Jak sprawić, aby mieszkańcy miast chcieli dyskutować o czymś więcej niż sprawach ich własnych podwórek? Dlaczego procesy konsultacyjne inicjowane są tak późno? W czym warto uczestniczyć, jakich mechanizmów nam brakuje i co musimy poprawić? O zagrożeniach partycypacji i o tym, o czym nie powinniśmy zapominać płynąc na fali entuzjazmu konsultacji społecznych, rozmawiano w Klubokawiarni Chłodna 25.
– Chcielibyśmy w partycypacyjny entuzjazm wprowadzić odrobinę krytyki, aby poznać własne granice. Pora też zastanowić się nad zagrożeniami i wyzwaniami, które czekają nas wraz z rozwojem mechanizmów konsultacyjnych – Joanna Kusiak rozpoczęła dyskusję zorganizowaną przez Stowarzyszenie Duo Polis, Kulturę Liberalną i Instytut Obywatelski.
Ostatni dzwonek
– Czy partycypować w ogóle warto? – padło pierwsze pytanie.
– Prowadząc duży projekt konsultacji społecznych w Warszawie, natknęliśmy się na wiele przeszkód. Wyraźnie jednak widać, że działania inicjowane przez urzędy, mogą być lepsze, jeśli mieszkańcy mają szansę się wypowiedzieć – odpowiedziała Anna Petroff-Skiba z Centrum Komunikacji Społecznej.
Z punktu widzenia obywatela, danie mu szansy wypowiedzi i uwzględnienie jego opinii jest istotne. Kacper Pobłocki z Uniwersytetu Adama Mickiewicza i Stowarzyszenia My Poznaniacy zauważył jednak, że najważniejsze nie jest pytanie, czy warto, ale w czym warto partycypować.
– Czy mieszkańcy powinni brać odpowiedzialność za miasto, którego nie mieli szansy współtworzyć, kiedy się zmieniało? Może władza zaczyna dopuszczać mieszkańców do głosu po to, żeby podzielić się odpowiedzialnością za trudne momenty? – pytał.
– Ale czy mamy wyjście, aby nie brać takiej odpowiedzialności? – zapytała z koeli Joanna Erbel ze Stowarzyszenia Duo Polis i Instytutu Socjologii UW. –Wydaje mi się, że to ostatnia chwila, gdy należy powiedzieć: „Tak, musimy wziąć odpowiedzialność. Miasta będą w kryzysach i trzeba będzie się jakoś samoorganizować” – mówiła. Przytoczyła też przykład konsultacji, które przeprowadzone zostały w Wawrze. – Okazało się, że mieszkańcy zdają sobie sprawę, że w dzielnica ma mało środków na bieżące wydatki. Chcą jednak mieć wpływ, na co zostaną one wydane. Nie chcą, by pieniądze poszły na inwestycje, z których nie będą mogli korzystać. Pragną, by rozdysponowano je zgodnie z ich potrzebami – wyjaśniła. Tym samym wskazała, że nie tylko w kwestiach społecznych i kulturalnych należy pytać mieszkańców o zdanie. – Nie można poprzestawać na dyskusjach dotyczących partykularnych interesów, trzeba zwrócić uwagę na konsultacje dotyczące miejskiej gospodarki i ekonomii.
Od jednostki do ogółu
Hasło „pojedynczych interesów” wywołało dalszą lawinę głosów i wątpliwości związanych z problemami partycypacji. W jaki sposób sprawić, aby mieszkańcy miast nie chcieli dyskutować wyłącznie o sprawach toczących się na „własnym podwórku”? Klasycznym przykładem może być tu warszawskie centrum i kwestia głośnych imprez w Śródmieściu. Nie chcą ich starsi mieszkańcy dzielnicy, chcą młodzi warszawiacy i właściciele klubów. Podobne problemy dostrzec można także na Starym Mieście.
– Czy powinniśmy zapraszać do konsultacji najbardziej zaangażowane strony, czy może mieszańców całej Warszawy, albo Polski? Warszawa i jej Starówka, to przecież narodowe dziedzictwo – pytała Joanna Kusiak.
