Przeglądarka Internet Explorer, której używasz, uniemożliwia skorzystanie z większości funkcji portalu ngo.pl.
Aby mieć dostęp do wszystkich funkcji portalu ngo.pl, zmień przeglądarkę na inną (np. Chrome, Firefox, Safari, Opera, Edge).
ngo.pl używa plików cookies, żeby ułatwić Ci korzystanie z serwisuTen komunikat zniknie przy Twojej następnej wizycie.
Dowiedz się więcej o plikach cookies
– Boli mnie, że nie zostawiam po sobie stabilnej instytucji ugruntowanej w systemie polskiej polityki zagranicznej, tylko strukturę narażoną bardzo silnie na wiatry polityki. To również moja porażka – mówi Krzysztof Stanowski, niedawno odwołany z funkcji prezesa Fundacji Solidarności Międzynarodowej.
Ignacy Dudkiewicz: – Kiedy dowiedział się pan o odwołaniu pana z funkcji prezesa Fundacji Solidarności Międzynarodowej?
Krzysztof Stanowski, były prezes FSM: – Plotkę usłyszałem 28 marca. Ministerstwu udało się to ukryć do końca.
Reklama
Kto pana o tym poinformował?
K.S.: – Członkowie Rady Fundacji, którzy z zaskoczeniem dowiedzieli się o wygaśnięciu mandatu związanym z powołaniem przez MSZ Rady Fundacji pierwszej kadencji.
A kiedy ktoś się z panem skontaktował oficjalnie?
K.S.: – Oficjalnie dowiedziałem się w piątek, 31 marca. Ale wtedy nie byłem już prezesem od trzech dni.
Zostałem zaproszony do Ministerstwa Spraw Zagranicznych, gdzie powiedziano mi, że mój mandat się skończył.
Czy przedstawiono panu powody tej decyzji?
K.S.: – Zwolniono mnie na mocy ustawy.
Bez uzasadnienia?
K.S.: – Ustawa nie stwierdza, że uzasadnienie jest potrzebne.
Czyli odpowiedź brzmi: nie.
K.S.: – Postarajmy się pogadać inaczej. Nie to jest najważniejsze.
Forma pańskiego odwołania nie jest bez znaczenia...
K.S.: – To prawda, że zwolniono mnie na podstawie przepisów, które uchwalono z naruszeniem prawa. 16 grudnia na wniosek senatora Martynowskiego Komisja senacka, mimo protestów senackich legislatorów, przegłosowała poprawkę rozszerzającą zapisy ustawy „Przepisy wprowadzające ustawę o zasadach zarządzania mieniem państwowym”. Tego samego dnia o 23:12 – podczas słynnych głosowań w sali kolumnowej Sejmu – sprawa trafiła pod obrady niższej izby. I 12 minut później zmiany zostały przyjęte.
Ustawowo zobowiązano MSZ do powołania w ciągu trzech miesięcy Rady Fundacji Solidarności Międzynarodowej pierwszej kadencji (sic!) oraz powołania Prezesa Zarządu tej Fundacji. O zmianie Ustawy o współpracy rozwojowej nie informowano na stronach polskapomoc.gov.pl. Nie wiedzieli o niej członkowie Rady Programowej Współpracy Rozwojowej.
Jest pan zdziwiony?
K.S.: – Fundacja Solidarności Międzynarodowej jako Fundacja Skarbu Państwa jest narzędziem polityki zagranicznej. Podobnych fundacji jest kilka. Jest rzeczą naturalną, że Ministerstwo Spraw Zagranicznych stara się, żeby tego typu instytucja realizowała politykę zgodną z polityką państwa. Jest rzeczą naturalną, że władza chce mieć świadomość, że w zarządzie zasiadają osoby, które będą tę politykę realizować. Gdyby minister zaprosił mnie i poinformował, że jeśli nie odejdę, wstrzymane zostanie finansowanie dla niezależnych mediów na Ukrainie czy osób represjonowanych w Białorusi, miałby moją rezygnację na biurku w ciągu piętnastu minut.
Jestem zaskoczony formą – w Fundacjach prezesów powołuje i odwołuje Rada. Mało kogo odwołuje się ustawą.
To w czym problem?
