„Dla mnie najważniejsze jest stworzenie takiej muzyki, żeby te najmądrzejsze, najważniejsze elementy muzycznej tradycji przetransportować do współczesnego spektaklu, który opowiada o uniwersalnym motywie ludzkiej drogi”. Rozmowa z Jackiem Hałasem – muzykiem, multiinstrumentalistą, ekspertem w dziedzinie muzyki etnicznej, który komponuje muzykę do spektaklu „Metamorphosis transitus” w Hajnówce Centralnej – Stacji Kultury, w reżyserii Darka Skibińskiego z A3Teatr. Spektakl powstaje w ramach projektu „Następny krok: Sztuka blisko Natury”, finansowanego z Funduszy norweskich i EOG.
Beata Kubiszyn-Puka: – Zacznijmy naszą rozmowę od cytatu z mediów społecznościowych – wpisu po Pana występie w Warszawie: „Jacek jest fenomenalny. Miałem przyjemność poznać Jacka podczas Międzynarodowych Dni Opowiadania w Warszawie. To czysta przyjemność. Pozytywny, mądry człowiek. Jego „Pieśni dziadowskie” to prawdziwa maszyna czasu – kiedy zaczyna je śpiewać, „klik!” i jesteś kilkaset lat temu w Rzeczypospolitej, o której my nie mamy pojęcia”.
Jacek Hałas: – Miła opinia. Dziękuję za jej przywołanie. Cieszę się, że twórcze nawiązywanie do tradycji wsi podoba się także w metropolii.
Ten wpis to świadectwo, że tradycyjna muzyka, którą Pan popularyzuje, porusza współczesnego odbiorcę. Czy tradycja jest nam dzisiaj potrzebna?
– Myślę, że wiele elementów zapisanych w tradycji może być przydatne w XXI wieku, po to na przykład, żeby nie wyważać drzwi, które są już otwarte. Dlatego podążam drogą przywracania tradycji muzycznej, która odchodzi w niepamięć, przemija wraz z kolejnymi pokoleniami wykonawców ludowych pieśni, czy dawnych muzykantów, którzy grali na starych instrumentach, dziś już rzadko używanych.
Na przykład na lirze korbowej?
– Lira korbowa była instrumentem używanym przez „wędrownych dziadów”. Ta profesja zaniknęła na początku XX wieku, a niegdyś była istotnym elementem większej całości narodowej muzycznej tradycji. Na początku wieku XXI trafił do mnie taki instrument i odtąd wykorzystuję jej możliwości zarówno w kompozycjach muzycznych, jak i na koncertach. To brzmienie jest unikatowe, tak jak i same pieśni „dziadowskie”. Jestem nimi wciąż zauroczony, mimo że minęło wiele lat od czasu, gdy je po raz pierwszy usłyszałem.
Jaka tajemnica kryje się za tym, że pańskie wykonania są słuchane z uznaniem, a te oryginalne zaszufladkowano już dawno jako „rzępolenie”?
– Nie mam pojęcia. Może po prostu ludzie nie znają tych oryginałów. A to często piękne rzeczy, choć może język pieśni jest już trochę zapomniany, trochę archaiczny, zaś melodia trochę „krzywa”, „zakurzona”, trochę „rzępolenie”…
Ale przekonuję słuchaczy, iż warto słuchać tradycyjnych pieśni, oswajać się z nimi, uczyć się – również przez nie. To czasami prawdziwe diamenty, oszlifowane przez lata ludowej praktyki, posługujące się często ponadnarodową, czy ponadjęzykową formą wspólną dla wielu kultur.
O tej międzykulturowej wspólnocie doświadczeń związanych z przemijaniem, podróżowaniem, nomadycznością, wykorzenianiem i zakorzenianiem w nowym miejscu będzie opowiadał spektakl „Metamorphosis transitus”. Jest przygotowywany w Hajnówce Centralnej – Stacji Kultury przez Darka Skibińskiego – reżysera, z pańską muzyką. Prawykonanie kilku kompozycji, które odbyło się w Hajnówce Centralnej, zostało bardzo pozytywnie odebrane przez multikulturową widownię, m.in. wolontariuszy Europejskiego Korpusu Pokoju. Sprowokowało dyskusję o ludzkiej kondycji, o przemijaniu, o różnorodnych tradycjach pożegnania zmarłych.
