Organizacje pozarządowe produkują całkiem sporo gadżetów reklamowych, zwłaszcza w ramach projektów finansowanych z funduszy unijnych. Z punktu widzenia pracownika organizacji ekologicznej trudno mi nie tylko pogodzić się z takim marnotrawstwem surowców, ale nawet uwierzyć, że niektóre organizacje mają problemy na co wydać dotacje… Skoro jednak są problemy, to spróbujmy się z nimi zmierzyć.
Gdy byłem małym chłopcem…
Dziś sam dostaję tego typu listy z prośbami o gadżety, choć
raczej z Polski i w postaci e-maili. Odpowiadam, że jako instytucja
ekologiczna nie produkujemy śmieci, natomiast proponuję nasze
publikacje – niektóre są bezpłatne.
Prawdą jest, że nie tylko firmy ale także organizacje pozarządowe produkują całkiem sporo gadżetów reklamowych, zwłaszcza w ramach projektów finansowanych z funduszy unijnych.[1] Na wszelkich konferencjach, szkoleniach, targach można się zaopatrzyć w smycze, bransoletki, przypinki, długopisy, torby, cukierki a nawet pendrivy! Pewien działacz pozarządowy powiedział mi, że wręcz występuje swoisty „wyścig zbrojeń”: aby „pokazać” się na targach nie wystarczy wyprodukować smycze ze swą nazwą, już nawet pendrivem się nie zaskoczy... W przypadku organizacji nie jest jeszcze tak, jak z firmami farmaceutycznymi, które zasypują lekarzy zegarami, notesami, kalendarzami, długopisami, materiałami biurowymi, a nawet sokami z nazwami swych produktów, ale kierunek jest ten sam. Z punktu widzenia pracownika organizacji ekologicznej trudno mi nie tylko pogodzić się z takim marnotrawstwem surowców, ale nawet uwierzyć, że niektóre organizacje mają problemy na co wydać dotacje... Skoro jednak są problemy to spróbujmy się z nimi zmierzyć.
Fajansiarskie lansoletki
Gadżety bywają fajansiarskie (obciachowe) i rupieciarskie. Te
pierwsze to rzeczy niepotrzebne. Nie biorę ich, bo na pewno nie
będę ozdabiał swego nadgarstka bransoletą z nazwą jakiejś
organizacji, projektu czy sponsora. Podobnie ze znaczkami do
przypinania. Nie jestem niczyim bilboardem. Myślę, że podobnie na
to patrzy większość dorosłych. Natomiast 12-letnią „szarańcze”,
zbierającą z targowych stoisk wszystko jak leci, można sobie
odpuścić, zwłaszcza, że bardzo szybko zgarnięte ze stoisk darmowe
publikacje czy gadżety lądują w koszu na śmieci lub wręcz na
podłodze. Nie jest to więc nasz target.
Apel więc do organizacji produkujących tego typu gadżety: „znaj
waść umiar”. Bransoletki, zwane też złośliwie „lansoletkami”,
przynależą do młodzieżowej kultury clubbingowej. Jeśli liczycie, że
ktoś będzie was reklamował, zakładając na imprezę tego typu
brzydactwa, to jesteście naiwni!
Smycz-marzenie
Gadżety rupieciarskie to z kolei coś teoretycznie przydatnego (więc
właściwie określenie „gadżet” jest nie na miejscu), lecz marnej
jakości, źle zaprojektowane lub źle wykonane. Np. smycze – choć nie
jestem częstym bywalcem konferencji, to jednak mam już sporą
kolekcję smyczy, których nie używam. Mam też sporą wiedzę o tym,
czym ma się cechować dobra smycz-marzenie:
- powinna być ciemna, by się nie brudziła,
- powinna być cienka, by nie zajmowała w kieszeni dużo miejsca i łatwo dała się przywiązać do szlufki w spodniach (jednak na cienkiej może nie zmieścić się logo sponsora...),
- powinna za to mieć odpowiednią długość, tak by można było swobodnie sięgnąć przypiętym do niej kluczem do zamka w drzwiach, znajdującego się czasem na wysokości twarzy, bez potrzeby odpinania,
- powinna jednak zawierać plastikową sprzączkę (zatrzask) do odpinania, by nie trzeba było odwiązywać całej smyczy od szlufki, jeśli nie chcemy nosić pęku kluczy w kieszeni, będąc np. w domu,
- sprzączka ta powinna być mocna, tak żeby wytrzymała wielokrotne odpinanie i zapinanie i żeby „sama” się nie odpinała w kieszeni,
- elementy metalowego skobelka na kółko z kluczami powinny być dobrze dopasowane, tak żeby przypięte klucze nie odpinały się same,
- metalowe kółko, na którym przypięty jest plastikowy zatrzask na komórkę, również powinno być tak ściśle dopasowane, by drut nie niszczył kieszeni spodni,
- nie powinna zawierać obciachowego tekstu (choć nie jest to tak ważne, gdyż smycz trzymam zwykle w kieszeni, a nie na szyi),
- last but not least: miło by było mieć pewność, że gadżet
nie został wykonany w obozie pracy w Chinach... (jak bywa z
bransoletkami).
