Drugi w tym roku Społeczny Nobel Ashoki trafił 25 marca w ręce Marka Łagodzińskiego, prezesa Fundacji „Sławek”. Jego wręczenie odbyło się w Areszcie Śledczym Warszawa – Mokotów przy ul. Rakowieckiej w Warszawie…
Marek Łagodziński od 1992 r. zajmuje się bowiem osobami przebywającymi w zakładach karnych i byłymi więźniami.
– Marek rozpoczął swoją działalność właśnie w tej jednostce penitencjarnej. Od 1992 roku cały czas jest z nami i wspomaga nas w naszej pracy z aresztantami – powiedział Tadeusz Prażmowski, dyrektor Aresztu Śledczego Warszawa – Mokotów.
– Nigdy wcześniej w Polsce prezentacja członków Ashoki nie odbywała się w takim miejscu. Ale nie mogło być inaczej, skoro Marek Łagodziński często tutaj pracuje – stwierdziła Ewa Konczal, reprezentant Ashoki w Polsce i Europie Centralnej.
– Są ludzie dobrzy, którzy generują dobro. Oddaję panu hołd i wdzięczność za to dobro, które pan czyni i proszę o więcej – zwrócił się do Noblisty Marian Puszka, dyrektor okręgowy Inspektoratu Służby Więziennej w Warszawie.
Marek Łagodziński w 1998 r., wspólnie z żoną, córką i synem założył Fundację „Sławek”. Jej nazwa pochodzi od imienia jednego z pierwszych podopiecznych, którym pomogli stanąć na nogi po wyjściu z zakładu karnego. Obecnie Fundacja prowadzi programy przeznaczone dla ludzi z całej Polski odbywających karę więzienia i wychodzących na wolność tj. „Anioł Stróż” czy „Świadectwa”. Przy Fundacji działa warsztat samochodowy Fun Service oraz Radio OFF. Marek Łagodziński otrzymał Społecznego Nobla Ashoki, gdyż „wprowadza w życie nowe metody resocjalizacji skazanych, podejmujące zarówno aspekt psychiczny, jak i praktyczne potrzeby więźniów, jednocześnie pomagając im odbudować relacje rodzinne i społeczne na długo przed zakończeniem wyroku”.
Z Markiem Łagodzińskim rozmawiamy tuż po uroczystości wręczenia mu Społecznego Nobla.
Jak Pan wspomina proces rekrutacji do Ashoki, który jest dość wnikliwy i długotrwały?
Na początku, gdy usłyszałem, że dzwoni do mnie ktoś z Ashoki, to nie wiedziałem, o co chodzi. Nie znałem tej organizacji. Nie ukrywam, że jak zacząłem czytać o Ashoce byłem zdziwiony, dlaczego chcą mnie przyjąć w poczet swoich członków, bo przecież nie robię nic nadzwyczajnego. Okazało się jednak, że moja działalność mieści się w ich kryteriach wyboru nowych osób. I tak rozpoczął się proces rekrutacyjny. Muszę przyznać, że nie było lekko. Za każdym razem, gdy się ze mną kontaktowali powtarzali mi, że mogą już więcej nie zadzwonić lub nie odezwać się bez podawania przyczyny. Było sporo pytań, wywiadów, a na koniec odbyła się jeszcze rozmowa z ludźmi, którzy przyjechali z Waszyngtonu i Wielkiej Brytanii. Mam dużo do powiedzenia o tym, co robię, dlatego musiałem się pilnować, aby w skrócie opowiedzieć o swojej pracy i żeby to było jednocześnie interesujące. To był dość trudny czas.
Co dla Pana znaczy bycie członkiem Ashoki?
To jest moje pierwsze wyróżnienie przez organizację, które potwierdza, że to co robię, jest ważne i potrzebne. Jest ono bardzo cenne, gdyż Ashoka skupia ludzi, którzy mają pomysły na systemowe zmiany problemów społecznych, co mnie również bardzo interesuje. Na pewno fakt, że zostałem członkiem Ashoki dodał mi energii do tego, żeby działać dalej i robić coraz więcej w swojej działce.
Będzie Pan mógł też korzystać z doświadczeń członków Ashoki z całego świata?
Akurat pomocą penitencjarną i postpenitencjarną nie zajmuje się wielu ashokowców. Dowiedziałem się niedawno, że w podobnej dziedzinie specjalizuje się członek Ashoki w Hiszpanii i jeden w Stanach Zjednoczonych. Nawet miałem taki pomysł, żeby zorganizować spotkanie tych, którzy w tej branży pracują, żebyśmy mogli podzielić się swoim doświadczeniem. Nie ukrywam, że jak wcześniej uczestniczyłem w różnych konferencjach organizowanych w Anglii, Francji czy Danii, podczas których opowiadałem o tym, co robi Fundacja „Sławek”, to wszyscy byli bardzo zaskoczeni, że w Polsce dzieją się takie rzeczy. Dlatego warto się tym dzielić.
