Ochotniczka w Ochotniczej Straży Pożarnej w Mosinie. Instruktorka psów w sekcji poszukiwawczo-ratowniczej. Psia trenerka w Szkole Szczęśliwego Psa. Laureatka wyróżnienia w Konkursie Poznański Wolontariusz Roku 2019. Przede wszystkim jednak właścicielka niezwykłej Coki, z którą łączy ją szczególna więź. Poznajcie Renatę Jęchorek.
Renata Jęchorek wspólnie ze swoim psem Cocą, jest angażowana w akcje poszukiwawcze w Polsce, często bardzo głośne i opisywane na pierwszych stronach gazet. Pani Renata potrafi wstać w środku nocy i jechać na akcję, by w zimnie, mrozie lub upale, w środku lasu szukać zaginionego człowieka. A to wszystko wolontarystycznie. Dlaczego? Bo chce pomóc rodzinie osoby zaginionej, pozwolić jej pożegnać się ze swoim zaginionym krewnym i dać szansę na przeżycie żałoby. Niezwykle rzadko zdarza się bowiem odnaleźć osoby żywe. A dla rodzin nie ma nic trudniejszego, niż wieczne czekanie na kogoś, kto zaginął, nie wraca i nie wiadomo, co się z nim stało.
Pani Renata w wolnych chwilach, których – jak sama mówi – ma niewiele, uwielbia fotografować i robótki ręczne. Najchętniej jednak spędza czas z Cocą. Na co dzień mieszka w Poznaniu, gdzie wozi poznaniaków swoją taksówką. Jeśli będziecie w stolicy Wielkopolski przemieszczać się tym środkiem transportu, a za kierownicą będzie siedziała sympatyczna blondynka – możliwe, że spotkaliście Panią Renatę!
Anna Furmaniuk: – Kiedy zaczęła Pani swoją przygodę z wolontariatem?
Renata Jęchorek: – Moja przygoda z wolontariatem rozpoczęła się bardzo przypadkowo, w 2004 roku. Miałam przyznany umiarkowany stopień niepełnosprawności – z powodu uszkodzonego kolana po trzech operacjach i problemów z kręgosłupem. Wtedy w moim życiu pojawiła się Nana – pies rasy border collie (jedna z ras psów, należąca do grupy psów pasterskich i zaganiających – przyp. autora), abym mogła chodzić na długie, służące rehabilitacji, spacery.
Ale Nanie, jak przystało na aktywnego i energicznego bordera, nie wystarczyły tylko spacery. Wkrótce wygrała casting do filmu, zaliczyła kurs posłuszeństwa w związku kynologicznym oraz opanowała sporo sztuczek. Przez przypadek, podczas grzybobrania, zauważyłam, że Nana w bardzo naturalny sposób potrafiła biegać między mną a dziećmi i doprowadzać mnie do nich. To stało się dla mnie impulsem, by zgłosić się do poznańskiej grupy, która zajmowała się szkoleniem psów do poszukiwań osób zaginionych. W grupie tej, wspólnie z Naną przepracowałyśmy 11 lat w specjalizacji terenowej oraz gruzowiskowej.
Kontynuuje teraz Pani te działania?
– Teraz jestem członkiem Ochotniczej Straży Pożarnej w Mosinie i jestem z tego bardzo dumna. Obecnie pracuję z moim drugim psem Cocainą – jest to owczarek belgijski malinois i jest tropicielem. Potrafi podążać indywidualną ścieżką zapachową, jaką pozostawia człowiek.
A na czym dokładnie polega Pani praca?
– Przede wszystkim jestem przewodnikiem psa, co wiąże się z wyjazdami i poszukiwaniem osób zaginionych, ale jestem również instruktorem szkolenia psów w naszej sekcji poszukiwawczo-ratowniczej.
Taka działalność wymaga ciągłej gotowości, jak Pani rodzina i znajomi reagują na Pani zaangażowanie?
– Najważniejsze, że nie mają nic przeciwko temu, czasami nawet przygotują psa do wyjazdu. A ze znajomymi to różnie – jedni się cieszą, drudzy kłody kładą, ale wtedy to raczej już nie znajomi.
A skąd Pani czerpie motywację do działania?