Czy pracownik organizacji, mający do napisania projekt i do
rozliczenia dotację ma czas myśleć o tych wszystkich aspektach
smyczy? Wątpię. To raczej zadanie solidnego rzemieślnika. Jestem
wręcz pewien, że wygląda to tak, że informacja o dotacji jest
zwykle spóźniona, kwota jest obcięta, trzeba jednak wywiązać się z
terminów i zadań. Trzeba zrobić konferencję, wpisało się w projekt
smycze, więc się zamawia u tego, kto da minimalną cenę i termin
wykonania, kto się zgodzi na płatność np. po rozliczeniu dotacji
itd. Może więc odpuścić sobie tego typu sposoby reklamy?
Nie lepiej z pendrivami. Otrzymałem reklamowy pendrive
który:
- nie miał przywiązanej smyczki (pewnie wykonawca nie zdążył tego zrobić przed konferencją) i musiałem to zrobić sam, nieźle się gimnastykując,
- tylnia część (ta, do której przywiązuje się smyczkę) odpadała i musiałem ją przykleić, by nie narazić się, że kiedyś „ostanie mi się jeno sznur”,
- zatyczka (przednia część) nie jest do niczego przymocowana, więc łatwo ją zgubić,
- pendrive i smyczka były zapakowane w spore papierowe pudełeczko z plastikową wykładką (po co?).
Oczywiście trudno by darmowe gadżety były produktami z górnej
półki, a darowanemu koniowi w zęby się nie patrzy, ale „gadżet” ma
posiadaczowi mile przypominać jakąś organizację czy konferencję, a
nie być powodem utraty zawartych danych, co mogłoby wywołać
wściekłość na organizację, która taki bubel wyprodukowała! Na
szczęście jakość samego dysku otrzymanego pendriva rekompensuje te
mankamenty.
A jak jest z torbami? Oczywiście płócienna a nie plastikowa.
Ucha powinny być długie, tak by można było torbę zakładać na ramię,
powinna być z mocnego materiału i dobrze zszyta, nie powinna się
kurczyć w praniu a nadruk nie może blaknąć.
To hasło nie dotyczy tylko „ekologów”. Wszyscy powinniśmy działać holistycznie. Tak jak organizacja ekologiczna nie powinna np. dyskryminować niepełnosprawnych, tak organizacja zajmująca się niepełnosprawnymi nie powinna produkować zbędnych śmieci i to za społeczne pieniądze. Jeśli więc mamy możliwość i chcemy produkować coś, co nas promuje, niech prócz nazwy naszej i sponsora niesie w sobie jakość użytkową i środowiskową. Dawno temu przeczytałem, że jeśli piszę na papierze ekologicznym, to do jednej wiadomości (tej którą napisałem) dodaję drugą (to że troszczę się o środowisko, pisząc na takim papierze, a nie innym). A jeśli piszę tę wiadomość długopisem z makulatury lub z mączki kukurydzianej, ulegającym biodegradacji lub pachnącym ołówkiem Smencils zrobionym ze starych gazet? A jeśli jeszcze jest na nich logo organizacji społecznej? To już cztery wartości w jednym. Zarówno ekopapier, jak i wspomniane długopisy dostępne są w internetowym sklepiku Federacji Zielonych GAJA: www.gajanet.pl/-Sklepik, ołówki Smencils można zaś zamówić na stronie: www.zielonemigdaly.pl. Polecam spróbować – przecież to nasze potrzeby i zamówienia kształtują podaż.
Promuj się odpowiedzialnie
Może więc warto dać przykład firmom i zamiast produkować tony
(często niepotrzebnych nikomu) plastikowych lanso-śmieci, promować
się w sposób bardziej odpowiedzialny? Wykorzystajmy koniunkturę,
jaką są unijne dotacje, by zamawiać produkty o wyższej jakości
ekologicznej, a jednocześnie w pełni przydatne. W ten sposób
będziemy kształtować całościowe podejście do tematyki konsumpcji,
bo przecież tylko mała część społeczeństwa zaopatruje się w notesy,
długopisy itd. na konferencjach.
Coraz więcej mówi się o konieczności zastąpienia w sklepach
darmowych, jednorazowych toreb przez torby wielorazowe, najlepiej
płócienne. Pojawiło się kilka firm oferujących takowe torby, także
z odpowiednimi nadrukami. Byłby to świetny element reklamowy dla
programów społecznych i na pewno byłby używany i widoczny bardziej
niż różne znaczki, bransoletki, smycze itd. pod warunkiem, że będą
dobrze zaprojektowane i wykonane.
