Popołudnie w hostelu Emma, warszawskie Śródmieście. W salonie połączonym z kuchnią przy drewnianych stolikach siedzi kilkoro gości. Rozmawiają po francusku, angielsku. Ktoś korzysta z internetu, ktoś inny zalewa wrzątkiem zupkę chińską.
Chęć, żeby się dogadać
„Dla nas sednem działalności biznesowej jest przede wszystkim praca. Sprzeciwiamy się neoliberalnemu podejściu do kosztów pracy i traktowaniu pracowników jak zbędnego obciążenia. Nie może być tak, że szef zarabia 70 tys. zł, a pracownicy 700 zł” – przekonuje Jacek Fenderson. „Spółdzielnia umożliwia dbanie o dobre relacje pracy, wręcz tego wymaga. To model ekonomii, który nie opiera się wyłącznie na zysku, lecz także na współdziałaniu. Jest najbardziej korzystny dla motywacji i samopoczucia pracowników, a poniekąd też najbardziej korzystny rynkowo. W czasach, kiedy wszystko upada i jest kryzys, my jako sześć głów mamy więcej pomysłów, siły przebicia i chęci, aby coś zmieniać i wymyślać nowe rozwiązania. Jeśli jedna osoba ma ostateczne zdanie, jak w tradycyjnych przedsiębiorstwach, może podjąć złe decyzje i przedsiębiorstwo upadnie.
W spółdzielni zysk nie idzie do kieszeni właściciela, tylko jest przekazywany na jeden z trzech funduszy: zasobowy, pracowniczy i inwestycyjny”.
Przyjaciele wszystko robią sami. Sprzątanie, kontakt z gośćmi, ustalanie cen, obmyślanie promocji. Trzeba dbać o klienta, zaopatrzenie. I o to, by w przyszłości interes też się kręcił. Zadaniami przyjaciele wymieniają się rotacyjnie.
„Panuje swoboda w układaniu grafiku, dobieramy sobie dyżury, kiedy nam pasuje” – opowiada Jacek Fenderson. „Oczywiście, to rodzi konflikty, ale jeśli komuś zależy, żeby się dogadać i żeby wszystko zorganizować tak, aby innym pasowało, okazuje się, że to wcale nie jest takie trudne. Trzeba mieć chęć, żeby się dogadać”.
Do spółdzielni dołączyła jedna osoba. Kilkoro ludzi pracuje tu dorywczo na umowę o dzieło. To np. osoby, które potrzebują zastrzyku finansowego, ale nie chcą od razu zapisywać się do spółdzielni.
Zanim spółdzielcy kogoś przyjmą, starają się daną osobę poznać, żeby się przekonać, czy ma podobne perspektywy i cele.
Remont zgodny z wartościami
Spółdzielnię socjalną może założyć co najmniej pięć osób, z czego trzy z grupy tzw. osób zagrożonych wykluczeniem. Czyli takich, które w jakiś sposób nie przystają do rynku pracy, np. samotne kobiety z dziećmi, osoby niepełnosprawne czy bezrobotne, tak jak w przypadku spółdzielni „Warszawa”. Następnie trzeba złożyć wniosek do Krajowego Rejestru Sądowego i już można próbować prowadzić działalność gospodarczą.
„Niestety uzyskanie rejestracji w KRS okazało się trudne, ponieważ w sądzie brakowało wiedzy na temat takiej formy działalności, jaką jest spółdzielnia socjalna, i żądano wielu wyjaśnień” – mówi Jacek Fenderson. „Szczęśliwie mogliśmy liczyć na pomoc organizacji pozarządowych, które z kolei promują powstawanie takich spółdzielni jak nasza”.
Spółdzielcy dostali jednorazowe dofinansowanie z urzędu pracy, trzykrotną wartość średniej krajowej pensji na każdą osobę z grupy zagrożonych wykluczeniem, w sumie 30 tys. zł. Przed rozpoczęciem działalności gospodarczej w wynajętych lokalach trzeba było przeprowadzić remont. Przyjaciele zrobili go sami.