– To było ciekawe doświadczenie. Okazało się, że ta muzyka spełnia rolę „opowiadania historii”. Porusza słuchaczy i odpowiada oczekiwaniom reżysera. Jest na tyle uniwersalna, że widowisko – mam nadzieję – będzie zrozumiałe i dostępne także w innych krajach, np. w Norwegii, w której planowana jest premiera m.in. u partnera projektu, w Hardanger Folkehogskole. Spektakle odbędą się także w Hajnówce oraz w Zachodniopomorskim Uniwersytecie Ludowym, u drugiego partnera tego projektu.
Wiele lat podróżowałem, zbierałem pieśni, szukałem nut. Dlatego tu jestem – gdy Darek zaproponował mi współpracę i zapowiedział, o czym będzie ten spektakl, zacząłem wyobrażać sobie te historie w warstwie muzycznej. I oto są pierwsze tropy.
Zależy mi na ukazaniu wspólnoty losów ludzkich poprzez wydobycie fizyczności dźwięku, przywołanie doświadczenia uniwersalnego, znanego ludziom od wieków i w różnych miejscach świata bardzo podobnego.
Dla mnie najważniejsze jest stworzenie takiej muzyki, żeby te najmądrzejsze, najważniejsze elementy muzycznej tradycji przetransportować do współczesnego spektaklu, który opowiada o uniwersalnym motywie ludzkiej drogi.
Generalnie staram się transponować dawne motywy, pieśni i przenosić je do współczesności. Chcę przywracać tradycję naszym czasom. Często chociaż pokazać…
Czy będzie Pan osobiście wykonywał tę muzykę podczas spektakli?
– Z przyjemnością, przynajmniej na kilku pokazach. Granie na żywo jest sytuacją idealną, gdzie muzyk ma szansę aktywnie reagować na to, co dzieje się na scenie, na energię spektaklu – współpracować na żywo z aktorem. I kreować zawsze od nowa całe bogactwo dźwięków, które bez mała dotykamy, głaszczemy, gładzimy i pieścimy, jak strukturę materiału czy rzeźby. Ale zobaczymy, jakie będą realne możliwości.
Trójwymiarowość dźwięków?
– Tak można określić. Mnie fascynuje pejzaż muzyczny – nuty, miejsca, kontekst. Taka była „dziadowska” tradycja grania i opowiadania historii. Trochę jak „grzybnia”– mikrosieć spajająca społeczność. Dziadowie z lirami wędrowali po wsiach, po Europie i śpiewali o życiu duchowym, o przemijaniu, opowiadali krwawe historie, które dziś znajdowałyby się na pierwszych stronach gazet. A pieśni były tworzone w języku zrozumiałym dla danej wspólnoty.
Szukamy do spektaklu różnych opowieści, żeby stworzyć z nich uniwersalną całość, ale też szukamy takiego języka, który będzie zrozumiały dla wspólnoty „europejskiej”.
Odbywają się spotkania i rozmowy z osobami i grupami określanymi jako defaworyzowane. Wysłuchuje się opowieści więźniów z aresztu śledczego w Hajnówce, przedstawicieli mniejszości narodowych i grup etnicznych z Hajnówki i okolic, osób wykluczonych z większej społeczności, funkcjonujących na jej obrzeżach.
– Te historie oprawione w ramy muzyki, posłużą do stworzenia jednej uniwersalnej opowieści o człowieku. Reżyser wskazuje, że ludzie odeszli od rozumienia i refleksji na temat wielu naturalnych sytuacji, na przykład oswajania się z faktem, że skoro urodziłeś się, człowieku, to według tradycji przygotowywano cię do tego, że umrzesz. Całe życie oswajaliśmy się ze śmiercią i przemijaniem jako nieuchronnym, normalnym stanem. Przygotowywaliśmy się do niej. Na wsiach podlaskich był na przykład zwyczaj obdarowywania się przedmiotami, które towarzyszyły osobom i wraz z nimi odchodziły, gdy do trumny wkładano im ich ręcznie robiony ręcznik czy szal. Ta „grzybnia”, którą była tradycja wiejska łączyła wszystko i wszystkich. Będziemy o tym przypominać w spektaklu.
