MAKOWSKI: Jeśli ta ustawa wejdzie w życie, to w najlepszym wypadku spodziewam się chaosu. W najgorszym – aktywnego wykorzystywania owych mętnych przepisów do doraźnych celów politycznych przeciwko ludziom krytycznym wobec władzy.
Prace nad projektem ustawy o jawności życia publicznego przebiegają w sposób dość typowy dla tej władzy. To kolejny projekt wprowadzany według „strategii kozy” – jak w tej znanej metaforze. Do lokalu wprowadza się kozę. Koza, jak to koza, robi raban, zjada i niszczy wszystko, co popadnie. Po jakimś czasie się ją wyprowadza. Bałagan pozostaje, ale każdy odczuwa ulgę, że przynajmniej kozy już nie ma. Tak jest i w tym przypadku. Pod pretekstem rozwiązania skądinąd realnych problemów, dajmy na to z brakiem efektywnego systemu oświadczeń majątkowych, nieprzejrzystym sposobem stanowienia prawa czy pozorną regulacją lobbingu, tworzone jest prawo, które tych problemów nie rozwiąże, stworzy natomiast nowe instrumenty kontrolowania obywateli.
Kozy nie ma, problem pozostaje
Pierwsza wersja projektu w wielu punktach była po prostu skandaliczna. Przykładowo, w imię poszerzenia dostępu do informacji publicznej zaproponowano rozwiązania – między innymi przedpłacenie za informację czy możliwość odmowy udzielenia informacji, gdyby uznano, że obywatel domaga się jej uporczywie – cokolwiek miałoby to znaczyć. Ale i obecnie, po kilku rundach konsultacji publicznych, a także krytyki z wewnątrz rządu, cała ta konstrukcja jest równie zła. Wycofano się z kilku najbardziej absurdalnych pomysłów, jak te powyżej, wyprowadzono kozę, ale zgniłe fundamenty, na których ten projekt jest oparty, pozostały nieruszone. No, ale rząd może teraz głosić, że „kozy już nie ma”, że chce tylko zwiększać jawność, że negocjował, że się ugiął, a organizacje, krytykanccy obywatele i totalna opozycja to po prostu malkontenci.
Ta strategia była stosowana już kilka razy (między innymi w przypadku zmian dotyczących Trybunału Konstytucyjnego). A ludzie znów dają się nabrać na to, że „koza wyszła”. No i skoro kozy, czyli najgorszych przepisów, już nie ma albo zostały lekko złagodzone, zaczynają się koncentrować na drobiazgach. Niektórzy nawet ogłaszają sukces, gdy udało się coś z rządem wynegocjować. Zaczynamy grać w tę grę, ciesząc się, że kozy nie ma, tymczasem ginie nam z oczu problem z całością projektu ustawy o jawności życia publicznego.
Niezrozumiały miks ustaw
Jest to de facto zlepek trzech ustaw – o dostępie do informacji publicznej, o działalności lobbingowej w procesie stanowienia prawa oraz o ograniczeniu prowadzenia działalności gospodarczej przez osoby pełniące funkcje publiczne – z kilkoma nowymi dodatkami. Przepisy dotyczące oświadczeń majątkowych czy konfliktu interesów miejscami zostaną poprawione, a gdzie indziej ulegną pogorszeniu, więc trudno całościowo ocenić te propozycje. Sęk jednak w tym, że w ogromnej większości mamy tu po prostu do czynienia z „przeklejeniem” obecnie obowiązujących przepisów do aktu prawnego pod nową, ładnie brzmiąca nazwą.
Już sama idea wymieszania przepisów regulujących odrębne materie, tylko dlatego, że ogólnie mają jakieś znaczenie z punktu widzenia jawności życia publicznego, jest dość absurdalna. Ustawa o dostępie do informacji publicznej swój dorobek. Wykształciło się wokół niej bogate orzecznictwo (które teraz zniknie), ludzie zdążyli się jako tako nauczyć jej stosowania. Reguluje ona materię dotyczącą podstawowych praw obywatelskich czy wręcz praw człowieka. Nie ma żadnego logicznego argumentu, by pakować ją razem do nowego aktu prawnego z przepisami, które dotyczą osób pełniących funkcje publiczne, takich jak regulacje dotyczące składania, kontrolowania i publikowania oświadczeń majątkowych.
Pogorszyć złe
Ponadto pozostałe dwie ustawy, które mają zostać zlepione z ustawą o dostępie do informacji publicznej, nadają się nie do małego liftingu, tylko do całkowitej wymiany. Tymczasem to właśnie przepisy dotyczące oświadczeń majątkowych i lobbingu są w największym stopniu przeklejone z obecnie obowiązujących aktów prawnych. Przykładowo, potrzebujemy całkowicie nowego, elektronicznego systemu składania i publikowania oświadczeń majątkowych, a także nowych procedur pozwalających odpowiednim organom na ich racjonalną selekcję do kontroli. Tymczasem propozycja rządu polega głównie na tym, że rozszerza się katalog osób zobowiązanych do składania i publikowania oświadczeń (po zmianie będzie ich ponad milion) i radyklanie zaostrza się odpowiedzialność za błędy w oświadczeniach. Trudno to nazwać jakąś nową jakością, bo jedynym efektem tej zmiany będzie zalew nowych oświadczeń, których nikt i tak nie będzie w stanie skontrolować, oraz procesów za składanie fałszywych zeznań. Ewentualnie CBA będzie łowić w tym morzu papierów co bardziej smakowite przypadki i nie zdziwię się, jeśli będzie to robić na zlecenie polityczne. Tworzy się prowizorkę, która zapewne przetrwa kolejne naście lat.
