Gdyńskie Amazonki zbierają fundusze na rehabilitację, opiekując się osobami starszymi. Dzięki pewnej starej damie, szybko ustawiła się do nich kolejka.
Jeszcze nie ma godziny 10, a Maria Duszyk już nasmażyła 20 naleśników. Bynajmniej nie dla siebie i dla męża. Naleśniki, podobnie jak specjalność pani Marii, gołąbki, to jedne z ulubionych dań jej podopiecznej. To starsza kobieta, która czasem potrzebuje pomocy w codziennych czynnościach, czasem chciałaby z kimś pogadać (a z mieszkającą za granicą córką raczej trudno), czasem zaś ma po prostu ochotę zjeść coś dobrego. Pani Maria gotuje wtedy domowy obiad także dla niej.
Z naleśnikami trzeba się spieszyć, bo przed obiadem panią Marię czeka jeszcze rundka po trójmiejskich hotelach, restauracjach i punktach informacji turystycznej. Cały bagażnik ma wypełniony ulotkami promocyjnymi urzędu miasta w Gdyni – w tym miesiącu są to między innymi mapa miasta w wersji dla dzieci i kalendarz najważniejszych imprez.
Przyjacielski biznes
Na początku jednak członkinie spółdzielni były w biznesie kompletnie zielone. Właściwie tylko Grażyna Skorupka, mózg całego przedsięwzięcia, miała jakiekolwiek doświadczenie. Przez lata była główną księgową w spółdzielni inwalidów, więc znała się i na finansach, i na prawodawstwie dotyczącym osób niepełnosprawnych.
Pozostałe członkinie spółdzielni – teraz na wcześniejszej emeryturze – to chemiczka, inżynier elektronik, inżynier przetwórstwa żywności, ekonomistka (potem dołączyła jeszcze jedna pani księgowa). Prowadzenia spółdzielni uczyły się stopniowo i dziś w temacie projektów czy przepisów trudno je zagiąć. Choć wszystkie mieszkają na gdyńskim osiedlu Karwiny (czteropiętrowe bloki, dużo zieleni, na wzgórzu) i są w podobnym wieku (55-67) przez lata się nie znały. Dziś się ze sobą przyjaźnią nie tylko w pracy – nawet w trywialnych rozmowach zdrabniają swoje imiona (pani Krystyna jest nie tylko „Krysią”, ale i „Krysieńką”) – a wspólnych tematów im nie brakuje. Połączył je rak piersi i Klub Amazonek Gdyńskich, który zrzesza kobiety doświadczone tą chorobą.
Wcześniejsza działalność Klubu ograniczała się do spotkań przy kawie i do odczytów na tematy okołozdrowotne. Dla Grażyny Skorupki, charyzmatycznej księgowej, to było jednak za mało. Namówiła więc koleżanki do udziału w sopockim programie Na Fali, aktywizującym kobiety po pięćdziesiątce zagrożone bezrobociem. Prowadząca kurs zaproponowała jego uczestniczkom zawiązanie spółdzielni socjalnej – potrzeba było minimum pięciu osób zagrożonych wykluczeniem społecznym.
Wtedy – w 2007 roku – to była nowość, o której mało kto słyszał. I choć kursantki miały obiecaną pomoc w sfinansowaniu wspólnego przedsięwzięcia, nie mogły dojść do porozumienia, który pomysł na biznes jest najlepszy – skończyło się na kłótniach, co zrobić z pieniędzmi i ze spółdzielni kobiet zagrożonych bezrobociem nic nie wyszło.
Pani Grażyna przekonała wówczas koleżanki-amazonki, że ich niepełnosprawność jest wystarczającym argumentem, by urząd pracy sfinansował początki ich działalności. Pani Grażyna, która miała w pierwotnym projekcie być księgową, powiedziała wtedy do pani Marii: „Zróbmy to same, bo te babki tak się żrą, że w życiu nie uzgodnią, co będą robić”. – Choć nie miałyśmy żadnych środków na rozruch, bo ostatecznie Powiatowy Urząd Pracy nie przeznaczył na nas ani grosza, optymizmu nam nie brakowało i jakoś wystartowałyśmy – opowiada pani Maria.
