Podwórko przy ul. Gibalskiego nie zachęca do tego, aby spędzać na nim czas. Nie ma tam ani gdzie usiąść, ani nawet wycinka zieleni, który cieszyłby oko. Zamiast tego psie kupy i śmietniki. W takich okolicznościach przyszło działać brytyjskim artystom z kolektywu „Plattformer”.
Projekt „Rezydencja” (oryg. Residency), którego obecnie realizacja dobiega końca, był nietypowym przedsięwzięciem. Realizowany w międzynarodowym partnerstwie (Wielka Brytania, Hiszpania, Polska) skupiał także przedstawicieli różnorodnych środowisk – sektora pozarządowego, władz lokalnych, organów pomocy społecznej, artystów, akademików, street workerów oraz mieszkańców dzielnic, w których wspólnie tworzono tytułowe rezydencje. W Polsce działania prowadzono na warszawskiej Woli*.
Idea „Rezydencji”
Dr Zofia Dworakowska, kierująca Zespołem Animacji Kultury w Instytucie Kultury Polskiej UW – lidera polskiego zespołu projektu – wyjaśnia, co leży u podłoża lokalnych rezydencji: – Jednym z celów przedsięwzięcia jest budowanie relacji między różnymi światami. Sztuka staje się tu swoistym narzędziem komunikacji i aktywizacji obywatelskiej, pozwalającym zaistnieć narracjom oddolnym, często pomijanym. Chodzi o demokratyzację sztuki, ale przede wszystkim o demokratyczny wymiar twórczości, która staje się formą zaangażowania obywatelskiego, dotyczy przestrzeni publicznej, życia społeczności lokalnej.
Realizacja omawianego projektu trwała dwa lata. W tym czasie powstały trzy rezydencje: w Barcelonie, Stoke-on-Trent i na warszawskiej Woli.
Jak zauważa dr Dworakowska w przypadku takich przedsięwzięć zawsze kluczowe jest, kto pełni rolę gospodarza. – W naszym przypadku inicjatorem był IKP UW, co już samo w sobie jest ewenementem (środowisko akademickie stosunkowo rzadko angażuje się w realizację projektów społecznych).
Polska rezydencja zrzeszała przedstawicieli bardzo różnych środowisk – wolski OPS, urząd dzielnicy Wola, oddziały tamtejszego domu kultury, a także działające lokalnie organizacje pozarządowe m.in. Grupa Pedagogiki i Animacji Społecznej Praga Północ, zrzeszone w nieformalnej inicjatywie Partnerstwo Młyn na Woli.
Współpracę w tym innowacyjnym przedsięwzięciu wszyscy partnerzy oceniają bardzo dobrze. Głos oddajmy Aleksandrowi Wichowskiemu z OPS Wola: – Omawiany projekt był innowacyjny nie tylko dla samych mieszkańców, ale i dla nas – pracowników OPS. Już od pewnego czasu zajmujemy się aktywizacją społeczności lokalnej, wspólnie diagnozujemy problemy i próbujemy je rozwiązać, jednak do tej pory nasza współpraca przybierała formę spotkań, konsultacji. Tutaj pracowaliśmy w różnorodnym partnerstwie. Był to pewien rodzaj eksperymentu, który uważam za udany. Wspólnie od siebie się uczyliśmy i wypracowaliśmy metody współpracy.
Najważniejszym aktorem była jednak społeczność lokalna – od samego początku włączona w działania projektowe. Mieszkańcy kamienic przy podwórku na ul. Gibalskiego oraz członkowie Partnerstwa „Młyn na Woli” brali udział w wyborze artysty, który miał do nich przyjechać i wspólnie „budować” rezydencję. Wybór padł na brytyjski kolektyw architektów „Plattformer”. Na Wolę z jego ramienia przyjechała m.in. Nina Scholz – Niemka, mieszkająca obecnie w Wielkiej Brytanii, niegdyś jednak studiująca na Politechnice Warszawskiej. Ten szczegół okazał się nie bez znaczenia, bo znała język polski, co bardzo ułatwiło uczestnikom projektu porozumiewanie się.
