Ratel, mały ssak żyjący w Afryce i Azji, dał nazwę spółdzielni socjalnej istniejącej w Krakowie. Nie bez powodu. Zwierzątko słynie z wyjątkowej odporności : niestraszny mu jad węży czy ukąszenia pszczół. Członkowie spółdzielni – z podobną jak ratel determinacją – potrafią walczyć o przetrwanie swojego miejsca pracy.
Ratel to mieszcząca się w Krakowie przy ul. Malborskiej 65
restauracja będąca spółdzielnią socjalną. Powstała w ramach
programu „Możemy Więcej – Partnerstwo na rzecz Spółdzielni
Socjalnych" finansowanego z Programu Inicjatywy Wspólnotowej EQUAL.
Członkami spółdzielni są osoby, które wcześniej przez długi czas
nie miały pracy. Pani Elżbieta Żebro, zanim znalazła się w Ratelu,
nie pracowała zawodowo przez 11 lat. Była księgową, jednak po
urodzeniu dzieci została w domu na urlopie wychowawczym. Gdy
chciała wrócić, na rynku pracy nie było dla niej żadnych
ofert.
O możliwości dołączenia do spółdzielni dowiedziała się w
Klubie Integracji Społecznej przy Małopolskim Ośrodku Pomocy
Społecznej. Dziś pełni funkcję wiceprezesa spółdzielni, a poza tym
pracuje w restauracyjnej kuchni. Jest zadowolona: – To ciekawa
praca, tu każdy dzień jest inny – mówi. Rodzina cieszy się, że mama
ma pracę, a jej dzieci mówią, że poradzą sobie same.
Rzuceni na głęboką wodę
Osoby, które zgłosiły się do spółdzielni odbyły bezpłatne
9-miesięczne szkolenia. W ramach pomocy unijnej zakupiono także
wyposażenie kuchni i sali restauracyjnej oraz pierwszą partię
towaru. W spółdzielni zatrudniono dwóch profesjonalnych kucharzy
(nikt z jej członków nie pracował wcześniej w gastronomii). 1
grudnia 2007 restauracja oficjalnie otworzyła swe podwoje dla
klientów. I odtąd musi sobie radzić na rynku. Jeśli ktoś z członków
spółdzielni myślał, że będzie to łatwe, szybko zmienił
zdanie.
Początkowo restauracja miała zbyt mało klientów, niedługo po
otwarciu odszedł jeden z zatrudnionych kucharzy. Potem zrobiło się
jeszcze bardziej dramatycznie. Pierwszy zarząd nie potrafił
zarządzać spółdzielnią, jak należy. Okazało się, że nie płacono
pensji, nie rozliczano właściwie imprez, alkohol kupowano nie tam,
gdzie jest to dozwolone. W efekcie pierwszy prezes został po roku
wykluczony ze spółdzielni. Wybrano nowy zarząd.
W pozyskiwaniu nowych klientów restauracji nie pomogła też
sprawa wychowanków domu poprawczego w Pszczynie. Wybrani chłopcy
mieli pomagać restauracji w dostarczaniu cateringu. Z cennego
pomysłu – dać im szansę uczciwie żyć i zarabiać – nic nie wyszło. W
świat poszła wieść, że catering będą dowozić młodzi przestępcy.
Klienci zaczęli się bać. W końcu, któż chciałby wpuścić do siebie
groźnego chuligana? W efekcie do współpracy nie doszło.
Ministerstwo Sprawiedliwości nie wydało zgody na wyjście chłopców z
domu poprawczego.
Udało się!
Warunkiem działania spółdzielni jest solidarność. O wszystkim
decyduje się wspólnie, każdy członek spółdzielni ma głos. Równie
ważna jest dyscyplina. Członkowie spółdzielni zarobią tyle, ile
razem wypracują. Każdy musi dać z siebie jak najwięcej, szczególnie
w trudniejszym, początkowym okresie. Czasem trzeba zostać po
godzinach. Pracownicy Ratela śpią wtedy w hotelu, który mieści się
w tym samym budynku.
Dla osób długo pozostających bez pracy (a niektórzy nie
pracowali nawet kilkanaście lat!) przystosowanie do całkiem innego
trybu życia i tak wielu nowych obowiązków, mogło nie być łatwe. –
Ci, którzy z nami pozostali to ludzie chętni do pracy, można na
nich liczyć. To prawdziwi zapaleńcy – ocenia dziś Elżbieta
Żebro.
Rok 2008 był dla nich prawdziwą szkołą życia. Zobaczyli, że
praca w spółdzielni to ciągłe zmaganie się z problemami, choćby
takimi, że zamówiona grupa gości nie przyjeżdża i zakupione na
śniadanie wysycha. Powstają straty, a czynsz (6 tys. zł) trzeba
płacić co miesiąc. Menadżerka restauracji przyznaje, że są
momenty zwątpienia.
Członkowie Ratela zauważają wady polskiego programu
wspomagania tworzenia spółdzielni. Owszem, dostali wsparcie na
start, jednak potem zostali pozostawieni sami sobie. Dziś mówią, że
bardziej od wykładów na temat spółdzielczości, których słuchali
przed otwarciem działalności, pomogłyby im dzisiaj zlecenia od
samorządu.
Tak jest we Włoszech, gdzie spółdzielcy byli z wizytą studyjną
w czasie szkoleń. Istniejące tam spółdzielnie świetnie sobie radzą,
bo administracja państwowa daje im zlecenia. – Gdyby państwo dawało
nam zamówienia, my byśmy sobie poradzili – przekonuje Elżbieta
Żebro.
Ale mimo wszelkich przeciwności przetrwali i w grudniu
świętowali pierwsze urodziny. Mają coraz więcej stałych klientów.
Furorę robią ręcznie lepione pierogi, a także gołąbki, placki
ziemniaczane czy barszcz z pysznym krokietem. Goście cenią sobie
tradycyjne polskie dania, przystępne ceny i ciepły klimat. Wielkim
sukcesem była impreza sylwestrowa. Jedna z uczestniczek już
zapowiedziała, że na pewno przyjdzie do nich w przyszłym
roku.
Dlatego spółdzielnia nie ma chyba wyboru: musi przetrwać kolejny
rok. Z zapałem godnym ratela powinno się udać.