Członkowie Ashoki otrzymują też co miesiąc stypendium. Na co Pan przeznaczy swoje?
Wysokość stypendium ustalana jest wcześniej i zależy od potrzeb danej osoby. Teoretycznie stypendium jest przeznaczone na to, aby zapewnić nowemu członkowi Ashoki, który zajmuje się zmianami systemowymi środki na opłatę przyziemnych potrzeb, na przykład rachunków. Chodzi o to, żeby miał on komfort i spokój, a nie musiał się martwić, jak przetrwać do przysłowiowego pierwszego. Nie ukrywam, że część pieniędzy ze stypendium, a na razie pewnie i wszystkie przeznaczę na działalność Fundacji i opłacenie rachunków, które trzeba uregulować, bo na razie czekamy na dofinansowanie w ramach złożonych przez nas projektów.
Dlaczego zajął się Pan więźniami?
Jestem alkoholikiem. Siedemnaście lat temu poszedłem na mityng AA, który odbywał się w więzieniu na ulicy Rakowieckiej w Warszawie. To spotkanie kompletnie zburzyło mój obraz, jaki miałem o osobach skazanych. Zobaczyłem, że są wśród nich naprawdę wspaniali ludzie. My zaś, jako społeczeństwo i ci, którzy żyją po drugiej stronie więziennego muru jesteśmy wobec nich okrutni. Nie dajemy im szansy na to, aby mogli odnaleźć się na wolności. Wiadomo przecież, że jak pracodawca dowie się, że ktoś siedział w więzieniu, to na pewno go nie zatrudni. Często zdarza się, że także rodzina nie chce mieć do czynienia z człowiekiem, który przebywał za kratkami. Dlatego postanowiłem pomagać tym ludziom, żeby mogli się usamodzielnić, podjąć pracę, spróbować rozplątać swoje pogmatwane życie i wziąć za nie odpowiedzialność we własne ręce.
Społeczny nobel trafił do Pana, jak napisano w uzasadnieniu, za „wprowadzanie w życie nowych metod resocjalizacji skazanych”. Na czym te metody polegają?
Jednym z ważniejszych programów, jaki realizujemy w Fundacji „Sławek” są „Świadectwa”. Polega on na tym, że jeździmy z naszymi podopiecznymi, którzy już się ustabilizowali w trzeźwym i uczciwym życiu na wolności do zakładów karnych, aby przekazali swoje doświadczenia tym, którzy jeszcze odbywają karę. To jest znakomite działanie motywujące do zmiany postawy dla tych, którzy mają jakieś wątpliwości i obawy, że na wolności nic dobrego ich nie czeka. Tymczasem świadectwo kogoś, komu właśnie udało się wziąć swoje sprawy we własne ręce, jest dla nich najlepszym przykładem. Chcemy, aby skazani zobaczyli sens tego, że warto zrobić coś ze swoim życiem. Bardzo ważne jest to, że zajmujemy się więźniami właśnie w czasie, gdy odbywają jeszcze karę, niezależnie od tego, jak długo jeszcze zostało im do końca wyroku. Czas izolacji można bowiem spędzić albo leżąc na pryczy patrząc się w sufit, albo coś ze sobą zrobić. I zawsze zachęcamy skazanych, żeby właśnie coś ze sobą zrobili. Żeby kończyli szkoły, żeby ci, co mają problemy np. z alkoholem czy narkotykami poszli na terapię i w jej ramach skorzystali z mądrości i wiedzy, jaką przekazują im terapeuci. Mając tę mądrość i narzędzia będą mogli wyjść na wolność przygotowani do radzenia sobie w trudnych sytuacjach. Tak naprawdę mnie nie interesuje za co kto siedzi, ważne, że chce odmienić swój los.
Często chodzimy do więźniów na tzw. „Rozmowy indywidualne”. W ich trakcie dowiadujemy się, o ich problemach, obawach związanych z tym, co ich czeka na wolności, o ich sytuacji rodzinnej czy zawodowej. Czasem okazuje się, że trzeba pomóc ich rodzinie, bo znajduje się w trudnej sytuacji materialnej, albo jest skonfliktowana ze skazanym. Jedną z form pomocy rodzinom skonfliktowanym są mediacje, które prowadzimy między nimi. Są to działania równoległe - na zewnątrz funkcjonuje poradnia rodzinna działająca przy Fundacji, którą prowadzi moja żona. W niej zajmujemy się rodzinami skazanych, a w więzieniu pracujemy ze skazanymi.