Wspólna aranżacja przestrzeni
Polska rezydencja, jako że tworzona pod przewodnictwem architektów, zasadzała się na wspólnej aranżacji przestrzeni, tworzeniu różnych instalacji. Część z nich wciąż stoi na wolskim podwórku Gibalskiego/Okopowa, na którym realizowano przedsięwzięcie. Zresztą, jak powiemy niżej, nie zakończyło się ono wraz z końcem realizacji projektu.
„Plattformer” bazując na wcześniej przeprowadzonych przez Młyn na Woli badaniach, diagnozie potrzeb lokalnej społeczności, a także własnych spotkaniach z mieszkańcami zaproponował działania angażujące różne grupy społeczne: przede wszystkim okolicznych sąsiadów, ale też wolskich seniorów i dzieci, przebywające np. w pobliskiej świetlicy.
Warto dodać, iż Gibalak to miejsce postrzegane stereotypowo, podobnie jak to ma wciąż miejsce w przypadku np. Szmulek. „Gibalczanie” z jednej strony z tym, coraz mniej adekwatnym, stereotypem walczą, z drugiej – są trochę dumni z bycia zaliczanymi do znanych zakapiorów.
Samo podwórko przy ul. Gibalskiego nie zachęca do tego, aby spędzać na nim czas. Nie ma tam ani gdzie usiąść, ani nawet wycinka zieleni, który cieszyłby oko. Zamiast tego psie kupy i śmietniki. W takich okolicznościach przyszło artystom z kolektywu „Plattformer” proponować budowę poszczególnych konstrukcji oraz planować całe przedsięwzięcie. Podstawowym warunkiem tworzonych budowli było to, iż musiały być one niedokończone pod jakimś względem, bez uzupełnienia mieszkańców nie mogły funkcjonować.
Schody i Stacja nadawcza
Jedną ze wspólnie zbudowanych konstrukcji były schody, pełniące jednocześnie rolę swego rodzaju trybuny, na której można zasiąść. Same schody nie prowadziły donikąd, jeśli nie wziąć pod uwagę faktu, iż osoba, która je pokonała, mogła spojrzeć na Gibalak z zupełnie innej perspektywy.
Inna konstrukcja to Stacja nadawcza. „Nadawcza”, gdyż tutaj wywieszono wypowiedzi mieszkańców dotyczące ważnych dla nich miejsc.
– Ciekawe są ich spostrzeżenia dotyczące Gibalaka – mówi dr Dworakowska – niektórzy postrzegają to miejsce jako wyjątkowo brzydkie i nieprzyjemne, marzą o przeprowadzce, inni owe podwórko darzą wielkim sentymentem. Obie konstrukcje nie były do końca oczywiste, nie do końca zdefiniowane, zachęcały do znajdowania własnych zastosowań. Odnosiły się także do ważnych tematów poruszanych przez mieszkańców – stereotypizacji okolicy, braku miejsca spotkań, braku zieleni i kwiatów. Nie bez znaczenia był także fakt, z czego je budowano. Nie wszystkie z nich powstały z nowych materiałów. Budulcem wspomnianych schodów były np. rzeczy wyrzucone na lokalny śmietnik, przede wszystkim stare meble.
Pełne zaangażowanie
Jednym z finalnych działań rezydencji była „Podwórkówka”, która odbyła się na początku czerwca. Spotkanie to, zorganizowane rzecz jasna, na Gibalaku zostało zainspirowane powracającym pytaniem „Co jest tu możliwe?”.
