Rower, przygoda, chęć pomocy spowodowały, że koledzy z liceum założyli stowarzyszenie Zdrowy Rower. Zbierają pieniądze dla niepełnosprawnych, organizują pikniki rowerowe, szukają nowych ścieżek. Chcą, żeby urzędnicy w Pruszkowie zaczęli myśleć o infrastrukturze rowerowej na poważnie. We wrześniu będą w Warszawie szukać miejsc, gdzie rowerzysta może poczuć się jak w domu.
Akcje charytatywne, które organizowaliśmy były, jak już wcześniej mówiłem, organizowane we współpracy ze Stowarzyszeniem "Możesz" z Piastowa (posiadającym KRS). To oni zakładali akcję na portalu domore.pl, zawierali umowę z portalem oraz ustalali wszelkie szczegóły. Naszym zadaniem było to, aby akcja się odbyła i aby jak najwięcej osób o nas usłyszało. I oczywiście, przede wszystkim, aby przez środki, które uda nam się zebrać pomóc potrzebującej osobie.
Rower, przygoda, chęć pomocy spowodowały, że koledzy z liceum założyli stowarzyszenie Zdrowy Rower. Zbierają pieniądze dla niepełnosprawnych, organizują pikniki rowerowe, szukają nowych ścieżek. Chcą, żeby urzędnicy w Pruszkowie zaczęli myśleć o infrastrukturze rowerowej na poważnie. We wrześniu będą w Warszawie szukać miejsc, gdzie rowerzysta może poczuć się jak w domu.
Marta Chowaniec: – To było trzech kolegów z boiska?
Adam Osuch: – Czterech kolegów ze szkoły średniej im. Zana z Pruszkowa. Mieli po 18 lat i chcieli sprawdzić, na co ich stać, przeżyć jakąś przygodę. Pierwsze wyprawy rowerowe, do Gdańska i do Paryża nie były związane ze stowarzyszeniem Zdrowy Rower. Potem zaczęli kombinować, jak można połączyć przyjemne z pożytecznym. Na informację o kolejnej wyprawie, tym razem do Wilna trafiłem przez znajomych, chciałem zobaczyć, czy można rzeczywiście jechać na rowerze po 100 km dziennie. Wcześniej było to dla mnie niewyobrażalne. Zbieraliśmy pieniądze poprzez portal
www.domore.pl. My tylko jechaliśmy, informując o akcji, a ludzie wpłacali pieniądze na nasz cel. Najpierw oczywiście zarejestrowaliśmy się w starostwie powiatowym jako stowarzyszenie. Nie prowadzimy działalności gospodarczej, nie mamy KRS-u.
– Czyli jesteście wolontariuszami?
A.O.: – Nie zarabiamy na tym pieniędzy, pracujemy hobbystycznie, w wolnych chwilach. Korzystamy z tego, że jesteśmy studentami i mamy trochę czasu i zapału. Studiuję politykę regionalną i samorząd regionalny, Piotrek socjologię, Adam zarządzanie, a Kamel na AWF turystykę i rekreację. To się sprawdza. Uzupełniamy się czasem, wiedzą i umiejętnościami.
– Jak wybieracie osobę, której chcecie pomóc?
A.O.: – Współpracujemy ze stowarzyszeniem Możesz z Piastowa. To nasi sąsiedzi. Co roku wybierają osobę, pewnie wiedzą, kto w danym roku najbardziej tego potrzebuje. Akcję w 2011 roku organizowaliśmy dla Doroty z porażeniem mózgowym. Jechaliśmy na Bornholm. Wpłynęło ponad 2 tys. złotych. Potem, w 2012 roku przejechaliśmy z Warszawy do Lwowa, a później do Odessy poprzez Rumunię i Mołdawię. Zebraliśmy wtedy 1600 zł dla chorego Łukasza.
Będąc stowarzyszeniem zwykłym nie mieliście możliwości prowadzenia zbiórek… Jak poradziliście sobie z tym problemem?
A.O.: – Akcje charytatywne, które organizowaliśmy były, jak już wcześniej mówiłem, organizowane we współpracy ze Stowarzyszeniem "Możesz" z Piastowa (posiadającym KRS). To oni zakładali akcję na portalu domore.pl, zawierali umowę z portalem oraz ustalali wszelkie szczegóły. Naszym zadaniem było to, aby akcja się odbyła i aby jak najwięcej osób o nas usłyszało. I oczywiście, przede wszystkim, aby przez środki, które uda nam się zebrać pomóc potrzebującej osobie.
Macie kontakt z osobami, którym pomogliście?
A.O.: – Oczywiście, znamy wszystkich, dla których zbieraliśmy pieniądze. Dorota do tej pory pisze, pyta, co u nas słychać. Przyjeżdża na nasze spotkania. Łukasz był nawet na naszej, pruszkowskiej Masie Krytycznej.
