Ukraińska odporność, czyli jak organizacje pozarządowe pomagają przetrwać wojnę [wywiad]
Wojna w Ukrainie to nie tylko front walki, ale także codzienna walka o przetrwanie i godność. Jak organizacje pozarządowe wspierają tych, którzy znaleźli się w najtrudniejszej sytuacji? O tym rozmawiamy Yulią Krasilnykovą i Oksana Kuiantsevą, liderkami Fundacji SOS Wschód, które od lat niosą pomoc na wschodzie Ukrainy.
Magdalena Pocheć, ngo.pl: – Jak spędziłaś wieczór 23 lutego 2022 roku? Co robiłaś tuż przed rozpoczęciem pełnoskalowej inwazji Rosji w Ukrainie? Jak wyglądało wtedy Twoje życie?
Yulia Krasilnykova, Fundacja SOS Wschód: –Tego dnia spotkałam się z koleżanką, którą znam z pracy. Poszłyśmy do gruzińskiej restauracji. Zamówiłyśmy wino i długo rozmawiałyśmy o sytuacji w Ukrainie oraz przyszłości naszych organizacji. Gdy wracałam z tej kolacji ok. 22:00 zwróciłam uwagę, że ulice w Kijowie świecą pustkami, wydało mi się to dziwne. Poza mną, w całym metrze, znajdowało się zaledwie kilka osób. Ta sytuacja była na tyle nietypowa, że nawet ktoś zażartował, że chyba o czymś nie wiemy i że coś może się dzisiaj wydarzyć. Sięgnęłam po telefon i zobaczyłam wiadomość od zaprzyjaźnionego dziennikarza. Zawsze piszemy na mesendżerze, tym razem wysłał mi zwykłego esemesa. Ten znajomy to oaza spokoju, ale w przesłanej wiadomości dało się wyczuć niepokój. Pisał, że tej nocy zagraniczne media spodziewają się eskalacji konfliktu ze strony Rosji. Sugerował bym wraz z synem opuściła Kijów lub znalazła inne bezpieczne miejsce, na przykład w podziemiach metra. Tego wieczoru wróciłam do domu i po prostu poszłam spać.
Plan na okoliczność wojny opracowałam już wcześniej. Od dawna miałam przygotowany plecak, z najważniejszymi rzeczami. Tak na wszelki wypadek. W przeszłości byłam już w podobnej sytuacji – musiałam ewakuować się z Ługańska, które od 2014 roku znajdowało się pod kontrolą prorosyjskich separatystów. Straciłam wtedy mnóstwo osobistych rzeczy, w tym pamiątkowe zdjęcia rodzinne. Dlatego wszystko, co dla mnie najcenniejsze spakowałam do tego plecaka: dokumenty, wydruki zdjęć i dyski z ważnymi danymi. W samochodzie miałam pełen bak paliwa. Kluczyki do auta przekazałam przyjacielowi, który obiecał w razie potrzeby zadbać o moją matkę i syna. Tego ranka obudziłam się do dźwięków eksplozji i zaczęłam organizować ewakuację swojej rodziny i biura Fundacji na wschód Ukrainy, do Zakarpacia.
Oksana Kuiantseva: – Pierwszy raz to słyszę! Nigdy wcześniej o tym nie rozmawiałyśmy. Moja historia z Fundacją rozpoczęła się rok wcześniej – w lutym 2021 roku, kiedy to dołączyłam jako wolontariuszka. Z wykształcenia jestem nauczycielką, choć nigdy nie pracowałam w zawodzie. W Fundacji SOS Wschód byłam zaangażowana w projekt, realizowany we współpracy z nauczycielkami i nauczycielami w obwodzie ługańskim. Spędziłam wtedy cały miesiąc w szkole w małej miejscowości o nazwie Nowotoszkiwśke. Tuż przez pełnoskalową inwazją planowałam ponownie odwiedzić to miejsce, by spotkać się z dawno niewidzianymi znajomymi. Mieszkałam wtedy w Kijowie z moim byłym mężem, który pochodzi z Brazylii i nie zna ukraińskiego. Nie przyznałam się, że wybieram się do obwodu ługańskiego, bo bardzo by się tym stresował. Powiedziałam, że jadę do Lwowa. Tymczasem za jego plecami planowałam towarzyszyć w podróży na wschód Ukrainy dziennikarzowi z Izraela, który potrzebował wsparcia tłumaczki.
