Gdy dwie dekady temu zakładała Centrum Praw Kobiet, świadomość na temat przemocy wobec kobiet była niewielka. – Zdarzało się usłyszeć z ust sędziego, że intencje bijącego męża były dobre. Żona za późno wracała do domu. Bił, żeby ratować rodzinę – opowiada Urszula Nowakowska, założycielka fundacji.
Ich pierwsze biuro mieściło się w samym centrum Warszawy. – Do dziś pamiętam, jak przenosiłyśmy meble ze sklepu po drugiej stronie ulicy – wspomina Urszula Nowakowska. Pierwszy telefon zadzwonił, zanim zdążyły je umeblować. – To był mężczyzna. W imieniu swojej partnerki skarżył się na warunki panujące w więzieniu – opowiada Nowakowska. Skazana była w ciąży i przebywała w celi z palącymi.
Drugi telefon dotyczył już przemocy domowej. – To była pani Wanda z małej wsi pod Mińskiem Mazowieckim. Chciała rozwieźć się z mężem, ale sędzia zapowiedział, że nie udzieli jej rozwodu, bo „nie ustało współżycie” – opowiada Nowakowska. – Współżycie polegało na tym, że mąż ją regularnie gwałcił. Ta kobieta była zrozpaczona – dodaje. Zaangażowała się, jeździła na każdą rozprawę. – Szczęśliwie udało się ją rozwieść, a jego wsadzić do więzienia. To był nasz pierwszy sukces – mówi.
Fajne czasy
Gdy 23 lata temu zakładała fundację, nie planowała, że będzie zajmować się przemocą wobec kobiet. W pierwszej wersji statutu nie było o tym nawet wzmianki. – Wtedy niewiele kobiet ujawniało problemy związane z doznawaną przemocą – wyjaśnia. Centrum Praw Kobiet miało koncentrować się na prawodawstwie, edukacji, działaniach promujących równouprawnienie płci.
Kilka miesięcy później odebrała kolejny telefon od Wandy spod Mińska Mazowieckiego. – Powiedziała mi, że we wsi jest poruszenie, bo jeden z mężczyzn pobił swoją starszą matkę. Na koniec rzuciła: „Jak chcecie, to przyjeżdżajcie” – opowiada Nowakowska. Nie zastanawiała się długo. – Wzięłam koleżankę, wsiadłyśmy w malucha i w drogę. Był sierpień, potworny upał. Wjeżdżając do wsi, mijałyśmy zataczających się mężczyzn. Niektórzy leżeli po rowach. W życiu nie widziałam czegoś podobnego. To był jakiś horror! – opowiada.
– Zorganizowałyśmy babskie spotkanie w remizie. Udało nam się porozmawiać o tym, jak zniwelować problem domowej przemocy, a nawet zainicjować konkretne działania – wspomina. – To były fajne czasy – uśmiecha się. – W naszych działaniach było więcej spontaniczności i sporo pracy w terenie. Dziś nastała era biurokracji. Człowiek zajmuje się głównie pisaniem wniosków i rozliczaniem projektów, a spełnianie wymogów formalnych jest ważniejsze od rzeczywistej pracy – przyznaje.
Bił, żeby ratować rodzinę
Cieszy ją, że na przestrzeni minionych dekad sytuacja prawna kobiet znacznie się poprawiła. – Jeszcze kilkanaście lat temu można było spotkać uzasadnienia wyroków, które mówiły, że przemoc domowa to nie przestępstwo – opowiada Urszula Nowakowska.
Do dziś pamięta sprawę karną, podczas której sędzia uzasadniał, że nie może być mowy o przestępstwie, ponieważ intencje bijącego męża były dobre. Żona za późno wracała do domu. Bił, żeby ratować rodzinę. – Brzmi jak ponury dowcip, ale tak wyglądała rzeczywistość – mówi Nowakowska. – Mam nadzieję, że dziś coś takiego nie mogłoby się już wydarzyć – dodaje.
Wciąż jest jednak wiele do zrobienia. Zeszłoroczne badania Centrum Praw Kobiet pokazują, że stereotypy związane z płcią i uprzedzenia wobec kobiet wciąż mają duży wpływ na stosowanie prawa. Stereotypom ulegają policjanci, prokuratorzy oraz sędziowie.
– Na kobiety, które są ofiarami przemocy, patrzy się podejrzliwie. Sprawdza się ich wiarygodność. Podczas spraw rozwodowych niemal z automatu podejrzewa się, że fałszywie oskarżają, aby wywalczyć dla siebie jak najlepsze warunki – opowiada Nowakowska.
– Jedną z naszych klientek psycholodzy badali kilkukrotnie. Powodem było to, że w postępowaniu przygotowawczym zeznała, że mąż gwałcił ją i trwało to kilkanaście minut. Podczas rozprawy powiedziała, że trwało to „całą wieczność”. Uznano, że plącze się w zeznaniach i że są niespójne – dodaje.
– Podobnych przypadków są setki, ale dla Uli każda kobieta to oddzielna historia – mówi Lidia Olejnik, wieloletnia współpracowniczka. – Centrum Praw Kobiet to jej cały świat. Pracuje od rana do późnego wieczora, nie ma czasu na życie prywatne ani urlop. Od dłuższego czasu wygrażamy się, że wykupimy jej wczasy i wtedy będzie musiała pojechać – śmieje się Lidia Olejnik.