Skoro o Masie Krytyczne mowa… Wzorowaliście się na tej warszawskiej?
A.O.: – Nie, dlaczego? Masa Krytyczna odbywa się w wielu miastach, natomiast według nas ta Masa w Warszawie już nie przynosi efektów. W Pruszkowie, w marcu, zorganizowaliśmy Masę po raz pierwszy z wielu powodów. Infrastruktura, którą tam mamy, naprawdę zagrażała ludziom. Ścieżkę rowerową przecinał przystanek autobusowy, stał na niej także znak drogowy. Rowerzyści wymijając się mogli albo trafić na siebie, albo na ten znak. Tak się zdarzyło na przykład w Piotrkowie Trybunalskim, gdzie kobieta wyjechała w podobnie postawiony znak i zginęła. W marcu było bardzo zimno, takiej pogody się nie spodziewaliśmy, a i tak przyjechało prawie sto osób, głównie z Pruszkowa i okolic. Tydzień później w Warszawie było tyle samo osób. Tego nie widać na co dzień, ale jak zbiorą się ci wszyscy rowerzyści, to okazuje się, że nie jest nas mało. Przejechaliśmy wtedy ok. 5-6 kilometrów, może to nie był duży odcinek, ale jak na taką aurę, dla nas był to sukces.
Czyli celem tej Masy było przede wszystkim wpłynięcie na władze, aby usunęła ten niebezpieczny znak?
A.O.: – Głównie, ale celów było kilka: poprawienie infrastruktury rowerowej, postawienie większej ilości stojaków na rowery, wytyczenie nowych ścieżek. I udało się, bo miesiąc po napisaniu petycji władze miasta usunęły ten znak. Zresztą prezydent miasta był na starcie, zaprosiliśmy go wcześniej. W trakcie przejazdu Masy wręczyliśmy pani staroście naszą petycję. Poza tym przy stacji PKP pojawiły się nowe stojaki rowerowe.
Jakie akcje organizujecie jeszcze w Pruszkowie?
A.O.: – Pikniki rowerowe. Pierwszy nazwaliśmy „Rowerowym Rozpoczęciem Sezonu”. Myśleliśmy, że maksymalnie przyjedzie 50 osób. Byliśmy zaskoczeni, bo pojawiło się na nim ponad 300, w tym sporo dzieci. Piknik okazał się niebywałym sukcesem. Było znakowanie rowerów przez straż miejską, święcenie rowerów przed kościołem, lekcja o bezpieczeństwie w ruchu drogowym, pizza, napoje, konkursy dla dzieci. Wtedy też poznaliśmy wielu rowerzystów w Pruszkowie, którzy byli zdziwieni, że powstają takie akcje, z niektórymi z nich do tej pory współpracujemy, np. z chłopakami, którzy mają serwis rowerowy SpecBike w Pruszkowie. W tym roku zorganizowaliśmy II Pruszkowski Piknik Rowerowy, który został ciepło przyjęty, chociaż było okropnie zimno i padało.
Te pikniki staną się tradycją?
A.O.: – Tak, chcemy na naszym regionie je rozwijać. Myślimy też o zlocie turystów rowerowych czy wyścigu amatorskich drużyn rowerowych. Mamy jeden z najnowocześniejszych torów kolarskich w tej części Europy, ale nie ma na nim kibiców. Chcemy pokazać rowerzystów w Pruszkowie. Chcemy też pomóc miastu: w petycjach i rozmowach mówimy, co można zrobić. Miejsca na ścieżki rowerowe jest mnóstwo i pomysłów też jest mnóstwo, na przykład wytyczenie ścieżki rowerowej wzdłuż rzeczki Utraty. Staramy się rozmawiać, ale to nie są proste rozmowy. Pruszków przygotowuje nową strategię rozwoju miasta, mamy głęboką nadzieję, że uda nam się przekonać władze, żeby postawiły na rowery. Hasło Pruszkowa brzmi w tej chwili: „Kolej na Pruszków”. Władze chlubiły się, że Pruszków słynie z koszykarskiej damskiej drużyny. My staramy się promować rowery. Bo wiadomo jaki jest wizerunek Pruszkowa w Polsce...
Jaki jest wizerunek Pruszkowa w Polsce?
A.O.: – Jaki? (śmiech) Gang, bandyci. Mafia pruszkowska. Z kolegą ze stowarzyszenia jeździliśmy na różne szkolenia organizowane przez Polską Organizację Turystyczną i inni uczestnicy niejednokrotnie śmiali się, że właśnie w telewizji podali, że dwaj członkowie mafii pruszkowskiej wyszli na wolność. Taki zbieg okoliczności, że nas też było dwóch.
Proponuję hasło: „Rower na Pruszków”.
