Może nam się wydawać, co jest potrzebne cudzoziemcom, ale najlepiej wiedzą to osoby, które przeszły przez ten system, próbowały sobie ułożyć w nim życie i im się to udało, które mają kontakt z rodakami, dzięki czemu lepiej diagnozują ich problemy – mówi Witold Klaus, Prezes Stowarzyszenia Interwencji Prawnej w rozmowie o sytuacji cudzoziemców w Warszawie.
Ignacy Dudkiewicz: – Czy Warszawa jest otwarta na cudzoziemców?
Witold Klaus, Prezes Stowarzyszenia Interwencji Prawnej: – Jest jednym z najbardziej otwartych na nich miast w Polsce. Przede wszystkim jej władze w ogóle zauważają, że w mieście mieszkają cudzoziemcy. Faktem jest też, że w stolicy jest ich stosunkowo najwięcej w porównaniu z innymi miastami. Jeśli spojrzymy na dane Mazowieckiego Urzędu Wojewódzkiego, to okazuje się, że wojewoda mazowiecki wydaje połowę wszystkich zezwoleń na zamieszkanie w Polsce.
O jakiej liczbie mówimy?
W.K.: – Brakuje jednoznacznych danych, ale może być ich nawet około stu tysięcy. Skoro więc w Warszawie skupia się największa liczba cudzoziemców, to miasto powinno być zainteresowane tym, by mieć dla nich ofertę.
Powiedział pan, że władze Warszawy zauważyły ich obecność…
W.K.: – I to trzeba docenić. Warszawa rozpisała na przykład konkursy dla organizacji pomagających cudzoziemcom. Inne miasta w zasadzie tego nie robią. Co więcej grantów możliwych do pozyskania na tę działalność nie jest wcale mało. Są konkursy w biurze polityki i projektów społecznych, w Centrum Komunikacji Społecznej, biurze edukacji, biurze kultury. Te pieniądze przeznaczane są z jednej strony na pomoc cudzoziemcom, z drugiej zaś na oswajanie warszawiaków z ich obecnością, przekonywanie mieszkańców miasta, że warto te osoby poznać, przestać się ich bać.
Zasadne wydaje się jednak pytanie, czy za rozrzuconymi po różnych biurach konkursami kryje się całościowy plan…
W.K.: – Niestety, myślę, że go nie ma. To krok, który wciąż nas czeka. Jest już świadomość potrzeby takich działań, poszły za nią pewne środki, ale wciąż brakuje szerokiego spojrzenia i całościowego pomysłu na to, jak włączać cudzoziemców w lokalną społeczność, a także jak wykorzystać ich potencjał, związany z inną kulturą, innymi doświadczeniami. Kwestia integracji nie dotyczy jedynie pomocy społecznej.
Czego jeszcze?
W.K.: – Między innymi pomocy w wejściu na rynek pracy czy otworzenia urzędów na przyjmowanie cudzoziemców. Nie jesteśmy wciąż na to gotowi. Zmierzamy w tym kierunku, ale jesteśmy na początku drogi. Dobrym sygnałem jest powołanie Komisji Dialogu Społecznego do spraw cudzoziemców, na której czele od początku stoją cudzoziemki. To ważne, by oddać głos samym cudzoziemcom, włączać ich w mówienie o sobie, nie decydować za nich o tym, co jest im potrzebne. Rzecz w tym, by nie traktować cudzoziemców jako „dodatku” i zastanawiać się nad tym, jak ich gdzieś „upchnąć”, ale w tym, by wspólnie z nimi zastanawiać się, jak znaleźć dla nich miejsce w polskim społeczeństwie. Może czasami powinniśmy posunąć się kawałek, żeby im je zrobić?
W jakich sferach najbardziej tego miejsca brakuje? Co jest największym problemem cudzoziemców?
W.K.: – To zależy od tego, skąd pochodzą. Możemy ich podzielić na dwie podstawowe grupy: uchodźców, którzy uciekają z kraju pochodzenia, bo grozi im tam niebezpieczeństwo, oraz tych cudzoziemców, którzy przyjeżdżają do Polski studiować i pracować. Problemy, które ich dotyczą, są kompletnie różne.
Zacznijmy od pierwszej grupy.
W.K.: – Dla migrantów przymusowych podstawowym problemem jest brak mieszkań komunalnych. Rozbija to cały proces integracji. Warszawa, starając się wyjść naprzeciw tym oczekiwaniom, przyznaje uchodźcom pięć mieszkań rocznie. W stosunku do potrzeb jest to jednak kropla w morzu, co więcej: proces ich przyznawania jest bardzo długi. Największym problemem jest jednak to, że część z tych mieszkań ma niezwykle niski standard. Oczywiście, można znaleźć także pozytywne przykłady, ale są również oferowane lokale, w których nikt nie chciałby zamieszkać: grzyb na ścianach, wilgoć, elektryczne ogrzewanie rujnujące domowy budżet… Przekazujemy cudzoziemcom mieszkania, w których nie sposób ułożyć sobie życia.
Skoro nie ma dla nich mieszkań, to jak sobie radzą?