Przykręcony kurek z rządowymi dotacjami
Finansowa sytuacja Centrum jest trudna. Od dwóch lat fundacja nie otrzymuje dotacji z ministerstwa sprawiedliwości. – W pierwszym uzasadnieniu napisano nam, że Centrum nie może dostać dofinansowania od ministerstwa, ponieważ pomaga wyłącznie kobietom – mówi Nowakowska.
Fundacja działa w Warszawie, Gdańsku, Łodzi , we Wrocławiu oraz w Żyrardowie. Kobiety mogą liczyć na bezpłatną pomoc prawną i psychologiczną, w Warszawie również na wsparcie doradcy zawodowego oraz bezpieczne schronienie w prowadzonym przez Fundację Specjalistycznym Ośrodku Wsparcia. – Dla kobiet, które doznają przemocy domowej, znalezienie pracy i usamodzielnienie się to sprawa kluczowa – podkreśla Urszula Nowakowska.
Dotacja z ministerstwa pozwalała wesprzeć je bonem żywnościowym, środkami czystości albo zapłacić za PKS, który dowoził je do najbliższego oddziału fundacji. Niestety to już przeszłość. – Sytuacja finansowa zmusiła nas nie tylko do ograniczenia zakresu pomocy, ale też skali i czasu, jaki możemy poświęcić poszkodowanym – przyznaje ze smutkiem. Wcześniej, w samej Warszawie, pomagały ponad 2 tysiącom kobiet rocznie. W zeszłym roku były w stanie „obsłużyć” około 1400. – I to dzięki ponadprzeciętnemu zaangażowaniu wolontariuszy – zaznacza Nowakowska.
Przykręcony kurek z rządowymi dotacjami zmusza do dywersyfikacji źródeł finansowania. Pracownice, wolontariuszki i wolontariusze fundacji muszą dziś wkładać znacznie więcej wysiłku w pozyskiwanie indywidualnych darowizn oraz 1 procenta. Ale mają już na koncie pierwsze sukcesy. – W tym roku dostałyśmy dziesięć razy więcej z 1 procenta niż w poprzednim – cieszy się Urszula Nowakowska.
Cieszą także prywatne darowizny, a w szczególności ta, jaką w połowie listopada przekazał organizacji znany z serialu „M jak miłość” Kacper Kuszewski. Aktor został zwycięzcą 8. edycji rozrywkowego programu „Twoja twarz brzmi znajomo”, a nagrodę (100 tys. zł) zdecydował się przekazać właśnie na CPK. „AŻ TRUDNO NAM W TO UWIERZYĆ!” – napisały pracownice Centrum na Facebooku.
Przemoc instytucjonalna
Chciałaby doczekać dnia, w którym Centrum Praw Kobiet umocni swoją pozycję finansową i nie będzie musiało martwić się o jutro. – Dziś nikt z nas nie ma pewności, jak będzie wyglądała najbliższa przyszłość. Poza tym, wiele rzeczy jest postawionych na głowie – mówi Nowakowska.
– Wielokrotnie zgłaszały się do nas inne organizacje, które dostały dotacje, ale nie miały klientów. Prosiły nas, żebyśmy podesłali im swoje podopieczne. To jakiś absurd! – denerwuje się. – Ofiary przemocy domowej czy seksualnej to nie są osoby, które można przerzucać z jednej instytucji do drugiej. Taka kobieta okazała nam zaufanie, odważyła się, opowiedziała swoją historię i ja mam jej teraz powiedzieć, żeby poszła sobie gdzie indziej i zaczynała wszystko od początku? – pyta Nowakowska. – Pieniądze powinny iść za osobą pokrzywdzoną i to ona powinna móc wybierać instytucję lub organizację, z pomocy której chce skorzystać – dodaje.
– Dla mnie niestabilna oferta pomocowa to forma przemocy instytucjonalnej, która w połączeniu z niewłaściwym podejściem organów ścigania i wymiaru sprawiedliwości do pokrzywdzonych kobiet może prowadzić do tragedii – mówi szefowa Centrum Praw Kobiet.
Ostatnia deska ratunku
Centrum Praw Kobiet od kilkunastu lat prowadzi placówkę, w której uciekające przed przemocą kobiety mogą znaleźć bezpieczne schronienie – jednorazowo około 20 osób (kobiet i dzieci).
– Przebywają w niej osoby w różnym wieku. Z jednej strony miałyśmy kilkunastoletnie dziewczyny, które mieszkając w ośrodku pisały maturę; z drugiej – ponad 70-letnią kobietę, która została do nas przywieziona prosto ze szpitala. Została skatowana przez zięcia. Do dziś widać ślady pobicia – opowiada Nowakowska. – Nasza placówka uratowała zdrowie, a nawet życie niejednej kobiecie – dodaje.
Z pomocy Centrum Praw Kobiet skorzystało już około 100 tys. kobiet w całej Polsce.
Źródło: inf. własna ngo.pl