K.S.: – Fundacja Solidarności Międzynarodowej (wcześniej działająca jako Fundacja „Wiedzieć Jak”), którą odtworzyliśmy za czasów ministra Sikorskiego, była niezwykła nie tylko dlatego, że przejęła logo polskiej prezydencji w UE. Przekonałem ministra, że potrzebna nam jest Rada składająca się z ludzi reprezentujących bardzo różne opcje polityczne oraz środowiska. Był w niej Adam Lipiński, Andrzej Halicki, Marek Borowski, Marek Magierowski i Marcin Wojciechowski, ale też ksiądz Kazimierz Sowa, ambasador Jerzy Koźmiński czy przedstawiciele mniejszości narodowych. Wśród osób, które zostały odsunięte z Rady w wyniku wprowadzenia tej ustawy, jest też Urszula Doroszewska, niegdyś doradca prezydenta Lecha Kaczyńskiego, a obecnie prezydenta Andrzeja Dudy.
Pełen przekrój poglądów.
K.S.: – Członkowie Rady dobrze rozumieli, że sprawy, którymi się zajmujemy, nie są sprawami jednej czy drugiej partii politycznej. Że nawet jeśli mamy różne poglądy, w konkretnych sprawach działamy w interesie RP, dla dobra wspólnego. Wymiana całej Rady narusza tę zasadę, która powinna obowiązywać w polskiej polityce zagranicznej. Sprawy relacji z Białorusią czy z Ukrainą nie powinny być kwestią partyjną. Jestem o tym głęboko przekonany – również jako osoba, która nigdy nie była w żadnej partii.
Jak pan w tym kontekście ocenia nowy skład rady?
K.S.: – Nie miałem okazji spotkać większości jego członków. Na pewno w jakichś dziedzinach są ekspertami. Tylko niektórych z nich miałem okazję spotkać przy zajmowaniu się sprawami międzynarodowymi.
Jest pan niezwykle dyplomatyczny...
K.S.: – Niewątpliwie jednak zasada pluralizmu została złamana i bardzo nad tym boleję. Dotychczasowa Rada działała ponad podziałami.
Zanim włączyłem dyktafon, powiedział pan, że nie chodzi o pana...
K.S.: – Oczywiście, że nie o mnie. Fundacja Solidarności Międzynarodowej jest ważną publiczną instytucją, która służy polskiej polityce zagranicznej i która jest jej potrzebna. Przez ostatnie pięć lat, współpracując z polskimi organizacjami pozarządowymi, pomagaliśmy represjonowanym obrońcom praw człowieka na Białorusi, rodzinom Niebiesnoj Sotni, wspieraliśmy niezależne media od Tadżykistanu do Tunezji i Mjanmy, pomagaliśmy budować autentyczne samorządy i silne organizacje obywatelskie. Realizując projekty w obszarach wskazanych przez laureatów Nagrody Solidarności, dzieliliśmy się doświadczeniem polskiej transformacji, z którego tak jesteśmy dumni. To wszystko są potrzebne działania i temu służy Fundacja Solidarności Międzynarodowej.
Jeżeli istnieje niebezpieczeństwo, że stanie się ona instrumentem jakiejkolwiek partii – nie ma znaczenia, której – to byłoby bardzo niedobrze.
Będzie się dało to później odkręcić?
K.S.: – Będą kiedyś wybory, w ich wyniku te czy inne partie dojdą do władzy. I wśród wielu rzeczy, o których trzeba będzie pamiętać, znajdzie się również odbudowa wielostronnego składu Rady Fundacji. Oby nie zabrakło ani pamięci, ani woli, by to zrobić.
I właśnie dlatego mówię, że nie chodzi o mnie, ale o instytucję i sprawy, którym służy.
Nie jest panu jednak ciężko – tak po ludzku? Był pan jednym z tych, którzy stworzyli FSM.
K.S.: – Żona powiedziała mi, że takie słowa, jakie obecnie spływają do mnie – nie tylko z Polski, ale także z zagranicy – na ogół słyszy rodzina po czyjejś śmierci. Słyszę, że wykonaliśmy dobrą robotę, że się udało, że to ważne, że stworzyliśmy niezwykły zespół, że udało nam się rozmawiać z administracją i z organizacjami pozarządowymi. Wypracować procedury transparentne i sprawiedliwe. To nie są rzeczy oczywiste. To na pewno przyjemne słowa, za które jestem wdzięczny.