– To pytanie istotne i bardzo trudne. Przy okazji takich dyskusji zawsze staramy się włączać do rozmów wszystkich mieszkańców miasta. Tu jednak wychodzi największa pułapka partycypacji. Wszyscy lubimy brać udział w tym, co jest nam bliskie. Interesuje nas nasze otoczenie i niewielu ma ochotę rezygnować ze swojego prywatnego czasu na rozmowy o Starym Mieście. Na ostatnim spotkaniu, które zorganizowaliśmy, pojawiło się dosłownie kilka osób – zauważyła Anna Petroff-Skiba.
– Partycypacja powinna odbywać się na bardzo różnych szczeblach: powinniśmy od języka partykularnych interesów przejść do języka interesów całości. To kierunek, który raczkuje, ale na szczęście da się już go powoli zauważyć – skomentował Kacper Pobłocki.
– Interes dobra wspólnego jest coraz częstszy, potrzebujemy jednak mechanizmów, które pozwolą pytać mieszkańców o zdanie w różny sposób, nie tylko bezpośredni – mówiła Joanna Erbel. – Kiedy wyobrażam sobie idealną metodę partycypacji, to myślę o tej upominającej się o wszystkich użytkowników miasta, którzy z jakiś powodów nie dotarli na rozmowy. Metodę dobijania się do skutku, dywersyfikowania strategii – dodała.
To jednak wzbudziło kolejną wątpliwość dotyczącą dowolności partycypacji.
– Zadaniem organizatorów konsultacji jest to, aby dotrzeć do jak największej liczby osób. Nikogo jednak do uczestnictwa zmusić nie można, bo osiągniemy skutek odwrotny od zamierzonego – skomentowała Anna Petroff-Skiba.
Jest o czym rozmawiać
Podczas spotkania wielokrotnie wspominano także, że brakuje konsultacji poprzedzających konkretne projekty.
– Pewna fetyszyzacja partycypacji, z którą mamy obecnie do czynienia, sprawia, że nie dbamy o mechanizmy, które angażują mieszkańców od samego początku. Wchodzimy w proces konsultacyjny dopiero wtedy, gdy decyzja została już podjęta. Zupełnie inaczej niż robią to kraje doświadczone w procesach uczestnictwa. To błąd – podkreślał Kacper Pobłocki.
– Partycypacja ma sens przed postawieniem ostatniej kropki. Nie, kiedy jest po wszystkim – potwierdził głos z publiczności. – Można też zacząć myśleć o mechanizmach, które skupiają się na konsultowaniu ewaluacji istniejących już inwestycji – dodał ktoś inny. Zauważono również, że partycypacja powinna być używana nie tylko do podejmowania decyzji, ale także zrozumienia potrzeb mieszkańców. – Czasami warto najpierw zapytać się o same potrzeby, a dopiero później o sposoby ich realizacji – wskazano. – Brakuje mi autentycznego wsłuchiwania w głos mieszkańców. Mam wrażenie, że urzędy działają na zasadzie oferty: zrobimy wam konsultacje, ale na naszych warunkach. Widzę niedosyt realnego otwarcia się na lokalne społeczności i nawiązania stosunku partnerskiego – dodała kolejna uczestniczka spotkania. – Mnie natomiast brakuje rozmowy o najważniejszym ograniczeniu: o tym, że ludzie zwyczajnie się partycypacji boją – zauważył dosadnie ktoś jeszcze inny.
Rozsądek zamiast pośpiechu
Ilość poruszonych problemów pokazała, że o samej partycypacji rozmawiać chcemy. Nie płyniemy na fali chwilowego entuzjazmu, ale zdajemy sobie sprawę z realnych pułapek, które partycypacja ze sobą niesie. Czy czerpać z wzorców wykształconych w innych państwach, czy może szukać własnej drogi? – zastanawiano się na koniec.
– Brak tradycji może być zaletą. Możemy uczyć się na błędach innych i sami ich nie popełniać – zauważyła Joanna Kusiak. – Potrzeba nam zarówno entuzjazmu jak i hamulca. Nie musimy wszystkiego zrobić szybko. Ważne, żebyśmy uczestniczenia uczyli się mądrze.
Źródło: inf. własna (ngo.pl)