Równoległe światy, wspólne miasto. Co się stało z polską otwartością na migrantów ze Wschodu?
Czy wzrost antyukraińskich, anyimigranckich nastrojów to znak, że nie odrobiliśmy jako społeczeństwo lekcji? Przez kilka ostatnich lat Polacy i imigranci, którzy przyjechali ze wschodu, funkcjonowali na zasadzie „światów równoległych” – raczej obok siebie niż razem. Dla obydwu stron było to wygodne. Teraz jednak czas wyjść poza strefę komfortu.
Tak źle jeszcze nie było
Dziennikarz Ruslan Kulewicz pochodzi z Grodna. W Białymstoku mieszka od 5 lat. W 2020 roku musiał wyjechać z Białorusi, bo jako zwolennik antyłukaszenkowskiej opozycji był prześladowany. Założył tu i prowadzi portal MOST Media, popularny wśród Białorusinów i Białorusinek w Polsce. Mówi, że tak źle jak teraz jeszcze tutaj nie było.
– Ostatnie pół roku to wybuch niechęci do nas, Białorusinów, ale też do Ukraińców. Nie ma dnia, żebyśmy nie słyszeli: „Wpie… do siebie”, „Znikaj, Rusku” itd. Nawet po wybuchu wojny na Ukrainie w 2022 roku nie było tak ciężko. Teraz ciągle słyszymy, że zabieramy pracę, przestrzeń, nawet dzieci w szkole bywają dyskryminowane – opowiada. – Trudno podać konkretne przyczyny tej dość nagłej zmiany nastawienia, ale jako dziennikarze czujemy się w obowiązku pokazywać, jak jest.
Między innymi dlatego uruchomili polskojęzyczną wersję serwisu internetowego i zaczęli publikować na łamach polskich mediów: lokalnego Kuriera Porannego i krajowego portalu Onet.pl.
– Na pewno musimy się bardziej otworzyć i przeciwdziałać nieprzyjaznej dla nas propagandzie – uważa Rusłan i dodaje:
Pokazujemy więc nasz pozytywny wkład w zmiany w Polsce, opisujemy realizowane projekty, działania edukacyjne i kulturalne, zapraszamy na koncerty, spotkania wokół książek o polsko-białoruskim dziedzictwie. Tłumaczymy też, że nie siedzimy na zasiłkach i dotacjach. Pracujemy na dochód polskiego państwa. Tworzymy miejsca pracy, innowacje.
Przyznaje jednak, że ich przekaz na razie nie dociera do zbyt wielu Polaków.
W Polsce jak w Norwegii
Katarzyna Łotowska z Ośrodka Wspierania Organizacji Pozarządowych w Białymstoku od wielu lat współpracuje z Polkami ze stowarzyszenia Razem=Sammen, animującymi polską diasporę w Norwegii.
– Już dawno zwracały nam uwagę, bazując na własnym doświadczeniu, że gettoizacja, czyli zamykanie się emigrantów w hermetycznym środowisku, nie jest żadnym rozwiązaniem – mówi Katarzyna Łotowska. – Owszem, wśród swoich zawsze jest bezpieczniej, można się łatwiej dogadać, wyrazić w pełni swoje emocje. Z czasem prowadzi to jednak do tego, że światy te stają się nieprzystające, rozdzielone, że nie nawiązuje się relacji, a w konsekwencji traci się szansę na satysfakcjonujące kontakty z miejscowymi. A to powoduje brak wpływu na to, co się dzieje w kraju zamieszkania, głos migrantów przestaje być słyszany i brany pod uwagę.
Z niepokojem obserwuje, że podobnie jak w Norwegii, dzieje się dziś w Polsce. Dzieci i młodzież z Ukrainy czy Białorusi mają w Białymstoku swoje osobne kluby sportowe, taneczne czy inne koła zainteresowań. Nie spotykają się tam z polskimi rówieśnikami. Uchodźcy mają swoich fryzjerów, kucharzy, usługodawców, z którymi rozmawiają bez problemu – bo w swoim języku. W marketach są nawet półki z towarami spożywczymi dla klientów z Ukrainy.
Alarmującym przejawem tej równoległości był sierpniowy koncert Maksa Korża na Stadionie Narodowym w Warszawie, który skończył się bójką i interwencją policji. O białoruskim raperze mało kto w Polsce słyszał, ale dla ludzi z krajów postsowieckich jest on gwiazdą. Ściągnął na stadion ponad 60-tysięczną publiczność.