23 lutego 2022 roku wsiedliśmy w samochód i ruszyliśmy do miejscowości Lisiczańsk. Na miejscu dotarły do nas informacje o potencjalnej eskalacji. Uznaliśmy, że niezależnie od wszystkiego, musimy coś zjeść, bo przez cały dzień byliśmy w podróży i nie mieliśmy porządnego posiłku. Poszliśmy więc do gruzińskiej restauracji (śmiech), zamówiliśmy wino i zaczęliśmy rozważać nasze położenie i różne scenariusze. Spotkaliśmy się także z lokalną nauczycielką, by przeprowadzić z nią wywiad – po to w końcu przyjechaliśmy. To niesamowita osoba! Gdy spytaliśmy ją, co planuje, gdyby faktycznie doszło do pełnoskalowej inwazji, bez wahania odpowiedziała, że zamierza zostać w obwodzie ługańskim i nadal robić swoje. Spędziliśmy razem przemiły wieczór, rozmawiając u niej w kuchni przy herbacie do późnych godzin nocnych.
Zatrzymaliśmy się w hotelu o nazwie Rio, co wydało mi się wyjątkowo zabawne w kontekście tego, że mój brazylijski mąż nie miał pojęcia, gdzie jestem. Było już późno i większość pokoi było zajętych. Został tylko pokój bez okien. Uznałam, że biorąc pod uwagę wszystkie okoliczności, taka opcja jest wprost idealna! Następnego dnia obudziła nas wojna. Zadzwoniłam do mamy, bo mieszka sama i się o nią martwiłam. Moja mama pochodzi z Rosji, ja też urodziłam się w Rosji, ale właściwie całe życie spędziłam w Ukrainie i czuję się Ukrainką. Dla mojej mamy to, co się dzieje, jest wyjątkowo trudne. Gdy wróciłam do Kijowa, miasto było wyludnione, a przed budynkiem, w którym mieszkałam, stał wóz pancerny. Tej nocy nocowaliśmy na podziemnym parkingu w biurze znajomego. Nazajutrz wraz z grupą przyjaciół postanowiliśmy przemieścić się na zachód kraju. Nie mieliśmy precyzyjnego planu. Wylądowaliśmy w pięknym górskim uzdrowisku, w Worochcie. Dotarcie tam zajęło nam 38 godzin. Jechaliśmy razem w 15 samochodów, łącznie 30 osób. Na miejscu zaskoczyło nas, że toczy się tam zwykłe życie, ludzie jeżdżą na nartach.
Rosja dopuszcza się zbrodni wojennych, w tym ataków na ludność cywilną: szacuje się, że do sierpnia 2024 zginęło ponad 11,5 tys. osób cywilnych, a 23 tys. zostało rannych. Czy można w ogóle przyzwyczaić się do życia w warunkach wojny? Jakie są Wasze osobiste strategie przetrwania oraz dbania o siebie i swoich bliskich?
Y.K.: –Dużo zależy od tego, gdzie się żyje na terenie Ukrainy. W niektórych miejscach brakuje schronów. Do wielu rzeczy można się jednak przyzwyczaić. Ja już wcześniej, z uwagi na to, że mieszkałam w Ługańsku, doświadczyłam konfliktu zbrojnego. Dla mnie zawsze najważniejsze było zapewnienie bezpieczeństwa mojemu synowi, który obecnie ma 14 lat. Zdaję sobie jednak sprawę, że nie jest to w pełni możliwe.