W.K.: – Dopóki trwa procedura o nadanie statusu uchodźcy i mieszkają w ośrodkach, są zaopiekowani. Jeżeli go nie dostaną, wracają do krajów pochodzenia. Jeżeli jednak otrzymają zgodę na pobyt w naszym kraju, to w ciągu dwóch miesięcy muszą opuścić ośrodek. Istnieją cztery formy ochrony, którymi mogą zostać objęci. Jeżeli mają szczęście i otrzymają status uchodźcy albo ochronę uzupełniającą, uzyskują prawo do korzystania z rocznego programu integracyjnego, którego głównym atutem jest pomoc finansowa na w miarę przyzwoitym – jak na świadczenia socjalne – poziomie. Po roku zaś mają prawo do korzystania z pomocy społecznej tak jak Polacy.
A jeśli szczęścia nie mają?
W.K.: – Przyznawana jest im ochrona humanitarna albo pobyt tolerowany. Wtedy mają jednak prawo do pomocy społecznej na najniższym poziomie. Wychodzą z ośrodka i trafiają na ulicę, mieszkania na wolnym rynku nie wynajmą, nie mają pracy. Są nigdzie.
Co zatem robią?
W.K.: – Mieszkają po znajomych, na skłotach, w wyjątkowych sytuacjach udaje się zakwaterować kogoś czasowo w ośrodkach interwencji kryzysowej. Zawsze możemy liczyć na skłoty, mamy bardzo dobre relacje ze skłotem Syrena, którego mieszkańcy za każdym razem są w stanie wygospodarować dach nad głową dla potrzebującej rodziny. Ale to nie rozwiązuje problemu, bo formalnie są wtedy bezdomni, pomoc społeczna jest oburzona, że mieszkają w takich warunkach z dziećmi, pojawiają się zakusy, by im je odebrać. Cały system, który funkcjonuje, ukierunkowany jest bardziej na represję niż na pomoc.
A jakie problemy dotyczą drugiej grupy?
W.K.: – Dla osób, które przyjechały do Polski za pracą, najtrudniejsze jest poradzenie sobie z brakiem ochrony przed nieuczciwymi pracodawcami. Rzecz jasna, nie jest to problem rozwiązywalny z poziomu miasta, ale warto o nim pamiętać. Cudzoziemcy, zwłaszcza ci pracujący na niższych stanowiskach – a takich, pracujących na ogół na czarno – jest większość, bardzo często są oszukiwani przez pracodawców. I nie mają się nawet gdzie poskarżyć.
Czy są problemy dotyczące wszystkich cudzoziemców?
W.K.: – Oczywiście. W Polsce, także w Warszawie, brakuje myślenia, które opierałoby się na prostych konstatacjach: cudzoziemcy są i wciąż będą do nas przyjeżdżać, ponadto będzie ich coraz więcej. Potrzebujemy ich – zarówno z powodów gospodarczych jak i demograficznych. Z drugiej strony robimy bardzo niewiele, żeby im życie w Polsce ułatwić. Przykładowo nie są dostrzegani przez urzędy.
To znaczy?
W.K.: – Wielu urzędników wciąż wyznaje zasadę, że w Polsce mówimy po polsku – i to niezależnie od tego, czy ktoś przyjechał tutaj przedwczoraj czy dziesięć lat temu. Urzędnicy słabo znają języki i niechętnie udzielają w nich informacji. Kilka lat temu na zlecenie Urzędu Miasta zbadaliśmy to, jak wygląda podejście do cudzoziemców w warszawskich urzędach. Wnioski nie były optymistyczne, sformułowaliśmy rekomendacje, zakładające na przykład powoływanie pracowników odpowiedzialnych za kontakt z cudzoziemcami. Niestety – żaden z tych pomysłów nie został wprowadzony.
A czy cudzoziemcy są w Polsce bezpieczni?
W.K.: – Generalnie tak. Co nie znaczy, że Polacy są niezwykle gościnnym społeczeństwem, bo tak nie jest. Zdarzają się nieprzyjemne sytuacje, z pobiciami włącznie. Często chodzi jednak o miękkie przejawy agresji, takie jak pogardliwe spojrzenia, chodzenie przez ochroniarzy za migrantami w sklepach, przesiadanie się w środkach komunikacji, gdy obok usiądzie osoba o innym kolorze skóry. To wszystko gesty, które pokazują: nie jesteś tutaj mile widziany czy widziana.
Polacy mają do cudzoziemców ambiwalentne podejście. Z jednej strony deklarujemy przychylność wobec nich, ale z drugiej, gdy przyjrzymy się temu, kogo lubimy, to okaże się, że przede wszystkim Czechów, Amerykanów, Niemców Francuzów czy Włochów. Nie lubimy zaś Rosjan, Ukraińców, Wietnamczyków, Romów, Arabów, czyli – po pierwsze – naszych sąsiadów zza wschodniej granicy, po drugie zaś tych grup, które są w Polsce najliczniej reprezentowane.
Dużo mówi się też o nieodpowiednim przygotowaniu organów ścigania do pracy z cudzoziemcami.