A.O.: – Niekoniecznie takie, ale związane właśnie z rowerami. Zwłaszcza że teraz mamy taki paraliż komunikacyjny, pociągi jeżdżą tylko na Warszawę Zachodnią, do WKD nie wszyscy mają blisko. A w przyszłości szykuje się jeszcze kilka remontów. Niestety, niewiele się u nas zmienia i poprawia. Prezydent i rada miasta uważają, że na rowerach jeżdżą babcie i dziadkowe do warzywniaka, i że to nie jest środek transportu, którym można jeździć do pracy, szkoły i uczelni, że jest przeznaczony dla uboższych ludzi, których nie stać na samochód i że nie warto w tę gałąź inwestować. Urzędnicy nie chcą uznać roweru jako środka komunikacji równorzędnego samochodowi. Pan prezydent powiedział, że rozumie, postara się i mamy rozmawiać w przyszłości. Dzięki naszym piknikom okazało się, że w Pruszkowie mieszkają profesjonalni kolarze, którzy mają rowery za kilkanaście tysięcy złotych. Myślę, że paręnaście takich pikników przed nami, żeby dostrzeżono nas na tyle, aby zacząć myśleć o infrastrukturze rowerowej na poważnie. Na przykład – droga do kolarskiego toru jest tragiczna.
Nie prowadzi do niego ścieżka rowerowa?
A.O.: – Nie, do profesjonalnego toru rowerowego nie prowadzi ścieżka rowerowa (śmiech). Ścieżka prowadząca do toru kolarskiego co 100 metrów znajduje się po innej stronie drogi. Trzeba 100 metrów przejechać, potem, według prawa, zejść z roweru, przejść na drugą stronę drogi i można pojechać dalej. Generalnie ścieżki są przygotowane bez sensu. Chcemy z tym walczyć, bo ścieżki można budować prościej, łatwiej i bezpieczniej. Ścieżki powinny być budowane z dala od chodnika i blisko jezdni, to pomaga przy skrętach w lewo i w prawo, wtedy rowerzysta jest bardziej widoczny dla kierowcy. Byliśmy na przykład w Budapeszcie. Węgrzy nie robią parkingów ukośnie, tylko na wprost, tak że jeśli kierowca wyjeżdża, to widzi rowerzystę.
W tej chwili przede wszystkim pracujecie nad akcją „Teraz rower”.
A.O.: – Zaczęło się rowerowym rozpoczęciem sezonu na Stadionie Narodowym. To był start naszej ogólnopolskiej kampanii społecznej. Pracowaliśmy nad nią od początku tego roku. Planując ją, chcieliśmy skupić się na kilku aspektach. Wybraliśmy bezpieczeństwo w ruchu drogowym, turystykę rowerową oraz miejsca przyjazne dla rowerzysty.
To może po kolei?
A.O.: – Jesteśmy turystami rowerowymi. Jeździliśmy po wielu krajach i wiemy, jak ważne jest poczucie bezpieczeństwa na drodze, zwłaszcza dla rowerzysty, który jest w zasadzie bezbronny w konfrontacji z samochodem. Dlatego wpadliśmy na pomysł zorganizowania akcji, promującej bezpieczną odległość wyprzedzania rowerzysty. „150 centymetrów dla rowerzysty” została niesamowicie dobrze odebrana przez środowisko rowerowe.
Co było kolejne? Turystyka rowerowa?
A.O.: – Tak, to było to, od czego rozpoczynaliśmy naszą przygodę ze stowarzyszeniem. Postanowiliśmy wytyczyć własny szlak rowerowy. Postawiliśmy na trasę z Warszawy do Gdańska, ponieważ jechaliśmy nią już wiele razy. Startuje się spod Stadionu Narodowego. Można wybrać, w ile dni chce się ją przejechać, dostosowując do własnych umiejętności. My przejechaliśmy w tym roku „Zieloną Siódemkę” w cztery dni. A z pewnością można i w trzy.
Ostatni punkt – miejsca przyjazne rowerzyście.
A.O.: – Jeżdżąc po Europie, można dostrzec różnego rodzaju miejsca, gdzie rowerzysta może poczuć się jak w domu. Dlatego też wpadliśmy na pomysł, żeby początku września poszukać również ich w Warszawie. Chodzi o dobre stojaki rowerowe, rzeczy do serwisowania roweru, być może zniżki dla rowerzystów. Naniesiemy je na mapę i w ten sposób powstanie
www.bikespot.waw.pl! Mamy nadzieję, że z czasem ludzie będą mogli sami wrzucać miejsca, które ich zdaniem są przyjazne rowerzyście. Myślimy też o aplikacji mobilnej, ale to już nie w tym roku, tylko następnym. I mam głęboką nadzieję, że ta akcja jak i inne, o których mówiliśmy, będą trwały tak długo, jak to będzie potrzebne.