To, co tak naprawdę odebrała mi Rosja, to poczucie, że jestem w stanie odpowiednio zatroszczyć się o swoich bliskim. Staramy się jednak przestrzegać wszystkich zasad bezpieczeństwa.
O.K.: – I pomimo tego, że jest wojna, wciąż jemy chaczapuri i zdarza nam się wyjść do gruzińskiej restauracji. Zwykłe życie to też forma oporu!
Fundacja SOS Wschód, którą reprezentujecie, rozpoczęła działanie w 2014 roku. Skupiałyście się wtedy na aktywistach i aktywistkach w Ługańsku i Doniecku, którzy potrzebowali ewakuacji z terenów okupowanych. Teraz działacie na terenie całego kraju i przekształciłyście się w wiodącą instytucję wspierającą osoby, poszkodowane w wyniku rosyjskiej agresji. Od wybuchu wojny pomogłyście w ewakuacji ponad 100 tys. osobom. Wśród nich znalazło się co najmniej 12 tys. osób z niepełnosprawnościami i ograniczoną mobilnością. Stworzyłyście ponad 500 miejsc noclegowych dla samotnych ewakuantów w ośrodkach w środkowej i zachodniej Ukrainie. Pomogłyście w naprawie ponad tysiąca domów w obwodzie charkowskim i donieckim, które doznały zniszczeń w wyniku ostrzeliwań. O różnego rodzaju pomoc zgłosiło się do Was już ponad pół miliona osób.
O.K.: –Tak, wszystko, co robimy wynika z potrzeb, które rozpoznajemy na bieżąco. Nasz priorytet to osoby z niepełnosprawnościami i osoby starsze, bo system ich nie dostrzega, pomija je i nie jest do nich dostosowany. Jak osoba z ograniczoną mobilnością ma samodzielnie zejść do schronu? Nasza Fundacja postanowiła zająć się tą sprawą. Przeprowadziłyśmy badanie, by dowiedzieć się, czy osoby starsze i osoby z niepełnosprawnościami, które żyją na linii frontu mają zapewniony odpowiedni dostęp do wody, żywności, leków i możliwości zaspokojenia innych podstawowych potrzeb. Okazało się, że te osoby są pozbawione adekwatnego wsparcia, co realnie zmniejsza ich szanse na przeżycie. Zdarza się, że barierą do ewakuacji jest brak dostosowanych miejsc, do których te osoby mogłyby się przenieść. Dlatego nasza Fundacja wspiera inwestycje by tworzyć taką infrastrukturę.
Wiele mówi się o tym, że odpowiedź po stronie międzynarodowej filantropii na agresję Rosji była bezprecedensowa, szybka i skuteczna. Jak to wygląda z Waszej perspektywy? Wiem, że sama Fundacja SOS Wschód w pierwszych dwóch latach po inwazji otrzymała ok. 20 mln euro na pomoc humanitarną.
Y.L.: – Wychodzę z założenia, że podstawową zasadą instytucji humanitarnych powinno być to, by nie szkodzić społecznościom, do których kieruje się pomoc. W praktyce nie zawsze tak niestety jest.
W Ukrainie czasami dochodzi do takiej sytuacji, że niektóre osoby decydują się pozostać na linii frontu, pod ostrzałami, aby mieć dostęp do wsparcia, które nie jest już przewidziane dla osób po ewakuacji.