Pomagacie też więźniom na wolności?
Tak, prowadzimy także program „Anioł Stróż”. Tych skazanych, których znamy, którzy wyrazili chęć abyśmy im pomogli, odbieramy z więzienia na przepustki i pokazujemy, jak zmienił się świat. Jeżeli ktoś przesiedział w więzieniu dziesięć czy piętnaście lat nie zdaje sobie sprawy, że wychodzi w zupełnie inną rzeczywistość niż ta, która była, kiedy trafił do celi. I właśnie podczas tych przepustek pokazujemy im na przykład, jak kasuje się bilety, jak się wchodzi do metra, jak korzysta się z różnych urządzeń na przykład na poczcie. To przygotowuje ich do późniejszego wyjścia na wolność i samodzielnego życia, żeby nie byli zagubieni w tej nowej rzeczywistości.
Oprócz tego bierzemy też więźniów na pielgrzymki. Przez prawie dwa tygodnie skazani idą z Warszawy do Częstochowy opiekując się niepełnosprawnymi, pchając wózki, prowadząc ociemniałych czy osoby niesprawne psychicznie, wykonują różnego rodzaju prace pielęgnacyjne. To jest znakomite działanie resocjalizacyjne, bo jak mało które pokazuje skazanym, że tak naprawdę są wartościowymi ludźmi, że to co robią jest potrzebne, że mogą niejako oddać siebie drugiemu człowiekowi i w ten sposób zadośćuczynić za zło, jakie kiedyś wyrządzili innym.
Nie boi się Pan zarzutów, że zajmuje się więźniami, a tymczasem jest wiele innych grup społecznych, którym powinno się pomagać.
Takie zarzuty słyszę na co dzień od siedemnastu lat, odkąd zacząłem zajmować się osobami skazanymi, szczególnie, gdy namawiam, żeby ktoś przeznaczył 1 % na Fundację, albo kiedy proszę o jakieś wsparcie dla naszych działań. Wiele osób zarzuca mi, że to co robię jest bez sensu, bo jest tyle biedy, tyle dzieci chorych, tyle osób niepełnosprawnych, że złodziejom, którzy trafili do więzienia na własne życzenie nie warto pomagać. Ale ci ludzie nie zastanawiają się nad tym, że jeśli nie pomożemy więźniom, to po opuszczeniu murów aresztu natrafią oni na następny mur, który im budujemy. Rozbijając się o stworzoną przez nas ścianę byli skazani pójdą z powrotem do tych, którzy ich akceptują, z którymi pójdą na kolejne włamanie, bo przecież muszą za coś żyć. I wtedy, taką postawą negującą ich istnienie, skazujemy ich na dalsze wyroki. Tworzy się błędne koło. Bo co może zrobić facet, który chciałby żyć uczciwie, ale nie może dostać pracy, gdyż siedział za kratkami, i jeszcze rodzina go odtrąci? Ale takie argumenty nie zawsze trafiają do ludzi, dlatego często przedstawiam jeszcze aspekt ekonomiczny tej sprawy i mówię, że nam się po prostu opłaca pomagać skazanym. Utrzymanie jednego więźnia kosztuje nas, wszystkich podatników 1700 zł miesięcznie. Natomiast, jeżeli nasze działania spowodują, że on już do więzienia nie wróci, to mamy 1700 zł w kieszeni. Zysk jest oczywisty.
Jakie ma Pan plany dotyczące Fundacji „Sławek” na najbliższe miesiące?
Chcielibyśmy w tym roku otworzyć co najmniej dwa oddziały Fundacji. Najprawdopodobniej już w kwietniu zacznie pracować oddział we Włocławku. Kolejny chcemy otworzyć w okręgu rzeszowskim, bo mamy tam bardzo dużo podopiecznych, którym pomagamy, a dojazdy z Warszawy na przykład do Łupkowa w Bieszczadach są zbyt kosztowne.
A jakie marzenia ma Pan na nadchodzące lata?
Chciałbym, żeby w każdym okręgu Polski było biuro Fundacji. A takim największym moim marzeniem jest to, aby takie biura znajdowały się przy każdym większym więzieniu. Ale samo biuro to nie wszystko. Muszą jeszcze pracować w nich ludzie, którzy będą mieli bezpośredni kontakt ze skazanymi i będą mogli im pomagać.
Moim marzeniem, a także mojej żony Danuty jest stworzenie w naszym ośrodku w Mieni pod Mińskiem Mazowieckim „Domu w Pół Drogi” dla osób opuszczających zakłady karne w ramach warunkowego przedterminowego zwolnienia, w którym uzyskaliby kompleksową pomoc. Mamy już gotowy projekt, który czeka na realizację.
Źródło: inf. własna