat sam nie udowodnił, że jest w tej sprawie pewny swego i zdeterminowany. Muszę powiedzieć, że to był znakomity ruch. Jeszcze w poprzedniej kadencji, także z mojej inicjatywy, dokonaliśmy zmiany regulaminu Senatu i jedna z komisji, Komisja Praw Człowieka i Praworządności przejęła na siebie rozpatrywanie petycji.
Rozmawialiśmy o tym w 2012 roku. Wtedy mówił Pan, że Senat daje sobie radę i nie został sparaliżowany. Jak jest teraz?
W Senacie traktujemy obywateli serio, to jest zauważalne. Rzeczywiście przybywa piszących petycje, ale nie bójmy się tego. Jeśli poziom zaufania obywateli do władz publicznych jest najniższy w Europie, prawie 70% Polaków nie wierzy władzom publicznym, jeśli podobny odsetek w ogóle nie angażuje się w życie publiczne, jedynie ewentualnie uczestniczy w wyborach, a w wyborach uczestniczy mniej niż połowa uprawnionych Polaków, no to jest się naprawdę czym martwić.
Pogłębione badania Instytutu Spraw Publicznych, pokazują, że zaledwie 31% Polaków angażuje się w jakiejkolwiek formie w życie swojej wspólnoty lokalnej. Najczęściej uczestnicząc w jakichś konsultacjach, częściowo obowiązkowych, głównie planów zagospodarowania przestrzennego. Natomiast wnioski składa zaledwie 1,5% spośród tych, którzy się angażują. To jest nikły procent.
Na potrzeby debaty o petycjach zbieraliśmy informacje, ile składa się w gminach, powiatach i regionach wniosków obywatelskich, bo to jest najbliższe petycji. Nie skarga, bo ona jest raczej związana z indywidualną lub grupową szkodą, ale wniosek w sprawie. W większości samorządów informowano nas, że w ostatnim roku nie wpłynął i nie był rozpatrywany żaden wniosek. Wierzyć się nie chce. A uczestniczyły w tym miasta kilkusettysięczne. Gdy się patrzy na przykład na uczestnictwo obywateli w sesjach rad, jest tragicznie. Z zabieraniem głosów jeszcze gorzej. A przecież na każdej sesji, każdy z nas może być i może podnieść swoją sprawę. Petycję można złożyć elektronicznie, więc prawdopodobnie zniknie ta bariera. Nie jest łatwo pojawić się na radzie miasta, zabrać głos wśród tych wszystkich doświadczonych i – wydaje się – wszystkowiedzących ludzi.
A dlaczego nie można się odwołać od sposobu rozpatrzenia petycji?
Można za jakiś czas spróbować złożyć petycję w tej samej sprawie. I ona będzie rozpatrzona, o ile zmieniły się okoliczności. Wyobraźmy sobie, że ktoś od lat domaga się wybudowania ścieżki rowerowej na osiedlu. Napisał petycję w tej sprawie. Odpowiedź była negatywna. Ale minęło kilka lat i jest moda na ścieżki. Składa petycję ponownie. Okazuje się, że tym razem nowy prezydent miasta, nowy burmistrz, nowa rada, nowe okoliczności, po prostu inny budżet pozwala zrealizować tę petycję. Nie jest tak, że nie będzie sensu powielać tej samej prośby. Będzie można to zrobić, bo mogą się zmienić okoliczności. Ale jeśli się one nie zmieniły, to wystarczy, gdy adresat odpowie, że petycja była rozpatrzona i z określonych powodów nie może być realizowana.
Senat zajmie się teraz rozpropagowaniem tej ustawy. Przygotowana jest kampania informacyjna, chcecie w niej wykorzystać także organizacje pozarządowe.
Drugim adresatem są organizacje pozarządowe, bo chociaż one wnioskowały o uchwalenie tej ustawy, za co jesteśmy bardzo zobowiązani, to jednak jest ogromny ruch. Trzeba dotrzeć z informacją do możliwie największej liczby organizacji, aby wiedziały, że takie prawo, taka możliwość jest, że jest to proste, w zasięgu każdej, nawet najmniejszej organizacji społecznej.
Trzecia grupa to władze publiczne, które także trzeba przygotować. Instytucje muszą pamiętać o tym, że powinna być strona, że tu i ówdzie trzeba pomyśleć wręcz o pracownikach, którzy będą mieli w kompetencjach „obsługę” petycji. Trzeba przeorganizować biura podawcze, przyjmujące i wstępnie analizujące korespondencję, aby był tam jeszcze jeden segregator na petycje.
Trzeba przygotować wiele instytucji. Także tych, które wykonują zadania publiczne, a nie są instytucjami publicznymi. Bo do nich także, w sprawach dotyczących tych zadań, będzie można składać petycje. Na przykład trzeba będzie uprzytomnić niektórym organizacjom, że jeżeli biorą się za wykonanie zadania publicznego, to muszą jednak mieć stronę internetową. Dlatego, że być może trafi do nich petycja w tej sprawie. A będzie ustawowy obowiązek, aby ją zawiesić na stronie internetowej. Choć na ogół organizacje, które realizują zadania publiczne, są już na tyle silne, że strony internetowe mają, to jednak trzeba by tym nielicznym uprzytomnić, że ten brak muszą nadrobić.
Ile będzie na to czasu?
Nie chcemy tego czasu zmarnować. Chcemy do nowych radnych, do nowych wójtów, burmistrzów, prezydentów miast dotrzeć z informacją, że będą mieli szansę sięgnąć do tego wielkiego rezerwuaru pomysłowości, który tkwi w mieszkańcach.
Mamy zadanie do wykonania. My, to znaczy twórcy ustawy, Senat, ale także Parlamentarny Zespół do spraw współpracy z organizacjami pozarządowymi i w ogóle ruch pozarządowy. To jest nasza wspólna wygrana. Od nas też zależy, czy ten mechanizm wpisze się na trwałe w naszą demokrację, czy i w jaki sposób to narzędzie będzie używane.
Źródło: inf. własna (ngo.pl)