Te często zmuszone są do życia w kiepskich warunkach. Okazuje się, że gdy mieszkasz w najmniej bezpiecznych miejscach, jesteś zwolniona z regularnych opłat, co tydzień dostajesz wsparcie humanitarne w postaci wody, jedzenia czy leków, a zimą możesz liczyć na dopłaty do ogrzewania. Jednocześnie cały czas pozostajesz narażona. Decyzja o ewakuacji staje się poważnym dylematem, bo realnie oznacza to spadek jakości życia. Zyskujesz większe bezpieczeństwo, ale codzienność staje się trudniejsza. Często mieszkasz w oddalonych od jakichkolwiek miejscowości lokalizacjach, w wieloosobowych pokojach, z jedynie podstawową infrastrukturą i w mało komfortowych warunkach. Nie masz dostępu do pracy, placówek oświatowych dla dzieci, kultury, rozrywki. Z tych powodów, osoby czasami decydują się by wrócić na linię frontu. To pokazuje, jak wadliwie skonstruowana jest pomoc humanitarna, która wymaga głębokiej reformy, tak by w centrum stawiać bezpieczeństwo i dobrostan osób. Jednym z naszych postulatów rzeczniczych jest także przymusowa ewakuacja dzieci wraz z opiekunami prawnymi z linii frontu.
Czy zainteresowanie międzynarodowej społeczności z czasem osłabło?
O.K.: –Na początku faktycznie docierało do nas jakościowe wsparcie, także w postaci elastycznych dotacji, co miało ogromne znaczenie dla naszej zdolności do szybkiego organizowania się, by sprawnie odpowiadać na potrzeby. Czułyśmy, że obdarza się nas zaufaniem i docenia nasze lokalne zakorzenienie, ekspertyzę i doświadczenie. Samodzielnie mogłyśmy decydować o tym, co należy w danym momencie zrobić.
Z czasem jednak sytuacja się zmieniła. Pojawiły się restrykcje geograficzne, które ograniczały nam możliwości działania i wygenerowały problemy, o których wspomniała Yulia. Międzynarodowe organizacje przestały wspierać nas bezpośrednio. Stworzyły lokalne biura, które pośredniczą w grantodawaniu. Niestety doświadczenia naszej Fundacji z takim systemem nie są dobre. Wielką bolączka stała się nadmiarowa biurokracja. W pośpiechu zrekrutowane zespoły nie wywodzą się z działań społecznych, co utrudnia nam komunikację i współpracę.
Zwłaszcza, że nie postrzega się nas jako ekspercką organizację, tylko jako podmiot działający na zlecenie grantodawcy. To pokazuje brak zrozumienia tego, czym jest jakościowa relacja pomiędzy darczyńcą i grantobiorcą. I niestety doprowadziło do upadku kilku wartościowych inicjatyw w Ukrainie.
Nasza sytuacja może się także mocno pogorszyć w związku z cięciami w USAID. Starałyśmy się o dużą dotację na kompleksowe wsparcie wewnętrznych uchodźców, opiewającą na 6,5 miliona dolarów. Obawiamy się, że nie dostaniemy tych pieniędzy.
Trudno mi sobie nawet wyobrazić cenę za tę mobilizację ponad siły, a także życie i działanie w kontekście zbrodni wojennych i ludobójstwa. Jak społeczeństwo ukraińskie radzi sobie z wyczerpaniem i traumami wojennymi? Według szacunków Światowej Organizacji Zdrowia ok 10 milionów osób w Ukrainie może pilnie potrzebować profesjonalnego wsparcia z zakresu zdrowia psychicznego. Czy możecie więcej opowiedzieć o mobilnym wsparciu psychologicznym, które świadczy Fundacja SOS Wschód?
O.K.: –Przede wszystkim, chciałabym podkreślić, że wsparcie emocjonalne i psychologiczne nie odbywa się tylko w dedykowanej ku temu sytuacji. Osoby pracujące w organizacji świadczącej pomoc humanitarną, niezależnie od tego jakie stanowisko piastują, udzielają kompleksowego wsparcia w sposób ciągły, we wszystkim, co robią. To jest po prostu integralny komponent naszej pracy. Cały zespół jest przeszkolony pod kątem udzielania pierwszej pomocy psychologicznej i każda osoba posiada w tym zakresie podstawowe kompetencje. Poza tym, prowadzimy konkretne działania z zakresu zdrowia i dobrostanu psychicznego. Pomoc tę kierujemy, przede wszystkim, do wewnętrznych uchodźców. Dostrzegamy także ogromny wpływ wojny na stan dzieci i nastolatków. Lawinowo wzrastają zaburzenia odżywiania, zaburzenia lękowe i problem moczenia się. Chciałybyśmy zacząć pracować z weteranami wojennymi i rodzinami osób, które służą w wojsku. Kobiety będące w armii, a jest ich aż 75 tys. także potrzebują dedykowanego wsparcia.