– Do takich pytań skłonił nas dwumiesięczny pobyt na Młynowie – wyjaśnia dr Dworakowska i kontynuuje: – Częściowo prywatny, a częściowo komunalny charakter własności mieszkań, niekonsekwencje zarządzania przestrzenią, stały się powodem niejednokrotnie trudnego sąsiedztwa i narastania wzajemnych oczekiwań między mieszkańcami a lokalnymi władzami. Ta wzajemność była kluczowa, wydawało się, że to, co jest możliwe, to wymiana, oparta na dwustronności i zasadzie „coś za coś“. Formuła wymiany oznaczała w praktyce, że w oparciu o szereg umów wzajemnych każdy miał swój wkład w zorganizowanie „Podwórkówki”. Zatem oprócz instalacji kolektywu „Plattformer, działań Partnerstwa „Młyn na Woli” odbyły się także akcje, których pomysłodawcami byli mieszkańcy Młynowa, np. wymiana książek czy akcja fotograficzna, oni też zadbali o różnorodny poczęstunek.
Istotę projektu Aleksander Wichowski podsumował następująco: – „Projekt „Rezydencja” był – mówiąc najogólniej – niesamowity. Wcześniej na Woli czegoś takiego nie było. Co najważniejsze, to innowacyjne przedsięwzięcie zostało bardzo dobrze przyjęte przez mieszkańców. Co takiego nowego było w tym projekcie? Przede wszystkim zaangażowanie jego odbiorców, druga sprawa to udział zagranicznych artystów, kolejna – nietypowe działania. Konstrukcje, które powstały w wyniku realizacji projektu – schody i stacja nadawcza budowane były pod okiem artystów, ale wspólnie. Bez udziału mieszkańców nie miałyby szansy powstać. Ci na początku dziwili się, co to takiego, do czego będzie służyć? Potem, w miarę powstawania tych instalacji, wspólnego ich budowania, zaczęli je odbierać jako swoje – każdy w nich miał bowiem jakiś wkład w ich powstanie, a w stacji nadawczej już wprost zapisywali swoje historie. Najlepszym dowodem na to, że konstrukcje nie były ciałem obcym na Gibalaku jest to, że stoją do dziś.
C.d.n!
Realizacja projektu, przynajmniej tych działań lokalnych zakończyła się czerwcową „Podwórkówką”. Jak zaświadczają jednak wszyscy realizatorzy przedsięwzięcia, nie oznacza to końca działań lokalnych.
Andrzej Orłowski (Stowarzysznie GPAS Praga, partner projektu) tłumaczy: – Uważam, że oddziaływanie tego projektu jest ogromnie z tej przyczyny, że był on odpowiedzią na realne potrzeby. Działania, które tu podjęliśmy nie weszły w próżnię. Na Gibalaku – terenie, które nasze Stowarzyszenie wskazało jako odpowiednie miejsce do realizacji przedsięwzięcia –pracowaliśmy już wcześniej. Także tutaj była aktywna inicjatywa nieformalna „Młyn na Woli”. Wszyscy razem działaliśmy na rzecz aktywizacji mieszkańców, zanim rozpoczęła się realizacja „Rezydencji”. Działamy także „po projekcie”. W miesiącach wakacyjnych zorganizowaliśmy wspólnie z mieszkańcami rozgrywki gier planszowych, odbyły się także wybory miss wśród tutejszych psów podczas dnia „Kundla na Gibalaku”. W przyszłym sezonie może uda nam się uruchomić kino”.
Dodajmy także, że celem projektu było wypracowanie modelu rezydencji artystycznej, opartej na współpracy ze społecznością. Obecnie opracowywany jest przewodnik mówiący o tym, jak przeprowadzać takie przedsięwzięcia. Dostępna będzie także strona projektu.
- Oprócz rezydencji na Woli, w ramach projektu Pracownia Mech – polski kolektyw architektów – wzięła udział w rezydencji w Barcelonie. W tym przypadku, angażując społeczność lokalną, polscy artyści próbowali odzyskać przestrzeń publiczną, którą miasto chce użyć do komercyjnych celów. Zaproponowali projekt mobilnych ogrodów miejskich. W Wielkiej Brytanii zaś artystka hiszpańska pracowała z podopiecznymi domów opieki społecznej.
Źródło: inf. własna (warszawa.ngo.pl)