Dzięki regrantingowi miałam okazję stanąć „po drugiej stronie” i przekonałam się, że punkt widzenia rzeczywiście zależy od miejsca siedzenia. Wcześniej wielokrotnie spotykałam się z narzekaniem urzędników na organizacje, które popełniają podstawowe błędy przy rozliczeniach, ale wydawało mi się to niemożliwe. A jednak to się zdarza. Urzędnicy mają tu rację – o doświadczeniach z pierwszego konkursu regrantingowego opowiada Joanna Krasnodębska, dyrektorka Stowarzyszenia BORIS.
Czarne scenariusze się sprawdziły?
Baliśmy się, że osoby spoza organizacji nie będą potrafiły się rozliczyć. Okazało się jednak, że nie mieliśmy z nimi żadnych problemów. Każda z tych inicjatyw jest już rozliczona. Widać było, że wnioskodawcom zależy na dobrej współpracy, byli bardzo kontaktowi. Być może zaprocentowała nasza praca, którą włożyliśmy w wytłumaczenie wszystkiego krok po kroku. Jesteśmy bardzo mile zaskoczeni współpracą z grupami nieformalnymi. Ci liderzy lokalni to trochę nowa jakość aktywności obywatelskiej. Myślę, że operatorzy nie powinni się ich bać. Oni mają fantastyczne pomysły. Naprawdę warto ich wspierać.
A jak przebiegała współpraca z organizacjami?
Dzięki regrantingowi miałam okazję stanąć „po drugiej stronie” i przekonałam się, że punkt widzenia rzeczywiście zależy od miejsca siedzenia. Wcześniej wielokrotnie spotykałam się z narzekaniem urzędników na organizacje, które popełniają podstawowe błędy przy rozliczeniach, ale wydawało mi się to niemożliwe. A jednak to się zdarza. Urzędnicy mają tu rację.
W obecnym stanie prawnym na operatorze spoczywa cała odpowiedzialność finansowa za realizację projektu. Niesie to pewne ryzyko, tym bardziej, że część dotacji trafia do odbiorców bez osobowości prawnej.
To było bardzo dobre rozwiązanie. Nie było protestów, bo wszyscy uczestnicy konkursu byli o tym uprzedzeni. Myślę też, że nie było to aż tak dotkliwe, bo dotacje w większości przypadków wynosiły od kilkuset do tysiąca złotych. Zresztą nie mieliśmy poczucia zagrożenia, bo pieniądze, jakimi operowaliśmy w projekcie, nie były duże – w sumie na dofinansowanie działań przewidziano około 50 tysięcy złotych.
Czy zatem podjęlibyście się roli operatora, w przypadku gdyby ogłoszono projekt regrantingowy na większą sumę pieniędzy?
Oczywiście większy projekt, to również większe ryzyko. Największe zagrożenie jest takie, że ktoś się zadeklaruje, a potem nie zrealizuje swojej części projektu. Ale na taką ewentualność chyba jeszcze nikt nie znalazł dobrego zabezpieczenia. Na pewno dużo daje sama ocena projektu. Jeżeli projekt jest przemyślany i dobrze przygotowany, widać, że stoi za nim grupa, dzięki której funkcjonują mechanizmy kontroli społecznej, to ryzyko, że pojawią się jakieś problemy, znacznie się zmniejsza.
Co – z punktu widzenia operatora – zadziałało dobrze podczas realizacji projektu, a gdzie pojawiły się trudności?
Jesteśmy również bardzo dumni z tego, że rozliczając się z organizacjami, nie zmuszaliśmy ich do dostarczania faktur. Weryfikacja ograniczyła się do sprawdzenia, że zostały one uwzględnione w systemie księgowym. Bardzo byśmy chcieli, aby właśnie w taki sposób działało to w innych konkursach grantowych.
A trudności?
Jakie macie wnioski na przyszłość? Zarówno dla operatorów, jak i dla Urzędu Miasta?
Myślę, że można też uprościć i skrócić opis projektu we wniosku. Zamiast pytać formalnie i szczegółowo o cele, grupę docelową, rezultaty – można poprosić o wyjaśnienie: „Dlaczego chcesz to zrobić?” „Z kim chcesz to zrobić”? „Co konkretnie chcesz zrobić?”, „Jakie będą tego efekty”? Można to wyrazić w ludzkim języku i zawrzeć w jednym punkcie, zamiast w kilku.
Jestem też zadowolona z tego, że wprowadziliśmy ograniczenie liczby znaków. Dzięki temu wnioski były krótsze. Następnym razem też warto tak zrobić.
Myślę, że na przyszłość można też zrezygnować z przyznawania punktów za wykorzystywanie nowoczesnych technologii. Bo założenie było takie, że OFIP miał je promować i popularyzować, ale przecież przy wielu przedsięwzięciach to kryterium jest po prostu nieadekwatne.
Jeśli chodzi o Urząd Miasta, to dał nam bardzo dużą swobodę w realizacji tego zadania i bardzo to sobie cenimy. Nie byliśmy naciskani, by stosować jakieś konkretne rozwiązania. Choć konsultowaliśmy nasze pomysły z urzędnikami i dostaliśmy szereg cennych uwag, bo oni mają bardzo duże doświadczenie w udzielaniu dotacji. Uważam, że jeśli organizacji powierza się takie zadanie, to trzeba dać jej – w miarę możliwości – wolną rękę w sposobie jego wykonania.
Na pewno warto też upraszczać wszystko, co tylko się da. Niektóre nasze dotacje wynosiły po 500 zł. Trud włożony w uzyskanie i rozliczenie powinien więc być warty tak drobnej sumy.
Ogólnie jesteśmy bardzo zadowoleni. Baliśmy się tego projektu, ale myślę, że poszło naprawdę nieźle. Przyczyniła się do tego satysfakcjonująca, sprawna i bardzo merytoryczna współpraca ze organizatorami tegorocznego OFIP-u.