Zbliża się 25 marca - białoruskie Święto Woli, część Święta Niepodległości, którego obchody są zakazane na Białorusi. Ale nie w Polsce. U nas, od czterech lat świętujemy je hucznie. W tym roku 22 marca na Placu Teatralnym.
Po raz pierwszy, oprócz tradycyjnego wielkiego koncertu, pod
hasłem “Usłysz Białoruś”, warszawiacy mogli wziąć udział w
dwutygodniowym białoruskim festiwalu wolności. Odbyły się koncerty,
spotkania, dyskusje i happeningi.
Inicjatywa Wolna Białoruś powstała jako kontynuacja rozpoczętego
w 2004 roku ruchu Wolna Ukraina, który opisywała na naszych łamach
Małgorzata Borowska. Wówczas, na początku listopada 2004 roku,
grupa studentów z Warszawy postanowiła wyrazić poparcie dla
opozycji na Ukrainie, gdzie pojawiła się szansa na demokrację. To
oni wymyślali hasła i skandowali pod ambasadą przy Alei Szucha
“Kijów, Warszawa – wspólna sprawa”. Niecałe pięć lat później hasło
brzmi “Mińsk, Warszawa - wspólna sprawa”.
– Z Ukrainy wróciliśmy z konkretnymi wynikami. Białorusini
mieszkający w Warszawie zwrócili się do nas z pytaniem, czy nie
chcielibyśmy ich wesprzeć. Ruszyliśmy do akcji w plus - minus w tym
samym składzie – mówi Katarzyna Czaputowicz, jedna z założycielek
Inicjatywy, w tym roku odpowiedzialna za kontakt i opiekę nad
artystami uczestniczącymi w koncercie 22 marca. Jacek Kastelaniec
tak wspomina pobyt na Ukrainie: – Z Charkowa, gdzie byliśmy
obserwatorami pojechaliśmy po wygranych wyborach do Kijowa, na
Sylwestra. Mieliśmy ze sobą polskie flagi. Ludzie nas ściskali,
dziękowali, mieli łzy w oczach. Nigdy nie widziałem takiego
entuzjazmu na widok Polaka. Czuliśmy się trochę jak
bohaterowie.
Zresztą nie tylko Ukraińcy mają teraz o nas lepsze zdanie, ale i
my o Ukraińcach. Badania przeprowadzone w Polsce wkrótce po
rewolucji, pokazują, że wzrosła sympatia Polaków dla wschodnich
sąsiadów. – Przed pomarańczową rewolucją starsi ludzie pytali nas
“Po co wy z nimi przestajecie”? Ukraińcy kojarzyli nam się z UPA i
nielegalnymi pracownikami – mówi Kastelaniec. Pomarańczowa
rewolucja udowodniła, że jest sens walczyć o demokratyzację naszych
wschodnich sąsiadów. Nadszedł czas na reżim Łukaszenki.
Siarhiej Marchyk był w 2006 r. członkiem sztabu wyborczego
Aleksandra Milinkiewicza – opozycyjnego kandydata na prezydenta.
Podobnie jak wielu jego kolegów został wyrzucony ze studiów.
Niektórzy z nich stracili pracę. Siarhiej został objęty specjalnym
programem stypendialnym polskiego rządu, skierowanym do wyrzuconych
studentów i dzieci opozycjonistów, które się na studia dostać nie
mogą. – Na Białorusi jest duży problem z tym, żeby uczyć się
w ojczystym języku, a za niezgodne z oficjalnymi poglądy można
wylecieć z Uniwersytetu. Nie ma wolności słowa. Białorusini nie
mają dostępu do wielu informacji. Dowiadują się na przykład
dlaczego jest kryzys, albo czemu zamknięto jakąś fabrykę, tylko w
kontekście, który służy propagandzie. Od osiemnastu lat walczymy z
reżimem, ale niewiele udaje się zrobić. Część społeczeństwa
porównuje obecną sytuację do czasów Związku Radzieckiego i mówi, że
jest dobrze tak jak jest. Nie wiedzą że istnieje inne życie.
Potrzebują informacji. I w tym trzeba Białorusinom pomagać – mówi
Siarhiej, członek zarządu Inicjatywy Wolna Białoruś i dziennikarz
radiowy.
Te nastroje widać dobrze w filmie dokumentalisty Mirosława
Dembińskiego “Muzyczna Partyzantka”, który można obejrzeć na
oficjalnej stronie Inicjatywy www.wolnabialorus.pl. Dembiński jest
także autorem filmowych felietonów, które zostały pokazane podczas
finałowego koncertu, między występami poszczególnych wykonawców. –
Nie chcieliśmy robić pogadanek, dlatego zdecydowaliśmy się na formę
filmowego felietonu - mówi Mateusz Luft, student socjologii, który
jest w tym roku jednym z głównych organizatorów akcji. - Zależy nam
na tym, żeby przekazać entuzjazm i dobrą energię naszym białoruskim
przyjaciołom. Okazać im wsparcie – dodaje.
Czy ten głos z Polski jest w stanie przedrzeć się przez cenzurę?