Tłuste i niezdrowe
Pokrewną kwestią jest konferencyjne jedzenie. Kiedyś pozwoliłem
sobie skrytykować duże międzynarodowe spotkanie dotyczące ekonomii
społecznej z powodu wystawnego bankietu. Chodziło zarówno o jego
koszt, nie pasujący do rozmów o bezrobociu i bezdomności, jak i o
to, że organizatorem była ekskluzywna restauracja, a nie któreś z
prezentujących się na konferencji przedsiębiorstw społecznych,
zajmujących się gastronomią. W odpowiedzi usłyszałem, że nie udało
się znaleźć przedsiębiorstwa, które byłoby w stanie zorganizować
kolację dla tak dużej ilości osób. Nie mam powodu by nie wierzyć.
Sam jako organizator różnych przedsięwzięć nieraz borykałem się z
tego typu dylematami i problemami.
A jak zwykle wygląda menu na konferencjach organizacji
pozarządowych, nawet organizacji ekologicznych? Ano nie inaczej niż
na wszelkich innych konferencjach. Zbyt przypomina tzw. tradycyjną
polską kuchnię. Piszę „tzw.” gdyż problemem nie jest nasza
tradycja, lecz to co z niej wybierzemy. Także polskie potrawy nie
muszą być tłuste, lecz mogą być zdrowe.
Na konferencyjnych stołach królują słone paluszki i słodkie
napoje gazowane. Jeśli spotkaniu towarzyszy obiad, to wegetarianie
zwykle muszą rezygnować z pierwszego dania, gdyż nie ma pewności,
że zupa nie jest na kościach, kostce rosołowej itd. Drugie danie –
w skrajnych przypadkach po prostu trzeba poprosić żeby nie podawano
kotleta, więc zostają ziemniaki i zasmażane (na jakim tłuszczu?)
jarzyny lub jajko sadzone. Czasem trzeba wyjaśniać, że ryba to też
mięso, a szczytem wyobraźni kucharza jest kotlet z sera lub sojowy.
Nawet w dobrych restauracjach w menu można znaleźć kategorię
„potrawy półmięsne” a w dziale „potrawy jarskie” – pierogi z
mięsem.
Konferencyjny katering jest niezwykle przewidywalny: kanapki z
kiełbasą lub szynką, z pastą jajeczną lub czymś trudnym do
identyfikacji. Dla wegetarian – parę kanapek z serem, dla wegan –
nic. Niczym listek figowy liść sałaty na ozdobę, czasem oliwki i
korniszony. Do tego ciastka oraz kawa, herbata i soki z kartonu. A
więc niezdrowe białe pieczywo i tłuste mięso (zresztą zapewne z
nieetycznej hodowli), jaja też najprawdopodobniej z fermowej
hodowli itd. Ciastka – biała mąka + cukier. Napoje bez
ekologicznych certyfikatów, nielokalne i bynajmniej nie ze
sprawiedliwego handlu. To nie jest tylko problem dla wegetarian czy
ekologów. To kwestia naszego zdrowia, a także etycznego traktowania
zwierząt. Kwestia mieszkańców krajów Południa i kwestia naszej
lokalnej gospodarki.
Mniej „standardowe” menu jest możliwe
Niedawno jednak byłem w Warszawie na dwóch konferencjach, na
których katering, a następnie wystawna kolacja w całości były
oparte na zasadach kuchni wegetariańskiej, przy czym
niewegetariańscy uczestnicy nie mieli powodu do narzekania, a być
może nawet nie zauważyli braku mięsa, gdyż jedzenie było naprawdę
urozmaicone i wyśmienite. Dodatkowo na pierwszej konferencji była
kawa, herbata, czekolada i przekąski ze sprawiedliwego handlu, soki
bez dodatku cukru, świeżo wyciskane z polskich owoców, a mleko z
certyfikatem ekologicznym. Mimo że organizatorzy postawili sobie
bardzo wygórowaną poprzeczkę (do ideału zabrakło chyba tylko tego,
żeby żywność była ściśle lokalna i sezonowa) nie przysporzyło im to
szczególnych trudów ani kosztów, choć wymagało pewnej uważności i
wyobraźni zamiast pójścia na łatwiznę, „po najmniejszej linii
oporu”. Udało się znaleźć ekologiczny katering, jak i restaurację,
która potrafiła zrobić doskonałą bezmięsną kolację. Dotarcie do
sklepu ekologicznego czy restauracji nie jest już żadnym problemem
nie tylko w Warszawie, ale i w innych dużych, a także średnich
miastach Polski. Co najmniej dwie firmy oferują wysyłkowo kawę,
herbatę i inne towary ze sprawiedliwego handlu. Gorzej z
ekologicznym kateringiem, ale przecież w wielu firmach można
zamówić mniej standardowe menu. A więc, choć wciąż daleko do
ideału, to da się coś zmienić.
Apeluję więc, zwracajmy uwagę na co wydajemy nasze pieniądze.
Nawet, a może zwłaszcza, jeśli pochodzą z dotacji.
(2)
Źródło: inf. własna