„Korzystaliśmy z rozwiązań najbardziej tożsamych z naszymi wartościami. Używaliśmy materiałów z recyklingu, staraliśmy się kontrolować, czy drewno nie pochodzi z nielegalnych wycinek lasu” – opowiada Jacek Fenderson. Hostelowe detergenty są biodegradowalne, żarówki energooszczędne. Kawa i herbata mają certyfikat sprawiedliwego handlu, dżemy pochodzą z małego, ekologicznego gospodarstwa agroturystycznego. Tego samego, które dla hostelu zrobiło łóżka ze starych sztachet impregnowanych lnianym pokostem. W Emmie obowiązuje segregacja śmieci, w biurze spółdzielcy używają papieru z recyklingu. Dla gości są darmowe wegańskie śniadania i bezpłatna wypożyczalnia rowerów.
Biznesowych przywilejów prowadzenie spółdzielni wprawdzie nie daje, przynosi za to inne korzyści, np. darmowe kursy dla spółdzielców – szkolenia z prowadzenia działalności gospodarczej czy marketingu.
Jak każda spółdzielnia, „Warszawa” musi mieć zarząd, prezesa, a jej członkowie odbywają walne zebrania, na których podejmuje się decyzje.
„Traktujemy to jako wytyczne. Prezes i zarząd są tylko na papierze, a w kwestii wspólnego decydowania znacznie wykraczamy ponad to, czego od nas wymaga ustawa o spółdzielczości” – deklaruje Jacek. „Główne decyzje powinny być podejmowane na zasadzie m.in. walnego zgromadzenia i głosowania. A my idziemy o krok dalej i decydujemy na zasadzie konsensusu. Czyli każdy i każda z nas musi się zgodzić na dane rozwiązanie. De facto mamy walne zebranie raz w tygodniu, a nie raz na trzy miesiące. Trwa zwykle dwie godziny. Wiadomo, współpraca w grupie bywa bardzo trudna i wymagająca, bo mamy czasem różne poglądy. Najlepsza metoda na konflikty to nauczyć się iść na ustępstwa. My mamy wolę, żeby się dogadać, zdajemy sobie sprawę, że jedna osoba, która ma obiekcje, nie może blokować reszty, że ważniejsze jest wspólne dobro niż indywidualna satysfakcja”.
Musimy płacić czynsz
Poza tym, że obwarowana większymi obowiązkami, spółdzielnia socjalna nie gwarantuje przywilejów, np. podatkowych. Składki emerytalne i ZUS-owskie są takie same jak w przypadku każdego innego podmiotu gospodarczego. Spółdzielnię obowiązuje także pełna księgowość. Prowadzenie takiej formy działalności, jaką jest spółdzielnia socjalna, niewiele różni się od prowadzenia małej firmy, która na co dzień zmaga się z różnymi bolączkami.
„Tylko koszty pracy i utrzymywania tego miejsca są większe, bo nie stosujemy nagannych, moim zdaniem, praktyk wyzysku. Ale musimy płacić czynsz i nikogo nie obchodzi, czy jesteśmy spółdzielnią. Także klientów, którzy przychodzą, bo oferujemy jakość za cenę, którą są skłonni zapłacić” – mówi Jacek. „Trochę szkoda, fajnie by było, gdyby przyjeżdżali tu ludzie zainteresowani spółdzielczością. Tymczasem większość klientów, zwłaszcza młodych, oczekuje miejsc, w których będzie alkohol i inni młodzi ludzie. My chcemy tworzyć miejsce ciche, spokojne, gdzie wszyscy, także osoby starsze, będą mogli sobie odpocząć”.
Największym marzeniem spółdzielców z Emmy jest to, żeby powstał w Polsce silny rynek spółdzielczy. Żeby mogli korzystać tylko z usług i produktów dostarczanych przez inne spółdzielnie. Na razie to niemożliwe, choć przyjaciele starają się współpracować np. ze Spółdzielnią Mam, która szyje ekologiczne breloczki, i spółdzielnią Stary Mokotów, która dostarcza do hostelu kawę i herbatę.
„Niestety nie wyszła nam współpraca ze spółdzielnią pralniczą Praca Kobiet, nie dogadaliśmy się co do cen” – wzdycha Jacek. „Największa nasza bolączka to ciągłe zmagania z realiami rynkowymi, w których musimy żyć i które nas bardzo ograniczają. Na razie nie pracujemy za taką kwotę, która byłaby według nas adekwatna do nakładu naszej pracy. Mimo to jesteśmy przekonani do takiej formy spółdzielczości! Wierzymy, że jest alternatywą dla obowiązującego modelu ekonomicznego. Ta motywacja ułatwia nam pracę na co dzień”.
Magdalena Dubrowska
Źródło: Ekonomiaspoleczna.pl