Studiował Pan sztuki plastyczne na Akademii Sztuk Pięknych w Poznaniu. Zajmował się Pan sztuką konceptualną. I nagle poszerzył Pan artystyczne zainteresowania o muzykę, a decyzja ta okazała się równoznaczna z dokonaniem nowego zawodowego wyboru. Gra Pan obecnie wiele gatunków muzycznych, od jazzu po folk. Zbiera Pan i dokumentuje muzyczną tradycję ludową. Od czego zaczęła się ta radykalna zmiana zainteresowań?
– Od teatru i kilku ważnych spotkań z ludźmi. Między innymi trafiłem podczas studiów na Suwalszczyznę i usłyszałem tam poruszające wykonanie pieśni, która okazała się pieśnią pochodzącą jeszcze z repertuaru wędrownych śpiewaków, dziadów. Poznałem też w tym czasie kilku znakomitych wiejskich muzykantów i zacząłem odkrywać energię płynącą z rytmu, tańca, rytuału – śladów wspólnoty kulturowej, dziś nieco rozproszonej. Ale też współpracowałem z ludźmi, którzy potrafili z tradycji czerpać inspiracje do nowych dzieł. Od tamtej pory zbieram te ślady, dokumentuję. Ale też przetwarzam, rekomponuję. Zajmuję się nią na wielu poziomach.
Popularyzuje Pan na przykład tańce w kręgu, prowadzi muzykoterapię dla pacjentów onkologicznych. Jakie to ma znaczenie dla nas, współczesnych, że razem w kręgu śpiewamy, tańczymy, sięgamy po wibrujące dźwięki, których na co dzień nie słyszymy?
– Sięgamy w ten sposób po tę terapeutyczną energię i pozytywną wibrację, która jest w muzyce ludowej.
A taniec to nie tylko zabawa, to też zapis tego, co było bardzo istotnym elementem kulturotwórczym i społecznym. Niegdyś popularne były różne jego formy: w kręgu, w rzędzie, korowody, zabawy taneczne, tańce w parach, ale i większych „gromadach”.
Dwie osoby w tańcu w parze są bardzo blisko siebie. Uczy nas to, na poziomie zabawy, doświadczania bardzo wielu emocji związanych z płcią, bliskością, cielesnością. Z kolei gromadne zabawy – to nauka życia społecznego. One wspierały tworzenie wspólnoty. Ukazywały nam, kim jesteśmy my, którzy znają pieśni, tańce, rytuały, a kto jest obcy. Pokazywały też wspólnocie, jak tego obcego przyjąć, jak się wobec niego zachować. To był język, którego człowiek w naturalny sposób uczył się w swoim „plemieniu”, przyswajając go od dzieciństwa. Dziś, kiedy prowadzę warsztaty tańca, okazuje się, że dla wielu uczestników to jest coś, co trudno wykonać. Trudno nam spotkać się, jak człowiek z człowiekiem.
Inspiracja pielgrzymowaniem zaowocowała koncertem pieśni w Poznaniu w ramach XIII Festiwalu Kultur Europy – Hiszpańska Galicja. Był Pan jego reżyserem i wykonawcą muzyki m.in. na lirze korbowej, akordeonie, flecie pasterskim i drumli. To muzyczne pielgrzymowanie prowadziło słuchaczy słynnym szlakiem Św. Jakuba.
– W warstwie muzycznej i tekstowej punktem wyjścia były pieśni polskojęzyczne, zaczerpnięte z bogatej tradycji pielgrzymów, wędrownych śpiewaków, dziadów oraz z regionów, przez które przebiegają polskie odcinki Drogi Św. Jakuba (Camino Polaco). Posłużyły one za inspiracje do stworzenia wariacji muzycznych, które prowadziły słuchacza przez kolejne etapy muzycznej wędrówki z Poznania do Santiago de Compostela, wiodącej przez Czechy, Niemcy, Szwajcarię, Francję i Hiszpanię. Camino de Santiago to jeden z najstarszych i najważniejszych szlaków pątniczych. Droga przemierza trakty pełne śladów wspaniałego dziedzictwa narodów Europy. Od ponad tysiąca lat wybierają się nań zarówno pobożni pielgrzymi, jak i osoby zainteresowane kulturą, przygodą i drugim człowiekiem. Wszyscy, niezależnie od wyznania i światopoglądu, zgodnie określają ją jako niezwykłą przestrzeń duchową.
– Dziękuję za rozmowę.