Czy Białoruś usłyszy? – Z naszych informacji wynika, że akcje
Inicjatywy docierają na Białoruś, są krzepiące i bardzo ważne. Tak
jak dla nas ważna była kiedyś obecność zachodnich dziennikarzy i
obserwatorów – mówi Mateusz Luft i zachwala frekwencję i
niesamowitą atmosferę koncertów. - Im więcej osób przychodzi tym
lepiej może się dziać na Białorusi. Frekwencja nigdy nie zawiodła.
W ten sposób staramy się zainteresować naszych kolegów
tematem. Zastanawiamy się wspólnie, co możemy jeszcze zrobić
dla naszych sąsiadów. Dajemy im znak, że nie są sami.
Ale nie tylko szlachetny cel przedsięwzięcia skłania do
obecności na koncercie. Organizatorom udało się zgromadzić grupę
najciekawszych wykonawców sceny alternatywnej, a także gwiazdy
polskiej sceny lat osiemdziesiątych. – Zależało nam na różnorodnym
repertuarze. Chcieliśmy, aby ludzie z każdego pokolenia dobrze się
bawili. Żeby młodzi mogli przyjść z dziećmi, rodzicami i
dziadkami. No i zapraszaliśmy też wykonawców, których sami cenimy -
mówi Kasia Czaputowicz. A zagrali Tymański i Czesław Śpiewa, Gaba
Kulka, Halina Frąckowiak, Grzegorz Markowski, Sydney Polak, Robert
Brylewski, Izrael, Eastwest Rockers i wielu, wielu innych. A także
białoruscy artyści, którzy nie mają prawa koncertować w kraju,
choćby z tego powodu, że śpiewają po białorusku. Część wykonawców
sama zgłosiła chęć udziału w przedsięwzięciu. Wszyscy zagrali za
darmo.
Tegoroczny koncert nie był transmitowany przez telewizję.
Niedobrze dzieje się też w finansowanej przez państwo polskie
niezależnej, satelitarniej telewizji Biełsat. Zainteresowanie
tematem opadło. – Ostatnio na Białorusi była odwilż i część
zakazanych zespołów mogła grać oficjalnie, zamiast na nielegalnych
niby-prywatkach. Zaczęto wydawać dwie niezależne gazety.
Zastanawialiśmy się nawet nad tym czy jest sens organizować nasz
koncert. Ale dostaliśmy sygnały, że śruba znów jest przykręcana i
postanowiliśmy że robimy. Poza tym może się ociepliło, ale to na
pewno nie jest demokracja! – mówi Luft. – Jest trochę lepiej –
ocenia Siarhiej. – Pojawiły się wolne gazety, jest satelitarna
telewizja Biełsat, ja sam pracuję w niezależnym Europejskim Radiu
dla Białorusi. Tylko że te media docierają do garstki osób. Bardzo
ważne jest żeby ludzie wiedzieli, że na Białorusi ciągle nie dzieje
się dobrze. Że są prześladowania i ograniczenie wolności –
dodaje.
Co członkowie Wolnej Białorusi robią przez resztę roku, kiedy
nie organizują koncertu? W czasie wrześniowych wyborów rozdawali
ulotki w pociągach jadących na Białoruś, przekazali manifest
demokratyzacji, ambasadzie Białoruskiej w Wilanowie. Przez to, że
ambasada nie jest w Centrum nie udaje się zorganizować takich
demonstracji, jakie miały miejsce pięć lat temu w Al. Szucha, ale
członkowie Inicjatywy nie ustają w pomysłach. W zeszłym roku pod
akcją “Uwolnić Kazulina” podpisało się kilka tysięcy osób, w tym
wiele autorytetów i postaci publicznych. Chodziło o to, że
więzionemu opozycjoniście zmarła żona. Inicjatywa walczyła o to, by
uwolnić go na czas pogrzebu. Udało się. W podobnej sytuacji był w
stanie wojennym Jacek Kuroń. Ponadto szesnastego dnia każdego
miesiąca w specjalnym namiocie na Starym Mieście zbierane są
podpisy na rzecz więźniów politycznych. – Zależy nam na ciągłości
naszych akcji. Chcemy, aby informacje o nich podawały niezależne
media białoruskie. Nawet tylko do wiadomości opozycji – mówi
Luft.
W tym roku Inicjatywa Wolna Białoruś dostała dotację na
działalność od Fundacji Batorego. Dzięki temu, po raz pierwszy w
historii, organizacja ma swoje biuro na warszawskim Żoliborzu.
Trafiły tam, wędrujące dotychczas od mieszkania do mieszkania,
dokumenty. Zatrudniono też pierwszego stałego pracownika, który
będzie pilnował porządku w papierach dotacyjnych, wnioskach o
granty i koordynował sprawy formalne. Zarząd stowarzyszenia liczy
na to, że te udogodnienia zwiększą wydajność działań i będzie
można wprowadzić w życie nowe pomysły. Na pierwszy ogień idzie
usprawnienie systemu szkoleń działaczy białoruskich NGO-sów, które
są organizowane w Polsce. Na Białorusi działacz pozarządowy
nie ma nawet prawa mieć w domu komputera, choćby jego organizacja
zajmowała się n.p. sąsiedzką akcją sadzenia drzew. Projekt ma na
celu dotarcie do organizacji, które jeszcze nie miały kontaktu z
Zachodem, odświeżenie środowiska i wspieranie kiełkujących
inicjatyw.