– Jedni jadą pojeździć konno, drudzy na rower, a ja z Cocą na trening do lasu, w mrozie, deszczu lub upale. Bo moją największą motywacją do pracy jest właśnie Coca. A ja jestem motywacją dla niej. Bardzo lubię z nią pracować, fascynuje mnie to, jak psy pracują nosem.
W tej trudnej, wymagającej pracy, jaką jest poszukiwanie osób zaginionych, gdzie najczęściej niestety, szuka się ciała, a nie żywego człowieka, pomaga mi świadomość, że Coca tak bardzo chce pracować i robi to tylko dla mnie. Dlatego myślę, że praca z psem to jest chyba trochę inny rodzaj wolontariatu.
Mam wrażenie, że takiego psa jak Coca już nigdy nie będę mieć. Ona posiada jakiś niezwykły dar szukania w każdych warunkach pogodowych. Aż mnie samej czasami trudno w to uwierzyć. Ale mój Naczelnik z OSP zawsze mi powtarza, że mam ufać psu i dać jej pracować. I Coca rzeczywiście pracuje!
W swojej pracy musi Pani mierzyć się z trudnymi sytuacjami. Co utwierdza Panią w przekonaniu, żeby kontynuować te działania?
– Mnie nic nie musi utwierdzać w tym, co robię, bo to jest po prostu ważne dla rodzin osób zaginionych. Musimy pomóc w odnalezieniu ciała, by mogli je pochować, pożegnać się i przejść żałobę. Bo bardzo rzadko odnajdujemy osoby żywe.
Co zatem jest dla Pani największym wyzwaniem?
– Czasem zdarza się tak, że z jednej akcji poszukiwawczej jedzie się na drugą. To jest trudne i męczące dla psa i dla mnie. Ciężko mi się rozstać z rodzinami zaginionych – zostają w moich myślach na długo.
Są akcje, które pamiętam szczególnie mocno. Na przykład poszukiwania zaginionego w Ruchocicach. To były moje rodzinne strony, moja mama w tej miejscowości brała ślub i jadąc tam bałam się, że może kogoś z rodziny będę tam szukać.
Przykro mi jest szczególnie, gdy nie odnalazło się osoby zaginionej. Ludzie nie mają pojęcia, na jakim zapachu się pracuje i krytykują moje działania. Ciężko odmówić rodzinie zaginionych. Pies to nie maszyna, którą podłącza się do prądu i działa. Przy tropieniu ma znaczenie wiele elementów, np. warunki atmosferyczne, szukanie okienka, godziny pogodowej. W Kaliszu czekaliśmy, aż mróz puści, bo osoba zaginęła zanim spadł śnieg, a poszukiwania ruszyły już po opadach.
Jest dużo przeszkód na drodze psa tropiącego zaginione osoby, dlatego praca z psem tropicielem uczy pokory. Często czeka się bardzo długo na efekt pracy Coki. Na przykład w lesie nad jeziorem Rusałka w Poznaniu dopiero po siedmiu miesiącach zostało odnalezione ciało zaginionego. Był to trop bardzo trudny – trzy tygodnie od zaginięcia, temperatura 26 stopni i ponad dwukilometrowy trop w mieście z osiedla na Winiarach. Tymczasem poszukiwania w mieście są wyjątkowo trudne, bo trop jest przerwany ulicami – zapach na ulicy urywa się, bo jest zabrany przez samochody. Dodatkowo w wysokich temperaturach UV zabija białko i tylko w cieniu w szczelinach chodnika, gdzie jest wilgoć, jest zapach, bo wilgoć go utrzymuje. Coca wskazała obszar, w którym po siedmiu miesiącach znaleziono zaginionego, ale z uwagi na ww. trudności nie udało się odszukać tej osoby od razu. Na ciało natknął się przypadkowy spacerowicz właśnie po siedmiu miesiącach.
A kto według Pani może zostać wolontariuszką lub wolontariuszem?
– Tylko taka osoba, która po prostu lubi ludzi, bez względu na to, co ci ludzie o niej myślą.
Z Panią Renatą rozmawiała Anna Furmaniuk, Stowarzyszenie Centrum PISOP.
Artykuł powstaje w ramach projektu pn. Wolontariat – to się opłaca, dofinansowanego ze środków Miasta Poznania.