Olsztynianie odpowiedzą niebawem w głosowaniu, czy chcą pozbawić stanowiska prezydenta Czesława Małkowskiego. Takie referenda organizuje się w Polsce rzadko, a skuteczne okazuje się zaledwie co trzecie.
Referendum to praktycznie jedyna droga do odwołania wójtów,
burmistrzów i prezydentów miast, którzy od 2002 r. wybierani są w
bezpośrednich wyborach. – Skoro zostali wybrani przez mieszkańców,
tylko oni mogą ich odwołać – tłumaczy w "Rzeczpospolitej" prof.
Hubert Izdebski, prawnik z Uniwersytetu Warszawskiego.
Z danych Państwowej Komisji Wyborczej wynika, że w poprzedniej
kadencji spośród 2478 gmin i miast na takie referenda zdecydowały
się tylko 72 lokalne społeczności, czyli niecałe 3 proc. W tej
kadencji (rozpoczętej w 2006 roku) głosowań jest jeszcze mniej – na
razie 21.
– Referenda są niezbędne w tych nielicznych przypadkach, gdy
dochodzi do ostrego konfliktu w gminie czy nadużycia władzy – mówi
prof. Jerzy Regulski, twórca reformy samorządowej.
Jego zdaniem na samorządowych stanowiskach „w ogromnej
większości mamy bardzo dobrych ludzi”. Potwierdza to sondaż GfK
Polonia dla „Rz”. Ogromna większość wyborców dobrze ocenia
działania władz samorządowych (70 proc.).
– Referendum to dosyć dobry straszak na wójta czy burmistrza –
mówi prof. Mirosław Stec, prawnik z Uniwersytetu Jagiellońskiego.
Mniejszą liczbę głosowań tłumaczy lepszym niż kiedyś
prześwietlaniem kandydatów w wyborach. – Mniej jest też przypadków,
że wójt nie ma zaplecza w radzie gminy – dodaje.
Inicjatorzy udanych referendów najczęściej tłumaczą, że
zaangażowali się w te inicjatywy, bo zawiedli się na ludziach,
których poparli w wyborach. Także w sondażu „Rz” 63 proc. badanych
uznało, że łamanie obietnic wyborczych powinno się kończyć dymisją
wójta, burmistrza czy prezydenta.
Jak wynika z sondażu „Rz”, oprócz łamiących obietnice wyborcze
stanowiska powinni tracić także ci, którzy dopuszczają się
pijaństwa (65 proc.). Podobnie oceniane są też zarzuty, jakie
usłyszał Czesław Małkowski. Prokuratorskie zarzuty o molestowanie
seksualne i gwałt to według ankietowanych trzeci z najważniejszych
powodów do odwołania ze stanowiska. Sądzi tak 62 proc.
Wyniki większości referendów nie są wiążące z powodu niskiej
frekwencji. W poprzedniej kadencji tylko co siódme głosowanie było
ważne. W obecnej blisko co trzecie (sześć udanych na 21
wszystkich).
Skąd ta zmiana? Zamiast 30-procentowej frekwencji wprowadzono
niższy próg – żeby referendum było ważne, głosować musi w nim trzy
piąte liczby biorących udział w wyborach wójta, burmistrza czy
prezydenta miasta. Prof. Jerzy Regulski uważa, że można by w ogóle
znieść granice frekwencji. – Społeczność lokalna musi się nauczyć
zabierać głos w ważnych sprawach. Jeśli nie chce obronić swego
wójta, musi on odejść – podkreśla.
W większych miastach inicjatorom referendów zwykle najtrudniej o
sukces. W poprzedniej kadencji fiaskiem zakończyły się głosowania
m.in. w Szczecinie, Grudziądzu, Mysłowicach. Ale nawet w niedużych
gminach często referendum się nie udaje.
– Mieszkańcy po prostu wyczuwają, kiedy chodzi o kłótnie
polityków albo o próbę załatwiania własnych interesów i nie idą do
urn – komentuje dyrektor Biura Związku Miast Polskich Andrzej
Porawski.
Część samorządowców, którzy w głosowaniu obronili stanowiska,
uważa, że referenda były stratą czasu, a ich inicjatorzy powinni
ponosić koszty głosowania.
Źródło: "Rzeczpospolita"
Źródło: serwis samorządowy PAP