Koncert “Usłysz Białoruś” finansowany jest z budżetu miasta.
Oprócz tego organizacje wspierają prywatni darczyńcy i ci, którzy
wpłacają 1% podatku. Tyle że w tym roku z tego tytułu udało się
zebrać około 2,5 tys zł. Pomagają prywatne firmy, jak na przykład
reklamowa AMS, która za darmo udostępnia billboardy. Poszczególne
projekty dostają też granty z MSZ-tu. Na tegoroczny “festiwal”
Białoruski w ostatniej chwili omal nie zabrakło pieniędzy. –
Dlatego wstęp na część wydarzeń organizowanych w klubach był
płatny, choć i tak niewiele – tłumaczy Luft. – Chcemy, aby w
przyszłym roku ta sytuacja się nie powtórzyła – dodaje.
Członkowie Inicjatywy to w większości bardzo młodzi ludzie. W
ciągu roku czynnych jest kilku z około dwudziestu pięciu
członków, ale na koncert wszyscy mobilizują siły. Koordynatorów
jest trzech – czterech, każdy ma swoje zadanie, a pozostali
pomagają jak umieją i na ile pozwala im czas. Bo to jest ciężka
praca, która wymaga odstawienia wszystkich pozostałych zajęć.
Organizacją zajmują się wykorzystując prywatne kontakty, korzystają
z własnych telefonów komórkowych, spotykają się po kawiarniach.
Średnia wieku członka stowarzyszenia to 22 lata. Wolontariusze, a
na koncercie pracuje ich około dwustu, to w większości licealiści,
albo gimnazjaliści.
– Stara gwardia już powoli odchodzi. Robimy miejsce w zarządzie
młodym – mówi Kastelaniec. Ignacy Niemczycki i Kuba Michałowski
pracują obecnie dla rządu, ja i Janek Mencwel jeszcze się trochę
angażujemy w tym roku, ale nie wiadomo jak będzie w przyszłym. To
naturalna droga, żeby szkolić młodszych i robić im miejsce,
pozwolić żeby przejęli pałeczkę, a samemu pójść dalej" – dodaje.Ten
system świetnie sprawdza się w praktyce, czego dowodem jest sam
Luft, w tym roku odpowiedzialny za PR, członek zarządu i
koordynator projektu. – Ja zaczynałem jako zafascynowany
działalnością kolegów nastolatek; rozklejałem plakaty. Wszyscy
zaczynali od rozklejania plakatów. Mateusz, tak jak lwia część
członków i wolontariuszy trafił do Inicjatywy przez warszawski Klub
Inteligencji Katolickiej. Tutejsza Sekcja Rodzin ma bogatą tradycję
w wychowywaniu społeczników.
Dzieciaki z KIKu jeszcze w podstawówce jeżdżą ze starszymi
kolegami na obozy, na których uczą się działania w grupie i
organizacji, a także odpowiedzialności za innych. Często są
wolontariuszami, na przykład w Pogotowiu św Mikołaja, albo w
pojedynczych zbiórkach darów. Potem sami zostają opiekunami grup,
organizują obozy innym dzieciakom. – KIK to kuźnia opozycjonistów i
społeczników, stąd się w pewnym sensie wywodzi Wolna Ukraina i
Wolna Białoruś, ale te Inicjatywy nie są tożsame z Klubem. Właśnie
dlatego, że biorą w niej udział ludzie spoza organizacji, jak
choćby Jacek Kastelaniec, czy Ignacy Niemczycki, albo Janek
Wiśniewski. Ważna rola KIKu, to kwestia zbieżności pewnych wartości
– mówi Luft. Innym czynnikiem wpływającym na postawy wewnątrz
Wolnej Białorusi jest, jak twierdzą jej działacze, tradycja
opozycyjna i nawiązanie do przemian, które zaszły w Polsce w
ostatnim dwudziestoleciu. Swoimi działaniami młodzi aktywiści zdają
się krzyczeć – Doceniamy pozytywne zmiany w naszym kraju, zdajemy
sobie sprawę z wartości demokracji i chcemy tego samego dla naszych
braci na Białorusi”. Ideowcy? Może. Jednak kto lepiej niż Polacy
wie, że gra jest warta świeczki?
Inicjatywa Wolna Białoruś bierze w tym roku udział w
organizacji nieoficjalnych obchodów dwudziestolecia Okrągłego
Stołu, jest członkiem Inicjatywy Razem'89, która zrzesza większość
liczących się organizacji. Na tegorocznym koncercie działacze będą
próbowali stworzyć paralelę pomiędzy losami tych dwóch narodów.
Wykrzyczą na placu teatralnym: “Chcemy żebyście wy też mieli
wolność”!
Źródło: inf. własna