Na kawę z seniorką
Oprócz ulotek dla gdyńskiego magistratu, lwią część działalności spółdzielni stanowi opieka nad osobami starszymi. Ale amazonek nie zobaczymy w akcji. Nie zgadzają się nawet na podanie imion podopiecznych – to kwestia etyki zawodowej, którą szybko sobie wypracowały. Widać jednak, że pracy mają mnóstwo – nawet jak spotykają się na wspólną kawę w ulubionej cukierni („nie jesteśmy tylko wspólniczkami, ale przede wszystkim przyjaciółkami”), co i rusz któraś odbiera telefon od podopiecznych lub ich rodzin – a to z pytaniem, kiedy ma czas, by wpaść na pogawędkę przy cieście domowej roboty, a to z listą zakupów.
– Niektórzy nasi podopieczni są zupełnie sprawni, ale spora część to osoby przede wszystkim samotne, a czasem takie, których rodziny mieszkają za granicą, więc nie mogą na co dzień pomagać czy dotrzymywać im towarzystwa – tłumaczą członkinie Spółdzielni Socjalnej 50+.
Pomysł na działalność wykiełkował w głowie Krystyny Barinow. Wszystko zaczęło się od jej zmarłej w ubiegłym roku mamy. To była dama starej daty, która jeszcze po dziewięćdziesiątce wyznawała zasadę, że obiad je się w domu, ale kawę powinno pijać się w kawiarni. Oczywiście należy być ubraną tak, jak przystało na damę, nie mogło więc zabraknąć kapelusza i rękawiczek. Na takie wyprawy, a potem także do codziennych prac domowych, mama pani Krystyny potrzebowała towarzyszki, córka spędzała z nią więc całe dnie.
Sąsiadki też chcą opieki
Stopniowo sąsiedzi mamy (albo ich rodziny, które zwykle płacą za opiekę), z początku nieufni, pozazdrościli sąsiadce takich luksusów i zaczęli prosić panią Krystynę o przysługi a czasem po prostu zapraszać na herbatę. Gdy okazało się, jak duże jest zapotrzebowanie, pani Krystyna zaangażowała do pomocy koleżanki. Dziś na kursowaniu między podopiecznymi (a czasem także ich rodzinami), robieniu im zakupów czy gotowaniu obiadów spędzają całe dnie. – Czasem jestem jak sąsiadka, a czasem zdarza się, że wnuki podopiecznych mówią do mnie „babciu” i przychodzą z prośbą, żeby dołożyć im się do wymarzonej piłki. Nie odmawiam, rzecz jasna, bo rzeczywiście relacje mamy właściwie rodzinne – mówi pani Maria i uśmiecha się, że dziś po dawnej nieufności podopiecznych nie ma śladu. Czasami wręcz trzeba odmawiać, gdy przyjdzie zaproszenie na kawę, bo panie nie wyrabiają się z terminami.
Czasem pół-żartem, pół-serio zastanawiają się, kto komu jest bardziej potrzebny. – Taka pomoc jest ważna także dla mnie, bo odciąga mnie od trosk związanych z problemami zdrowotnymi – zachwala Bożena Osmańska z 50+. – A mnie nie pozwala zgnuśnieć, co zdarza się wieku osobom w moim wieku, bo odkąd pracuję w spółdzielni, właściwie nie ma dnia, żebym nie musiała wyjść z domu – dodaje 67-letnia pani Krystyna.
Dla niej to szczególnie ważne, bo odkąd przestała chodzić do pracy, straciła dyscyplinę codziennego wychodzenia z domu. – Na początku, jeszcze przed spółdzielnią, bywały dni, kiedy do wieczora snułam się po domu w koszuli nocnej i jeszcze nie było południa, a ja już traciłam ochotę na cokolwiek. W miarę jak gnuśniałam, coraz bardziej traciłam pewność siebie i radość życia. W tym sensie ta praca uratowała mnie przed starością – opowiada pani Krystyna. I dodaje, że szczególnie widzi, jak bardzo zbawienna jest dla niej praca, gdy porównuje się z mężem. – Odkąd przeszedł na emeryturę, stracił sporo swojej życiowej energii. A mnie ona wręcz rozpiera. Nawet jak nie idę do pracy, umawiamy się z dziewczynami na basen czy kawę i zawsze mi się chce. Mój wewnętrzny leń, nawet gdyby chciał, nie ma możliwości się ujawnić. Tym bardziej, że cały czas znajduję coś nowego do roboty, teraz na przykład robię już drugi semestr zajęć komputerowych na uniwersytecie trzeciego wieku – opowiada pani Krystyna, która ostatnio w wolnej chwili odkryła w sobie nowy talent i wzięła się za robienie kilimów.