Grupa Zagranica, która nie zawsze się z panem zgadzała, również stanęła za panem.
K.S.: – Nie za mną, ale znowu – stanęła za sprawą. Powiedziała: taki sposób odwoływania rady, taki sposób odwoływania prezesa nie służy dobrze sprawie. Zgadzam się z Grupą Zagranica. Zresztą kiedyś pisałem jej statut.
Nie jest to tajemnicą.
K.S.: – Grupa Zagranica zwraca uwagę na najważniejsze rzeczy. Bycie ministrem czy pełnienie funkcji publicznej jest jak bycie w ciąży. Po pierwsze – to nie choroba. Po drugie – od pierwszego dnia wiadomo, że to będzie miało swój koniec. Niektórzy w to nie wierzą. Doświadczenie ciąży pokazuje jednak, że koniec może być dwa tygodnie wcześniej albo dwa tygodnie później. Ale to nie jest sposób na życie. A po trzecie – liczą się rezultaty. Jeżeli dziś, po pięciu latach budowania Fundacji od zera, kiedy pożyczaliśmy w różnych miejscach pierwsze stołki i używane biurka, żeby móc zacząć pracę, wielu ludzi mówi: „to ważna instytucja, ważne, żeby ją zachować”, to znaczy, że ten rezultat nie jest zły.
K.S.: – Projekty, które wspieraliśmy przez ostatnie półtora roku, nie różniły się od tych, które wsparliśmy wcześniej. Nikt nie próbował nakazać realizacji projektów, które budziłyby nasze wątpliwości. Jeszcze przez poprzednią ekipę zostały podjęte decyzje, z którymi osobiście nie do końca się zgadzam. Uważam, że warto zostać w Mjanmie/Birmie. Że ze względu na nasze relacje w Unii Europejskiej powinniśmy kontynuować pracę w Tunezji. Utrzymując obecność – nawet z niewielkimi pieniędzmi – w Tunezji, możemy pytać Francuzów i Włochów o to, czy robią coś w naszym wspólnym sąsiedztwie: na Białorusi czy Ukrainie.
Ale to decyzje, do których ma prawo rząd. I nie należy ich łączyć ze zmianą ekipy.
Mówił pan o zaangażowaniu Fundacji na Wschodzie. Co jeszcze się udało?
K.S.: – Bardzo ważna była właśnie Tunezja, w której polskie doświadczenie okazało się istotne podczas Arabskiej Wiosny. Na pewno także Mjanma/Birma. W 1989 i 1990 roku odbyły się wybory w Polsce i w Birmie. Myśmy je wygrali w 35%. W Birmie opozycja wygrała w 80%. 25 lat później Polska kończyła prezydencję w Unii Europejskiej, a Birmańczycy kończyli wychodzić z więzień. Birmańczycy dobrze rozumieli, że lepiej wykorzystaliśmy te ćwierć wieku. Chcieli się uczyć nas naśladować.
Jestem bardzo dumny z tego, że choć doświadczenie polskich organizacji w pracy w Tunezji czy Birmie było niewielkie, udało się bardzo wiele zrobić w obu tych krajach.
Współpraca z organizacjami była owocna?
K.S.: – Z pewnością. Cieszę się, że udało się wypracować współpracę z Grupą Zagranica, która miała swoich obserwatorów w ogłaszanych przez Fundację konkursach. Razem ze Stocznią zrobiliśmy też otwartą ewaluację naszych procedur, tego, jak są postrzegane, co należy poprawić, co jest trudne, a co warte rozwijania.
Fundacja Solidarności Międzynarodowej to takie miejsce, w którym spotyka się sektor pozarządowy i władza publiczna. Nie mamy zbyt wielu takich narzędzi. Mamy taką skłonność – dobrą i złą jednocześnie – drastycznego rozdzielania tych sektorów. Dobrą, bo sektor pozarządowy powinien być pozarządowy, a sektor rządowy powinien być rządowy. Ale są takie chwile – i to powinny być nie tylko chwile kryzysu – kiedy działamy razem. I ramię w ramię przerzucamy rannych Ukraińców z Majdanu przez granicę do polskich szpitali. Razem, bo wspólnie działali wtedy ludzie ze świata pozarządowego, przedstawiciele rządu, strażnicy graniczni, celnicy i lekarze… Musimy takie miejsca budować i uczyć się je wykorzystywać.