(W tym momencie moje rozmówczynie milkną i patrzą na siebie znacząco. Jestem zdezorientowana, nie wiem o co chodzi. Pytam, co się stało).
Y.K.: – Widzisz? Nawet nie zwróciłaś na to uwagi! To kolejny przykład na to, jak wpływa na nas wojna. Zza okna dobiegł dźwięk, podobny do tego, który wydaje dron wojskowy. To mógł być po prostu motocykl. A nasza pierwsza myśl jest taka, że to nalot!
Przykro mi, to musi być bardzo trudne… A jakie widzicie antidotum na rosyjski imperializm i jak możemy sobie z nim poradzić? Co antykolonialna walka Ukrainy daje reszcie świata?
Y.K.: – Na pewno daje innym czas, by się przygotować do kolejnych manifestacji tego imperializmu. On nie dotyczy wyłącznie Ukrainy. W niedalekiej przyszłości może dotknąć kraje bałtyckie czy Polskę.
Na czym według Was polega fenomen ukraińskiej rezyliencji? Rosja to druga armia na świecie, dysponuje teoretycznie większym potencjałem militarnym. Ukraina jednak nie uległa.
Y.K.: –
My po prostu nie mamy wyboru. Chcemy żyć i chcemy wolności, nasz naród walczył o to przez stulecia. Poddanie się po prostu nie wchodzi w grę. Jesteśmy pozbawieni złudzeń – żadne ustępstwa na rzecz Rosji nie przyniosą dobrych rezultatów.
O.K.: –Wiele osób w Ukrainie doświadczyło okupacji i zdajemy sobie sprawę, co ona w praktyce oznacza. Znamy tortury, przymusową rusyfikację, prześladowania, a także represje wobec aktywistek i aktywistów. To nie wchodzi w grę.
Rozmowa odbyła się przy okazji wizyty Yulii Krasilnykovej i Oksany Kuiantsevy w Warszawie, w związku z premierą publikacji Fundacji im. Stefana Batorego pt. „Odporność i solidarność. Ukraińskie społeczeństwo wobec wojny”.
Autorka wywiadu dziękuje Oksanie za tłumaczenie konsekutywne z jęz. ukraińskiego.
Yulia Krasilnykova – w latach 2009-2014 związana z ługańskimi organizacjami społecznymi. Brała udział w mityngach ługańskiego Euromajdanu i w proukraińskich akcjach podczas tak zwanej ruskiej wiosny w 2014 roku na wschodzie Ukrainy. W 2014 roku zmuszona do ewakuacji ze względów bezpieczeństwa. Współzałożycielka Fundacji Wschód SOS, w której obecni pełni funkcję dyrektorki wykonawczej.
Oksana Kuiantseva – członkini zarządu Fundacji Wschód SOS.
Magdalena Pocheć – feministka, działaczka społeczna, psycholożka międzykulturowa. Pomysłodawczyni i współzałożycielka Funduszu Feministycznego. Zaangażowana w progresywną filantropię, współpracowała między innymi z FundAction, FRIDA The Young Feminist Fund i Fenomenal Funds. Jej misją jest wspieranie postępowych ruchów społecznych na rzecz sprawiedliwości.
Źródło: inf. własna ngo.pl
Redakcja www.ngo.pl nie ponosi odpowiedzialności za treść komentarzy.