Filc i gimnastyka
Artystyczny duch udzielił się także jej koleżankom ze spółdzielni. Odkąd znajoma pokazała im wyroby z filcu własnej roboty, stwierdziły, że byłyby w stanie same coś takiego zrobić. Na Jarmarku Dominikańskim podpatrzyły więc fasony filcowych kapeluszy i biżuterii i po krótkim przeszkoleniu odkryły w sobie talent artystyczny. To dlatego w mieszkaniu pani Marii na klamkach wiszą kolorowe wisiorki, a jeden z garnków w kuchni przerobiony został na stojak do czapki, którą pani Maria zrobiła własnoręcznie. – Tej się jeszcze nie da nosić, ale następna będzie już po mistrzowsku – mówi.
Członkinie spółdzielni zaczynają wstawiać pierwsze prace do sklepów z bibelotami, a póki co większość wzorów testują na sobie. Po kolorowych szalikach i nietypowej biżuterii można rozpoznać je z daleka.
Ponieważ wychodzą z założenia, że innym będzie podobało się to samo, co im – czy chodzi i biżuterię, czy o menu obiadowe – szybko rozkręciły jeszcze jeden pomysł: wspólną gimnastykę. Najpierw chciały zorganizować zajęcia dla koleżanek z Klubu Amazonek, ale gdy okazało się, że sąsiadki z Karwin patrzą z lekką zazdrością, je także zaprosiły na wspólny fitness.
Co piątek w godzinach przedpołudniowych przed siedzibą osiedlowej szkoły tańca kłębi się tłumek pań w średnim wieku. Salę do gimnastyki udostępnia właściciel szkoły – niedrogo, bo i tak stałaby pusta, lekcje tańca odbywają się tu bowiem dopiero popołudniami. – Ponieważ ta inicjatywa jest wyjątkowo pożyteczna, szybko udało nam się zorganizować dofinansowanie od miasta. Dzięki ich 500 złotych, które idą w większości na honorarium instruktorki, panie płacą tylko 20 złotych miesięcznie. O tym, jak duże jest zainteresowanie, świadczy tłok na parkiecie – czasem nawet wymachy rąk są zadaniem karkołomnym, o większych choreograficznych wygibasach nie wspominając.
Choroba uwrażliwia
Poza sezonem członkinie spółdzielni chciałyby wyjechać na turnus rehabilitacyjny, na który właśnie zbierają fundusze. – Staramy się nie narzekać na zdrowie, tylko możliwie o nie dbać, chociażby przez regularne wspólne wyjścia na gimnastykę czy basen. Ale nie da się ukryć, że przebyta choroba zabrała nam sporo sił, a w codziennej pracy ze starszymi podopiecznymi są nam one niezbędne – przekonują członkinie Spółdzielni.
Dlatego wspólnie z koleżankami-amazonkami chcą wyjechać na turnus rehabilitacyjny do Bukowiny Tatrzańskiej. Były tam już raz, w ubiegłym roku. Oprócz zabiegów nawiązały nietypowe znajomości. Zaczęło się od zabawy w piwnicach domu, w którym mieszkały. Okazało się, że dyskotekę zorganizowała sobie grupa niepełnosprawnych umysłowo, która też przyjechała na turnus. – Zaprosili nas do tańca i niemal natychmiast nawiązałyśmy z nimi świetny kontakt. Chyba przez tę naszą niepełnosprawność jesteśmy bardziej wyczulone na takie osoby, bo szybko się z nimi zaprzyjaźniłyśmy – wspomina pani Maria. – Na pierwszą wspólną zabawę, zorganizowaną na uboczu, w podziemiach, zostałyśmy zaproszone, drugą, w głównej sali ośrodka, organizowaliśmy już razem. Choć minęło już sporo czasu, z wakacyjnymi znajomymi wciąż utrzymujemy kontakt. No i marzy nam się trzecia wspólna potańcówka.
Źródło: Ekonomiaspoleczna.pl