Wspomniał pan też o niezwykłym zespole...
K.S.: – I z jego stworzenia też jestem bardzo dumny. Ludzie, z którymi pracowałem, potrafili zrobić niezwykłe rzeczy. W zeszłym roku, tuż przed końcem roku, nagle okazało się, że zostało nam kilkadziesiąt tysięcy złotych. Szybko uzyskaliśmy zgodę Ministerstwa, by przekazać je rodzinom Niebiańskiej Sotni. Wydaliśmy je na czas. A to oznacza, że ktoś w ostatniej chwili zgłosił się, żeby przeprowadzić tę operację. Ktoś to zorganizował na Ukrainie, ktoś te pieniądze przewoził, ktoś je biegiem rozliczył. To nie są rzeczy i zachowania standardowe. Kierowanie tym zespołem to był zaszczyt.
Czuje pan niedosyt w jakiejś sferze, która była w pana bezpośredniej mocy?
K.S.: – Na pewno wiele rzeczy można było zrobić lepiej. Nie udało się uruchomić wieloletniego polsko-amerykańskiego programu wsparcia demokracji. Chciałem to zrobić i miało się to szansę udać. Ale nie wyszło.
Czegoś jeszcze pan nie dopilnował, nie dokończył?
K.S.: – Najważniejszą porażką jest ta dotycząca Rady. Boli mnie, że nie zostawiam po sobie stabilnej instytucji ugruntowanej w systemie polskiej polityki zagranicznej, tylko strukturę narażoną bardzo silnie na wiatry polityki. To również moja porażka.
Martwi też, że Polska nie jest silnym partnerem w wielkim unijnym programie wsparcia decentralizacji na Ukrainie. Powinniśmy tam być.
Jakie ma pan teraz plany?
K.S.: – Wrócić do Lublina, do rodziny. Być więcej z żoną, dziećmi, wnukami. Wszyscy oni musieli płacić wysoką cenę za moje częste wyjazdy. Haftować. Piszę nową aplikację na Androida. Robię strony domowe dla organizacji. Kiedyś bywałem dobrym trenerem pracującym w lokalnych społecznościach stąd do chińskiej granicy. Będę się angażował w Zjazd Gnieźnieński. Jestem zaangażowany w sprawy ukraińskie i chcę to kontynuować. Boję się, byśmy nie wrócili do konfliktów sprzed lat, byśmy nie dali się podzielić Moskwie, która jest zainteresowana tym, żeby Polacy i Ukraińcy nie żyli w zgodzie. Potrzebne jest wspieranie inicjatyw, które budują mosty i zrozumienie. I to się udaje – gdy ostatnio po raz pierwszy obchody rocznicy Akcji Wisła nie doczekały się finansowania z pieniędzy publicznych, obywatele sami się zrzucili na ten cel. To są rzeczy, które chcę robić.
No i znaleźć pracę, niekoniecznie bardzo daleko od Lublina. Szukam pracy.
Krzysztof Stanowski – współzałożyciel struktur podziemnej Solidarności i władz regionalnych w Regionie Środkowo-Wschodnim. Współpracownik podziemnych wydawnictw oraz prasy regionalnej i ogólnopolskiej. Więzień sumienia. Współtwórca niezależnego harcerstwa w Polsce. Od początku lat 90. członek władz szeregu krajowych organizacji pozarządowych. Były wieloletni prezes Fundacji Edukacja dla Demokracji i członek Komitetu Wykonawczego Grupy Zagranica. W latach 2007-2012 Podsekretarz Stanu w Ministerstwie Edukacji Narodowej, a następnie Ministerstwie Spraw Zagranicznych. Współautor ustawy o współpracy rozwojowej, sygnatariusz porozumienia międzysektorowego o edukacji globalnej. W latach 2012-2017 Prezes Fundacji Solidarności Międzynarodowej.
Teksty opublikowane na portalu prezentują wyłącznie poglądy ich Autorów i Autorek i nie należy ich utożsamiać z poglądami redakcji. Podobnie opinie, komentarze wyrażane w publikowanych artykułach nie odzwierciedlają poglądów redakcji i wydawcy, a mają charakter informacyjny.