Z kolei od dawna wiadomo, że ustawa o działalności lobbingowej w procesie stanowienia prawa niczego nie reguluje. Oficjalnie lobbystów w Sejmie można policzyć na palcach jednej ręki, ale obrady komisji i podkomisji są oblegane przez ekspertów, prawników i interesantów wszelkiej maści. Projektowane przepisy jedynie pudrują tę rzeczywistość. Wszystko, co w niej najgorsze, zostaje. Utrzymuje się na przykład polski wynalazek, jakim jest podział na lobbing zawodowy i niezawodowy. Wszędzie na świecie albo reguluje się lobbing rozumiany szeroko – i wtedy stawia się mu niewielkie restrykcje, na przykład wyłącznie obowiązek rejestracyjny i proste wymogi sprawozdawcze. Albo jasno i bardziej rygorystycznie reguluje się lobbing zawodowy, precyzyjnie go definiując. Wówczas nakłada się na podmioty żyjące z lobbingu odpowiednie obowiązki dotyczące sprawozdawania się ze swojej działalności, restrykcje, ale też i daje się im realne ułatwienia w dostępie do decydentów. Tymczasem, w projekcie ustawy o jawności lobbing zawodowy pozostaje zdefiniowany tak jak dziś – jako działalność wykonywana na rzecz podmiotów trzecich na podstawie umowy cywilnoprawnej. Obejście tej definicji, a wraz z nią wszystkich innych przepisów dotyczących zawodowych lobbystów, będzie tak samo banalne jak i dziś. Biorąc jeszcze pod uwagę, że projekt ustawy o jawności podnosi opłaty za rejestrację w wykazie zawodowych lobbystów, znacznie zaostrza kary za wykonywanie zawodowej działalności bez wpisu do wykazu oraz wprowadza nowe absurdalne kary za błędy w sprawozdawczości lobbystów, założę się, że obecna, i tak dość krótka, lista zarejestrowanych „zawodowych lobbystów” nie tylko się nie wydłuży, ale i skróci jeszcze bardziej. Kto będzie chciał ryzykować, tym bardziej, że powstaną nowe okrężne ścieżki do lobbowania, które stworzy sama ustawa o jawności?
To odstraszy obywateli!
Z drugiej strony wprowadzane są bardzo rygorystyczne reguły dotyczące tak zwanego „codziennego lobbingu”. W rozumieniu definicji ustawowej, właściwie każdy, kto będzie chciał mieć jakikolwiek wpływ na kształt jakiejkolwiek decyzji publicznej, będzie mógł zostać potraktowany jako lobbysta. Przykładowo, obywatel, który będzie chciał iść na komisję sejmową, żeby powiedzieć posłom w twarz, co sądzi o ich projektach, będzie zmuszony do ujawnienia źródeł swoich dochodów, w dodatku pod rygorem odpowiedzialności karnej jak za składanie fałszywych zeznań. Nietrudno się domyślić, że odstraszy to wielu ludzi od aktywnego zaangażowania w życie publiczne, bo mając do wyboru albo wypaczoną jawność, albo prawo do prywatności, wybiorą to drugie i zamkną się w domu.
Można też pokazywać mnóstwo szczegółowych problemów związanych z konkretnymi rozwiązaniami. Tu dobrym przykładem jest ochrona sygnalistów. Standardem światowym jest uchwalenie osobnej ustawy w tym zakresie, bo jest to materia skomplikowana, łącząca ze sobą elementy prawa pracy, karnego i cywilnego. Tymczasem przepisy dotyczące sygnalistów zaproponowane w projekcie ustawy o jawności, poza przywołaniem tego słowa, nie mają nic wspólnego z realną ochroną osób zgłaszających nadużycia w ich miejscach pracy. Katalog zachowań czy przestępstw, których ujawnienie może zostać uznane za przesłankę do przyznania komuś statusu tak zwanego sygnalisty, jest ograniczony wyłącznie do przestępstw – i to jedynie tych o charakterze korupcyjnym. Status tak zwanego sygnalisty przyznaje i cofa arbitralnie prokurator. To żadna ochrona i żadna gwarancja.
Walka z krytykami władzy
Można by się tak znęcać nad wieloma innymi, kuriozalnymi przepisami tego projektu. Poświęcając się jednak temu zajęciu, już gramy w rządową grę. Wydaje nam się, że można to jakoś poukładać, bo koza (czyli najbzdurniejsze przepisy) została usunięta. A problemem w dalszym ciągu pozostaje całość tego projektu. Jeśli ta ustawa wejdzie w życie, to w najlepszym wypadku spodziewam się chaosu. W najgorszym – aktywnego wykorzystywania owych mętnych przepisów do doraźnych celów politycznych przeciwko ludziom krytycznym wobec władzy. Obywateli będzie można wsadzić do więzienia na przykład za pomyłkę w oświadczeniu majątkowym, a o tym wszystkim będzie decydować upolityczniony prokurator i dyspozycyjny sędzia.
Przestańmy nabierać się na strategię kozy i nazywajmy rzeczy po imieniu. Te propozycje są po prostu złe, niczego nie poprawiają, a nawet dobre, drobne elementy w tym projekcie nie mają szans zadziałać w tak szkodliwej całości.
MASZ ZDANIE? CZEKAMY NA WASZE GŁOSY (MAKS. 4500 ZNAKÓW) PLUS ZDJĘCIE NA ADRES: REDAKCJA@PORTAL.NGO.PL
Czym żyje III sektor w Polsce? Jakie problemy mają polskie NGO? Jakie wyzwania przed nim stoją. Przeczytaj debaty, komentarze i opinie. Wypowiedz się! Odwiedź serwis opinie.ngo.pl.
Wycofano się z kilku absurdalnych pomysłów, wyprowadzono kozę, ale zgniłe fundamenty tego projektu pozostały nieruszone.