Nie ma w nas, Polakach, ciekawości, kto to jest, o czym śpiewa, dlaczego jest popularny – nawet po tym wydarzeniu. My też musimy zejść ze swojej górnej półki, z wyższościowej pozycji i zainteresować się tym, czym żyją ludzie, którzy od kilku lat mieszkają razem z nami – na tych samych osiedlach, w tych samych blokach. Ruch musi być w dwie strony
– uważa Katarzyna Łotowska.
Nic na siłę
Kateryna Hatsko zdecydowała się na emigrację do Polski z Ukrainy wiele lat temu, jeszcze przed wojną. Zamieszkała w Białymstoku. Pracuje tu, wychowuje dzieci, działa też społecznie – współtworzy Fundację POLZA, działającą na rzecz migrantów. Zgadza się z Ruslanem Kulewiczem, że odkąd tu mieszka, jeszcze nie odczuwała tak wrogich nastrojów wobec przyjezdnych ze Wschodu. Ma wręcz wrażenie, że nawet niektórzy sąsiedzi, z którymi nie raz serdecznie się pozdrawiała, patrzą na nią teraz jakby mniej przyjaźnie.
Rozumie jednak, że to dobrzy ludzie, którzy po prostu ulegli propagandzie. Kateryna interesuje się procesami uchodźczymi i ich psychologicznymi aspektami, prowadzi też warsztaty o etapach migracji.
– Wiem, że wiele zależy od tych, którzy przyjeżdżają. Sama to przeżyłam i pamiętam, że najpierw było „wow”, zachwyty nad nowością, innością, potem zderzenie z rzeczywistością i chęć powrotu. Bardzo trudno jest opanować język, nauczyć się lokalnych obyczajów i kultury. Czujesz się odmieńcem. Dopiero gdy się to przepracuje, przychodzi etap, który nazywamy integracją – czyli poczuciem, że jest się częścią lokalnej wspólnoty – wyjaśnia Kateryna.
Sama przeszła te wszystkie etapy, ale wie, że nie każdy dociera do ostatniego. Szacuje, że tylko około 30 proc. imigrantów autentycznie się integruje. Oczywiście łatwiej mają dzieci. Dla wielu starszych ludzi jest to często proces nie do przejścia – i to też trzeba zaakceptować.
– Wielu Ukraińców zastygło w poczuciu tymczasowości. Od ponad trzech lat siedzą na walizkach i myślą, że lada dzień wrócą do domu – choć fizycznie go już nie ma. Oni się nie zintegrowali, nie potrafią się przełamać – mówi Kateryna Hatsko. – Wojennym uchodźcom jest trudniej także z tego powodu, że poza poczuciem obcości potrzebują czasu, by poradzić sobie z traumą.
Co więc można zrobić, by na powrót patrzeć na siebie z uśmiechem, a nie wrogo – by odzyskać ciekawość siebie nawzajem i zacząć się lepiej poznawać?
– To żmudny, długi proces, niespektakularny – uważa Kateryna Hatsko i wyjaśnia:
Chodzi o spotkania, częste, nawet codzienne, ale nie na siłę. Warto organizować warsztaty tematyczne: rękodzieła, gotowania, jogi, kursy komputerowe, sprzątanie lasu czy spacery, w których będą brali udział i Polacy, i migranci. I nie mam tu na myśli akcji pt. „Pokochajmy się”, tylko robienie czegoś razem – wtedy integracja wydarza się przy okazji.
Zdaniem Kateryny, nie powinny to być też projekty tylko dla Białorusinów czy tylko dla Ukraińców. To błąd w założeniu. One powinny być dla wszystkich: Polaków, Gruzinów, Ukraińców, Czeczenów, Białorusinów i przedstawicieli innych narodów, które mieszkają na danym podwórku.
– Ale muszą czuć się zaproszeni na te wydarzenia, mile widziani – dodaje Kateryna. – Wtedy ktoś z kimś pożartuje, ktoś odkryje podobną pasję, okazuje się, że dzieci są w tym samym wieku, wiec problemy te same – i zaczyna się dziać to, co najważniejsze: ludzie zaczynają się lubić. Albo przynajmniej szanować.
Materiał powstał w ramach projektu „NGO Media Hub. Podlasie” który został dofinansowany z programu Narodowego Instytutu Wolności – Centrum Rozwoju Społeczeństwa Obywatelskiego w ramach Rządowego Programu Rozwoju Organizacji Obywatelskich PROO na lata 2018-2030 w Priorytecie 3 – Rozwój instytucjonalny lokalnych organizacji strażniczych i mediów obywatelskich.