W.K.: – Nie oceniam specjalnie dobrze przygotowania służb porządku publicznego, które mają pomagać osobom, które padły ofiarą przestępstw motywowanych uprzedzeniami. Policja często je bagatelizuje, co powoduje, że bardzo niewiele takich przestępstw jest zgłaszanych. Skoro ktoś spotyka się z niechęcią policji, to jego kolega w podobnej sytuacji już na nią nie pójdzie. Brakuje też przekonania, że kiedy dochodzi do bójki, w której poszkodowana jest osoba o innym kolorze skóry, to jedna z wersji powinna z automatu zakładać, że było to przestępstwo motywowane uprzedzeniami. Oczywiście, wcale nie musiało tak być, ale ten trop zbyt często jest całkowicie pomijany. Ewidentnie państwo jako całość sobie z tym problemem nie radzi.
Czy to, że już niedługo rozstrzygnięty zostanie konkurs na prowadzenie Warszawskiego Centrum Wielokulturowego, uznaje pan za sukces?
W.K.: – Nie uczestniczyłem w pracach nad Centrum, niemniej zaangażowało się w nie sporo organizacji, w tym wiele takich, które bardzo szanuję. To, że na rzecz powstania Centrum działa koalicja organizacji, jest jego wielkim atutem. Potrzebujemy tego miejsca. A czy jest to najbardziej w tym momencie potrzebny projekt? Tego nie wiem. To zależy od tego, jak będzie funkcjonował w praktyce. Trzymam kciuki, by Centrum działało jak najlepiej.
Na jakie potrzeby według pana powinno odpowiadać?
W.K.: – Widzę je jako miejsce spotkań cudzoziemców, w którym otrzymywaliby oni także informację o tym, gdzie mogą się udać, aby rozwiązać swój problem. Ważną rolą, jaką mogłoby pełnić Centrum, jest także bycie inkubatorem cudzoziemskich organizacji pozarządowych. Obecnie takich NGO-sów – założonych i prowadzonych przez cudzoziemców, mówiących ich głosem – jest bardzo niewiele, a te które działają, są zbyt małe i słabe. W interesie nas wszystkich leży to, żeby je wzmacniać, także infrastrukturalnie.
Dlaczego?
W.K.: – Ponieważ może nam się wydawać, co jest potrzebne cudzoziemcom, ale najlepiej wiedzą to osoby, które przeszły przez ten system, próbowały sobie ułożyć w nim życie i im się to udało, które mają kontakt z rodakami, dzięki czemu lepiej diagnozują ich problemy. Są organizacje, które wystarczy wesprzeć, żeby rozwinęły skrzydła. Widzę w tym rolę dla Centrum Wielokulturowego.
A czy biorąc pod uwagę te wszystkie problemy, o których mówiliśmy, a także brak spójnej polityki miasta wobec cudzoziemców, nie boi się pan, że Centrum Wielokulturowe – na pewno potrzebne, ale przecież niezdolne do rozwiązania ich wszystkich – może okazać się niejako listkiem figowym dla władz miasta?
W.K.: – Istnieje takie niebezpieczeństwo, że miasto będzie mówiło, że przecież zrobiło już wiele w tej sprawie, więc o co nam chodzi. Bardzo nie chciałbym też, by miasto wpadło na pomysł, że od teraz przekieruje wszystkie środki na działania z i dla cudzoziemców do dyspozycji Centrum, odbierając je innym organizacjom. Ideą Centrum Wielokulturowego nie jest przecież zastąpienie organizacji, ale uzupełnienie ich działań, wypełnianie luk. Myślenie, że Centrum skupi wszystkie działania na rzecz cudzoziemców czy też rozwiąże wszystkie ich problemy, byłoby utopijne.
Czegoś jeszcze się pan obawia?
W.K.: – Mam nadzieję, że nie dojdzie do tego, co zdarzało się już parę razy w historii naszego miasta, że w pewnym momencie władze uznają, że same zrobią to lepiej, w związku z czym przejmą prowadzenie Centrum.
Warto jednak podkreślić, że świadomość tych niebezpieczeństw nie oznacza, że nie należy wspierać działań Centrum Wielokulturowego. To miejsce potrzebne, a miasto coraz bardziej otwiera się na dialog ze stroną społeczną. Miejmy nadzieję, że po wyborach ten proces nie zostanie zahamowany. Póki co jestem raczej optymistą.
Witold Klaus – doktor nauk prawnych, adiunkt w Zakładzie Kryminologii Instytutu Nauk Prawnych Polskiej Akademii Nauk, Prezes Stowarzyszenia Interwencji Prawnej, absolwent Szkoły Praw Człowieka Helsińskiej Fundacji Praw Człowieka oraz Podyplomowych Studiów Ewaluacji Programów Społecznych w Instytucie Socjologii UW. Zdobywca Społecznego Nobla 2008 dla innowatora społecznego, nagrody przyznawanej przez Fundację Ashoka – Innovators for the Public. Autor wielu publikacji z zakresu praw człowieka, praw cudzoziemców, kryminologii i sprawiedliwości naprawczej.
Źródło: inf. własna (warszawa.ngo.pl)